środa, 28 maja 2014

Rozdział XXXVII

Rozdział z dedykacją dla Pauli :) Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! :D
Trochę krótki, ale... i tak zapraszam ;)
________________________________________________

Dokładnie tydzień później, w piątek, ostatni raz miałam ją zobaczyć. W sądzie, na sali, na ławie oskarżonych. To dzisiaj, już za dwie godziny rozpocznie się rozprawa, na której padnie wyrok dotyczący Amber. Cieszę się, że nareszcie nie będzie uprzykrzała mi życia, ale… Ale zmuszona zostanę do wyjaśnienia wszelkich sytuacji, do których doprowadziła. Po pierwsze – pobicie. Po drugie – zakichane ulotki. Po trzecie – ciągłe dokuczanie, robienie na złość i próby zniszczenia mnie psychicznie. To nie poprawiało humoru, lecz wiele osób wspierało mnie przez kilka ostatnich dni. Titi pouczała, żebym mówiła tylko i wyłącznie prawdę, jej koleżanka, właśnie pani adwokat poradziła w kilku sprawach. Przyjaciółki… One starały się o to, bym wiedziała, że mam w nich wsparcie. Odpychały ode mnie niemiłe myśli, ciągle rozśmieszały. Poza tym, był jeszcze Kastiel. Może to dziwne i niewiarygodne, sama nie mogę uwierzyć, ale on także mi pomagał. Wyciągał mnie nie raz z domu i prowadzał po swoich miejscówkach, zabrał nawet raz do kina – a to bardzo zaskakiwało. Starał się, żebym nie zamartwiała się, a najlepszym na to sposobem były pocałunki… Tak, to prawda. Pomimo, że póki co o miłości do niego nie było mowy, kiedy pieścił me usta swoimi, traciłam zmysły i zdolność logicznego myślenia. Obawiałam się, że powoli staję się pustą panienką, która oddaje się komuś tylko po to, żeby poczuć przyjemność. Wiedziałam, że postawa, którą przedstawiałam, była oględnie i łagodnie mówiąc nieprzyzwoita oraz mało poprawna. Jednak bliskość Kasa ogromnie mi się podobała, a to nie pozwalało na odmienne zachowanie. Czułam się fantastycznie, gdy całował, lecz później nie było już tak wesoło. Spoglądałam w odbicie w lustrze, obwiniając się, że bawię się kosztem innych. Tak, nazywajmy rzeczy po imieniu – bawię się. Zaciskałam wtedy powieki i powtarzałam w myślach, że wcale tak nie jest, próbując oszukać samą siebie. Chyba nie zrobiłam dobrze, że zmieniłam nasze relacje z przyjaźni na partnerstwo. Ale przecież obiecałam sobie, że wreszcie się w nim zakocham!
W towarzystwie Titi i Kastiela przeszłam z zimnego podwórka do budynku. „Sąd Rejonowy” – widniało na tabliczce, a ja mimowolnie głośnie przełknęłam ślinę. Denerwowałam się, co było całkiem irracjonalne, lecz nie dałam rady się uspokoić.
Może brakowało mi nieco wsparcia przyjaciółek, ale te nie zostały powołane na świadków, tak więc zostały w domu, uściślając – w szkole.
Kiedy ciocia poszła do toalety, chwyciłam się za głowę. Z tego wszystkiego nabawiłam się bólu.
Kas: Nie przejmuj się tak, nie masz czym. – mruknął mi czule do ucha, oplatając w pasie od tyłu i mocno przyciągając do siebie.
Nic: Wiem, wiem. Sama nie rozumiem własnego postępowania.
Chłopak odgarnął moje włosy na prawy bok i delikatnie musnął ustami odsłonięty fragment mojej szyi, zaciskając dłonie na mych biodrach.
Nic: Kastiel, nie teraz, nie tutaj, proszę cię… - jęknęłam cicho, ponieważ faktycznie na korytarzu nieopodal sali rozpraw kotłowało się trochę ludzi
Kas: Oj, kicia… - szepnął, przytulając nas do siebie; Lubiłam, kiedy tak do mnie mówił. On natomiast wiedział, że podoba mi się to określenie, dlatego często go używał, co mnie ogromnie pasowało.
Titi: Odczepcie się od siebie w końcu, bo zaraz się rozpoczyna. – rzekła ostro ciocia, jak sądzę zdegustowana naszymi amorami
Kas: Spokojnie, najpierw przesłuchają dyrektorkę, wychowawcę, psychologa i starych, dopiero po nich my.
Titi: Fakt. Pomimo tego zostaw Nicolę, nie jesteś na dyskotece, gdzie obłapianie dziewczyn jest na miejscu, więc jakbyś mógł się powstrzymać, byłabym wdzięczna. – powiedziała kpiąco, aczkolwiek stanowczo
Kas: Dobra, nie mam ochoty na wysłuchiwanie morałów. Idę zapalić. – rzuciwszy to, ruszył ku wyjściu
Zgromiłam Titi wzrokiem, pokręciłam wściekle głową i podążyłam za czerwonowłosym. 

W ciszy usiedliśmy na drewnianej ławce, a chłopak z kieszeni wyjął paczkę papierosów, jednak złapałam go w porę za rękę.
Nic: Nie. Będziesz śmierdział tytoniem.
Kas: Kuźwa. – warknął – Nie lubi mnie.
Nic: Kto?
Kas: Twoja ciotka, a kto inny?
Nic: Przestań, wcale tak nie jest. Może trochę dziwnie się czuje, że teraz będzie musiała z tobą mną się dzielić, ale przejdzie jej. Titi nie jest zła, wszystkich lubi na swój sposób, a z czasem będzie lepiej. – odrzekłam i chciałam się przysunąć, ale…
Kas: A jego to pewnie od razu polubiła, nie? – warknął – Powiedz mi, w czym ja jestem gorszy od tego pieprzonego gnoja?!
Zatkało mnie. Dosłownie zatkało. Nie potrafiłam z siebie nic wykrztusić, odebrało mi mowę.
Kas: We wszystkim, tak?
Nic: Kastiel, nie mów tak. To twój przyjaciel i mój chło… - urwałam nagle, uświadamiając, co właśnie powiedziałam – Nie, nie, to nie o to…
Kas: Fantastycznie! Świetnie po prostu! Ty nadal go kochasz! – zerwał się, krzycząc i jakby nie mogąc uwierzyć

Nic: Ja się pomyliłam, to nie tak. – chwyciłam mocno jego rękę; Wyrwał ją, jeszcze bardziej się denerwując.
Kas: Twój kochany Lysander jest teraz w innym mieście, kilkadziesiąt kilometrów stąd. Lecz jak tak ci na nim zależy, to dalej łudź się, że wróci. A mnie… Zostaw spokoju.
Nic: Nie złość się, Kastiel, przecież to ciebie… kocham. – powiedziałam szybko, chcąc rozładować nerwową, strasznie nerwową atmosferę

Kas: Co? – opuścił ręce wzdłuż ciała, wpatrując się uważnie w moje oczy; W jednej, krótkiej chwili cała złość zdawała się z niego wyparować.
I tu pojawiał się znaczący, potężny kłopot. Po co ja to powiedziałam? Nawet w tak paskudnej sytuacji nie powinnam była go okłamywać. Wyznałam mu miłość wbrew prawdzie i upewniłam go w tym, że to właśnie on jest najważniejszy. Dobrze wiem, że rzeczywistość mocno odbiega od mych słów. Lecz co ja miałam teraz poradzić? Przeprosić go i odwołać wcześniejszą deklarację? Jeślibym wybrała tę opcję, to dopiero bym się wkopała. Wybuch jego gniewu, jak podejrzewam, nie wróżyłby nic dobrego, więc postanowiłam nie niszczyć tego, że chłopak nieco się rozchmurzył. Zdecydowałam się na ciągnięcie tej chorej i niesprawiedliwej z mojej strony gry, nie wiedząc, że tym wyborem jeszcze bardziej go zranię.

Kas: Naprawdę? Czyli że do niego już nic nie czujesz? – zapytał, a mieniące się podekscytowaniem oczy zdradzały wewnętrzny entuzjazm chłopaka
Wahałam się nad odpowiedzią dość długo, a mój rozmówca zaczynał się niecierpliwić i irytować przeciągającą się odpowiedzią.
Jednak los po raz kolejny się do mnie uśmiechnął. Usłyszałam, jak ktoś wywołuje moje imię, więc jak na komendę skierowałam twarz w stronę głosu. Titi zbiegała w pośpiechu po schodach, omal się nie wywracając.
Titi: No i gdzie ty się podziewasz? Nie wiem co się stało, ale kolejność została zmieniona i zaraz ty wchodzisz na salę. – wysapała
Nic: Tak? Dzięki, że mnie zawołałaś. Chodźmy.
Kas: Jakbyście nie zauważyły, ja również tutaj jestem. – rzucił z wyrzutem
Titi: To nie gadaj, tylko się rusz. – odparła znudzona ciocia, idąc z powrotem do sądu
Nic: Przestań się boczyć, widzisz, że trzeba wracać.
Patrzył na mnie nadal z niemą pretensją wymalowaną na twarzy, nawet nie drgnąc.
Zbliżyłam się do Kastiela, że stykaliśmy się ciałami Dotknęłam jego ramienia, a potem to już cała do niego przywarłam. Przez ostatnie dni, gdy widziałam jak się cieszył, że jesteśmy razem, wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka. Obwiniałam się o to, że go krzywdzę, a pomimo tego nic nie robiłam. Pozwalałam, żeby czerwonowłosy utwierdzał w przekonaniu, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. By snuł plany na przyszłość, by marzył, by sam darzył mnie coraz głębszym uczuciem…
„Idiotka! Chrzaniona egoistka! Myślisz tylko o sobie, jakbyś była pępkiem świata!” – krzyczał mi jakiś głos w głowie, który wszelkimi sposobami próbowałam stłumić
Teraz było to samo. Płakać mi się chciało przez tę całą sytuację, a sama ją przecież stworzyłam. Z jednej strony tak bardzo pragnęłam szczęścia i naprawdę, naprawdę chciałam go pokochać! On przecież tak się starał… Lecz z drugiej, co, jeżeli ja nigdy się w nim nie zakocham? Jak będzie wyglądać nasze życie za kilkanaście lat? Wspólny dom, ślub, dziecko, a to wszystko… udawane?
Nie wytrzymam, ja naprawdę tego nie wytrzymam! Co mam w tej sytuacji zrobić?


***
Sędzina poleciła mi usiąść po skończeniu zeznań. Odetchnęłam, ciesząc się, że już nie będę o nic pytana. Byłoby całkiem dobrze, gdyby nie Amber, która nawet nie próbowała zrobić dobrego wrażenia. Siedziała obok swojego adwokata z kpiącą miną, co rusz posyłając mi wrogie spojrzenia.
Wiedziałam jednak, że pod tą maską niewzruszenia tudzież obojętności, kryje się gorycz. Nikt o zdrowych zmysłach nie cieszyłby się z przeprowadzanej właśnie przeciwko niemu rozprawy.
Później częściowo się wyłączyłam. Jednym uchem słuchałam co się dzieje, ale myślami odpłynęłam gdzieś daleko. Zarejestrowałam tylko jedną rzecz, która sprawiła, że aż mnie nosiło. Gdy tylko na salę wszedł Kastiel, mina Amber natychmiastowo zmienia wyraz na przymilny, a maślany wzrok przyprawiał o konwulsje. Ona jeszcze pewnie nie słyszała najświeższych wieści, lecz chciałam jej wszystko wyjaśnić. W trakcie narady sędzi i ławy przysięgłych co do wyroku, wzięłam siedzącego obok mnie chłopaka za rękę, tak, by wiedziała, ze o Kastielu może już na dobre zapomnieć. Jej wściekłość była nieopisywalnie wielka, ale na szczęście nie przyszło do tej blond główki wszczęcie awantury.
Nadszedł czas kończący całą sprawę sądową, a mianowicie ogłoszenie decyzji.
„Amber Griv zostaje uznana za winną zarzucanych jej czynów. Za znieważenie, pobicie ze skutkiem rozstrojenia zdrowia poszkodowanej oraz składanie fałszywych zeznań i próbę skierowania podejrzeń na inną osobę, sąd decyduje się na umieszczenie oskarżonej w zakładzie poprawczym, a także przydziela jej kuratora do czasu osiągnięcia wieku dwudziestu jeden lat.” – dalej nie musiałam słuchać; Popatrzyłam z uśmiechem na Kastiela, który odwzajemnił mój gest. Amber w poprawczaku. To brzmi jak najpiękniejsza muzyka dla moich uszu. Jej rodzice wraz z Natanielem wyglądali na załamanych, lecz to ona sama wydała na siebie wyrok, zachowując się pochopnie i niepoważnie.

