wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział XVIII

Dzisiaj sylwester, więc tak jak obiecałam, dodaję, ale chciałabym Wam najpierw złożyć (kolejne) życzenia z tej okazji. Spełnienia wszystkich postanowień noworocznych, szczęścia, wszystkiego naj, naj, naj. Zajebistej, szalonej imprezy sylwestrowej i spokoju w leczenia kaca xD Więc macie ode mnie prezencik sylwestrowy - czyli kolejną część ;D
A teraz o rozdziale. Eghm, z góry przepraszam, że taki krótki. No nie wiem, tak po prostu wyszło, ale następny będzie zdecydowanie dłuższy. Miłego czytania :D

Nie, to niemożliwe... Jak? Dlaczego on tu przyjechał? Z nią? Po cholerę zechciało mi się tego durnego spaceru. Wszystko do mnie wróciło. Nasze wspólnie spędzone chwile, momenty, w których wyznawał mi miłość...
Poczułam napływające łzy. Jedna spłynęła mi po policzku. Co miałam zrobić? Odejść niepostrzeżenie, uciec z płaczem, błagać o to, by wrócił do mnie, czy podejść i mu wygarnąć to wszystko? Postanowiłam zachować się honorowo, dlatego opanowałam się i odezwałam się.
Nic: Co ty tutaj robisz? - zapytałam twardo, a było to pierwsze pytanie, które przyszło mi na myśl
Gołąbeczki oderwały się od siebie, a ten idiota popatrzył na mnie zdezorientowany, a jego źrenice rozszerzyły się, zapewne z zaskoczenia. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, ale zaraz potem zdjął laskę ze swoich kolan, i wstał.
Nic: Widziałam cię z nią już wtedy. Kiedy powiedziałeś, że ze mną zrywasz. Ale po co tu przyjechałeś? Chciałeś mi coś pokazać? Że się mną bawiłeś? Że możesz mieć każdą?! - z początkowo łagodnego tonu przeszłam na wściekły i potem już krzyczałam
Ten nie wiedział, co się dzieje, ale po chwili odezwał się do tej lafiryndy
Edd: Suzi, przejdź się gdzieś, idź do samochodu, zostaw mnie na razie samego, okej? Zaraz wrócę. - uśmiechnął się do niej i puścił oczko, na co coś ukłuło mnie w sercu, a ona jak jakiś posłuszny pies grzecznie powędrowała chodnikiem, oddalając się; Gdy już jej nie było jej widać, chłopak zwrócił się do mnie:
Edd: Jakby ci to powiedzieć... - udał zamyśloną minę i powiedział - Dokładnie to przyjechałem tutaj z MOJĄ dziewczyną - słowo "moją" wyraźnie zaakcentował, gnojek... - dla rozrywki. Nie miałem pojęcia, że tu jesteś. Ale skoro mam okazję to tak, oświecę cię. Jak myślisz, dlaczego odszedłem? - uśmiechnął się szyderczo i wyzywająco spojrzał w moje oczy
Nic: Nie... - zdołałam tylko tyle wyszeptać
Edd: Tak, właśnie tak. - znów ten złośliwy wyraz twarzy - Bawiłem się tobą. Zależało mi tylko na jednym. Żeby zaciągnąć cię do łóżka? Zgadza się. A ty byłaś na tyle we mnie wpatrzona, i załamana, że nie musiałem się zbytnio natrudzić, żeby cię przelecieć. Chociaż muszę przyznać, jesteś całkiem niezła. - powiedział na początku kpiąco, a potem znowu szyderczo
Że też byłam taka głupia... To prawda, że się z nim przespałam, ale myślałam, że mnie kocha. Spędzał ze mną tak dużo czasu, był moim oparciem w trudnych chwilach. Gdy byłam bita, gdy zmarła babcia. Siedzieliśmy wtedy w jego domu, i nieraz płakaliśmy razem. Sądziłam, że mu na mnie zależy. Tak bardzo się myliłam... Omamił mnie, okręcił wokół palca, a potem bezczelnie wykorzystał.
Nic: A ja cię kochałam, myślałam, że czujesz do mnie to samo. Idiotka... - powiedziałam z żalem
Edd: Fakt. Nie zaprzeczę. Jesteś durna jak but, zawsze to wiedziałem. Naprawdę myślałaś, że mi się podobasz? Ha ha ha! - zaśmiał się perfidnie - No nie zaprzeczę, chciałem cię przelecieć, bo... - przerwał - W sumie to nie wiem czemu. Ale to nie zmienia niczego. Jesteś łatwą debilką. - stwierdził cynicznie
Nie mogłam tego słuchać. Z ust tego, którego darzyłam, być może nadal darzę, tak głębokim uczuciem. Nie wierzyłam, że Edd mógł być tak podły. 
Uderzyłam go w twarz, krzycząc przy tym:
Nic: Dupek! Nie wierzę, że się nie zorientowałam! Jak mogłeś mnie tak potraktować, ty świnio!
Zaraz po tym, jak to zrobiłam, on złapał mnie za ręce. Dziwne, bo właśnie kilkanaście dni taka sama sytuacja zdarzyła się w dokładnie tym miejscu z Kastielem. Ale w tym wypadku nie zapowiadało się na pocałunki, bo bynajmniej żadnemu z nas nie podobało się wzajemne towarzystwo. Wystraszyłam się. Jasna cholera, dookoła nikogo nie ma, jest ciemno, a ja sam na sam z nim. Chociaż w sumie, to czego się tak boję? Przecież on nie... Boże! 
Łapiąc mnie, przyciągnął do siebie, a na nadgarstkach zapewne zostawił mi bardzo wyraźny ślad. Jego uścisk sprawiał mi taki ból... 
Edd: Wiesz, maleńka, jestem tu z Suzi, ale ona to nie to samo co ty. - westchnął, o co mu chodzi? Kurde, zaczęłam się bać i to bardzo, a na dodatek moje obawy sprawdziły się, bo ten schylił się i pocałował mnie w szyję, wzdrygnęłam się
Wyrywałam mu się, ale w jego ramionach czułam się jak w klatce. Kiedyś ten uścisk był taki uspokajający i dawał poczucie bezpieczeństwa, a teraz? Było ciemno, nikogo nie widziałam, a kiedy już chciałam krzyknąć, choć pewnie nic by to nie dało, on odwróciła mnie tak, że moje plecy stykały się z jego torsem. Jedną ręką zatkał mi usta, a drugą położył na moim udzie i zaczął nią jechać stopniowo, powoli w górę. Przez moje ciało przebiegły dreszcze. Z oczu zaczęły lać mi się łzy, bo już wiedziałam, co chce zrobić. Matko, tak strasznie się bałam... Nie kontaktowałam, ale poczułam, że Edd mnie gdzieś prowadzi, właściwie ciągnie albo wlecze, bo moje nogi były jak z waty z tego strachu. Zatrzymał się po chwili za drzewem a dookoła były krzaki. Chłopak rozluźnił na chwilę uścisk, a ja nie myśląc długo, postanowiłam wykorzystać moment. To była chwila. Szarpnęłam się mocno, zdołałam wyrwać się z jego uścisku. Przeskoczyłam jakiś leżący kamień i rzuciłam się do ucieczki. Nie mogłam tego zrozumieć. Edd, który jeszcze niedawno był moją bratnią duszą, który mi pomagał, teraz... Chce mnie... Nie, nie, nie! To jakiś koszmar. Myślałam tylko o tym, by dobiec do domu i zapomnieć o tym wszystkim. Biegłam szybko alejką, dziękowałam teraz Bogu, że nieźle przykładałam się do rozgrzewek na wf-ie, ale i tak wiedziałam, że z chłopakiem nie miałam najmniejszych szans. Na moje nieszczęście, te podejrzenia sprawdziły się i w niecałej połowie mnie szarpnął, a ja wywróciłam się. Zbiłam sobie nieźle kolano, ale teraz nawet nie czułam bólu, natychmiast wstałam i chciałam biec dalej, ale on już trzymał mnie w swoich ramionach. Zanim ponownie zatkał mi usta ręką, zdołałam coś jeszcze krzyknąć, ale wyszło to jak myślę marnie, bo dostałam już strasznej zadyszki i nie miałam siły na wydobycie głośniejszego dźwięku. Teraz nie było już żadnej drogi ucieczki. Tym razem zalałam się łzami na całego, ale on nawet najmniejszej uwagi nie zwrócił na ten fakt. Szarpnął za moją bluzkę, a ja jeszcze ostatni raz się wykręciłam, na nic.
Edd: No mała, ostatnio nie byłaś taka zacięta. Będzie ci się podobać. Zobaczysz. - wyszeptał mi do ucha; Fakt, za pierwszym razem, eh... Od razu mu się poddałam. Tak to prawda, jestem łatwa. Chociaż, przecież gdybym wiedziała, że się chce mną zabawić, to nawet bym się z nim nie zadawała, nie mówiąc o tym, że w życiu nie poszłabym  z nim do łóżka. Ja wiązałam z nim jakieś nadzieje, przyznam, czasem nawet myślałam o naszym ślubie, życiu, dzieciach.
Myślałam, że już nic mnie nie uratuje, że nie ma już nadziei na to, że mnie zostawi w spokoju, aż tu...
***Kastiel***
Szedłem właśnie przez park. Cały czas dręczyło mnie to, jak przebiegła ich rozmowa. W głębi duszy chciałem, żeby jednak skończyła się niepowodzeniem, by się nie dogadali. A z drugiej, to nie było w porządku, iż myślę o tym w ten sposób. Przecież Lysander to mój kumpel, powinienem chcieć jego szczęścia, a co robię? Pragnę, by rozstał się ze swoją dziewczyną. To chore. Chociaż w sumie, to czym ja się przejmuję? Cholera, ta myśl zaprząta mi głowę od czasu, kiedy zostawiłem ją tam przed ich domem. Będę musiał zadzwonić do Lysa, albo nawet przejść się do niego, żeby wypytać go, jak poszło. Na pewno już gadali, może od razu do niego pójść? To chyba niezły pomysł. Z takim nastawieniem ruszyłem jedną z parkowych alejek. Dochodziła dwudziesta, więc wokół zrobiło się już ciemno i wiał chłodny, jesienny wiatr. Idąc boczną ścieżką, zastanawiałem się nad tym jak zareagował Lysander i jaką decyzję podjęli. Po chwili, z moich rozmyśleń, wyrwał mnie jakiś... krzyk? Tak. Cichy, stłumiony, ale krzyk. W pierwszej chwili pomyślałem, że to bachory bawią się w jakąś grę, może się ganiają. Nie, chwila. Jest za późno, żeby ktokolwiek wypuścił swoje dzieci o tej porze z domu. Olałem to. Szedłem dalej, ale coś nie dawało mi spokoju. Złamałem się, zawróciłem w kierunku dobiegającego wcześniej głosu. Jednak to zrobiłem.
Kiedy skręciłem właśnie, zbaczając z drogi, którą szedłem, przekonałem się o słuszności mojej decyzji. W oddali, może około dwudziestu metrów, ktoś się szarpał. Było ciemno, więc nie mogłem rozpoznać twarzy, jeślibym w ogóle je znał, ale jedna z postaci musiała być dziewczyną, a rozpoznałem to po długich włosach. Wyrywała się, szarpała i piszczała. Nie myśląc wiele, rzuciłem się biegiem na ratunek.