***
Powiedziałam Titi, żeby sama wracała do domu, bo ja z Kasem zostajemy w mieście. Znowu czułam palące wnętrzności wyrzuty sumienia, które totalnie zepsuły dobry nastrój po usłyszeniu pani sędziny. Chcąc je zagłuszyć, postanowiłam, że tym razem to ja go gdzieś zabiorę. Całe szczęście, że miałam przy sobie garść drobnych.
Na dworze plucha panowała okropna. Śnieg się niemal całkowicie roztopił, wszędzie znajdowały się kałuże, szczególnie błotne i czułam się, jak w jesienny, szary dzień słoty. Jednak to mi nie przeszkadzało. Mając przy sobie taki duży i ciepły, chodzący kaloryfer, do którego właśnie się przytulałam, nie czułam chłodu.
Kas: Gdzie mnie tak ciągniesz?
Nic: Nie powiem.
Kas: Ale ja chcę wiedzieć.
Nic: Masz teraz porównanie, jak ja się czuję, kiedy ty mnie gdzieś zabierasz, niczego nie zdradzając.
Kas: Powiedz, kicia… - jęknął, ale ja wiedziałam, że zrobił to specjalnie; Tym określeniem całkowicie mnie rozczulał i rozbrajał.
Nic: Dobra, trochę ci zdradzę. Postawię ci loda. – powiedziałam; Jednak oboje natychmiast się zatrzymaliśmy, odwracając głowę w swoją stronę. Naraz, w tej samej chwili wybuchliśmy śmiechem po tym, co palnęłam. Zaśmiewając się, kucnęłam i trzymając się za brzuch trwałam w takiej pozycji.
Kas: Weź, b-bo zaczynam się bać. Naj-pierw wyskakujesz mi z taką propozycją, a teraz przede mną klę-klękasz. Mówi-łaś serio? – wydukał w przerwach rechotania
Na jego słowa jeszcze bardziej się rozchichotałam, omal nie wywracając na bok. Dobrze, że się schylił i mnie podniósł, bo nie wiem ile jeszcze dałabym radę utrzymać równowagę.
Czerwonowłosy przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej, a ja mocno objęłam go w pasie, co było nie lada wyzwaniem przez grube zimowe kurtki.
Dostałam takiej głupawki, że ledwo zdołałam uspokoić, a udało mi się to dopiero po paru minutach.
Nic: Co za kompromitacja… - rzekłam, nie mogąc zahamować uśmiechu
Kas: Jesteś moją dziewczyną i wiesz, że ja nie miałbym nic przeciwko, żeby…
Odchyliłam głowę i spojrzałam na jego uniesioną brew.
Nic: Zboczuch. Przecież nie o to mi chodziło. Idziemy na lody, ale na takie ciepłe. Uwielbiam je. – zamknęłam oczy, niemal czując błogi posmak w ustach
Kas: To się wykosztujesz… - mruknął rozbawiony
Nic: Jeśli masz jakieś inne wspaniałe propozycje mając na uwadze budżet w wysokości 6,20 zł, to słucham. – nic nie odparł, dlatego to ja zabrałam głos – No, więc ustalone.
Uśmiechnęłam się słodko, a później szybko pocałowałam go w usta. Co jak co, ale humor znów do mnie wrócił i czułam się po prostu fantastycznie. A to w dużym stopniu właśnie jego zasługa.
________________________________________________

Muszę jeszcze dodać tylko jedno, a mianowicie, że zaczynam zakochiwać się w Kastielu. Aaaa, ratunku! Ja chcę Lysia! Chyba najwyższa pora na wprowadzenie go do akcji, co nie?

Urodziny!

Dziś 28 maja, któż to kończy właśnie czternaście lat? Hmm, hmm, hmm... Paula?
Że nie jestem zbyt dobra w składaniu życzeń, to wyręczy mnie wierszyk:


W dniu Twych urodzin,
w dniu Twego święta,
pewna osoba o Tobie pamięta,
pamięta o Tobie i śle życzenia,
by się spełniły wszystkie Twe marzenia,
niech Ci życie słodko płynie,
w każdej chwili i godzinie,
aby wszystko się spełniło,
o czym marzysz Twoje było,
byś pogodne miała dni,
z głębi serca życzę Ci!

Wszystkiego najlepszego, Paulina! Żeby spełniły się wszelkie Twe marzenia, byś nigdy nie miała powodów do smutku, abyś ciągle się uśmiechała, tego Ci właśnie życzę :D 

Dzisiaj po powrocie ze szkoły wstawię rozdział, naturalnie z dedykiem dla Ciebie ;) Mam nadzieję, że w miarę się spodoba i, że cieszysz się, że nie zapomniałam :D Tak jak Ty pamiętałaś o mnie (z małym odchyleniem od daty, pamiętasz? xD Ale biorę to na siebie xD), tak ja o Tobie :)
Więc, do popołudnia- wracam gdzieś około 15:45, a next między szesnastą a siedemnastą ;D





sobota, 24 maja 2014

Rozdział XXXVI

Nic: Albo powiesz mi gdzie jedziemy, albo w tej chwili wysiadam. – zaszantażowałam go, ponieważ nie cierpiałam, kiedy ktoś bawił się ze mną w kotka i myszkę
Kas: Wysiądziesz i co dalej? Wiesz w ogóle co to za część miasta? – zapytał z szelmowskim uśmiechem, natomiast ja wydęłam usta – Z twojego zachowania wnioskuję, że nie.
Nic: Możesz się ze mną nie droczyć, tylko normalnie odpowiedzieć? Czuję się, jakbym była wywożona nie wiadomo gdzie z zamiarem przetrzymywania mnie w obskurnej piwnicy.
Kas: Wybujałą masz wyobraźnię. Ale nie martw się, jesteśmy nadal w mieście, w pobliżu nie ma żadnego lasu, w którym można byłoby cię więzić.
Nic: Też mi pocieszenie. – prychnęłam zdegustowana jego postawą
Kas: Nie jęcz tyle, bo pan kierowca nie może się skupić na drodze. – nadal się nabijał
Nic: Och… - wywróciłam oczami
Następne pięć minut drogi minęło w umiarkowanej ciszy, przerywanej jedynie przez CB radio. Siedziałam na tylnym siedzeniu ze skwaszoną miną, a wredna małpa robiła coś na telefonie obok taksówkarza. Jak on lubił mnie denerwować!
Kier: Jesteśmy na miejscu.
Kas: Ile płacę?
Kier: Dokładnie czterdzieści złotych.
Kastiel wygrzebał z kieszeni portfel i wyjął dwa dwudziestozłotowe banknoty, podając je mężczyźnie.
Kas: Wysiadaj. – zwrócił się do mnie chłopak
Wytoczyłam się z auta i pożegnałam kierowcę, życzącego nam miłego dnia. Stanęłam naprzeciw czerwonowłosego trzymającego w ręce torbę i oparłam dłonie na biodrach.
Kas: No co?
Nic: Jak to: co? Kurde, traktujesz mnie jak swoją własność, rozkazujesz i zabierasz gdzieś wbrew mojej woli, uważasz, że to nic?
Kas: Mam rozumieć, że jesteś zła? – zapytał prowokacyjnie, rozbawiony, czym jeszcze bardziej wkurzał
Nic: Nie, czuję się wspaniale, fantastycznie i w ogóle wszystko świetnie, nie widać?
Kas: To była ironia?
Nic: Kastiel, zamknij się, dopóki całkiem mnie nie zdenerwowałeś. – warknęłam
Kas: Dobra, spokojnie, po co te nerwy? Chodź, idziemy. – chwycił mnie za dłoń, którą momentalnie wyrwałam
Nic: Znowu to samo! Czy ja wyglądam na twojego psa, któremu mówisz, co ma zrobić? A po drugie, nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek pozwoliła ci trzymać się za rękę, więc ostatni raz to zrobiłeś. – zmrużyłam wściekle oczy
Kas: Chyba jednak trochę przesadziłem. – powiedział jakby do siebie – Czy udobrucham cię, jeśli pokażę zawartość torby, po której dowiesz się, gdzie cię zabieram? – podniósł brew i uśmiechnął się pewnie
Nic: Dawaj. – wyciągnęłam rękę i odebrałam mu reklamówkę
Kas: Oczy ci się świecą, jakbyś bryłę złota dostała. – zaśmiał się – Obejrzysz po drodze, chodź.
Ruszyliśmy, a ja włożyłam rękę do środka, wyczuwając butelkę.
Nic: Żel pod prysznic? – zmarszczyłam brwi, patrząc na niego podejrzliwie, lecz nic nie powiedział – Ręczniki? A to co? Czepki… Strój kąpielowy?!
Kas: Pytałaś się, po co byłem w galerii, masz odpowiedź.
Nic: Ale… Prowadzisz mnie na basen? – kiwnął głową, nie zatrzymując się – I myślisz, że założę coś takiego?
Nie powiem, pomysł Kasa przypadł mi do gustu i to nawet bardzo. Jednak jest jedno, a właściwie dwa, poważne ale. Bikini, w które zaopatrzył się chłopak było dość skąpe. Nie przesadnie, ale zawsze, kiedy chodziłam na plaże, zakładałam kostium jednoczęściowy, nie byłam przyzwyczajona do takich stroi. Fakt, że żółty, przyjemny kolor zachęcał do wciśnięcia się w niego, lecz pokazywanie się przed Kastielem w bikini jakoś niezbyt przypadło mi do gustu.
Po drugie, jak to miało wyglądać, że chłopak kupuje mi nowe rzeczy i to nie byle co?
Kas: Nie podoba ci się? – zagaił, widząc moją minę
Nic: Jak myślisz, co pomyślałaby osoba, która teraz by nas zobaczyła? Że jesteś moim sponsorem, nie uważasz? – założyłam ręce na piersi, oddając mu wszystko
Kas: Daj spokój, przecież to zwykły kostium kąpielowy, nie przesadzaj. Kuźwa, czyli wolałabyś, żebym w ogóle cię tutaj nie zabrał, bo ci coś nie pasuje? Dobra, w takim razie możemy wracać jeśli tak bardzo tego chcesz. – wymachiwał rękami, czym okropnie mnie rozśmieszył – Co cię tak bawi?
Nic: Ty. Wracając, może zrobimy tak, że zapomnimy o tym co powiedziałam, a jutro w szkole, znaczy w poniedziałek oddam ci kasę, zgadzasz się?
Kas: Widzę, że nic cię nie przekona, więc dobra, zgoda.
Teraz już zjednani i uśmiechnięci ruszyliśmy w stronę ogromnego budynku.

Cieszyłam się jak małe dziecko, ponieważ miałam okazję wybawić się za wszystkie czasy. Męczyło mnie jednak to, że zamiast siedzieć z Kim, wolę szaleć, a ona leży tam zupełnie odizolowana od ludzi. Wahałam się, czy może nie przeprosić Kastiela i pojechać do szpitala, lecz się powtrzymałam. Takim zachowaniem zraniłabym chłopaka, który bardzo się postarał. Jak brzmi przysłowie „Być między młotem a kowadłem”, tak czułam się ja.
Rozterki i przemyślenia zostawiłam w końcu za drzwiami pływalni i weszłam do środka już się nie przejmując.
Kas: Idziemy się przebrać, nie? Chcesz, żebym ci towarzyszył? – zapytał łobuzersko
Nic: Oj, Kastiel, Kastiel… Musisz wreszcie zrozumieć, że takie rzeczy to możesz proponować co najwyżej pustym laluniom, które na ciebie lecą. – poklepałam go lekko po policzku
Kas: A ciebie nie kręcę? – podniósł do góry jedną brew
Nic: Tak jak powiedziałeś, lecimy się przebrać. Osobno. – zręcznie zmieniłam temat, idąc zgodnie ze wskazówkami

***
Weszłam na pływalnię już przebrana, ze związanymi włosami i ręcznikiem zarzuconym na ramię. Rozejrzałam się w poszukiwaniu chłopaka. Stał przy krawędzi basenu w kąpielówkach, wzbudzając we mnie pewne myśli, że chciałabym mu je… Nie! Zaczerwieniłam się natychmiast, bo nie podejrzewałam siebie nawet o tak nieprzyzwoite myśli, jeśli mowa o Kasie.
Kas: O, jesteś. – zauważył, odwróciwszy się do mnie
Nic: Jestem. Jezu, jak ja dawno nie pływałam. – rzekłam i zamknęłam oczy, uśmiechając się
Kas: W takim razie… Wskakuj! – krzyknął, wykorzystawszy moment przymknięcia przeze mnie powiek, bo wepchnął mnie prosto do wody
Nic: Aaa! K-Ka… - bełkotałam niewyraźnie, co rusz zanurzając się w tafli
Ja się topiłam! A on co? Stał i nawet się nie ruszył! Co za cham!
Udało mi się jakimś cudem dopłynąć do krańca i złapać się drabinki. Jedyne, co mnie uratowało, przecież mogło mi się coś stać!
Kas: Widzisz? Poradziłaś sobie bez mojej pomocy. – założył ręce na piersi
Nic: Kastiel… - odkaszlnęłam, bo chlorowana woda zalegała w moim przełyku – To było podłe. – szepnęłam rozwścieczona
Kas: Wcale nie, to żart.
Nic: Żart? Żart?! – wrzasnęłam, aż spojrzało na nas parę osób – Ty sobie ze mnie jaj robisz? Skończony debil. – mruknęłam, odpychając się i płynąc w przeciwną stronę; Teraz już przyzwyczaiłam się do wody, a w towarzystwie Kasa nie miałam ochoty przebywać
Kas: Ej, wracaj! Słyszysz? – krzyczał za mną, a zaraz usłyszałam potężny plusk, oznaczający że skoczył do basenu
Przyspieszyłam na tyle ile posiadałam jeszcze sił, oddalając się. Lecz niestety, pływalnia nie była nie wiadomo jakich rozmiarów, dlatego niedługo potem znalazłam się po drugiej stronie, nie mając zbyt wielkiego pola do popisu. A czerwonowłosy zbliżał się do mnie w szaleńczym tempie.
Kas: No weź się nie obrażaj, uśmiechnij się za to.
Nic: Łatwo ci powiedzieć, bo to nie ty omal się nie utopiłeś. – odburknęłam nadal zła
Kas: Nie dramatyzuj, kontrolowałem sytuację. – zapewniał, widząc, że ani trochę nie złagodniałam, dodał – Właśnie coś wymyśliłem. Pocałuję cię.
Nic: Słucham? Chyba cię powaliło!
Kas: Jeśli nie chcesz, lepiej uciekaj i to szybko, nie będę czekał. – wzruszył ramionami
Niewzruszona, ciągle się nie poruszałam i patrzyłam uważnie na niego, który przybliżył swoją twarz do mojej, coraz bardziej się nachylając. On naprawdę chciał mnie pocałować!
Pisnęłam, odpychając go i zaczynając „wiosłować” jak najprędzej. 

Czułam się jak kilkuletnia dziewczynka, która gania się z innymi dziećmi po podwórku. Nieczęsto zdarzały mi się takie chwile, od dawna nie bawiłam się tak dobrze. Dlaczego? Pomimo, że na co dzień uśmiechałam się do wszystkich wokół, wzbudzając w nich odczucia że mam się dobrze, tak naprawdę udawałam. Nie potrafiłam zapomnieć, zapomnieć o tym, o nim… O nas…
Kas: Mówiłaś, że dawno nie pływałaś, a śmigasz jak mistrz. – usłyszałam tuż przy moim uchu, aż się wystraszyłam
Nic: Bo to prawda. – odparłam niechętnie
Kas: Znowu jesteś obrażona? – zdziwił się – Zachowujesz się jeszcze gorzej niż kobieta w ciąży.
Nic: Skąd wiesz, że nie jestem? – odgryzłam się
Kas: Co? – zerknął na mnie zaskoczony
Nic: Och… To był sarkazm…
Kas: Skończmy lepiej ten temat, teraz jest coś ważniejszego do roboty. Ścigamy się?
Nic: Ile?
Kas: Trzy długości. Albo nie, cztery.

Można powiedzieć, że skompromitowałam się. W czasie, w którym on przepłynął ustaloną odległość, ja nie byłam nawet w połowie. Zrezygnowana, postanowiłam się dalej nie męczyć, dlatego po pokonaniu zaledwie dwóch basenów, przyznałam się przed czerwonowłosym do porażki.
Kas: Szczerze mówiąc, podejrzewałem że to ty wygrasz. Widać, że za wysoko cię cenię. – wyszczerzył się
Nic: Dałam ci fory, inaczej nie miałbyś szans.
Kas: Oj, przyznaj, że byłem od ciebie lepszy. – szturchnął mnie lekko, całkiem rozpromieniony
Nic: Chciałbyś. – zaśmiałam się
Kas: To co, teraz musisz się odegrać, nie? Dawaj, tym razem trzy długości. – zachęcał do kolejnego starcia
Nic: Kastiel, jestem bardzo wdzięczna, że zorganizowałeś mi taką świetną rozrywkę, ale chciałabym już wyjść. Powinnam być z Kim, ona potrzebuje teraz wsparcia, również mojego.
Kas: Wiedziałem, że długo już nie wytrzymasz. Dobrze, że chociaż trochę się odprężyłaś. – podpłynął do mnie, przygważdżając do – Chyba ci jeszcze nie mówiłem, że wyglądasz w tym stroju pociągająco… - mruknął do mojego ucha
Nic: Hej, hej, hej, co ty robisz?
Kas: Cholernie pociągająco…
Nic: Sam wybrałeś mi taki kostium. – uśmiechnęłam się, czego nie zobaczył, bo był zbyt zajęty bawieniem się kosmykiem moich włosów, który jakimś cudem się uwolnił – Kas… Wszyscy się na nas patrzą, puść. – szepnęłam, jednak sama robiłam coś zupełnie przeczącego mym słowom; Muskałam ustami jego szyję, a nie wiem kiedy przeniosłam swoje wargi na jego i zaczęłam całować. Nie trwało to długo, ponieważ poczułam nagle, że muszę mu coś powiedzieć. To był odpowiedni moment, właściwy czas. Oderwałam się od tych kuszących ust i przylgnęłam mocno do niego, chowając twarz w jego ramieniu, by nie mógł jej zobaczyć.
Nic: Kastiel, nie chcę dalej traktować cię jak przyjaciela. – szepnęłam – Proszę, ty… Bądź ze mną. – rzekłam cicho, czerwieniąc się
Kas: Co?
Nic: Powiedz, że tak. – poprosiłam
Kas: Chwila, czy ty… Ty pytasz, czy będziemy razem? – wychrypiał, odchylając mnie od siebie; Myślę, że cisza upewniła go w całości. – Wiesz, ile ja na to czekałem?
Gdy tylko to powiedział, uniósł mnie delikatnie za biodra i połączył nasze usta. Tym razem całował zachłannie, z ogromem uczuć, chciwie lecz cudownie… 

Ten pocałunek nie był pierwszym, jednakże pieczętował nasz nowy związek. Właśnie, związek. Nie mam pojęcia, czy to dobra decyzja, ale pod wpływem emocji go zapytałam. A skoro odpowiedział tak ochoczo, to znaczy, że naprawdę nie traktuje mnie jak rzecz czy zabawkę. Na razie go nie kocham, z naciskiem na „na razie”. Zrobię wszystko, ażeby poczuć do chłopaka coś więcej niż tylko przyjaźń. Chcę spróbować być szczęśliwą właśnie z nim. Mam nadzieję, że się uda. W końcu, on się we mnie zakochał, co widać gołym okiem, a ja… Lubię Kastiela, nawet bardzo, dlatego wierzę, że z biegiem czasu otwarcie powiem wszystkim, zgodnie z prawdą, że między nami istnieje prawdziwa miłość i jestem spełniona.
Przerwał tę chwilę dopiero wtedy, gdy obojgu nam naprawdę zabrakło tchu. Przytulił mnie do siebie, dysząc, tak jak i ja. Przywarłam do czerwonowłosego, dzięki czemu doskonale słyszałam niewyobrażalnie szybkie bicie jego serca, które jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Kas: Masz świadomość, że uczyniłaś mnie w tej chwili najszczęśliwszym facetem na świecie? – zapytał spokojnie, opierając brodę na mojej głowie.
Nic: Bez przesady.
Kas: Kiedyś musiałaś wreszcie wymięknąć i poddać się mojemu czarowi. – rzekł, przerywając wspaniały moment; W głosie chłopaka dało się wyczuć rozbawienie, jak również ewidentne zadowolenie i dobry humor.
Nic: Czyżby? – wyplątałam się z objęć, patrząc z pobłażaniem
Kas: Oczywiście. – zatrzepotał śmiesznie rzęsami, co przyprawiło mnie o skręcanie się ze śmiechu
Nic: Dobra, chodźmy, bo i tak już późno. – opanowałam się w miarę i podpłynęłam do drabinki, po której się wspięłam; Usiadłam na kremowych, chłodnych płytkach, czekając na to, aż Kastiel również wylezie z wody.
Kas: Nicola, poczekaj, jeszcze ostatni raz się przepłynę, a potem wyjdę.
Pokręciłam lekko głową, robiąc pobłażliwą minę.
Obserwowałam, jak w szybkim tempie pokonuje każdy kolejny metr, podziwiając tę wspaniałą, wysportowaną sylwetkę. Spore, gładkie bicepsy ukazywały się z każdym kolejnym ruchem, a kiedy wracając przewrócił się na plecy… Wyrzeźbiony tors i brzuch maksymalnie mnie podniecił. Boże, jaki on był zabójczo przystojny! W dodatku, nie dość, że prezentował się mega atrakcyjnie, to jeszcze mnie kochał. A ja? Durna, szurnięta dziewczyna mająca przy sobie niemal idealnego mężczyznę, nie potrafiłam odwdzięczyć mu się tym samym. Non stop wracałam myślami do Lysandra i przypominałam wspólnie spędzone chwile, jakbym nie mogła dać sobie z nim spokoju. Przecież on już nigdy nie wróci! Nigdy! Więc dlaczego, dlaczego nie wbiję sobie tego do głowy?! Czemu ranię chłopaka, czerwonowłosego Kastiela, który nie raz ani nie dwa pokazywał, że mu na mnie zależy?!
Kas: Widziałaś? To chyba nowy rekord światowy, przepłynąłem w zaledwie kilkanaście sekund! – uśmiechnięty od ucha do ucha, człapał ku mnie, dumnie unosząc głowę; Wyminął moją osobę, kierując się w stronę pryszniców.
Nic: Jak dziecko… - mruknęłam cicho, również zadowolona, nie wiadomo z jakiego powodu

***
Oczywiście Kastiel, jak to Kastiel, zapomniał o tym, żeby wyposażyć się również w suszarkę do włosów, co skutkowało tym, że ostatecznie zlitowała się nade mną pewna dziewczyna. Wysoka, szczupła, niewiele starsza blondynka bez namysłu wyciągnęła pomocną dłoń, kiedy zorientowała się, że nie posiadam takowego urządzenia. Poza tym incydentem, nic poważniejszego się nie przydarzyło i już po dwóch kwadransach wyszłam do czekającego na mnie przy wyjściu… mojego chłopaka. Nie mogłam się przyzwyczaić, że od teraz jesteśmy parą i… zrobiłam to Lysowi… W liście napisał, że mnie kocha oraz że zawsze tak będzie, a ja... go zdradziłam… Nie! My już od dawna nie jesteśmy razem! Tym samym, nie mogłam go zdradzić. To on odszedł, nie dał szans na porozmawianie. 
Właściwie, to po kiego ja w ogóle teraz o tym myślę?!
***
Wysiadłam z taksówki zaraz po zatrzymaniu się pojazdu przed szpitalem, zostawiając płacącego czerwonowłosego w aucie. Odeszłam parę kroków, oparłam się o drzewo i dopiero wtedy odkaszlnęłam porządnie, łapiąc do płuc świeże powietrze.
Odezwałam się dopiero, gdy mój towarzysz również wyszedł, a raczej wyskoczył ze środka.
Nic: O matko, ale odór. – skrzywiłam się
Kas: No. Mógłby zainwestować w jakiś odświeżacz, czy cokolwiek innego. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem takiego koszmaru, a myślałem, że nic nie jest w stanie mnie tak zniesmaczyć. – on również zrobił kwaśną minę
Po kilku sekundach zdecydowaliśmy się, że odetchnęliśmy wystarczająco, dlatego ruszyliśmy w stronę budynku. Nie spodziewałam się jednak, że zaraz wydarzy się coś, co dosłownie zwali mnie z nóg.
Poczułam, że Kas bierze mnie za rękę, ale nie protestowałam, jak to miałam w zwyczaju. Eh, w końcu to ja zainicjowałam to, że od niedawna jesteśmy parą… W tej chwili sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Może postąpiłam zbyt pochopnie? Wydawało mi się, że to dobra decyzja, ale teraz… Niczego nie jestem pewna.
Kas: Jest po osiemnastej, o której chcesz jechać z powrotem do domu? – zapytał, gdy przechodziliśmy pod drzewem, chyba kasztanowcem; I wtedy to się stało. Na początku chłopak był oszołomiony, ale gdy popatrzyłam na niego… Upadłam bezwładnie na kolana, trzymając obiema rękami za brzuch, zwijając się ze śmiechu. Grzywkę Kastiela zdobiła biała, mokra plama. Nie wiem, co to za ptak, ale od dzisiaj go wielbię. Nie panowałam nad sobą i nad łzami lecącymi z moich oczu z rozbawienia.
Kas: Co to jest? – pytając, dotknął ręką swoich włosów i popatrzył na palce – Fuu! – wrzasnął, wycierając dłoń o swą kurtkę
Nic: Wiesz, wydaje mi się, że t-to… - urwałam, nabierając powietrza do płuc, ciągle chichocząc – pta-ptasia kupa. – kolejny raz ryknęłam gromkim śmiechem
Kas: Co?! Weź to zabierz, słyszysz?! – krzyknął, biegając na ślepo
Zapewne wyglądaliśmy jak nienormalni lub niespełna rozumu debile, którzy uciekli z Wariatkowa. Ale jak inaczej można było zareagować, kiedy przydarza się tak komiczna sytuacja? Zresztą, ludzie, którzy obok nas przechodzili, także zmieniali swój litościwy wyraz twarzy na uśmiech, lokalizując smugę na czerwonych włosach.
Nic: Nie mam pojęcia, kiedy ja wracam, ale… Ty jedziesz do domu teraz. – znów zaczęłam głośno rechotać
Kas: Jak to mogło się stać? Przecież to takie obleśne! Dzwoń po taksówkę, szybko! Muszę jak najszybciej się stąd zwinąć, bo wszyscy się na mnie gapią i leją. No, dzwoń!
Nic: Już, już, nie denerwuj się. – mimowolnie się uśmiechnęłam, wybierając numer korporacji
Kas: Jak mam się, kurwa, nie denerwować?! Jakiś ptak mi nasrał na głowę, a ty chcesz, żebym uspokoił się?! – wydarł się, zupełnie nie myśląc o tym, że przez to zwrócił na siebie uwagę wszystkich ludzi dookoła, którzy teraz z zaciekawieniem mu się przyglądali – Super, po prostu świetnie! Bardzo zabawne, nabijaj się ze mnie do woli. Ja stąd spadam, a ten telefon… wsadź sobie gdzieś. – szepnął, ale wcale nie zły, tylko jakiś smutny i zawiedziony; Przesadziłam?
Czerwonowłosy odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Wyszło na to, że wołałam za nim, żeby się odwrócił…
Nic: Kastiel! Kastiel, zatrzymaj się!
…ale nic to nie dało.