Kas: Ej! Puszczaj ją! - wrzasnąłem, żeby odstraszyć tego gostka, jak się już zdążyłem zorientować
Facet spojrzał na mnie natychmiast, a potem wypuścił drugą postać, która upadła na chodnik, a sam odwrócił się i zaczął uciekać. Dobiegłem na miejsce i chciałem gonić tego zboczeńca, ale powstrzymałem się i postanowiłem pomóc dziewczynie. Kucnąłem przy niej, i doznałem szoku.
Kas: N-Nic-Nicola? - byłem wstrząśnięty - Hej, słyszysz mnie? - chwyciłem ją za ramiona i potrząsnąłem lekko; Nawet jeśli była przez chwilę nieprzytomna, zaraz otworzyła powoli oczy 
Na mój widok zrobiła przerażoną minę, zaczęła się szarpać i prosić, bym ją zostawił.
Kas: Nicola, to ja, Kastiel. Spokojnie. Jego już tu nie ma, nie bój się. Nic ci nie zrobię. - rzekłem spokojnym głosem, ale w środku aż się we mnie gotowało; Jak można coś takiego zrobić dziewczynie? 
Pomogłem jej usiąść, a po jej twarzy lały się dwa wodospady łez. Przytuliłem ją do siebie mocno. Na szczęście już się nie wyrywała, chyba wiedziała, że nic już jej nie grozi. Było mi jej tak strasznie żal.
Kas: Posłuchaj, - zacząłem, a ona podniosła na mnie swój nadal przelękniony wzrok - zaniosę cię do domu. Położysz się do łóżka i odpoczniesz, dobrze? 
Nic nie odparła, tylko wpatrzyła się w jakiś punkt na drzewie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. 
Kas: Twoja ciocia jest w domu? - zapytałem cicho
Kiwnęła niemal niezauważalnie głową.
Kas: To dobrze. Chodź, wezmę cię na ręce. - poinformowałem ją
Kiedy ją dotknąłem, wzdrygnęła się. Doskonale to wyczułem.
Kas: No już, spokojnie, nic ci nie zrobię. - powiedziałem uspokajająco, co najwyraźniej podziałało
Kiedy niosłem ją, widziałem jak się trzęsie. Nie byłem pewien, czy z zimna, czy ze strachu. W moich ramionach była taka drobna, bezbronna. Miałem ochotę zabić tego, który dopuścił się takiego czynu wobec niej
"No właśnie, czego on chciał od Nicoli? Kto to był? Czy go zna?" - w mojej głowie pojawiały się tego typu pytania
Nonsens. To, że jakiś napalony gówniarz miał ochotę się zabawić w taki sposób, to nie znaczy, że się znają. To byłoby głupie...
Po chwili, kiedy wyszedłem z parku, zauważyłem, że dziewczyna zasnęła. To dobrze. Może przynajmniej o tym zapomnieć.
Doszedłem do jej domu. Nie zadzwoniłem domofonem, lecz od razu sprawdziłem, czy bramka nie jest może otwarta. Była. Przytrzymałem ją jedną ręką, a drugą nacisnęłam klamkę. Nie zadałem sobie trudu, jakim było jej ponowne zamknięcie. Chciałem jak najszybciej ułożyć Nic w łóżku, by poczuła się bezpiecznie, by zapomniała...
Nacisnąłem dzwonek i czekałem. Nadal spała. Nieco później usłyszałem kroki i słowa mówiące: "Nicol, proszę, odbierz w końcu ten telefon.". Pewnie się martwiła. Klucz przekręcił się, by za moment otworzyły się drzwi. Zobaczyłem ciocię mojej koleżanki stojącą z komórką w rękę. Widziałem przerażenie w jej oczach w związku z leżącą w moich ramionach siostrzenicą kobiety, ale zaraz zeszła na bok, bym mógł wejść do środka.
Kas: Gdzie jej pokój? - zapytałem
Titi: Na górze. Ostatnie drzwi - odparła
Według tego, co powiedziała, wszedłem po schodach i znalazłem się w pomieszczeniu. Położyłem ją delikatnie na łóżku, a kobieta przyszła od razu po mnie i przykryła nastolatkę kocem. Spojrzała na nią z troską, a potem na mnie. Wiedziałem że chce, bym jej opowiedział, co się stało, dlatego wyszedłem poza obręb wnętrza, w którym stałem przed chwilą, a ta dołączyła do mnie. Od razu opisałem, jak wyglądała cała akcja. Zauważyłem, że bardzo się zmartwiła słysząc moje słowa, ale to nie było nic dziwnego.
***Nicola***
Obudziły mnie ich głosy. Rozmawiali o zajściu z parku, słyszałam każde słowo Kastiela. Przed moimi oczami pojawił się ten obraz. Kiedy Edd mnie trzymał, kiedy szarpał moją bluzkę, kiedy chciał... Byłam strasznie przygnębiona i przybita. Jak to dobrze, że Kastiel o nic nie wypytywał, tylko po prostu mnie zaniósł, zajął się mną. Tak bardzo się bałam... A gdyby on tam nie przyszedł? Czy... Czy Edd byłby w stanie mnie skrzywdzić? Nie mogę sobie tego wyobrazić... 
Ciocia najwyraźniej myślała, że śpię. Może to i lepiej, nie musiałam jej opowiadać, jak do tego doszło i kto to zrobił. Nie potrafiłabym... Potwornie chciało mi się jeść, a kiszki marsza mi grały. Trudno, wytrzymam do śniadania. Nie miałam nawet siły, by wejść do łazienki i wziąć choćby szybki prysznic. Moim marzeniem było teraz już tylko zasnąć i zapomnieć o wszystkim...
_______________________________________________________________________

Dobra, a teraz ogłoszenie. Tak jak już wcześniej wspominałam, w następnym tygodniu mam święta, w poniedziałek Wigilia. Przygotowania i takie tam, więc nie wiem czy będę miała czas, żeby coś napisać i wstawić. Może w weekend dam radę coś dodać, ale nie obiecuję. Okej, to co chciałam, powiedziałam, więc kończę =D 

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XVII

Wczoraj wstawiłam rozdział i myślę, że zdecydowanie za wcześnie dodaję kolejny, ale to dlatego, że chcę kolejny u Jenny. 
Więc. Ogłaszam wszystkim zebranym, że od tej pory, morduję wszystkich tych, którzy mnie zaszantażują. Bójcie się mnie xD
A, i Ewunio (;p), jesteś mi winna rozdzialik. Zgadzam się na Twoją propozycję, wstawiłam dzisiaj, więc ty też masz dziś dodać ;D