*** 
Szłam korytarzem w stronę sali Kim. Wściekła byłam, że przez taką głupotę obraził się i mnie zostawił samą, a przecież ja wcale nie chciałam zachować się złośliwie! Gdyby to mi przydarzyło się coś takiego, na pewno by nie opierał się przed dogryzieniem mi. Wrażliwa panienka się znalazła… Po prostu rozwydrzony chłopak, który złości się nie wiadomo za co. Jak ja mam z nim wytrzymać, skoro jest taki niedotykalski?!
Podeszłam do siedzących na krzesłach Rozalii, Violetty, Oscara. Nieznany mi mężczyzna wychodził właśnie z pomieszczenia, lecz z całą pewnością nie był on lekarzem.
Nic: I jak? – zapytałam, gdy tylko znalazłam się nieopodal
Roz: Dalej nie pozwala do siebie wejść, nawet kuzynowi, temu o którym mówił wcześniej Oscar, nie dała szansy.
Nic: No to co my mamy zrobić? – jęknęłam
Os: Trzeba czekać. I mieć nadzieję… - mruknął cicho, a ja dopiero wtedy na niego spojrzałam; Wyglądał jak wrak człowieka, miał czerwone i podkrążone oczy, wyraźnie zbladł. Można było go pomylić z jakimś zombie…
Nic: Ty w ogóle trochę spałeś?
Os: Ja? A po co? Muszę przy niej siedzieć.
Viol: Nie dał się zmusić, żeby pojechał do siebie i odpoczął, mówi, że chce wspierać Kim.
Nic: Ach, tak? Dobra, Oscar, wstajemy i idziemy. Zaprowadzę cię do domu, musisz się porządnie wyspać. – rzekłam, a widząc, że zamierza mi się sprzeciwić, dodałam – A jeśli w końcu się przełamie i zechce się z tobą zobaczyć? Pójdziesz do Kim w takim stanie i padniesz przy jej łóżku? Myślę, że nie byłaby zadowolona, a ty co uważasz?
Os: Ale naprawdę nie…
Nic: Chodź, nie daj się prosić. Jak odetchniesz trochę, to wrócisz, nie ma przeciwskazań. Trzeba, byś wyglądał w miarę normalnie, a nie jak straszydło. Co sobie wtedy o tobie pomyśli? – zachęcałam
Os: Ale tylko na chwilę, tak?
Nic: Tak.
Os: Dobra.
Nic: Pomożecie mi, dziewczyny? 


Wlekłyśmy się z chłopakiem ku wyjściu, aż tu nagle ogromne zaskoczenie, że się zatrzymałam. Co on tutaj robił?
Nic: Jake?
Postać w białym fartuchu popatrzyła na mnie, uśmiechając się. Podszedł do nas szybkim krokiem.
Jac: No ja. Co wy tutaj robicie?
Nic: Powinnam zapytać cię o to samo. – zmarszczyłam brwi
Jac: Pracuję tu, jestem stażystą. Zresztą, później wszystko ci wyjaśnię. Zadzwonię do ciebie jutro rano i się z tobą spotkam, w porządku? – zapytał, wychylając się zza mojego ramienia – O, a co my tutaj mamy? Co się stało?
Rozalia zaśmiała się na głos, po czym odpowiedziała mu.
Roz: Ten tutaj, to nic groźnego. Pada ze zmęczenia, zwyczajnie. Nie wiem, jak dowleczemy się do jego chaty, ale możliwe że się uda.
Jac: Poczekajcie chwilę, zaraz wracam. Tylko nigdzie nie odchodźcie! – poszedł do recepcji i rozmawiał z pielęgniarką; Po co miałyśmy w ogóle tracić czas, skoro on gawędził z jakąś długonogą brunetką?! – Słuchajcie, udało mi się załatwić pokój dla waszego kolegi, tutaj na miejscu. Drugie piętro, pokój numer sześć, zresztą, zaprowadzę was.
Nic: Jak to: pokój?
Jac: Normalnie. To pomieszczenia dla pracowników na nocnych dyżurach, gdzie mogą chwilę odpocząć. Czasem rodzina pacjentów może chwilowo rezydować w jednym z nich.

*** 
W szpitalu przesiedziałam kolejne trzy dwie i pół godziny. Wiedziałam, że to nie miało większego sensu, lecz zwyczajnie nie potrafiłam wyjść. Kim nie chciała z nikim rozmawiać, ale świadomość, że mimo to czekamy i z nią jesteśmy, na pewno ją pocieszała. O dwudziestej trzydzieści przyjechała po nas Titi, a Oscara tym razem zostawiliśmy w szpitalu, natomiast Iris miała dzisiaj ważną wizytę u lekarza. Oczywiście, podczas jazdy, Roza jak zwykle musiała zacząć paplać, wplątując mnie w dość niezręczną sytuację.
Roz: Nicola, nie pytałam cię wcześniej, ale gdzie cię zabrał Kastiel? Co żeście robili? Zauważyłam, że jakaś smutna jesteś, co się dzieje?
I co ja jej teraz miałam odpowiedzieć? Prawdę, czy kłamstwo? Na dodatek, Viola również skierowała wzrok w mą stronę, a Titi obserwowała mnie w lusterku. Po krótkim namyśle, postanowiłam wyjaśnić tę sprawę, jednak z pewnymi ubarwieniami, bez szczegółów i niektórych faktów.
Nic: Byliśmy na basenie. Nie chciał jechać sam, a że byłam pod ręką…
Titi: A kostium? Skąd miałaś? – uniosła jedną brew
Nic: Hej, czy to jest jakieś przesłuchanie? Dajcie mi spokój, dobra? – broniłam się przed dalszym drążeniem sprawy
Roz: Chyba należy zakończyć ten temat. A, właśnie, wiecie, że jutro nie mamy dwóch lekcji, bo babka od matmy…
Dalej niezbyt uważnie jej słuchałam, tylko zamknęłam oczy i próbowałam sobie wyobrazić, co robi Lysan… Tfu! Kastiel…

*** 
Tym razem lekcje poszły gładko. Wszystkie odpowiedzi do zadań z fizyki, geografii, chemii i całej reszty spisałam z Internetu. Dzięki temu już przed dwudziestą trzecią leżałam w łóżku. Jednak nagle poczułam, że najwyższy czas zrobić coś, co już dawno powinnam była zrobić. Podniosłam się, zapaliłam światło i podeszłam do komody. Chwyciłam w dłoń zdjęcie oprawione w ładną drewnianą ramkę. Wpatrzyłam się w postacie widniejące na fotografii. Niespodziewanie, zrobiło mi się smutno i dziwnie ponuro.

…: I jak, nauczona do sprawdzianu? – uśmiechnął się tak słodko, że zmiękło mi serce 
…: Mając tak wyrozumiałego nauczyciela wszystko zrozumiałam. – pogłaskałam go lekko po policzku, kiedy do mnie podszedł
…: Widzisz? Fizyka wcale nie jest taka straszna.
…: No nie. Dziękuję, misiu. – szepnęłam, wtulając się w niego
Staliśmy tak na szkolnym korytarzu przy ścianie, nie zwracając uwagi na gapiów.
…: To ja ci dziękuję za miłe towarzystwo. Cieszę się, że mogłem pomóc. – szepnął w moje włosy
„Uśmiech!” – wrzasnął ktoś nieopodal nas. Odwróciliśmy głowy i ujrzeliśmy Rozalię stojącą z aparatem. Oparłam głowę o tors różnookiego, spełniając żądanie przyjaciółki. 

Błysk flesza uwiecznił wtedy nas już na zawsze na kliszy, później na papierze. Pamiętam to do dzisiaj, o takich momentach się nie zapomina. Tak, to Rozalia była autorką największej pamiątki. Codziennie wpatrywałam się w owe zdjęcie i… I za każdym razem zastanawiałam się, gdzie on teraz się znajduje. 
Jednak to koniec. Teraz, to już definitywnie muszę pozbyć się go z serca. Nie z myśli, lecz właśnie z serca. Należy zwolnić, nadal zajęte miejsce, dla Kasa. 
Nic: Przepraszam cię, ale dłużej nie mogę… Chcę być szczęśliwa i… ty też bądź… - powiedziałam cicho, lecz nie dałam rady się powstrzymać przed wypowiedzeniem jeszcze jednego, ostatniego słowa - …skarbie…
Wysunęłam najwyższą szufladę i wrzuciłam do niej ramkę. Ramkę ze zdjęciem, które było mi tak bliskie, a o którym musiałam zapomnieć… Już na zawsze…


________________________________________________

Jestem! Wreszcie ;)
Powiem szczerze, że uważam, iż rozdział w pewnych momentach naprawdę mi się udał. Kilka razy to się nawet uśmiechnęłam, kiedy pisałam xD Wariat ze mnie xD
Next zaczęłam, lecz muszę trochę nad nim pomyśleć, żeby wszystko dobrze rozplanować. 
Niedługo zacznie się prawdziwa sielanka :DD A potem ogromne komplikacje ;D
Czekam na Wasze opinie i do następnego :)

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział XXXV

Lek: Przeprowadziliśmy dość trudny zabieg, bowiem musieliśmy zatamować krwotok i nastawić prawą nogę, ponieważ jest połamana w trzech miejscach. Konieczny będzie gips. Jednak najpierw trzeba jak najprędzej zadziałać w sprawie drugiej kończyny. Wezwałem już zespół chirurgów, to będzie bardzo pracochłonna operacja. – powiedział poważnym tonem
…: Co to znaczy? Jaka operacja? – niecierpliwił się chłopaka Kim
Lek: Pacjentka teraz będzie potrzebowała dużego wsparcia, być może konieczny okaże się psycholog.
Nic: Dlaczego?
Lek: Podczas zabiegu zostanie amputowana dziewczynie lewa kończyna. Prawa noga, którą teraz się zajmowaliśmy jest częściowo sparaliżowana, jednak szanse na to, że pacjentka odzyska w niej kiedykolwiek pełną władzę, są znikome. Cóż, państwa koleżanka do końca życia będzie poruszać się na wózku, przykro mi.
…: Słu-słucham?
Lek: Proszę zajrzeć do gabinetu lekarskiego za godzinę, wtedy opowiem o szczegółach. – powiedział, po czym znów ruszył; Jednak po kilku krokach stanął, odwracając się. – Jeszcze jedno: czy znacie może rodzinę dziewczyny? Kogoś, kto mógłby się nią zaopiekować, gdy już się nią zajmiemy, do czasu, aż dowiemy się, czy jej matka przeżyje?
Odpowiedziałam dopiero po chwili, drżącym i łamiącym się głosem:
Nic: N-n-nie…
…: Ja… Kim ma kuzyna… Mieszka z żoną i… I ma z nimi dość dobry kontakt… - chłopaka co rusz przerywał, łapiąc gwałtowne oddechy
Lek: Dobrze, to fantastycznie. Numery telefonów?
…: Pos-postaram się j-je zdobyć.
Lek: Dziękuję. Zostaje mi tylko zawiadomić opiekę społeczną, która ustali, czy będą oni w stanie i czy podejmą się zajęcia się osobą niepełnosprawną. – rzekłszy to, zostawił naszą dwójkę samych sobie
„Osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną, osobą niepełnosprawną…” – odbijało się w moich uszach i głowie
Nie mogłam tego do siebie dopuścić. Tego, że Kim, moja przyjaciółka, została kaleką.
…: To niemożliwe… Ja, ja nie wiem… To dzieje się naprawdę? – spojrzał na mnie, oczekując odpowiedzi; Najwidoczniej nie wierzył lekarzowi, nie dopuszczał do siebie faktów.
Nic: Nie będzie miała nogi… A drugą nie będzie w stanie poruszać… Kim… Kim już nigdy nie wstanie, nie przejdzie do drugiego pokoju o własnych siłach… - wyszeptałam niemal niesłyszalnie; 
Oboje usiedliśmy na twardych krzesłach, trwając w całkowitej ciszy. Nie drgnęłam aż do czasy, gdy po kilkudziesięciu minutach przez korytarz nie przeszło czterech lekarzy w fartuchach i maskach w towarzystwie piątego doktora, z którym wcześniej rozmawiałam. Podniosłam wtedy głowę i bez żadnej reakcji obserwowałam, jak znikają za drzwiami na salę operacyjną. Tak samo jak chłopak, wróciłam do wcześniejszego podziwiania podłogi, znaczy szarych kwadratowych kafelków.


Z zaskoczeniem spojrzałam na wiszący nad nami zegar, wskazujący 20:39, ta godzina minęła całkiem niepostrzeżenie. Lekarz prowadzący miał dawno spotkać się z nami w pokoju, lecz do tej pory nie opuścił bloku. Napawało mnie to sporym niepokojem, ponieważ mogło oznaczać to, że z Kim dzieje się coś złego, choć i tak już w tej chwili stan dziewczyny nie był dobry. Na tę myśl westchnęłam głęboko.
…: Znamy się półtora roku, odkąd przyszliśmy do Słodkiego Amorisa. Uczę się w innej klasie, ale kiedyś pomogłem jej odgonić od siebie jednego natrętnego typa. Później okazało się, że jesteśmy zapisani na te same zajęcia lekkoatletyczne. – zaczął nagle opowiadać, z zamkniętymi oczami, drżącym głosem – To działo się w tamtym roku… Kim postawiła sobie jasny cel, do którego dzielnie dążyła. Chciała zakwalifikować się do pierwszej setki biegaczy w ogólnokrajowych zawodach. Dawała z siebie wszystko, lecz jej czasowe wyniki nie zadowalały jej. Zebrałem się w sobie i zaproponowałem jej wtedy wspólne treningi, zgodziła się. Biegaliśmy po dziesięć kilometrów, a efekty były wyraźnie widoczne i coraz lepsze. Nasze relacje także się zacieśniały. Rozmawialiśmy o wszystkim, traktowaliśmy się jak przyjaciele, chociaż może się wydawać, że damsko-męska przyjaźń jest niemożliwa. A jednak nam się udało. Fascynował mnie jej charakter, nastawienie do życia, poczucie humoru. W końcu wystartowaliśmy na zawodach razem z pozostałą dziewiątką uczniów ze szkoły. Wysiłek się opłacił, bo na mecie okazało się, że zmieściliśmy się w czołowej trzydziestce. Ja – dwudziesty czwarty, a ona – dwudziesta ósma. To był fantastyczny wynik żadne z nas się tego nie spodziewało. Potem wzajemny kontakt się rozluźnił, ale to nie oznacz, że przestaliśmy się kumplować. Nie spotykaliśmy się już po szkole, jednak ciągle widywaliśmy się w szkole, czasem siedzieliśmy razem na przerwach. Kiedy nadchodził koniec roku szkolnego, znowu mniej się widywaliśmy, a podczas wakacji całkowicie straciliśmy ze sobą kontakt. Przez tamte dwa miesiące bez niej, budziła się we mnie dziwna tęsknota. Nie rozumiałem tego, ale wszystko stało się jasne, gdy rozpoczął się wrzesień. Zobaczyłem Kim kolejny raz i wtedy byłem pewny – zakochałem się. Dziwne uczucie, bo pierwszy raz w życiu poczułem przywiązanie do jakiejś dziewczyny. A w dodatku ona wcale się mną nie interesowała, ani razu nie przyszła, nie zapytała o najbanalniejszą rzecz. Wywnioskowałem z tego, że przez lato kogoś znalazła, że to dlatego mnie ignorowała. Z taką myślą żyłem w późniejszych paru miesiącach. Codziennie przyglądałem się jej przy każdej nadarzającej się okazji, uwielbiałem patrzeć na ten piękny, radosny uśmiech… Codziennie chodziłem jak struty, byłem przygnębiony tym, że nic nie zdołam wskórać. Już nawet zwykłego „cześć” nie mówiliśmy sobie, gdy się przypadkiem spotykaliśmy na korytarzu, obydwoje odwracaliśmy głowy w przeciwne strony, udając, że nie widzieliśmy drugiego. Jednak los tak chciał, że około miesiąc temu podczas osobnych przebieżek po okolicy na siebie wpadliśmy. Oboje musieliśmy odetchnąć po joggingu i usiedliśmy na tej samej ławce, wymieniliśmy kilka uwag dotyczących pogody, a później… A później Kim się rozpłakała. Zdziwiłem się, a ona wyznała, że nigdy sobie nie wybaczy, że w porę nie zareagowała w naszej sprawie. – przerwał i uśmiechnął się lekko na napływające wspomnienia – Powiedziała, że żałuje tego, że pozwoliła, byśmy się od siebie oddalili. Ona myślała, że znalazłem sobie laskę. Ja uważałem, że to Kim kogoś ma, a ta sądziła o mnie dokładnie to samo, dlatego schodziliśmy sobie z drogi. Ucieszyłem się jak głupi, kiedy oznajmiła, że jestem dla niej bardzo ważny. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak mi na niej zależy, więc bez namysłu zapytałem, czy zostanie moją dziewczyną. Odpowiedziała mi pocałunkiem, długo musiałem na niego czekać…
Tak wsłuchałam się w tę historię, że sama delikatnie uniosłam kąciki ust. Kim nigdy nie opowiadała mi, że startowała w zawodach i że zajęła dobre miejsce, a tym bardziej nie wiedziałam, że się zakochała.
Nic: Piękna sprawa… Kochasz ją, prawda? – zapytałam cicho, spoglądając na towarzysza
…: Wiesz, nie doświadczyłem jeszcze takiego uczucia, ale sądzę, że tak jest.
Nic: Jeśli nie możesz wytrzymać bez niej nawet jednego wieczora, kiedy jesteś w stanie patrzeć na nią godzinami i czujesz, że bez niej twoje życie nie ma sensu, to właśnie miłość.
…: Więc tak, kocham ją. Uwielbiam towarzystwo Kim, jest dla mnie jak powietrze, bez którego nie mógłbym istnieć. Jest jak muza, przy niej zawsze wszystko wydaje się piękniejsze. – odparł rozmarzonym głosem
Nic: Niezły z ciebie poeta… - ucięłam, ponieważ zorientowałam się, że nie znam imienia chłopaka
…: Oscar. – rzekł, jakby czytając w moich myślach
Podał mi rękę, a ja bez dłuższych namysłów uścisnęłam ją.
Nic: Nicola.
Wymieniliśmy uśmiechy, po czym kolejny raz umilkliśmy, lecz tylko na moment.
Nic: A teraz… Kiedy dowiedzieliśmy się, że ona… Że będzie jeździć na wózku… Co z wami?
Widziałam, że zastanawiał się, co odrzec. Temat nie był łatwy, tym bardziej, że oboje zaczęli się ze sobą spotykać od niedawna.
Os: Ja w ogóle o tym nie myślałem, potrzebuję czasu, żeby… Żeby wszystko sobie poukładać. Do dla mnie zbyt wiele. Jestem z Kim dwa tygodnie, przez ten czas byłem najszczęśliwszym facetem na świecie, a nagle, tak niespodziewanie, wszystko się pochrzaniło…
Nic: Mi też jest strasznie przykro, bo chodzi o moją przyjaciółkę, która naprawdę jest bardzo ważna. To szok, że w tej chwili za tymi drzwiami amputują jej nogę, ale… Ale najważniejsze, że żyje. Cokolwiek miałoby się stać, trzeba jej pomóc, wesprzeć, bo inaczej może się załamać. Widzę, że Kim nie jest ci obojętna, sam wyznałeś, że ją kochasz. Dlatego muszę to powiedzieć: nie spieprz tego, co między wami jest. Wasz związek został wystawiony na poważną próbę i twoja decyzja pokaże, czy mimo miłości jesteś niej wart. Życie z osobą, która straciła nogi na pewno wydaje się trudne, ale wszystkie przeciwności losu da się przezwyciężyć, jeżeli komuś na tym zależy. I…
Os: Mnie zależy. Nie opuszczę Kim, nie tłumacz mi tego, że powinienem dodawać jej otuchy. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bez dwóch zdań. Jej ojciec zginął, matka jest w stanie krytycznym, a ona wszystko to widziała, to, jak rodzice powoli się wykrwawiają. Chrzanię to, że od dzisiaj nie będzie w pełni zdrowa, że w każdej czynności potrzebować będzie pomocy innej osoby. Ja chcę być właśnie tą osobą. Proszę… - nie zdołał dokończyć, bo podbiegła do nas kobieta; To Titi.
Titi: Hej, co się dzieje? Długo tu siedzisz?
Nic: Cześć. Operacja trwa już od dwóch godzin.
Wymienili uściski, po czym znowu zebrało mi się na płacz. Podczas rozmowy zapomniałam o wszystkim dookoła, teraz przypomniałam i zmieniłam nastawienie. Kurczę, mimo tego, co gadałam Oscarowi, nie mogłam zrozumieć, dlaczego to się stało. Wiedziałam, że cudem jest, że Kim naprawdę z tego wypadku wyszła cało, no prawie. Lecz to, że będzie cierpieć przez ograniczenia związane z paraliżem, napawało mnie ogromnym żalem.
Ciocia pytała dalej o stan dziewczyny, a ja na przemian z chłopakiem odpowiadałam. Bardzo chciałam zaczekać, aż lekarz wyjdzie i opowie o tym, jak poszło, co niestety nie było mi dane. Przed dwudziestą drugą Titi zdecydowała, że wracamy. Uznała, że mimo wszystko powinnam pójść jutro do szkoły, a lekcji nawet nie ruszyłam. Z wielkimi, wielkimi oporami, po jej naleganiach opuściłam budynek.

***
Całą noc nie mogłam zasnąć. Bezustannie rozmyślałam o wiadomym wydarzeniu, co ani jak nie pozwalało mi zmrużyć oczu. Wczoraj wieczorem nie zrobiłam nic – ani nie zajrzałam do książek, ani nie powiadomiłam pozostałej trójki przyjaciółek o tym, co się stało. Nie miałam siły, żeby opisywać wypadek. Postanowiłam porozmawiać z dziewczynami dzisiaj w szkole, jeśli oczywiście nie zasnę po drodze w jakichś krzakach. Jeszcze przed szóstą wstałam z mięciutkiego materaca i poczołgałam się na dół, prosto do kuchni. Zgoła nie pijam kawy, lecz teraz nie było innego wyjścia. Nastawiłam wodę w czajniku, a podczas podgrzewania do szklanki zimnej wody wycisnęłam sok z cytryny, co trochę mnie pobudziło, bo czując kwaśny smak w ustach aż zamknęłam oczy, wzdrygając się. Do kubka nasypałam ze trzy łyżki proszku, zalałam wrzątkiem i pomieszałam. Jadłam śniadanie popijając kawą, co smakowało ohydnie, jednak zmusiłam się i po kwadransie naczynia świeciły pustkami. Już całkiem dobrze rozbudzona wskoczyłam na górę do pokoju i przez pół godziny zajmowałam się wyglądem, czyli w większości tuszowaniem sińców i worów pod oczami. Nałożyłam na siebie ubranie wyjęte całkiem przypadkowo i po jako takim spakowaniu się na zajęcia, z powrotem poczłapałam na dół. 



Do torby włożyłam czekoladowego batona znalezionego w szafce, nie biorąc pod uwagę tego, że to własność cioci. Do kieszeni schowałam telefon i trochę drobnych, po czym poszłam do korytarza. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi łazienki, a już po chwili ujrzałam na schodach zaspaną Titi.
Titi: Witaj, jak spałaś?
Nic: Eh… Co tu ukrywać, wcale nie spałam, tylko taczałam się z jednej strony na drugą. – westchnęłam
Titi: Proszę cię, nie zadręczaj się tak. Wiesz przecież, że Kim nic już nie grozi, będzie dobrze.
Nic: Och, Titi, każdy może tak powiedzieć. To nie ty do końca swoich dni będziesz jeździć wyłączne na wózku jakbyś była z nim spięta łańcuchem.

Titi: Nic… Proszę, nie męcz się tą sprawą na okrągło.
Nic: Przestań, nic już nie mów. – rzekłam oschle, dziwnie zawiedziona – Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę.
Titi: Ale jak…
Nie słuchając dalszych uwag, zwyczajnie wyszłam, mając w poważaniu głupie teksty, żebym nie przejmowała się. Jak, do jasnej ciasnej, miałam się nie denerwować?!