W mojej głowie kotłowało się tysiąc myśli. Teraz wszystko było już jasne. Amber podsłuchała moją rozmowę z Rozalią,  a potem, po lekcji, złapała Lysandra i wszystko mu powiedziała... Dlatego tak się wkurzył, nie odbierał ode mnie telefonu, a teraz pewnie siedzi sam w domu i myśli, że jestem dziwką... A to wszystko przez tą blondi. Jebana szmata! Mogła trzymać język za zębami! Słyszała przecież jak mówiła, że wyznam wszystko Lysowi, i specjalnie wygadała się pierwsza. I jeszcze pewnie wcisnęła jemu jakąś zmyśloną bajeczkę, że się nim bawiłam, chciałam wykorzystać. Że puszczam się z pierwszym lepszym...
Jak mogłam być taka tępa, żeby się nie domyślić, że dosłownie każdy mógł usłyszeć to ,co mówię, gdyby wtedy wszedł po cichu do łazienki? Chyba byłam zbyt rozżalona. Albo po prostu głupia...
Kiedy "wróciłam" na ziemię, spojrzałam z przerażeniem na Kastiela.
Kas: Ty wiesz, o co chodziło, tak? - raczej stwierdził, niż zapytał
Nic: N-nie. To znaczy nie ważne. Dobra, dzięki za info, a ter
az... Muszę coś załatwić. - rozglądałam się wokół siebie z niepokojem; Nie wiem dlaczego. Może myślałam, że zaraz zobaczę gdzieś Lysa, że mu wytłumaczę, że to nie tak jak myśli?
Odwróciłam się i dosłownie biegiem ruszyłam przed siebie. Potrąciłam kilka osób, które z oburzeniem się za mną oglądały, ale nie miałam nawet czasu przeprosić. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Lysandrem. Kiedy wybiegłam leśną alejką, stanęłam przy drodze. Zaczerpnęłam powietrza. Chciało mi się płakać. Czemu ja zawsze mam takiego pecha? Rozejrzałam się, bo z tego wszystkiego nie wiedziałam, w którą stronę iść. Wtem usłyszałam za sobą czyjś głos. Czyjś - czyli Kasa.
Kas: Ej, zaczekaj! - krzyknął - Już nie daję rady! - obejrzałam się, a ten już teraz nie biegł, a szedł do mnie, trzymając się za brzuch - pewnie dostał kolki - Stój, bo zaraz tutaj umrę. - stęknął, gdy już był niecałe trzy metry ode mnie - Czemu uciekłaś? Dlatego, że wiesz, co mu powiedziała? O co chodziło? - zerknął na mnie - Powiedz.
Nic: Nie, nie mogę. Nie mam czasu. Teraz muszę go znaleźć. I wszystko mu wytłumaczyć. - mruknęłam cicho i ruszyłam poboczem
Przez chwilę nic nie mówił, lecz, niestety, nie trwało to wiecznie.
Kas: A więc ona mówiła o tobie... - wywnioskował dość mocno zdziwiony, ale ja nie zareagowałam - Nie jesteś jednak takim aniołkiem, za jakiego cię uważałem. - powiedział zawadiacko; Zatrzymałam się - Widocznie nie byliście sobie przeznaczeni. Tak musiało się stać. - teraz to się odwróciłam
Nic: Nie masz prawa mnie oceniać, więc lepiej stul pysk. Póki jestem jeszcze w miarę spokojna. Ale już niedługo, bo zaraz nieźle się wkurwię i przyjebię ci w tą jakże piękną buźkę. - warknęłam
Kas: Dobra, już dobra. - uniósł ręce w geście poddania - Idziesz do niego? - zrównał się ze mną
Nic: A co cię to interesuje? Lepiej wracaj na tą imprezę i wyrwij jakąś laskę. To z pewnością bardziej fascynujące, niż wleczenie się do domu kumpla z jego dziewczyną, która go zdradziła, prawda? - dalej patrzyłam w ulicę, było mi tak strasznie wstyd...
Kas: Jednak wybieram drugą opcję. Jeszcze cię ktoś napadnie. - uśmiechnęliśmy się
Szliśmy w ciszy, aż coś mnie naszło.
Nic: Tylko, chyba to dla ciebie oczywiste, że masz to zachować dla siebie, tak? 
Kas: No nie wiem... Zależy, co z tego będę miał. Coś za coś. Ja milczę, ale muszę mieć jakieś korzyści. - stanęłam nagle, ale Kas dalej szedł poboczem, nawet się nie oglądając
Nic: Co to ma znaczyć? Chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar to komukolwiek wygadać? - zapytałam niedowierzająco
Kas: Już powiedziałem. To zależy, co dostanę w zamian. - stał tyłem do mnie, ale czułam, że się uśmiechnął
Podeszłam do niego cicho i chwyciłam go dłońmi za szyję.
Nic: Jesteś pewien? Więc chyba nie mam wyjścia, jak tylko cię zlikwidować. - powiedziałam rozbawiona 
Kas bez problemu mi się wyrwał, i teraz to on trzymał mnie od tyłu za nadgarstki. Śmiałam się przy tym wniebogłosy.
Kas: Chyba coś ci nie wyszło mała. - powiedział rozbawiony
Po chwili objął mnie jedną łapą tak, że nie mogłam ruszać rękoma, a drugą dłonią zaczął mnie łaskotać. O nie...
Nic: K... Kas... Kastiel... Prze-przestań! Hahaha! Proszę... - myślałam, że pęknę
Po dobrych kilku minutach zadawania mi niewyobrażalnych tortur, chłopak postanowił okazać mi swoją litość i wypuścił mnie. Nie mogłam złapać oddechu.
Nic: Kastiel, zapłacisz mi za to! Gorzko pożałujesz tego, co przed chwilą zrobiłeś. - szepnęłam groźnie, a przynajmniej chciałam, żeby to tak zabrzmiało, chociaż mało co nie wybuchłam śmiechem
Kas: Ale się boję. - zakpił, odwrócił się i szedł podśpiewując coś
W ramach odwetu, zeszłam z drogi i podeszłam do rosnącej przy poboczy sosny. Choć trochę się pokłułam, zerwałam kilkanaście pęków igieł. Potem jak gdyby nigdy nic podeszłam do Kasa z szerokim uśmiechem.
Kas: No i co tak zęby opalasz? Słońca nie ma. - prychnął, ale jego twarz wykrzywiła się w przyjaznym uśmiechu
Nic: A nic, mam dobry humor. - ucichłam na trochę - Kastiel, poczekaj. Masz coś na kapturze kurtki. - zatrzymał się i najwidoczniej nabrał się na to, co powiedziałam
Odwrócił się do mnie plecami, a ja wykorzystując moment, wrzuciłam mu całą garść igieł za koszulkę. Chyba nic nie poczuł, dlatego trzepnęłam go porządnie po plecach, a ten jęknął i aż podskoczył. 
Nic: Niespodzianka! I jak się czujesz? Miło?
Kas: Ale co...? Wrzuciłaś mi igły? - zapytał zdziwiony
Nic: Bingo! Aleś musiałeś się namyśleć, żeby do tego dojść. Geniusz normalnie! - zaśmiałam się
Kas: I uważasz, że to śmieszne?
Nic: Żebyś widział siebie, jak cię walnęłam po plecach, to uśmiałbyś się jak nigdy dotąd. - wyszczerzyłam się
Kas: Liczę do pięciu. Lepiej dla ciebie, żebyś prysnęła daleko stąd, bo nie mam zamiaru ci odpuścić. Raz... 
Rzuciłam się do ucieczki, śmiejąc się bez przerwy. Słyszałam za sobą dalsze odliczanie.
Kas: Dwa... Dobra, dupa z tym! Pięć! - i rozpoczął pościg
Co rusz oglądałam się za siebie i widziałam, jak Kastiel zmniejsza odległość między nami, ale mnie nie dogonił. Zatrzymałam się po dobrych dziesięciu minutach biegu, bo już nie dawałam rady. Los tak chciał, że stanęłam tuż pod domem Lysandra i Leo. Obejrzałam się w stronę Kastiela. Stał dysząc ciężko, lecz patrzył mi prosto w oczy. Jakby chciał mi telepatycznie przekazać choć trochę swojej wewnętrznej siły, która z całkowitą pewnością by mi się bardzo przydała.
Odwróciłam się w stronę budynku i patrzyłam na niego z niepokojem. W końcu postanowiłam spiąć tyłek i stawić czoło wyzwaniu, jakim było wyznanie chłopakowi prawdy. 
Nic: Kastiel, ja... Zostaw mnie samą. Wracaj już. Poradzę sobie, muszę poradzić.
Popatrzył na mnie z wahaniem, jednak po chwili bez słowa odszedł. Ku mojemu zdziwieniu, nie kierował się z powrotem na polanę. Pewnie idzie do domu. Nie ważne. Teraz najważniejsze jest to, żeby porozmawiać z Lysem. Z takim nastawieniem podeszłam do bramki i zadzwoniłam domofonem. Po kilkunastu sekundach, podczas których nikt się nie odezwał, nacisnęłam guzik jeszcze raz. Znowu to samo. Więc pewnie go nie ma. Albo nie chce mi otworzyć... Kiedy chciałam już odejść, naszło mnie jeszcze, żeby sprawdzić, czy może bramka nie jest otwarta. Bingo! Czyli, że jednak jest w środku, tylko nie chce mnie najzwyczajniej widzieć... Wyrzucając te nieprzyjemne myśli z mojej głowy, ruszyłam znaną mi już, wybrukowaną dróżką prowadzącą do wejścia. Kiedy stanęłam przed drzwi, przez chwilę się wahałam. Może powinnam dać mu więcej czasu? Nie wiem... Ale skoro już tutaj jestem, to nie mogę się teraz poddać, wycofać się... Zapukałam. Wzięłam głęboki wdech i oczekiwałam. Czas dłużył mi się potwornie. Miałam wrażenie, że stoją już tam całą wieczność. Kiedy nie doczekałam się żadnej reakcji z jego strony, tym razem nacisnęłam dzwonek.
Nic: Lysander! Wiem, że tam jesteś! Otwórz, proszę! Musimy porozmawiać! Chcę ci to wszystko wyjaśnić, błagam cię, daj mi chociaż szansę! - sądziłam, że to także nie przyniesie żadnego rezultatu' A jednak się myliłam. Usłyszałam spokojne, wolne kroki. Po chwili drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłam w nich tego, którego szukałam.
Lys: Przepraszam, że tak długo nie otwierałem, ale byłem zajęty. - powiedział poważnym tonem - Słucham? Co się stało? Jeśli to nic ważnego, to prosiłbym, żebyśmy porozmawiali o tym w szkole. Teraz nie mam czasu, mam coś pilnego do zrobienia. - stałam jak zaczarowana; Zupełnie nie go poznawałam. To nie był już ten sam Lysander, z którym byłam wtedy na tej polance. Nie ten, z którym wieczorem patrzyłam w gwiazdy. Nie ten... Nie zareagowałam. Byłam w zbyt wielkim szoku, a chłopak widząc, że nie mam zamiaru zrobić czegokolwiek, zaczął powoli zamykać drzwi. Nie pozwoliłam mu. Oparłam dłonie o drzwi. Ten cofnął się lekko pod moim naporem i teraz to już dosłownie wprosiłam się do niego. Weszłam pewnym krokiem do środka mimo wyraźnego niezadowolenia mojego rozmówcy. Nie mogłam zwyczajnie tego zostawić i pozwolić, by to, co między nami było, nadal jest, się rozsypało. Przeszłam szybkim krokiem, który zdradzał moje wyraźne podenerwowanie, do salonu. Stanęłam na środku i czekałam na powrót chłopaka. Jakie było moje zdziwienie, gdy ten jak gdyby nigdy nic przeszedł sobie przez pokój i skierował się do kuchni, gdzie włączył radio i, jak się domyśliłam po szeleszczącym papierze, zaczął najzwyczajniej w świecie, czytać gazetę. 
Nic: Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? Mógłbyś mnie nie olewać i przynajmniej mnie wysłuchać? Wiem, że jesteś wściekły. Ale może powinieneś wysłuchać także mojej wersji? – zapytałam głośno, tak by usłyszał
Lys: Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – mruknął, nawet nie ruszając się ze swojego miejsca
Nic: Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Do cholery, po… - przerwał mi
Lys: Bardzo proszę, żebyś nie używała wulgarnych słów w moim domu. Powinnaś wiedzieć, że takich zwrotów nie powinno się używać w ogóle, nie mówiąc nawet o pobycie w gościach. – powiedział mądrym tonem
Zamknęłam oczy, by powstrzymać napływające łzy. Nie mogłam wytrzymać, że był taki oschły. Że mówi do mnie w tak zimny, obojętny sposób…
Nic: Proszę, porozmawiaj ze mną. – jęknęłam
Lys: Właśnie to robię. – odparł nieobecnym głosem
Nic: Czy mógłbyś odłożyć na chwilę swoje sprawy i choć chwilę mnie wysłuchać? Porozmawiać prosto w oczy? Błagam cię…
Usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła, a później kroków kierujących się w moją stronę. Zatrzymał się w znacznej odległości ode mnie. Jakby brzydził się mnie. To tak strasznie mnie zabolało…
Lys: Słucham? Skoro chciałaś ze mną coś wyjaśnić, to może warto by było odezwać się. Chyba, że wolisz przestać tutaj w ciszy. Dla mnie to nie ma różnicy.
Odwróciłam głowę w bok. Czułam, że jak się nie pozbieram, to zaraz wybuchnę głośnym płaczem.
Nic: Bo… To, co ci powiedziała Amber…
Lys: A więc o tym chcesz pogadać? Nie ma takiej potrzeby. Przecież wszystko jest już załatwione.
Podniosłam na niego wzrok.
Nic: N-naprawdę?
Lys: Oczywiście. Chciałaś się zabawić. Prowadzić podwójne życie. Mieć dwóch chłopaków. Rozumiem. Ale mnie w tą grę nie wciągaj.
Nic: Co to znaczy? – nie byłam pewna, co chce przez to powiedzieć
Lys: Jak to: co? To chyba oczywiste. Z nami koniec. – oznajmił bez żadnych uczuć, emocji…
Moje oczy po raz kolejny się zaszkliły.
Nic: Słucham? Jak to koniec? Lysander… Proszę, wysłuchaj mnie. To nie jest tak, jak myślisz. Ja nie… Lys: Przestań. – powiedział stanowczo – Nie chcę słuchać twoich kolejnych bajeczek. Już kiedyś dałem się nabrać na te słówka w stylu kocham cię. Byłem głupi, że nie przejrzałem tego na oczy wcześniej. Dopiero Amber mi to uświadomiła. Nigdy bym się nie spodziewał, że dzięki niej podejmę najlepszą decyzję w moim życiu. – czy on mówiąc o tej najlepszej decyzji, miał na myśli nasze zerwanie?
Nic: Amber kłamała. To znaczy mówiła prawdę, ale tę prawdę mocno ubarwiła.
Lys: Nie sądzę. Może i jest intrygantką, ale czegoś takiego by nie zmyśliła. – patrzył mi prosto w oczy, a jego spojrzenie było takie zimne, odpychające
Podeszłam do niego powoli i chwyciłam go z rękę.
Nic: Lysander, musisz mnie wysłuchać. Ja chcę ci to wyjaśnić, bo nie znasz całej prawdy. To nie było do końca tak, jak t… - po raz kolejny mi przerwał