***
Nic: Dziewczyny! – krzyknęłam, kiedy tylko zobaczyłam trzy postacie; Ich twarze zwróciły się w moją stronę, a na twarzach pojawiły się uśmiechy. Wiedziałam natomiast, że już za krótki moment znikną i zamienią się w rozpacz, zaskoczenie i troskę.
Ir: No hej!
Viol: Cześć, Nicola.
Roz: Siemka, jak po wczorajszym areszcie? – zaśmiała się białowłosa – Myślałam z dziewczynami, żeby dzisiaj wybrać się na małe zakupy, co o tym sądzisz? Trzeba jeszcze zapytać Kim, jak tylko się pojawi, to…
Nic: Rozalia, ty niczego nie rozumiesz… Kim nie przyjdzie… - szepnęłam żałośnie
Roz: Jak to nie? Przecież chodzi z nami do klasy, do tej szkoły, co za głupoty opowiadasz? Wszystko z tobą dobrze? – zapytała rozbawiona
Nic: Rozalia, Kim… Kim miała wypadek.
Między nami zapadła głęboka cisza.
Ir: Wypadek?
Viol: Co się stało?
Nic: Samochód… Apteka… Był pożar…
Roz: Nic, spokojnie, powiedz powoli… Co z nią?!
Nic: Wczoraj powadzili operację, ale wyszłam w jej trakcie. Wiem tylko tyle, że… Że Kim została kaleką… - wydusiłam z siebie ledwo słyszalnie
Roz: Słucham?
Ir: Nie, nie, powiedz, że się przesłyszałam, to nie może być prawda…
Violetta nic nie powiedziała, zaczęła płakać, a po chwili ryczałyśmy już we trzy.
Ir: Ka-kaleką? – jęknęła, niedowierzając
Nic: Amputowali jej nogę, druga jest sparaliżowana i… Ona będzie skazana na wózek inwalidzki…
Roz: C-co? Jezusie, proszę, nie… Kim… Boże, Kim…
***
Po siódmej i zarazem ostatniej lekcji od razu udałyśmy się na przystanek. Nie odzywałyśmy się do siebie z niejasnego powodu. Widziałam, że wszystkie były wyraźnie przybite, dlatego nie chciałam zaczynać bezowocnych rozmów, nie wiedziałam nawet, o czym miałabym z nimi ewentualnie dyskutować. Żaden temat nie wydawał się dostatecznie taktowny i odpowiedni, zresztą podejrzewam że nikt nie miałby w tym momencie ochoty na plotkowanie.
W skrajnej ciszy, nie wliczając krótkich uwag czy wymian zdań, po kilkudziesięciu minutach znalazłyśmy kilka przecznic od celu naszej podróży. Szłyśmy trasą, która była mi bardzo, bardzo znana. Przypomniały mi się chwile, w których to ja leżałam na szpitalnym łóżku, więc ogromnie współczułam Kim. Co ona musi teraz przeżywać, tego nawet nie potrafiłam wyobrazić.
Viol: Która sala? – zapytała krótko
Nic: Poczekaj, niech przypomnę… Wydaje mi się, że czwórka, tak, raczej tak.
Wstąpiłyśmy do budynku i nakierowałyśmy się w stronę pomieszczenia, w którym przebywała nasza przyjaciółka. Szłam na czele całej czwórki, jednocześnie potwornie obawiając się, co zobaczę za szybą. Zatrzymałyśmy się. Tak, to była właściwa sala. I wtedy ją zobaczyłam. Zasmuconą dziewczynę, pusto wpatrującą się w sufit, bez cienie uśmiechu na twarzy. Oczy miała otwarte, co oznaczało szybkie wybudzenie się ze śpiączki. Przy jej łóżku siedział Oscar, ze spuszczoną głową, czerwonymi i zapuchniętymi oczami. Obawiałam się rozmowy z czarnowłosą. Co miałam jej powiedzieć? Pocieszyć, czy może poważnie porozmawiać o tym, co miało miejsce? Targały mną przeróżne emocje, czułam się, kolokwialnie rzecz ujmując, źle.
Ir: Kurczę, to naprawdę Kim? – zapytała rudowłosa, z niedowierzając wpatrując się w postać za szybą
Nic: Dziewczyny, czy… Mogę pierwsza do niej wejść?
Spojrzały na siebie i porozumiewawczo kiwnęły głowami.
Roz: Idź. Idź i z nią pogadaj.
Rozsunęłam drzwi, przekraczając próg pomieszczenia. Pielęgniarka zajmująca się drugim pacjentem odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła blado. Zrobiłam kilka kroków wprzód, ale jakoś tak nieśmiało i niepewnie.
Nic: Cześć, Kim. – przywitałam się
Nie doczekałam się żadnego odzewu, najmniejszej reakcji czy chociażby skinięcia. Przystawiłam krzesło do łóżka i usiadłam naprzeciw Oscara.
Nic: Kim? Słyszysz?
Os: Nic nie mówi od kiedy ją tu przywieźli z operacji… Nie pozwala się wziąć za rękę, leży spokojnie jakby nikogo wokół niej nie było… - szepnął
Westchnęłam.
Nic: Ej, wiesz, że wszystko będzie dobrze, prawda? Pomożemy ci, możesz na nas liczyć. Nie zostawimy naszej przyjaciółki w potrzebie. – uśmiechnęłam się lekko
Dopiero teraz zauważyłam coś, co przyprawiło mnie o dreszcze. Dziewczyna przykryta była kocem i to, co najbardziej mnie zasmuciło, to fakt, że w miejscy, gdzie powinno być wybrzuszenie w postaci nogi, widniał… No właśnie, nic nie widniało. Wiedziałam, co to oznacza, już dawno miałam świadomość, że kończyna zostanie amputowana, lecz taki obraz był przestraszny.
Kim: Zostawcie mnie. – wychrypiała niespodziewanie
Os: Co ty wygadujesz? Przecież…
Kim: Wyjdźcie stąd. Wracajcie do domów, nie marnujcie swojego czasu na bezsensowne siedzenie przy jakimś dziwolągu bez nogi. – szepnęła, nadal się nie poruszając
Nic: Proszę cię, nie mów tak… - jęknęłam
Kim: Powiedziałam wam coś. Wyjdźcie.
Nic: Kim…
Kim: Zabierajcie się stąd wszyscy i nie wracajcie. Nie chcę was więcej widzieć. – rzekła stanowczym, acz drżącym głosem
Os: Nie. Nie wyjdziemy. Przynajmniej ja. Będę z tobą zawsze, a ty dobrze o tym wiesz. Kocham cię i…
Kim: Wynoście się, albo zacznę krzyczeć.
Nic: Błagam, spójrz chociaż na mnie…
Zgodnie z moją prośbą, odwróciła twarz w bok. Wyglądała żałośnie, blada cera, brak chęci do życia.
Nic: Jesteś dla wszystkich bardzo ważna, pamiętaj o tym. – rzekłam, po czym spojrzałam na chłopaka; Dałam mu znak, żeby wstał i wyszedł razem ze mną. Gdy wyszliśmy z sali, od razu na mnie napadł.
Os: Dlaczego miałem ją zostawić? W tej chwili trzeba wspierać Kim, a nie opuszczać!
Nic: Nie, ona musi pomyśleć. Podejrzewam, jak może się czuć, a ja w takiej sytuacji potrzebowałabym spokoju.
Roz: Nicola, kto to jest? – zaciekawiła się dziewczyna, spoglądając na Oscara
Przedstawiłam ich sobie nawzajem, a później trochę porozmawialiśmy. Siedziałam w szpitalu do dwudziestej, po czym przyjechała po mnie Titi. Kim nie pozwalała na siedzenie obok, więc ustaliliśmy, ze wrócimy do niej jutro, choć trochę źle się czułam, że jadę i zastawiam przyjaciółkę samą. Ostatecznie, razem z dziewczynami ściskałyśmy się na tylnych siedzeniach, natomiast obok ciotki siedział szatyn, którego odwieźliśmy pod sam dom.
***
Kolejny dzień szkoły nie został przeze mnie zarejestrowany, bo nie mogłam skupić się na zadaniach z fizyki, czy tłumaczeniach nauczyciela z chemii. Rozpraszało mnie wszystko dookoła, irytowałam się bez powodu i wkurzałam na każdego, kto zaczepiał mnie dla żartów.
Wyszłam z Rozalią, Iris i Violettą na dziedziniec z zamiarem spędzenia kolejnego popołudnia w szpitalu. Lecz to nie było mi dane, bo zatrzymała mnie pewna osoba.
Kas: Gdzie się wybierasz? – zapytał uśmiechnięty
Zatrzymałam się przed nim i ze zdziwieniem zerknęłam na jego twarz.
Nic: A ty? Wagary sobie urządziłeś, bo nie chciało ci się do szkoły przyjść?
Kas: Nie. Byłem w galerii. – rzekł
Uniosłam do góry brwi.
Nic: W galerii? – powtórzyłam
Kas: Tak. Zaraz dowiesz się po co. Rezerwuję sobie ciebie na dzisiejszy dzień, zadowolona? – uśmiechnął się łobuzersko
Nic: Chyba śnisz. Teraz to ja idę do Kim, dobrze wiesz, co się stało.
Kas: Tak, wiem. Przecież wczoraj sama do mnie zadzwoniłaś. Trochę to dziwne, nie sądzisz? Aż tak na mnie polegasz?
Nic: W takim razie więcej się do ciebie nie odezwę, pasi? – warknęłam, po czym zamierzałam podejść do przyjaciółek, ciągle przyglądającym się nam
Kas: Zaraz, zaraz, nie słyszałaś? Jedziesz ze mną. Sorry, dziewczyny, ale dzisiaj musicie poradzić sobie bez niej.
Nic: Hej, a może ja nie mam ochoty? – zezłościłam się
Kas: I tak wiem, że masz. Idziemy. – rozkazał, chwycił mnie za dłoń i poprowadził w stronę wyjścia
Nic: Kastiel…
Kas: Przecież cię nie porwę, zaraz wszystko ci wyjaśnię, tylko bez świadków.
Pokręciłam głową z bezradności i dałam się wyprowadzić za bramę.
Nic: No? O co chodzi?
Kas: Cały czas byś siedziała w szpitalu i dręczyła się. Musisz się odstresować, dlatego zabieram cię w pewne miejsce.
Nic: Kastiel się o kogoś troszczy? Niemożliwe. – zaśmiałam się
Kas: O ciebie zawsze się martwiłem. – odrzekł, ruszając naprzód
Nic: Ale wieczorem muszę do niej zajrzeć, dobra?
Kas: Dobra.
Nic: W takim razie mi powiedz, gdzie jedziemy?
Kas: Do mojego domu.
Nic: Co? – zatrzymałam się
Kas: Żartowałem. Rusz się, nie mamy czasu. – posłuchałam się go, wsiadając do taksówki


________________________________________________________________________

Trochę nudnawy, ponieważ pełno dialogów, ale to dlatego, że końcówkę pisałam na odwal. Poza tym, nic nadzwyczajnego nie miało się dziać, choć mam nadzieję, że z Kim nieco zaskoczyłam :D Sorry za opóźnienie, to na marginesie.
A tak zupełnie z innej beczki: oglądał ktoś może wczoraj Eurowizję? Nie mogłam uwierzyć, że to dopiero czternaste miejsce, mnie się akurat Cleo i "We are Slavic" bardzo podobało, chociaż było dużo hejtów, dotyczących głównie naszej "scenografii". Cóż, wygrała Conchita Wurst, na nasze Kiełbasa, ale w sumie to uważam, że zasłużyła na zwycięstwo, choć trochę żal mi Cleo i Donatana, liczyłam na wyższe miejsce (A to wszystko przez sędziów...). A Wy, co uważacie? :)

piątek, 2 maja 2014

Rozdział XXXIV

Pierwszy konkurs, jeśli chodzi o "włamywacza" wygrywa Sasa :D
Jesteś pewna na 95%, a ja upewnię Cię w stu procentach, że to właśnie on :))
(Oczywiście, było więcej osób, które głosowały(?) na tą osobę, lecz właśnie Slotkasasa Was wyprzedziła.)
Dostajesz oczywiście ciacho, no dobra, nie ciastko, ale ptysia. Uwielbiam je, mam nadzieję, że Ty też xD


Jeśli chodzi o drugi konkurs, nikt nie zgadł, tak więc od razu zapraszam na rozdział :D
____________________________________________________