Lys: Posłuchaj się tylko. Przyznałaś się przed chwilą, że jednak mnie zdradziłaś. Nie pogrążaj się bardziej. Jak już mówiłem, to koniec. Nie wiem z jakiego powodu tutaj przyszłaś. Może żeby powiedzieć mi o jeszcze innych twoich kochankach, co? Nie musisz. Wszystko wiem. Zachowałaś się jak zwykła… - takie słowa z ust Lysa, to był cios w plecy; Nigdy w życiu bym się tego po nim nie spodziewała – Zawiodłem się na tobie. Bardzo się zawiodłem. – spojrzał mi w oczy
Po moim policzku spłynęła samotna łza. Nie chciałam okazać słabości, ale nie potrafiłam zgrywać twardej, podczas gdy słyszałam takie słowa z ust tego, którego tak bardzo kochałam… Nadal kocham…
Nic: Tak o mnie myślisz? Że jestem puszczalską szmatą, tak? Chociaż mnie nawet nie wysłuchałeś, wyciągnąłeś takie krzywdzące wnioski na podstawie tego, co ci powiedziała Amber. Mogę o tobie powiedzieć to samo. Nie myślałam, że taki jesteś. Przyznaję się, popełniłam ogromny błąd, ale go zrozumiałam i chciałam ci… Nieważne. Skoro masz o mnie takie mniemanie i w twoich oczach jestem zwykłą dziwką, to chyba faktycznie nie ma dla nas żadnej przyszłości. – wyminęłam go i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych; Kiedy przy progu między salonem i korytarzem odwróciłam się jeszcze do niego, dodałam – A ja naprawdę myślałam, że się kochamy. Że chociaż spróbujesz mnie zrozumieć. Ba. Że mnie przynajmniej wysłuchasz. Myliłam się. Bardzo. – i wyszłam z domu, nie czekając na jego reakcję

Wybiegłam poza teren posesji i przeszłam kilkadziesiąt metrów. Nic nie widziałam, bo łzy całkowicie zasłoniły mi obraz. Przechodziłam właśnie obok apteki, a koło niej stała ławka. Podeszłam do niej i usiadłam, opierając łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. Rozbeczałam się na całego tak, że po chwili zaczęłam krztusić się własnymi łzami. Przechodnie akurat mnie mijający, patrzyli na mnie z wyraźnym współczuciem, a jedna starsza kobieta zatrzymała się nawet i usiadła koło mnie, a potem delikatnie mnie objęła. Zupełnie jej nie znałam, ale jej dotyk był taki kojący, tak bardzo przypominał mi dotyk babci… Przytuliłam się do niej i płakałam kolejne dziesięć minut. Nie mogłam tego znieść. Przez jedną durną sytuację, cholerne pięć minut zapomnienia, i częściowo przez blondynę, rozwalił się mój związek. A mój chłopak, teraz już były chłopak, uważa mnie za puszczalską, choć nie chciał dać mi szansy na wytłumaczenie się. Może to i lepiej? Może bym się przed nim pogrążyła? Nie, bardziej pogrążyć się już nie dało…
***
Kiedy wróciłam do domu, chciałam od razu wbiec na górę, zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego przez najbliższy rok. Co ja mówię, przez najbliższe pięć lat. Przeszłam przez „hol” i chciałam ruszyć po schodach. Ale na moje nieszczęście, zatrzymała mnie ciocia.
Titi: Matko Boska! Nicol, co się stało?! Gdzie byłaś?! Kto ci to zrobił?! Powiedz, co…
Nic: Daj mi spokój! Niech wszyscy dadzą mi święty spokój! Chcę być sama i… nie chcę o tym opowiadać. – z początkowego krzyku przeszłam na cichy, spokojny głos

Ciocia patrzyła na mnie z troską, ale nie próbowała mnie już zatrzymać. Pewnie widziała i rozumiała, że nie byłam w stanie powiedzieć jej czegokolwiek, tak więc odpuściła.
Kiedy weszłam do pokoju, położyłam się na łóżku. Teraz już nie płakałam. Chyba nie miałam już łez… Patrzyłam w sufit bez żadnej reakcji, po prostu gapiłam się w jeden punkt. Po chwili jednak coś mnie naszło i postanowiłam przejść się do parku. Chciałam wszystko przemyśleć, ułożyć w swojej głowie. Wstałam powoli i zeszłam na dół. Powiedziałam Titi, że wychodzę i zaraz wrócę. Nic nie powiedziała, tylko patrzyła na mnie z troską i współczuciem, ale zaraz kiwnęła twierdząco głową.

***
Weszłam do parku i szłam powoli w nieznanym mi kierunku. Odprężyłam się i wsłuchałam w cichy szelest liści. Zaczęło się ściemniać, a właściwie to było już szaro. Nic dziwnego, było w końcu nieco po dziewiętnastej. Maszerowałam z zamkniętymi oczami po bocznej alejce. Teraz nie dręczyły mnie słowa Lysa, jego reakcja. Zapomniałam o tym. Choć na chwilę, ale zapomniałam. Po dziesięciu minutach, miałam już zamiar wracać do domu. Zrobiło się chłodno, a ja zdecydowanie nie chciałam się przeziębić. Postanowiłam obejść park dookoła, a potem pójść do domu. Z takim zamiarem i przymkniętymi powiekami ruszyłam przed siebie. Nagle usłyszałam czyjś chichot.
„No błagam… Czy zawsze ktoś musi zakłócić taką cudowną chwilę?” – jęknęłam w myślach
Otworzyłam powieki i powędrowałam wzrokiem w stronę dobiegającego dźwięku. Dostrzegłam zarys dwóch osób siedzących na ławce. Konkretnie, długowłosa, szczupła blondyna siedząca na kolanach jakiegoś gościa i właśnie się do niego mizdrząca. Już miałam przejść koło nich obojętnie, gdy nagle mnie olśniło. Przecież ja go znam…


















________________________________________________________________________________

Chyba nie trudno się domyślić, kogo zobaczyła :D
A teraz nie dodaję rozdziałów aż do sylwestra *.*

środa, 25 grudnia 2013

Rodział XVI

Dobra, niech stracę. Macie rozdział jako prezent świąteczny.
Zapraszam :D

Kiedy jego ręka przesuwała się coraz niżej, rozpinając zamek, nie myślałam o niczym. No, może o tym, co ma się zaraz stać. Byłam jak w jakimś amoku. Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Dlaczego. Nie myślałam o konsekwencjach. Nie brałam pod uwagę tego, co będzie z moim związkiem. Z Lysandrem. Nie chciałam rozważać, co się z nami stanie. Czy się rozstaniemy, czy nie. Zaślepiła mnie ta wizja. Wizja mnie i Shona razem.  Może zamiast tak się do niego uprzedzać, powinnam go bliżej poznać? 
Usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu. I to właśnie to przywróciło mnie do rzeczywistości, wyrwało z tych chorych rozmyśleń. Otworzyłam oczy i natychmiast chwyciłam jego rękę na swoich plecach. Zastygł w bez ruchu. Co ja chciałam zrobić? Zdradzić Lysa z nim? Chłopakiem mojej kochanej cioci? Zrobić jej takie świństwo nie zważając na to, jak go kocha? Jest dupkiem. Ale mimo wszystko go kocha. Bardzo. A ja chciałam zrobić coś, żeby mnie znienawidziła. Ten cholerny gnój… Gdyby nie telefon... Był gotów wykorzystać chwilę bez Titi, zostając ze mną sam na sam. Chciał się zabawić, po prostu. A ja, idiotka, uległam mu. Tak, uległam, bo gdyby ktoś do mnie nie zadzwonił, nie przerwał tego co się działo... Jestem przekonana, że omamiał tak wszystkie, nawet przypadkowo poznane dziewczyny. Cieszył się życiem – można by to tak podsumować.
Zeskoczyłam z niego, kiedy tylko usłyszałam komórkę. Zaczęłam mocować się z zamkiem, którego za nic nie dałam rady zapiąć.
Sh: Może pomóc? – zapytał, uśmiechając się tak, tak… szczerze? Przyjaźnie? Nie, to niemożliwe…
Zgromiłam go wzrokiem, a potem podleciałam do aparatu. Chwyciłam urządzenie w dłoń. „Titi” – widniało na wyświetlaczu. Jeszcze tego brakowało… Ale co miałam zrobić? Odrzucić to połączenie? Nie odebrać?
Nic: Słucham? – zapytałam
Tel: Jestem właśnie w sklepie. Zrobiłam już potrzebne zakupy i chciałam iść do kasy, ale może tobie też coś wziąć?
Nic: Yyy… Nie, nie trzeba. Niczego nie potrzebuję. – powiedziałam, ale zaraz dodałam – Kiedy wracasz?
Tel: Będę za kilka minut. Co się stało?
Nic: Nic, tak tylko… Chciałam wiedzieć. – trochę się zakłopotałam 

Tel: Mam nadzieję, że nie rozpętałaś w domu jakiejś kłótni, tak? - zapytała podejrzliwie
Nic: T-tak. To znaczy nie! Żadnych kłótni... Wszystko w porządku.
Tel: No to ja idę płacić i wracam. Pa.
Nic: Pa.
Rozłączyłam się i położyłam telefon z powrotem na stół. Odwróciłam się w stronę Shona. Siedział na tym samym miejscu co wcześniej i patrzył na mnie.

Sh: Titi? – podniósł brew
Nic: Tak. – mruknęłam cicho
Sh: Co chciała? Coś nie tak?
Nic: No nie mów, że się martwisz. Mam ci przypomnieć, co niedawno zrobiłeś, chociaż tak bardzo ją kochasz? – prychnęłam
Sh: Nie wiem czy wiesz maleńka, ale ty też brałaś w tym udział, więc lepiej zachowaj to dla siebie. Bo w przeciwnym razie będziesz miała poważny problem. – podszedł do mnie, a ja stanęłam jak wryta
Nic: Grozisz mi? – zapytałam twardo
Sh: Nie. Ostrzegam. Przed popełnieniem ogromnego błędu.
Nic: Nie chcę tego słuchać. – pokręciłam stanowczo głową – Ale wiedz, że nie pozwolę ci skrzywdzić Titi. Za bardzo mi na niej zależy.
W tej chwili usłyszałam dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza, tak więc umilkłam.
Titi: Hej! Już jestem! – weszła do salonu – Kotek, mam twoje ciacha. Łap! – rzuciła mu pudełko, a ten je złapał – Co robiliście, jak mnie nie było? – zapytała – Mam nadzieję skarbie, że Nic była dla ciebie miła. – spojrzała na niego
Sh: O tak, była. Bardzo miła. – mówiąc to patrzył na mnie, a ja zaczerwieniłam się; Musiałam się stamtąd ulotnić
Nic: To ja może pójdę zrobić herbatę, dobra?
Titi: Dobrze. – zgodziła się z uśmiechem
Sh: Ja również jestem za. – luknął na mnie – Dużo słodzę. – teraz to ja podniosłam na niego wzrok i zobaczyłam, że wwierca mi się w oczy
Czy on musi mi przypominać o tym, co się stało? I prowokować? "Dużo słodzę" - pff...

Poczłapałam do kuchni i nastawiłam wodę, a do kubków wrzuciłam torebki. Słyszalam, jak Shon mówi Titi, że ją kocha. Coś ścisnęło mnie w gardle. Chyba bezsilność. Musiałam patrzeć, jak się jej podlizuje, wykorzystuje ją. Bo przecież nie mogłam powiedzieć... Wściekłaby się, gdyby dowiedziała się, że całowałam się z jej chłopakiem. Zresztą, jak miałabym to powiedzieć? "Titi, przykro mi, ale uwiodłam Shona, a on się tobą bawi, bo chciał się ze mną przespać."? To nie byłoby mądre posunięcie. Na razie muszę to wytrzymać. Przez ten czas ciocia przejrzy na oczy, i się rozstaną - przynajmniej mam taką nadzieję. Oparłam się o wysepkę kuchenną i zamyśliłam się.
Sh: O czym tak myślisz? - zorientowałam się, że stoi tuż obok mnie - Titi poszła się przebrać, nie miałem żadnego towarzystwa. - zrobił szczenięce oczka - A ja bardzo lubię, gdy jesteś ze mną. - powiedział uwodzicielsko; W tej chwili oparł swoje dłonie o blat, zagradzając mi drogę i przybliżył się do mnie - Żałujesz, że zadzwoniła? Że nam przerwała? - spytał szeptem
Nic: Niczego nie żałuję. A teraz zjeżdżaj stąd, nie mam ochoty na rozmowę z tobą. – syknęłam
Sh: A na coś innego, masz? – podniósł brew
Nic: Zamknij się! Spieprzaj, bo za chwilę naprawdę się wkurzę, i nie będzie ci tak do śmiechu! Mam cię dosyć i uwierz mi, zrobię wszystko, żeby Titi zrozumiała, że ci na niej nie zależy, rozumiesz?! – wrzasnęłam, a ten odsunął się ode mnie
W tej chwili zauważyłam zbiegającą po schodach kobietę.
Titi: Co to za krzyki? Nicola, ja... Nie wierzę, że jesteś aż tak podła. Za wszelką cenę chcesz zniszczyć to, co między nami jest. I wiesz co? Zawiodłam się na tobie. Myślałam… Nie ważne, co myślałam. Idź do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki Shon będzie w domu. Nie chcę, żeby znowu stał się ofiarą twoich ataków. – powiedziała stanowczo, a ja czułam w jej głosie zawód
Nic: Ale to nie tak…
Titi: A jak? Chociaż, właściwie to nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. To nie ma sensu. Leć na górę. Migiem!
Stałam chwilę w jednym miejscu i ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Zebrałam się w sobie i ruszyłam w stronę schodów. Odwróciłam się jeszcze i zobaczyłam dwie pary oczu skierowane w moją stronę. Ciocia patrzyła na mnie ze smutkiem, a Shon – z ironicznym uśmieszkiem. Natychmiast wbiegłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami. Przez tego gościa pierwszy raz pokłóciłam się z ciocią. I na dodatek to nie moja wina, przecież to on pierwszy do mnie podszedł i gadał jakieś głupoty. Mam tego dość! Czy już zawsze przez niego między nami będzie panowała taka atmosfera?
Odsunęłam od siebie wszelkie myśli dotyczące tego, co się stało. Zapominając o wszystkim, położyłam na kolana swój laptop. Posiedziałam tak trochę, połaziłam po różnych stronach. Popisałam z Rozalią na fb do 20:57, po czym uznałam, że powinnam iść się wykąpać, bo strasznie chciało mi się spać. Z szafy wyjęłam moją piżamę z krową (tą, która była już w VII rozdziale) i poszłam do łazienki. 

Napuściłam pełną wannę wody, dodałam różanego płynu do kąpieli i zanurzyłam się. Po półgodzinnej kąpieli umyłam jeszcze włosy, wyszorowałam zęby i przebrałam się. Kiedy kładłam się do łóżka, poczułam, że strasznie chce mi się pić. Fantastycznie… Muszę zejść na dół i znów oglądać tego podrywacza… Ale cóż ja na to poradzę? Nic.
Zeszłam powoli na parter i idąc do kuchni zobaczyłam siedzącą w salonie Titi na kolanach Shona, która oczywiście nie dała mi przejść spokojnie.
Titi: O, Nic. Jesteś w piżamie. Idziesz już spać? Przecież jest jeszcze wcześnie.
Nic: Tak, wykąpałam się już. Zaraz będzie dwudziesta druga, a poza tym chce mi się spać. – ziewnęłam i kontynuowałam moją podróż
Kiedy wyjmowałam szklankę z szafki, usłyszałam głos Shona, który mówił, że też pójdzie się czegoś napić. Ciocia rozsiadła się wygodniej i zaczęła oglądać jakiś film idący akurat w telewizji. Po chwili poczułam jego obecność za sobą. Nie pomyliłam się.
Sh: Ładna piżamka. – czułam, że się uśmiechnął; Czemu ja nałożyłam taką skąpą piżamę?! – A tak w ogóle, chętnie bym się wprosił do ciebie, gdybym wiedział, że bierzesz kąpiel. – na te słowa odwróciłam się w jego stronę z żądzą mordu, ale on już wracał do salonu; Tak jak myślałam, przyszedł tylko po to, by mnie zdołować – znów przypomniałam sobie, co z nim robiłam… Szybko wypiłam całą szklankę wody i niemal w jednej sekundzie byłam już na górze. Nie obejrzałam się, popędziłam od razu do pokoju, żeby nie być narażona na jego spojrzenia. Odetchnęłam z ulgą, położyłam się do łóżka, i zasnęłam...