Opanowując łzy, krzyknęłam:
Nic: Kim! Kim!
Przepchnęłam się przez tłum i podbiegłam do ratowników. Zaczęłam ich zatrzymywać, chaotycznie się poruszałam. Widok czarnowłosej w takim stanie był nie do wytrzymania. Ta niepewność, całkowita niewiedza, doprowadzała do rozpaczy…
Rat: Co pani robi? Proszę się natychmiast odsunąć!
Nic: Kim… Błagam, trzymaj się… Będzie dobrze, słyszysz?
Rat: Powiedzia… - zamierzał kolejny raz odpędzić mnie, jednak spoglądając w mą stronę, najwyraźniej złagodniał; Zupełnie nie wiem czemu.
Nic: Co z nią? – załkałam - Muszę wiedzieć, muszę. Moja przyjaciółka przeżyje, prawda? Niech pan powie, że tak!
Mężczyźni wnieśli ją do pojazdu, zamykając drzwi. Dopiero wtedy ten był łaskaw odpowiedzieć.
Rat: Przyjaciółka… Powiem tylko tyle, że żyje. Jest słaba, ale mimo wszystko ma szanse.
Otarłam szybko łzy, próbując uspokoić łopoczące serce, strach i związane z nim obawy.
Nic: Mo-mogę pojechać w karetce razem z n-nią? – dukałam, nadal chlipiąc
Rat: Przykro mi, ale tylko rodzina ma prawo podróżować z pacjentem.
I nic więcej nie mówiąc, zupełnie mnie lekceważąc, wskoczył do karetki. Pojazd na sygnale ruszył do szpitala, podczas gdy drugą kobietę przeniesiono do innego ambulansu. Został już tylko mężczyzna, którego teraz otoczyli policjanci. Wokół niego była spora kałuża krwi… Oczy miał otwarte, z ust ciągle ciekł mu powoli czerwony, gęsty płyn. Nie mam wątpliwości, że ten człowiek w średnim wieku był ojcem Kim… Był…
Nagle rozległ się głośny huk, dobiegający właśnie z miejsca wypadku. Nim się spostrzegłam, ogień wręcz wystrzelił w powietrze, a całe auto stanęło w płomieniach. Wybuch nie był silny i potężny, lecz przez parę chwil nie słyszałam normalnie, byłam otumaniona. Ogień rozprzestrzeniał się, a ludzie w popłochu zaczęli uciekać. Stróże prawa przenieśli zwłoki na sporą odległość. Strażacy rozpoczęli akcję gaśniczą. Nie było to łatwe, ponieważ ciągły dopływ gazu z silnika nie zmniejszał buchających płomieni. Nie trzeba było długo czekać, żeby pożar się rozszerzał, budynek apteki także zaczął płonąć. Na szczęście pracownicy i klienci opuścili wnętrze i w bezpiecznym miejscu obserwowali zdarzenie. Tak jak i ja. Stałam i jakby wyprana z emocji patrzyłam przed siebie. To było coś strasznego. Ogień pochłaniał wszystko na swojej drodze, niszczył każdy napotkany skrawek czegokolwiek i oczywistym było, że pomimo natychmiastowej reakcji zapanowanie nad sytuacją wcale nie będzie łatwe. W szczególności dlatego, że ogień zaczął trawić także przydrożny, piętrowy dom. Ludzie przekrzykiwali się, jedna kobieta trzymana przez policjanta, płakała, próbując mu się wyrwać.
…: Kelly! R-ratujcie ją! Pomóżcie mojemu dziec-dziecku! Kelly! – krzyczała – Moja córka jest w ś-środku, zabierzcie ją, błagam! – młoda szatynka wyszarpała się, biegnąc w stronę palącego się domu; Przypatrywałam się jej bez przerwy, widziałam więc, jak w pewnym momencie zatrzymuje się, wyciągając ręce. Jeden ze strażaków cudem wyszedł ze środka, kaszląc od nadmiaru dymu. Na rękach niósł mniej więcej czteroletnią dziewczynkę. Nie ruszała się… Kobieta po chwili ocknęła się, ruszając, rzucając się na mężczyznę i zabierając małą.
…: Kelly, córeczko… Kruszynko, otwórz oczka, słyszysz? Żabko moja, już wszystko dobrze, mamusia jest przy tobie, obudź się. Kochanie, wstawaj. Hej, maleńka, ocknij się. Kelly… wstawaj! Wstawaj, słoneczko! Wstawaj! Obudź się! Kelly…! – potrząsnęła nią delikatnie, zaczynając szlochać
Nie zorientowałam się, kiedy na miejsce przyjechały kolejne dwie karetki i trzy zastępy straży pożarnej. Ratownicy wyskoczyli z pojazdu i natychmiast znaleźli się obok matki z dzieckiem. Ostrożnie przejęli dziewczynkę od zapłakanej kobiety, kładąc ją na ziemi. Zbadali, jak sądzę, puls, sprawdzili oddech. Zauważyłam, jak porozumiewają się wzrokiem, dość smutnym wzrokiem. Jeden z nich przyniósł worek. Taki sam, jak pokazują na filmach, gdy… gdy zabierają zwłoki…
…: Co pa-panowie robią? Proszę ją zawieść do szpitala, trzeba j-ją dokładnie zbadać, sprawdzić, czy nic nie jest mojemu ska-skarbowi!
Jeden z medyków wstał i wydał polecenie kolejnemu. Zwrócił się do stojącej naprzeciw, próbując uspokoić.
Rat: Przykro mi, nic nie możemy zrobić. Dziewczynka udusiła się dymem, ciało jest mocno poparzone, nie miała żadnych szans, żeby przeżyć. Ogień zbyt szybko zajął dom, nawet najszybsza reakcja niewiele by pomogła.
…: N-nie! To niemożliwe! S-słyszy pan? Ratujcie ją, proszę, zrobię wszystko, żebyście jej pomogli… Ona m-musi wstać, przecież Kelly żyje, trzeba ją tylko obudzić. – powiedziała roztrzęsiona, nie przyjmując do wiadomości, że dziecko nie żyje – Ej, co robicie?! Zabierzcie ten worek, on wcale nie jest potrzebny! Trzeba zawieść moje maleństwo do szpitala, zrobić operację… Dać jej lekarstwa, wtedy będzie dobrze, naprawdę. – tłumaczyła, po czym kucnęła przy ciele, głaszcząc dziewczynkę po kręconych blond włosach i uśmiechając do niej – Prawda, słońce? Będzie w porządku. Ale teraz już się nie wygłupiaj, popatrz na mnie. No, popatrz. Wystarczy spania, mój śpiochu kochany. – zaśmiała się; Wiedziałam, że próbowała nie dopuścić do siebie przykrej informacji, dlatego zachowywała się trochę jak wariatka.
Rat: Proszę to wypić. – podstawił pod jej twarz kubeczek z musującą tabletką
Szatynka spojrzała na niego, spełniając prośbę i znów odwracając się do swojej córki. Jednak jej tam nie było, ponieważ dwóch ratowników niepostrzeżenie zabrało zwłoki i przeniosło do karetki.
…: Nie! Oddajcie mi ją! To moje dziecko! Moja córka! Proszę, oddajcie… - kobieta padła na kolana, zalewając łzami; Wyglądała jak siedem nieszczęść, jej widok był jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek w życiu mogłam zaobserwować.
Tak samo postąpili z ciałem ojca Kim. Mojej przyjaciółki, która sama wylądowała w szpitalu… Więc co ja tutaj robię? Powinnam jak najszybciej iść do domu, przebrać się i jechać do czarnowłosej, by być w tych ciężkich chwilach przy niej. A co robię? Stoję i patrzę na to, co się dzieje. Obserwuję zapłakaną matkę, której dziecko spłonęło, bez żadnej, najmniejszej reakcji. To, co kobieta czuje po stracie ukochanego dziecka, musi być bardzo ciężkie, a taki dramat już zawsze będzie o sobie przypominać…

***
Już zaledwie kilka domów dzieliło mnie od moich czterech ścian. Zmienię ciuchy, zjem coś na szybko i poproszę Titi o podwózkę. Nagle stanęłam jak wryta. Titi… Przecież dzisiaj miał przyjść ten facet… A ja jej nie powiadomiłam… O cholera! Zapominając o wcześniejszym widoku, wyglądających przez okno gapiach i ciągle kłębiących się chmurach dymu, ruszyłam biegiem. Matko Boska, a co jeśli on ją zaskoczył i coś zrobił? Przez moją głupotę i dziurawą pamięć kolejna tragedia wisi w powietrzu…
Przemknęłam przez bramkę, jak się okazało – otwartą. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, które również nie były zamknięte. I ja, i ciotka zawsze przekręcamy zamek, żeby nikt nie wszedł. W takim razie… już za późno…
Przełknęłam głośno ślinę, zaraz przypominając, że zaplanowałam wejść przez garaż. Dlatego też przeszłam na tyły budynku, wyjmując z kieszeni klucz. Po otwarciu, weszłam do środka i zapaliłam światło, a konkretnie żarówkę, która rzucała jasność po całym pomieszczeniu. Na szafce leżał sporej wielkości młotek, którego ciocia używała w przypadkach krytycznych, takich jak przybicie gwoździa na ścianę, by powiesić obraz. Uzbrojona „po uszy”, przeszłam przez całą długość garażu i zaraz znalazłam się w przedsionku, a później w korytarzu. I wtem ujrzałam coś, co naprawdę mnie zdziwiło i czego absolutnie nie rozumiałam.

Na podłodze, od wejścia głównego, przez przedpokój, aż na schodach, rozrzucone były… płatki róż. Mrugnęłam kilka razy, aby upewnić się, że mi się nie wydaje. Obraz był prawdziwy, a to znaczy… Nieważne co, w każdym razie muszę sprawdzić, co się dzieje. Wzięłam cztery głębokie oddechy, zamknęłam oczy, uspokoiłam się i ruszyłam. Powoli, po cichu, żeby nie wywołać żadnego, najcichszego hałasu i skrzypienia. To, że w dłoniach trzymałam młotek pewnie wydaje się dość dziwne, ale nie miałam pomysłu na cokolwiek innego. A o tym, że uderzając nim człowieka na sto procent spowoduję jego natychmiastową śmierć, zwyczajnie nie pomyślałam. Działałam pod wpływem emocji, nie rozumowałam logicznie. 
Kierując się szlakiem czerwonych płatków, stanęłam na górze. Ścieżka prowadziła pod zamknięte drzwi mojego pokoju. Teraz wiedziałam, że to nie może być pomyłka, ten, który mnie dręczył, znajduje się w mym pokoju. Przeszły mnie głębokie dreszcze, lecz wiedziałam, że nie mam odwrotu. Zdołałam również zauważyć, że Titi nie ma w domu. W przeciwnym wypadku, od razu po wejściu zostałabym napadnięta i zganiona przez ciocię za to, że wchodzę do środka z młotem w rękach, jak jakiś morderca.
Położyłam dłoń na klamce, niemal słysząc, jak serce mocno i szalenie bije w mojej piersi. Myślałam, że za chwilę zemdleję z nerwów. Miałam ochotę porzucić wcześniejszy plan i uciec stąd jak najdalej. A co, jeżeli to szaleniec, który za chwilę się na mnie rzuci? Mógłby coś mi zrobić, przecież zaplanował to już wcześniej…
Wreszcie nadszedł ten moment. Szybko nacisnęłam uchwyt, energicznie popychając drzwi. Zrobiłam krok w przód i zamarłam… Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że to on… Mimo, że wiedziałam do czego jest zdolny, to była przesada. Shon leżał na moim łóżku wśród masy róż w samych bokserkach. To naprawdę działo się autentycznie. Uśmiechał się do mnie zadziornie, a widząc narzędzie i mój lękliwy wzrok, zaśmiał się na głos.
Nic: C-co ty tutaj robisz? – zapytałam z idiotycznym wyrazem twarzy, opuszczając ręce wraz z młotkiem wzdłuż ciała
Sh: Czekam na ciebie. Chciałem zrobić niespodziankę i jak widzę, udało mi się. Nie mnie się spodziewałaś, mam rację?
Nic: J-jak ty tu-tutaj wszedłeś? – nadal nie otrząsnęłam się z widoku chłopaka ciotki w moim pokoju
Sh: Mam klucze. No chyba nie myślisz, że Titi nie dałaby swojemu ukochanemu – tutaj wywrócił oczami – możliwości wejścia do swojego mieszkania. Staruszka jest bardzo naiwna.
Nic: Jaka staruszka? Jak ty moją ciotkę nazywasz? I w ogóle, co ty robisz w moim pokoju?! – wreszcie zebrałam się z chwilowego szoku
Sh: Zastanów się. – powiedział, wkładając do ust grono winogrona z etażerki – Och, wysil się trochę. – dodał, widząc u mnie brak ochoty na takie podchody – Dobrze, widzę, że jesteś zmęczona. Pomogę ci, jeśli chcesz. Chcesz?
Nie mam pojęcia kiedy, kiwnęłam lekko głową, jakby zahipnotyzowana widokiem jego pięknego, wspaniałego ciała. Znowu to robiłam. Po raz kolejny dałam mu się omamić, poddać urokowi osobistemu tego przystojnego, czarującego oszusta.
Sh: Widzisz, będąc z Titi… Wiesz, że jej nie kocham i jestem z nią tylko dla pieniędzy, dlatego nie będę cię oszukiwał. Ciało czterdziestolatki nie jest w stanie dać takiemu facetowi, jak ja, pełnego spełnienia i przyjemności. Potrzebuję urozmaicenia, to normalne. A ty jesteś śliczna, młoda, po prostu wspaniała. Taka kobieta jest moim ideałem.
Nic: Nie rozumiem… - rzekłam, zupełnie zapominając o bożym świecie
Sh: Pomyślałem, że wcześniej może źle z tobą rozmawiałem. Chodzi mi tylko o wzajemną przyjemność. To będzie nasza niewinna umowa. Ja będę przychodził do ciebie pod nieobecność twojej ciotki i zabiorę cię do krainy namiętności i niewyobrażalnej rozkoszy. Poczujesz się wtedy jak prawdziwa kobieta, bo, uwierz mi, potrafię to sprawić. Titi nigdy się nie dowie, obiecuję. Oboje byśmy tego chcieli, prawda? – zapytał, podchodząc do mnie
Był taki wspaniały, pachniał prawdziwą męskością, wydawał się być uprzejmy i miły. Prezentował się niezwykle seksownie, zachęcająco… Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby mu teraz ulec, ale… ale ja odzyskałam rozum i rezon. Wiedziałam, że próbuje mnie zwabić w swoją pułapkę. Gdybym się zgodziła na tą zupełnie niemoralną propozycję, już nigdy nie mogłabym się wycofać. Taki podły człowiek nie dałby mi spokoju, grożąc ujawnieniem rzekomej relacji.
Nic: Muszę ci coś koniecznie powiedzieć… - odparłam niepewnie, spuszczając głowę
Sh: Tak?
Nic: Zamiast Natniela, to ty powinieneś być bratem Amber. – natychmiast podniosłam wzrok, patrząc twardo
Sh: Słucham?
Nic: Jesteś tak samo bezwzględny i zakłamany, jak ona. Dziwię się, że nie masz nic wspólnego z moją „kochaną” koleżanką. A jeśli nie jesteś jej bratem, to może spróbuj z nią, bylibyście dopasowaną parą. Poza tym, z pewnością dałaby ci dupy, a skoro tak bardzo tego pragniesz... Pobzykaj się z nią, ta dopiero ma temperament. Spełni wszystkie twoje pragnienia i erotyczne fantazje, uwierz mi. A ode mnie to się odczep raz na zawsze, bo mam cię dość, rozumiesz? – warknęłam
Sh: Kurde, kobieto, dlaczego ty taka zacięta jesteś? Co ci szkodzi seks ze mną? I tak wiem, że tego chcesz, więc po co ciągłe odmowy?
Nic: Co mi szkodzi? A może to, że cię nienawidzę? To, że jesteś świnią, a nie facetem wartym cioci, czy nawet mnie? Naprawdę nie rozumiesz?
Sh: Dobra, skończ. Powiedz mi, kto to jest ta Amber, chętnie się do niej wybiorę. – uśmiechnął się złośliwie
Nic: Zabieraj swoje szmaty, zwane ubraniami, pozbieraj te żałosne kwiatki i wynocha z domu.
Sh: Bardzo chętnie, nie mam zamiar się płaszczyć. – prychnął
Zaskoczyła mnie jego uległość, ale może to dlatego, że wspomniałam o Amber. Pewnie chciał jak najprędzej ją odwiedzić. Pff…
Sh: A tak w ogóle, możesz mi powiedzieć, co to za dym za oknem? Zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie nasz dom się pali, ale skoro do tej pory się nie sfajczyliśmy, to raczej nie to. 
 – zapytał, zakładając spodnie