***
Kiedy tylko się obudziłam, zerknęłam na zegarek - 7:08. Westchnęłam. Cholera, a do szkoły znów na ósmą… Zmobilizowałam się i po chwili stałam już na nogach. Zaspana, weszłam do łazienki. Przebranie się, makijaż, fryzura, umycie zębów. Byłam gotowa. Spakowałam jeszcze torbę na dzisiejsze zajęcia i zeszłam na dół. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy - zlew zawalony po brzegi niepozmywanymi naczyniami, brudne talerze na stole, w salonie porozwalany wszędzie popcorn, kałuża coca-coli... Brak słów. Fakt, mogłam to posprzątać, ale nie zrobiłam tego. To nie ja tak naświniłam, więc to nie mój problem. A szczególnie dlatego, że nie mam zamiaru sprzątać po tym gościu. Olewając ten bałagan, poszłam do korytarza i wyjęłam jakieś buty. Nałożyłam kurtkę, wzięłam torbę, i zamknąwszy drzwi, wyszłam do szkoły. W ciągu dziesięciu minut byłam już na miejscu. Nie spieszyło mi się za bardzo, a to dlatego, że bałam się spotkania z Lysandrem. Jak miałam się zachować? Udawać, że wszystko jest w porządku, nic się nie stało, czy może mu o wszystkim opowiedzieć? Uznałam, iż lepiej będzie, gdy nic nie będzie wiedział, chociaż było mi cholernie ciężko, że mam go okłamywać. Weszłam na korytarz i zauważyłam sporą grupkę ludzi. Wszyscy byli w znakomitych nastrojach , co było dziwne. Tak, to nie było zwyczajne. No bo kto normalny cieszy się z tego, że za chwilę rozpoczynają się lekcje i jest narażony na oberwanie kolejną pałą, za odpowiedź, na przykład? Zaraz się jednak przekonałam, o co chodzi, ponieważ podeszła do mnie Viola z Rozą. Przytuliłyśmy się wszystkie.
Nic: Powiecie mi może, czemu wszyscy się tak szczerzą?
Roz: Aaa.... No tak, ty jeszcze nic nie wiesz. - powiedziała i patrzyła na mnie
Nic: To może mi powiesz, co?
Roz: Słucham? A, tak, pewnie. No więc, dzisiaj są tylko dwie lekcje. Okazało się, że do naszej szkoły przyjeżdża jakaś kontrola, czy coś takiego, i jesteśmy zwolnieni z kolejnych pięciu zajęć. - podskoczyła
Nic: Naprawdę? Super! - już wiedziałam i rozumiałam, dlaczego wszyscy mają takie dobre humory
Viol: To nie wszystko. Postanowiliśmy, że zrobimy imprezkę. - uśmiechnęła się
Nic: Poważnie? U kogo?
Roz: U nikogo. Pamiętasz, gdzie zabrał cię Lys? - kiwnęłam głową - Uznaliśmy, że przydałoby się wznowić dawne spotkania.
Nic: Czyli dzisiaj?
Roz: No raczej nie wczoraj, tak? - w tym momencie Viola odeszła od nas, bo ktoś ją zawołał
Nic: A ty? Przecież wyjeżdżasz dzisiaj z Leo, z tego co pamiętam.
Roz: Tak, i właśnie... Nie pójdę. Po historii i biologii idę do domu i od razu jedziemy.
Nic: Czyli nie pójdziesz ze mną? - zapytałam lekko zawiedziona
Roz: Nie mogę... Ale przecież pójdziesz z Lysiem, prawda? On na pewno tam będzie. - przełknęłam głośno ślinę; Na myśl o spotkaniu z nim dostawałam dreszczy
Nic: To prawda, będę musiała się z nim potem umówić... - powiedziałam trochę niechętnie
Roz: Po co zwlekać? Od razu z nim porozmawiaj, właśnie do ciebie idzie. To ja się zmyję, porozmawiajcie sobie. - puściła mi oczko, a ja powędrowałam wzrokiem w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą wpatrywała się Roza, której już nie było
Chłopak podszedł do mnie z uśmiechem na ustach i przywitał się ze mną:
Lys: Witaj, skarbie. Stęskniłem się za tobą. - powiedział
Zbliżył się do mnie i przytulił. Nie wiem dlaczego, ale natychmiast go odepchnęłam i patrzyłam z wyrzutem. Jednak po chwili dotarło do mnie, co zrobiłam i spuściłam wzrok. Lys miał zdezorientowaną minę i widziałam, że niczego nie rozumie. Podeszłam do niego i teraz to ja go objęłam i wtuliłam się w jego tors. Miałam takie straszne wyrzuty sumienia...
Chłopak po chwili odkleił nas od siebie i spojrzał z troską w oczy.
Lys: Nicol, co się dzieje? Czemu tak zareagowałaś? Dlaczego jesteś smutna? Hej, uśmiechnij się. Nie lubię, kiedy masz taką minę. - podniosłam na niego wzroki i uśmiechnęłam się sztucznie, ale Lys najwyraźniej się na to nabrał - Słyszałaś już o nadchodzącej imprezce? - zapytał szczerząc się
Nic: Tak, Rozalia mi powiedziała. 
Lys: To o której mam po ciebie przyjść? Zaczyna się o szesnastej, więc myślałem o piętnastej. Moglibyśmy się przejść, znasz już drogę. - powiedział wesoło
Nic: Lys... Bo wiesz, ja chyba nie pójdę...
Lys: Słucham? Ale dlaczego? -zdziwił się - Będzie fajnie, spodoba ci się. Zresztą, ja też tam będę. Nie masz się czego bać. - próbował mnie pocieszyć i namówić
Nic: Ale to nie jest takie proste! - krzyknęłam i uciekłam stamtąd; Nie wytrzymywałam już...
Wbiegłam do łazienki i zamknęłam się w jednej z kabin. Opuściłam deskę, usiadłam, i zaczęłam cicho szlochać. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Tak bardzo chciałam mu wszystko powiedzieć... Tylko nie miałam żadnej pewności, że mnie zrozumie. Chociaż ja sama nie potrafiłam sobie wybaczyć... Zachowałam się jak jakaś puszczalska dziwka, tyle w temacie. Jak na siebie patrzę, to chce mi się rzygać. Uważałam, że to Amber robi takie rzeczy, że można by ją nazwać szmatą, a sama co zrobiłam? Ona przynajmniej nie zdradziła swojego faceta, tak jak ja... 
Usłyszałam dzwonek na zajęcia, ale nie miałam najmniejszego zamiaru wychodzić. Podniosłam nogi i podparłam brodę na kolanach, obejmując je nogami. Całą tę lekcję przesiedziałam w toalecie chlipiąc cicho. Nic mnie nie obchodziło. Czy może ktoś się martwił, że tak znikłam. Że będę miała nieobecności. Miałam to gdzieś. Znowu zaczęłam płakać, tym razem głośniej i właśnie zakończyła się lekcja. Nie usłyszałam nawet, że ktoś wszedł do łazienki i podszedł do mojej kabiny...
Roz: Nicola? To ty? - zapytała, a ja natychmiast umilkłam - Hej, co się stało? Otwórz drzwi. - powiedziała łagodnie
Nic: N-n-nie. Odejdź stąd, zostaw mnie w spokoju. – odparłam rozżalona
Roz: Mam cię zostawić? Chyba żartujesz. Otwórz, albo zaraz kogoś przyprowadzę i ten ktoś wyważy te drzwi.
Nie wiem czemu, ale posłuchałam się jej. Przekręciłam zamek, a dziewczyna powoli je uchyliła, weszła i kucnęła przede mną. Widziałam w jej oczach troskę, a na twarzy niepokój i zmartwienie. Przytuliła mnie.
Roz: Skarbie, o co chodzi? Co się stało? Nie było cię na lekcji, cały czas tu siedziałaś? – kiwnęłam twierdząco – Matko, coś z Lysandrem? Pokłóciliście się? – zaprzeczyłam ruchem głowy
Nic: Cho-chociaż tak… Chodzi o Lysa… A wła-właściwie… O to, co ja zrobiłam… - wybuchłam głośnym płaczem
Roz: Ej, spokojnie. To na pewno nie jest takie straszne. Powiedz, co takiego zrobiłaś, że tak bardzo się smucisz, co? – zapytała spokojnie
Nic: Zdradziłam go… - odpowiedziałam cicho, a ta patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami
Roz: Co?! – wykrzyknęła
Wiedziałam, że ona tego nie zrozumie. Teraz pogna na złamanie karku i opowie mu to, co powiedziałam… Albo jeszcze najpierw mnie zwyzywa… I dobrze mi tak! Nie trzeba było się tak zapominać i całować się z tym… Nieważne. Słysząc jej słowa, głos, po raz kolejny się popłakałam. Byłam totalnie załamana.
Roz: Hej, spokojnie, nie płacz. Przepraszam, nie chciałam… Ale… Opowiedz mi wszystko. To, co się stało. Tylko najpierw się uspokój. – widząc moją minę, dodała – Nie martw się, zrozumiem. Nie jestem na ciebie zła. Jesteśmy przyjaciółkami, tak? A przyjaciółki sobie pomagają. To jak?
Nie byłam pewna, czy powinnam. Może lepiej byłoby zachować to dla siebie? Chociaż, dobrze by mi zrobiło, gdyby ktoś mnie wysłuchał, gdybym mogła wyrzucić z siebie wszystko, co mnie w tamtej chwili dręczyło. Tak też zrobiłam. Kiedy tylko się uspokoiłam i zebrałam w sobie, opowiedziałam Rozie, co się stało. Ta słysząc moje słowa, o dziwo, nie wydarła się na mnie, ani nie zwyzywała. Zrobiła coś zupełnie odwrotnego – znów mnie przytuliła.
Roz: Jejku, Nic, jak ty musisz teraz cierpieć… Nie płacz już, proszę. Musimy się zastanowić, co teraz zrobić. Całowałaś się z tym, jak mu tam? Shonem? – kiwnęłam głową – Ale go nie zdradziłaś. To znaczy zdradziłaś, ale nie przespałaś się z nim. – na te słowa znowu rozryczałam się – Kurcze, nie o to mi chodziło! Wybacz, źle to ujęłam. Chodzi o to, że… Wiesz, jaki jest Lysander. On nie znosi żadnych kłamstw i tajemnic. Myślę, że lepiej by było, gdybyś mu powiedziała. Nie wiem, jak zareaguje, ale tak chyba będzie w porządku. Nie zachowałaś się wobec niego fair, więc teraz musisz ponieść tego konsekwencje. Nie możesz go okłamywać. Związek powinien opierać się na szczerości. Tak przynajmniej uważam. – oznajmiła spokojnie
Podniosłam na nią wzrok. Wiedziałam, że ma rację i całkowicie się z nią zgadzałam. Po chwili cisz, odezwałam się:
Nic: Tak. Powiem mu. Ma prawo wiedzieć, że ja go… - nie dałam rady tego powiedzieć – Że mu to zrobiłam. Dopuściłam się takiej okropnej rzeczy... Cokolwiek by zrobił i jakkolwiek by zareagował, porozmawiam z nim.
Rozalia spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
Roz: Trzymam za ciebie kciuki. Na pewno się uda, a Lysio na pewno zrozumie.
Nic: Dzisiaj przychodzi po mnie i idziemy razem na tę dyskotekę. Wtedy się dowie. – uśmiechnęłyśmy się do siebie

Po kolejnej lekcji, na którą przyszłyśmy z Rozalią nieco spóźnione, wyszliśmy na dziedziniec. Całą klasą. Wszyscy byli podekscytowani, zapewne tą organizowaną potańcówką. Ja też miałam dobry humor, zapomniałam na razie o wszystkich wczorajszych wydarzeniach. Nigdzie nie widziałam Lysa, po lekcji ktoś chciał z nim porozmawiać, a potem gdzieś zniknął. Nie mogłam go znaleźć, dlatego postanowiłam pójść do domu i szykować się. Pewnie on też wrócił już na chatę. Pewnie się spieszył. Trudno, przecież i tak się dzisiaj spotkamy...
***
Kiedy weszłam do domu, pierwsze co zrobiłam, to weszłam do kuchni po jakieś żarełko. Wyjęłam z lodówki jogurt naturalny, dodałam do niego świeże owoce i poszłam tak wyposażona na kanapę. Usiadłam na niej z zamiarem zjedzenia oglądając jakiś durny serial, ale po chwili odechciało mi się. Kiedy tylko przypomniałam sobie, co wczoraj działo się na tym miejscu, zachciało mi się rzygać. Postanowiłam zjeść na górze w swoim pokoju. Stamtąd nie wykurzą mnie żadne tego typu wspomnienia.
Usiadłam na łóżku i położyłam przed sobą laptop. Obejrzałam jakiś półtorej godzinny film komediowy, a potem postanowiłam rozpocząć przygotowania. W końcu już 12:53, czyli że za około dwie godziny przychodzi Lysander. I będę musiała mu powiedzieć... Dobra, dam radę. Po przekopaniu szafy w poszukiwaniu stosownych ubrań, nastąpiła kąpiel, fryzura. Postanowiłam rozpuścić włosy, wyprostowałam je i gotowe. Teraz czas na makijaż. Podkład, puder, róż, cień i błyszczyk. Całkiem, całkiem. Dobra, mam jeszcze chwilę dla siebie, wyrobiłam się nawet przed czasem - była 14:12. Weszłam jeszcze na Facebooka, życzyłam Rozie udanego weekendu z Leo, bo przez to wszystko zupełnie o tym zapomniałam. Później tylko spakowałam torebkę na wyjście. Zostało mi tylko czekać na Lysandra. 
O 14:52 weszłam do korytarza i założyłam kurtkę, buty. Chciałam być gotowa, kiedy chłopak zapuka do drzwi. Tak ubrana przeszłam się jeszcze kilka razy wokół salonu, bo nerwy zjadały mnie od środka. Poczłapałam do łazienki, by sprawdzić makijaż. Musiałam wyglądać idealnie. Gdy wróciłam, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wskazówki zegara. Było dwadzieścia po piętnastej. Postanowiłam zadzwonić do Lysa. Automatyczna sekretarka. Może zapomniał, że miał po mnie przyjść? No nic, w takim razie pójdę sama. Z całkowitą pewnością zastanę go na miejscu. Przecież wiem, gdzie to jest, bez problemu tam dotrę. Wyszłam.
Nogi zaczęły mnie boleć, ale po kilkudziesięciu minutach doszłam na miejsce. Właściwie, to byłam już trochę spóźniona. Z daleka zobaczyłam rozpalone ognisko i kilka osób przez nie skaczące, tańczące. Podeszłam szybkim krokiem. Widziałam dosłownie wszystkich z mojej klasy: Armin, Nataniel, Alexy, Kastiel, Viola, Kim, Klementyna, Melania, Święta Trójca. Nigdzie jednak ni widziałam mojego chłopaka. 
Nic: Violka! - wrzasnęłam, by mnie usłyszała - Poczekaj! - zatrzymała się, a ja do niej podeszłam - Hej, dawno przyszłaś?
Viol: Nie, dopiero co. Co chciałaś?
Nic: Nic, nic... Nie ważne. Skoro jesteś tu od niedawna, pewnie nie wiesz, gdzie Lysander?
Viol: Nie, przykro mi. - przerwała - Ale wiesz? Kastiel już od dobrej godziny tu siedzi, przygotowywał to wszystko. Zapytaj jego, być może coś wie. - uśmiechnęła się
Nic: Dobra, spróbuję. Nie mam nic do stracenia. - powiedziałam i oddaliłam się od niej
Kiedy już ogarnęłam wzrokiem Kasa, podeszłam powoli w jego stronę.
Nic: Siema. Długo tu siedzisz?
Kas: No raczej. A co? Nie możesz znaleźć swojego księcia z bajki? - zakpił
Nic: Coś w tym stylu. Muszę z nim pogadać. - nerwowo zaczęłam wyginać palce w różne strony
Kas: Może mógłbym ci go jakoś zastąpić? - zapytał z szelmowskim uśmiechem i podniósł brew
Westchnęłam.
Nic: Daruj sobie. Zależałoby mi bardziej na tym, byś powiedział mi, gdzie jest.
Kas: A szkoda... Dobra, powiem ci co chcesz wiedzieć. Szczerze? - kiwnęłam głową - Nie mam zielonego pojęcia. Jeszcze rano mówił mi, że przyjdzie.
Nic: Czyli ty też nic nie wiesz... A ostatni raz gdzie go widziałeś?
Kas: Czekaj, niech się zastanowię... Po biologii przy sali złapała go Amber. - wybałuszyłam oczy - Wiem, dziwne. A wręcz podejrzane. Gadali ze sobą kilka dobrych minut. Nie podsłuchiwałem, ale usłyszałem kilka słów. Jakiś... Zaraz... Sergio? Stiv? Shon? Nie pamiętam. - chwilę się zastanowił - A, mówiła chyba coś o jakiejś zdradzie, okłamywaniu. Nie wiem o co jej chodziło, ale Lysander nieźle się wkurzył. Dosłownie wybiegł ze szkoły, nie dałem rady go dogonić. - westchnął - Właściwie, może ty wiesz, o czym rozmawiali? Amber to idiotka, nie wiem co mu tam powiedziała, ale jeszcze nigdy nie widziałem Lysandra w takim stanie.
Stałam tam w jednym miejscu i nie ruszałam się podczas, gdy Kastiel to mówił. Przed oczami miałam tylko jeden obraz: wyżalam się Rozalii w toalecie. I jestem pewna - ta jędza wszystko słyszała.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzonka :D

Dobra, jutro Wigilia, więc najwyższy czas na krótkie życzenia ;D
Chcę Wam życzyć wesołych i radosnych świąt Bożego Narodzenia, uśmiechu na co dzień, żadnych zmartwień. Braku trudnych życiowych wyborów, które zależą od Was. Hojnego Mikołaja xD, wielu, wielu nowych przyjaciół, na których zawsze można polegać, dobrych ocen w szkole i poprawienia średnich ;p. Spędzenia świąt w rodzinnym gronie, spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń. Fajnego chłopaka ;). Co by tu jeszcze? Sama nie wiem... Chyba tego, czego tylko zapragniecie i wszystkiego naj, naj! :D A, i oczywiście duuuuuuużo weny i żebyście pisały rozdziały na okrągło :D
Wesołych Świąt!


niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział XV

Robię wyjątek i dodaję, ale następny rozdział dopiero, gdy Ewa wstawi zdjęcia :D 
Zrobiłam ankietę i bardzo proszę, żebyście w niej zagłosowały - ale po przeczytaniu xD

Czy byłam ciekawa, co do mnie napisała? Co to za ważna sprawa nie wymagająca zwłoki? Pewnie, że byłam. To oczywiste. Zachodziłam w głowę, co też takiego chciała mi przekazać, ale odsunęłam od siebie tę myśl. Nie potrafiłam jej wybaczyć, przynajmniej na chwilę obecną, dlatego nie chciałam słuchać jej tłumaczeń, wyjaśnień i innych takich bzdetów. Po prostu - nie chciałam mieć z nią jakiegokolwiek kontaktu. Teraz. Może kiedyś się to zmieni, może jeszcze się dogadamy? Nie wiem. I nie chcę teraz o tym rozmyślać, zastanawiać się nad tym, nie mam siły.
Jakoś opanowałam i zdusiłam w sobie przeważającą chęć do zajrzenia w kopertę, chodź przyszło mi to bardzo ciężko. Właśnie w tej chwili całe to zainteresowanie ze mnie odpłynęło, a jego miejsce wypełniła złość i wściekłość. No bo w końcu jakby trochę się zastanowić - jak ona w ogóle ma prawo się do mnie odzywać i przepraszać po tym, co musiałam przez nią wycierpieć?
Czułam, że Titi z niepokojem obserwuje moją wewnętrzną walkę z samą sobą. Po moich co rusz zmieniających się minach, takich jak złość, smutek, ciekawość, żal i znów gniew, nie można było nic wywnioskować. Ale teraz mnie to nie obchodziło. Nie dbałam o to. W tej chwili liczyłam się tylko ja. A może jednak przezwyciężyć honor i jednak najzwyczajniej w świecie zajrzeć do listu? Nie!!! Nie mogę tego zrobić! Nie chcę! 
Podeszłam szybkim krokiem do kosza i z bulgoczącą we mnie furią, z całej siły cisnęłam kopertą do śmietnika. Odwróciłam się i wsparłam łokciami o blat kuchenny, zakrywając twarz dłońmi. Nie mogę płakać. Nie mogę... Zresztą z jakiego niby powodu miałabym? Nic się nie przecież nie stało. Zerwałam się w jednej chwili na równe nogi i niemalże biegiem skierowałam się na schody. Kiedy właśnie stanęłam na pierwszym stopniu, ściskając z nerwów barierkę, odezwała się ciocia.
Titi: Ej, Nicola, poczekaj! Co się dzieje? Przecież nawet go nie otworzyłaś! - krzyknęła jakby bała się, że z tych emocji wcale a wcale jej nie słucham. A tak właśnie było.
Nic: Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, kto i co do mnie napisał, proszę bardzo, możesz sobie wziąć ten durny list! Tylko nie pokazuj mi już go więcej na oczy! Nie chcę więcej widzieć od niej żadnych listów, więc gdy jeszcze coś przyjdzie, od razu możesz to wyrzucić, rozumiesz?! - krzyknęłam pod wpływem nadal napływającej wściekłości. Zauważyłam jeszcze tylko zasmuconą minę Titi. Teraz żałowałam tego, co do niej powiedziałam. Ale nie dałabym rady podejść do niej i przeprosić za swoje zachowanie. Wbiegłam do pokoju, trzaskając drzwiami. Rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam szlochać. Tylko właśnie, dlaczego ja płaczę? Po chwili znałam już odpowiedź. Do tej pory pogodziłam się z wszystkimi trudnościami, jakimi zostałam obarczona. A po przeczytaniu tego wstępu nie mogłam powstrzymać napływających do mojej wyobraźni obrazów: 
Ja siedząca z rodzicami na ławce w parku, kiedy jemy lody...
Oglądamy wspólnie wieczorynkę, czyli Smerfy, śpiewamy razem piosenkę: "Hej dzieci, jeśli chcecie, zobaczyć Smerfów las, przed ekran dziś zapraszam was!(...)", wygłupiając się i śmiejąc się bez przerwy... 
Zabierają mnie do zoo i karmimy tam antylopy...
Robimy z mamą babeczki. No dobra, może ona robi, a ja przeszkadzam, ale to już coś...
Łzy napłynęły mi do oczu. Wszystkie wspomnienia wezbrały we mnie ze zdwojoną siłą. Skuliłam się i po chwili głośnego płaczu, zasnęłam z nerwów...
***
Kiedy tylko się obudziłam, od razu zerknęłam na zegarek  6:20. O ja, na ósmą d szkoły, czyli że trzeba wstawać. Przez chwilę prowadziłam ze sobą wewnętrzną walkę czy poleżeć jeszcze trochę, czy jednak się podnieść. Dosłownie zwlekłam się z łóżka, przeciągając się i ziewając szeroko. Podeszłam do szafy z przymrużonymi nadal powiekami, wyciągnęłam jakieś pierwsze lepsze ciuszki i weszłam do łazienki. Wzięłam zimy prysznic, który dobrze mi zrobił jeśli chodzi o mój nastrój. Przebrałam się, po czym z powrotem znalazłam się w pokoju. Usiadłam przed toaletką, uczesałam się w warkocza na boku, lekko się umalowałam. Sprawdziłam godzinę - 6:45. Zdążę jeszcze coś zjeść. I muszę przeprosić ciocię. 
Z takim też nastawieniem zeszłam na dół. W odpowiednim momencie, bowiem kobieta właśnie zbierała się do wyjścia.
Nic: Titi - zaczęłam - możesz chwilę poczekać? - zapytałam niepewnie; Na pewno była na mnie wściekła.
Titi: O co chodzi? - odwróciła się, ale zostałam zbita z tropu; Uśmiechała się.
Nic: To znaczy... Ja, chciałam cię przeprosić. Za wczoraj. Bo wiesz... Zdenerwowałam się strasznie, nie mogłam się opanować. Ale teraz jest mi strasznie głupio, że wyładowałam na tobie całą tą złość... -  powiedziałam skruszona
Titi: Skarbie, przecież ja się na ciebie nie gniewam. Wiem, że byłaś wściekła. Ale w porządku, nic się nie stało. Nie wiedziałam, że aż tak się wkurzysz. Tylko... Nie myśl, że czytałam co jest w środku. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale to pewnie bardzo ważne, skoro Bianka do ciebie napisała, kochanie. Ma świadomość, że nie chcesz jej słuchać, i tak dalej, ale jestem też pewna, że to, co napisała, ma duże znaczenie. 
Nic: Titi, ja nie chciałam tego czytać. Nie teraz, bo... jeszcze nie jestem gotowa na konfrontację z nią, tak samo jak nie jestem w stanie przeczytać tego... Na razie.
Titi: Wiem. Dlatego właśnie wyjęłam ten list z kosza (O Boże... Titi śmieciara xD). Kiedy będziesz już zdecydowana, powiedz mi, a go wygrzebię, okej?
W odpowiedzi tylko się do niej uśmiechnęłam. Przytuliłam ją. Tak bardzo chciałam, żeby to ona była moją mamą...
Titi: Dobra, muszę spadać. Praca... - wywróciła oczami - To co, o siedemnastej?
Nic: O siedemnastej. - uśmiechnęłam się; Cioci najwyraźniej bardzo zależało na tym, bym go poznała i dobrze dogadała, a ja nie chciałam jej rozczarować.
Po zjedzeniu śniadania, na co składała się sałatka warzywna, postanowiłam wychodzić. Niby dopiero 7:15, ale co tam.
Na dworzu wiał chłodny, porywisty wiatr, dlatego przyszłam do szkoły trzęsąc się z zimna. Kiedy tylko przekroczyłam tylko przekroczyłam ogrodzenie, dopadła mnie Rozalia. 
Roz: Hej Nicola! - wykrzyknęła uradowana, podbiegając do mnie
Nic: O, hej. Co się dzieje, że tak krzyczysz?
Roz: No, w sumie to nic. Ale muszę z tobą pogadać. - spuściła wzrok 
Nic: Słucham? Co to za ważna sprawa?
Roz: Bo... Chodzi o wczoraj... Eee, jak przyszłaś z Lysandrem do domu, i... No wiesz, widziałaś minie z Leo... - zarumieniła się 
Nic: Ach, o to chodzi. - zaśmiałam się - W porządku. Nie było tematu, nic nie widziałam. - widziałam, że nie jest za bardzo przekonana - Każdemu mogło się zdarzyć. - dusiłam w sobie śmiech, bo nie chciałam jeszcze bardziej zdołować Rozalii
Roz: Czyli zapominamy?
Nic: O czym? Nie wiem o co chodzi. - uśmiechnęłyśmy się do siebie
Roz: Dobra, więc w takim razie sprawa załatwiona. Jedna sprawa. A teraz czas na drugą. - powiedziała szatańsko - Gdy wyszliście z mieszkania, Leo powiedziała mi, że Lys, to znaczy wy, że jesteście parą. Tak mu powiedział, w takim kontekście. Nie mogłam w to uwierzyć. To prawda? - mogłam się spodziewać
Nic: Okej, jesteś moją przyjaciółką, więc ci powiem. Wczoraj zostaliśmy parą. - odparłam rozentuzjazmowana
Dziewczyna zaczęła piszczeć mi do ucha.
Nic: Ejejej, spokój. Zabrał mnie do teatru, a potem na do lasu. Tam, gdzie urządzacie jakieś imprezy, tak?
Roz: Ach... Tam cię zabrał... Tak, dokładnie, robiliśmy tam czasem potańcówki. Ale teraz opowiadaj, co robiliście.