Wszystko do mnie wróciło… Kim na noszach… Jej stan… Krytyczny stan…
Popatrzyłam na niego, natychmiastowo zmieniając nastrój. Zrobiło mi się smutno, a cała wściekłość wyparowała. Kiedy zaczynałam myśleć o tym, co może stać się z czarnowłosą, dostawałam gęsiej skórki. Zaczęłam się trząść pod wpływem napływających łez. Próbowałam je jakoś powstrzymać i nawet mi się udawało. Na twarzy na pewno zrobiłam się czerwona, musiałam wyglądać naprawdę żałośnie. A on, widząc, że się rozżalam, postanowił to wykorzystać…
Sh: Nie marz się, spokojnie. – powiedział pokrzepiająco, zbliżając się
Zatrzymał się, ale po chwili znowu zrobił dwa kroki naprzód.
Sh: Chodź do mnie, nie powinnaś być teraz sama. – wyciągnął ręce, uśmiechając się
Pociągnęłam nosem, na szczęście żadnych łez nie było. Zerknęłam na niego, lecz wiedziałam, że długo nie będę w stanie się powstrzymywać. Potrzebowałam bliskości, czegoś, żeby ukoić nerwy i miotająca mną emocje. Podeszłam do niego… Położyłam głowę na jego klatce piersiowej… Objęłam ostrożnie rękami… Byłam taka głupia…
Sh: Niepotrzebnie się odzywałem, przepraszam. – powiedział z udawaną skruchą
Wtedy nie myślałam trzeźwo, ale fakt faktem, że Shon wcale się mną nie martwił. Każdy, kogo choć odrobinę obchodzi nastrój i problemy innych, zapytałby się, co się stało. A on? Próbował uniknąć nużących opowieści, a w zamian postanowił zadziałać.
Sh: Położymy się na chwilę, poleżymy, dopóki się nie uspokoisz, dobrze? Spokojnie, wszystko w porządku.
Zaczął powoli prowadzić mnie w stronę łóżka. Nie oponowałam, ponieważ ciągle rozmyślałam o wcześniejszym zdarzeniu. Dałam się położyć na materac, objąć, smyrać po plecach w ewidentnym dwuznacznym geście.
Nic: Ona musi przeżyć, musi… Powiedz, że nie umrze, że wróci… Powiedz… - jęknęłam smutno
Sh: Tak, tak, nie zamartwiaj się. Odciągnę cię od takich myśli, w porządku? Zaraz zapomnisz, obiecuję… - powiedziawszy to, pocałował mnie w szyję, aż się wzdrygnęłam; I to przywróciło mi mózg, zrozumiałam, co się dzieje. Kolejnym pocałunkom się nie poddałam, natychmiast zerwałam się z łóżka.
Nic: Co ty wyprawiasz, do cholery?!
Sh: Mała, proszę, nie teraz, ja już tak się napaliłem…
Nic: Mało mnie to interesuje. Mówiłam ci, że ze mną taki układ nie przejdzie, nie jestem jakąś dziwką. A teraz, tak jak powiedziałam, wynoś się!
Sh: Weź wyluzuj! Jeny, jaka cnotka. Pewnie i tak wszystkim dookoła dajesz. – uśmiechnął się szyderczo
Nic: Jeszcze raz walniesz takim tekstem, to przyłożę ci w ten łeb, że aż się zesrasz. – warknęłam – A przed wyjściem masz oddać klucze do mieszkania.
Sh: Marzenia nie zawsze są do spełnienia, kotku. Mogą mi się jeszcze przydać, gdybym chciał pooglądać cię podczas snu. – ubrany, podszedł do mnie, ocierając swoim ramieniem o moje, gdy wychodził
Nic: I jeszcze jedno: po co ty to zrobiłeś? Dlaczego tak mnie straszyłeś? – zapytałam, nawet nie odwracając się w stronę faceta; Pomimo tego, coś mi mówiło, że się uśmiechnął.
Sh: Chciałem wprowadzić do naszego związku trochę adrenaliny.
Nic: Do związku? Naszego związku? Zapomnij i przestań wygadywać takie farmazony!
Sh: A co, jeśli nie przestanę?
Nic: Zejdź mi z oczu, ty… Shonino
(wybacz, musiałam tego użyć xD)! – wrzasnęłam, kiedy był już na schodach
Sh: Uważaj na słowa, bo możesz ich pożałować. – odpowiedział złośliwie
Nic: Sranie w banie. Good bye, idioto! – krzyknęłam, zatrzaskując drzwi – Matko, co się ze mną dzieje? Jak mogłam się tak zapomnieć? – szepnęłam do siebie, opierając czołem o ścianę; Uderzyłam w nią lekko pięścią, powstrzymując przekleństwa. Stałam tam jeszcze moment, dopóki nie usłyszałam zamykanych drzwi, oznaki, że mój „gość” wyszedł. Szczerze mówiąc, w ogóle nie spodziewałam się, że to właśnie Shon, ale z drugiej strony lepiej, że to nie był jakiś psychopata, zdolny do wszystkiego. Jednak oznajmił, że nie odda kluczy, bo zamierza jeszcze tu zajrzeć… Wyjście jest jedno – zamykanie drzwi od środka każdego wieczoru przed snem. Trzeba to jeszcze jakoś wytłumaczyć Titi i będzie git. Właśnie, muszę do niej zadzwonić i… Chwila, a tak w ogóle, gdzie ona jest? Chcąc to sprawdzić, wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer ciotki.
Titi: Halo?
Nic: Hej, to ja. Słuchaj, czemu do tej pory nie ma cię w domu? Jest w pół do szóstej, powinnaś być.
Titi: Tak, wiem, ale zmieniły mi się plany. Dowiedziałam się, że jutro z samego rana mam lot. Już dawno wzięłam urlop na jakiś czas, ale czas na powrót do latania. O czwartej nad ranem muszę wyjeżdżać z domu, dlatego pojechałam na zakupy. Zapomniałam cię poinformować.
Nic: Już drugi raz… - westchnęłam
Titi: Przepraszam, jestem zbyt roztargniona. Około dwudziestej pierwszej wrócę, zostało mi już tylko sześć sklepów z ubraniami do obejścia i koniec. – rzekła, a ja skrzywiłam się; Jak można tak fascynować się shoppingiem?
Nic: Czyli w takim razie nie możesz mnie zawieść?
Titi: Gdzie?
Nic: Do szpitala.
Titi: Po co? Nic, coś ci się stało?! – wrzasnęła, aż coś zapiszczało w moim uchu
Nic: Mi nie, ale koleżanka, Kim… Miała wypadek…
Titi: Wypadek? Zaraz… Słyszałam w radiu, że budynek apteki się zapalił, był pożar. To ma jakiś związek? – zapytała zmartwiona
Nic: Samochód, w którym jechała, rozbił się i… Wybuchł… Kim zabrało pogotowie, jest w stanie krytycznym…
Znów poczułam pieczenie oczu, więc zacisnęłam powieki, powstrzymując je. Nie chciała płakać, przynajmniej nie teraz. Muszę wytrzymać i dostać się kliniki, gdzie leży dziewczyna. Nie powinna widzieć, jak płaczę.
Titi: O Boże, Nicola… To musiało być straszne… Przykro mi, lecz nie mam jak po ciebie przyjechać. Zamów taksówkę, dobra? Zabiorę cię ze szpitala, gdy będę wracała. Dasz sobie radę?
Nic: Tak, Titi, nie martw się. – zapewniłam ją, ocierając mokre oczy
Zakończyłam połączenie. Jednak nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem. Poszłam się przebrać, przegryźć coś, uczesać, bez przerwy becząc. Zapewne wyglądałam jak małe dziecko, które nie dostało cukierka, ale nie obchodziło mnie to. Nikt nie widział mnie w takim stanie, poza tym martwiłam się o przyjaciółkę.
Mocno pociągnęłam nosem, odczekałam kilka sekund, by się uspokoić i wykręciłam numer podany na ulotce korporacji, którą cudem znalazłam na szafce pod stertą papierów.
Nic: Proszę taksówkę na ulicę Petersona 7, jak najszybciej.
Odłożyłam komórkę, narzuciłam kurtkę i wyszłam, dygocząc z nerwów.
***
Wchodziłam po schodach, kierując się do środka. Otwierając drzwi, poczułam charakterystyczny zapach, kojarzący się z lekarstwami. Od chwili, gdy sama wylądowałam tutaj po próbie samobójczej, nie cierpiałam tego miejsca. Przypominał mi o tamtym wydarzeniu, o pozostałych sytuacjach doprowadzających do załamania. Na myśl przychodziło mi moje wcześniejsze życie, wspaniałe życie. Kiedy przyszłam do tego liceum, poznałam go, gdy się zakochałam…
Wypływająca łza spowodowała grymas na mojej twarzy. Wywołał to również widok nastolatka, tego samego, z którym widziałam Kim w szkole. To był jej chłopak. Teraz stał przy ścianie, oparty o nią plecami i zakrywał twarz dłońmi. Podbiegłam do niego i zapytałam prosto z mostu:
Nic: Co z nią?
Opuścił ręce, lustrując mnie wzrokiem.
Nic: Jesteśmy przyjaciółkami, chcę wiedzieć.
Nadal patrzył w mą stronę nieprzekonany, ale niedługo odezwał się.
…: Nie mam pojęcia. Odkąd zabrali ją na blok, nie wiem nic, kompletnie nic. Nikt mi nie powiedział, co będzie dalej. Czy w ogóle coś będzie. To chyba koszmar, Kim nie może odejść, nie może… Przecież… - jąkał się, a ja zauważyłam, że bardzo się martwił
Nic: Prowadzą operację? Jezu… A-a jeżeli… Nic nie będą mogli z-z-zrobić? – zapytałam szeptem, siadając na krzesło
…: Muszą ją ratować! Muszą! – uderzył otwartą dłonią w śliską ścianę, przytknął do niej głowę i zaczął szlochać. Nie zwróciłam na to większej uwagi, lecz to był jednoznaczny argument, że losy Kim nie są mu obojętne.
Wtem usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Zza drzwi oddzielających oddział od bloku, wyszedł lekarz. Przecierał twarz jedną ręką, wyglądał na zmęczonego. Po skojarzeniu faktów, zerwałam się z siedzenia i zasypałam go pytaniami.
Nic: Panie doktorze, co z nią będzie? Jak się czuje? Można ją zobaczyć?
Lek: Niestety, nie mam dla was za dobrych wiadomości. - odrzekł
Czułam ogromny strach, bardzo się bałam. I wcale nie okazało się, że przesadzam. Słowa, które wypowiedział później lekarz, zupełnie mnie załamały. Ta wiadomość była najstraszniejszą rzeczą, jaką mogłam usłyszeć. Gdy do chłopaka stojącego obok również to dotarło, stracił równowagę i zsunął się po ścianie w pół przytomny…

________________________________________________________________________

Dobrze, a teraz pragnę tylko napisać, że dzisiaj jest specjalna okazja. Wstawiłam rozdział dlatego, że właśnie dziś mija pół roku, odkąd ten blog istnieje. To tak jakby "pół-jubileusz", ale i tak bardzo się cieszę, że ze mną wytrzymaliście :D Niektórzy są ze mną od początku, tak jak Slotkasasa, Bid Boss, Paulina Wisińska i Dagmara Kaa, inni od niedawna, lub po prostu wcześniej się nie ujawniali. Osiemnaście osób napisało komentarze do ostatniego posta. Zaskoczyło mnie to, oczywiście pozytywnie, bo naprawdę myślałam, że niewiele osób czyta. W każdym razie, widząc Wasze podpisy, uśmiechałam się jak nienormalna. Dziękuję za nie i za to, że trwacie tutaj mimo moich ciągłych narzekań =DD