Nic: Urządziliśmy mały piknik. Jedliśmy... Gadaliśmy... Ganialiśmy się... Patrzyliśmy w gwiazdy... - powiedziałam powoli rozmarzona
Roz: Wiedziałam, że wymyślił coś bardzo romantycznego. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. 
Nic: I to chyba nie wszystko, tak?
Roz: Dokładnie. Wyobrażasz sobie, że za kilka lat będziemy szwagierkami? O ja cię... Będziesz moją rodziną! - wykrzyknęła
"Szwagierkami? Rodziną? Że co?!"
Nic: Ym, Roza? Jesteśmy razem od wczorajszego popołudnia, czyli niecałe dwadzieścia cztery godziny. Chyba trochę za wcześnie wyciągać takie wnioski, co?
Roz: I co z tego? Trzeba cieszyć się życiem!
Nic: Roza, to naprawdę bardzo interesujące, ale może chodźmy pod salę? Zaraz lekcja. - chciałam przerwać tą bezsensowną gadkę.
Ta, jak na zawołanie, umilkła.
Roz: Ale jest przecież jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji. - powiedziała zawiedziona
Nic: Tak, wiem, ale... - myśl, Nic, myśl; No chyba że chcesz jeszcze trochę posłuchać o swoich przyszłych dzieciach z Lysem... - Muszę się przywitać z wszystkimi.
Roz: Dobra, dobra, chodź. - mruknęła
Weszłyśmy na korytarz, a wszystkie spojrzenia zebranych skierowały się w moją stronę. Każdy, obok kogo przechodziłam, gapił się na mnie, jak szpak w dupę - za przeproszeniem. Zignorowałam to i dalej szłam dumnie z Rozalią poz salę nr 7. Pod klasą zobaczyłam siedzące na ławce dziewczyny: Kim, Violkę i Irys, a po drugiej stronie, w znacznej odległości od nich zajmująca miejsce Święta Trójca, czyli Amber, Charlotte i Li. Na parapecie siedział Kastiel, a obok niego stał Lysander. Widziałam biegnących bliźniaków, bo Alexy zabrał bratu konsolę, na której grał, a Armin gonił go krzycząc, że jak mu jej nie odda, to go zabije. Normalka.
Podeszłam do grupki dziewczyn, zauważając szyderczy uśmiech na twarzy Amber. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale teraz nawet nie chciałam się nad tym zastanawiać. Zamiast tego, rozpoczęłam pogawędkę z koleżankami. Po chwili poczułam mocny uścisk na moim ramieniu i zostałam szybko pociągnięta. Gwałciciel - moja pierwsza myśl. Jakże głupia i naiwna. Ta, gwałciciel w szkole, pozdro Nicol. Odwróciłam się w stronę mojego "oprawcy", o ile można to tak nazwać, dopiero gdy ten się zatrzymał. I jakie było zdziwienie, kiedy zobaczyłam przed sobą Kastiela.
Nic: Co ty wyprawiasz?! Porąbało cię?! - krzyknęłam zbulwersowana jego postawą
Kas: Co ja odstawiam?! Może ty mi powiesz, co ty robisz?! 
"O czym on pierdzieli?!"
Nic: O co ci chodzi? - teraz to tego nie ogarniałam
Kas: Jak to o co? Jeszcze wczoraj przystawiałaś się do mnie,  teraz obściskujesz się z moim najlepszym kumplem?! - wrzasnął
Nic: Przymknij się! - uspokoiłam go - Kurde, o czym ty gadasz? Po pierwsze... Jakie przystawiałaś się? To ty robisz do mnie maślane oczka, a nie ja. A po drugie, o co ci znowu chodzi z Lysandrem, bo ja już się pogubiłam. 
"Jest zazdrosny, jest zazdrosny! Wiedziałam, że się uda! Rozalia, jesteś moją boginią!"
Kas: Nie, wcale ci się nie podobam, no coś ty. Przecież widzę, jak na mnie patrzysz. - powiedział czarująco, pff... Chyba nie myślał, że się nabiorę?
Nic: Pomarzyć zawsze można. A tak w ogóle, to coś sobie ubzdurałeś, ponieważ nie jestem tobą zainteresowana. - powiedziałam, żaby go sprowokować; Do "walki" o mnie, oczywiście - Kotku. - dodałam po chwili namysłu, a jego oczy rozszerzyły się; Ciekawe, co sobie pomyślał? - Chcesz jeszcze trochę pobawić się w przesłuchanie, czy mogę już iść? 
Kas: O co chodzi z Lysandrem?
Nic: Przepraszam bardzo, ale to chyba nie jest twoja sprawa, w moim mniemaniu, rzecz jasna. - uśmiechnęłam się
Kas: Odpowiedz. Całujesz się z nim przy szkole, jak jakaś...  
"No, dokończ, dokończ, będę miała dobry powód, żeby przyjebać ci z prawego sierpowego."
Kas: Nieważne. Możesz mi to jakoś wytłumaczyć? - nie dawał za wygraną
Nic: Ale to nie jest twoja sprawa. Zresztą, przekroczyłeś dzisiaj limit zadawanych mi pytań. Także poczekaj do jutra, może ci wszystko rozjaśnię. Może. - powiedziałam dobitnie i odeszłam, ale po chwili zwróciłam głowę w jego stronę - Albo wiesz co? Powiem ci od razu. I tak byś się w końcu dowiedział. Jesteśmy z Lysem od wczoraj razem. Zabrał mnie na romantyczny wypad po okolicy. - odwróciłam się z powrotem i uśmiechnęłam pod nosem
Czyli, że Amber wszystkim już rozgadała o wczorajszym zajściu. Dlatego cała szkoła się na mnie gapi, jestem teraz w centrum zainteresowania. Trudno. Poza tym, nie dam jej triumfować. Niby wszyscy dowiedzieli się, że całowałam się z chłopakiem, ale powiem, że to nic nadzwyczajnego, bo jesteśmy parą, i ten uśmieszek szybko jej zniknie. 
"Dobrze Nic, dobrze! Świetny plan! Piąteczka za pomysłowość! Uuu!"
Podeszłam pod drzwi i zerknęłam na zegar. Jeszcze pięć minut do rozpoczęcia. Podszedł do mnie Lys.
Lys: Hej. O czym tak myślisz? - uśmiechnął się
Dałam mu buziaka w policzek.
Nic: Hm? O niczym szczególnym. Ta idiotka, - wskazałam ruchem głowy na Amber - rozpowiedziała wszystkim plotkę o nas. - powiedziałam z coraz większą złością w głosie
Lys: Spokojnie. Przyszedłem przed tobą, więc to na mnie wszyscy napadli i zaczęli wypytywać o tamto. - uśmiechnął się delikatnie, ja zresztą też
Nic: Czyli już to wyjaśniłeś?
Lys: Praktycznie wszystkim. Odciążyłem cię. - szepnął
Nic: Odciążyłeś? - wybuchłam śmiechem - Odciążyłeś? Nieźle powiedziane! 
I stało się. Dostałam ataku głupawki. Cały Wos chichotałam i widocznie przeszkadzałam tym kolesiowi, bo wziął mnie do odpowiedzi, chociaż to była dopiero moja pierwsza taka lekcja odkąd tu przyjechałam. Nie ma to jak podłożyć się nauczycielom i zepsuć im opinię o sobie już w pierwszym tygodniu. Mówi się trudno. A tak na marginesie, co ja zrobię, że lubię się śmiać? Śmiech to zdrowie. Mówią, że piętnaście minut dziennie wydłuża życie o jeden dzień. A ja chcę długo żyć.
Lekcje minęły całkiem spoko, no może prócz tej pały plus z odpowiedzi. Wyszliśmy całą grupą na dziedziniec. Gadaliśmy jak najęci. Lysander jednak miał rację co do tego, że wyjaśnił wczorajszy dzień, bo nie  musiałam się nikomu tłumaczyć. Bardzo dobrze. A jeszcze ta mina Amber, kiedy powiedziałam jej prosto w oczy, że jestem z Lysem, dlatego się całowaliśmy. Bezcenny widok.
Do domu wróciłam około 15:35. Czyli już tylko nieco ponad godzinę, bo pewnie ten gostek przyjdzie wcześniej. Postanowiłam nic nie jeść, skoro to będzie kolacja. Titi obiecałam mi, że zrobi risotto. Pyszne i szybkie, czyli jak wróci po szesnastej to się spokojnie wyrobi.
Skoczyłam na górę z zamiarem przygotowania się do nadchodzącej wizyty. Wzięłam szybki prysznic, a potem ubrałam się we wcześniej wyciągniętą sukienkę. Zrobiłam delikatny makijaż i lekko pofalowałam włosy. Nie chciałam przesadzać z wyglądem, dlatego wszystko było stonowane, ale zarazem eleganckie i dopasowane do sytuacji, nie chciałam wyjść na idiotkę. Kiedy byłam gotowa, zeszłam na dół. Od razu ogarnął mnie przepyszny zapach jakiejś potrawy. Jakiejś - czyli risotta. Mmm... Weszłam do kuchni.
Nic: Hejo Titi. Czemu nie przyszłaś się ze mną przywitać? - zapytałam, dając jej buzi
Titi: Nie chciałam ci przeszkadzać. Podejrzewałam, że się szykujesz. Bardzo ładnie wyglądasz. - pochwaliła mnie uśmiechnięta od ucha do ucha; Dopiero teraz zauważyłam, że ta już jest gotowa. Ubrana była w kremową mini sukienkę. Mini - bo ledwo zakrywała tyłek cioci. Odkryte ramiona, bowiem wiązana była na szyję, i wycięcie na plecach aż do talii. Na dodatek brązowe połyskujące szpilki na mega wysokiej platformie. Włosy pokręcone, częściowo upięte, a częściowo rozpuszczone. Na twarzy totalna tapeta. Po prostu jej nie poznawałam. Nie chciałabym jej obrażać, ani nic z tych rzeczy, ale tak w rzeczywistości - wyglądała jak doświadczona dziwka - po prostu. I właśnie teraz zaczęłam zastanawiać się, jak wygląda ten jej "przyjaciel". No bo, dla starego, zgrzybiałego dziada by się tak nie ubrała, prawda?
Przez te rozmyślania na temat nowego związku cioci, nie usłyszałam dzwonka do drzwi. Kiedy w końcu się ocknęłam, usłyszałam szepty dochodzące z korytarz, więc się odwróciłam. Zobaczyłam Titi przyklejoną do jakiegoś gościa, z którym się całuje zawieszona na jego szyi. Jak to widziałam, to chciało mi się rzygać. Bleee... No okej, całujcie się, ale bez przesady.
Gdy odkleili się od siebie w końcu, po dobrych kilkunastu sekundach ślinienia się ze sobą, myślałam, że padną. Ten koleś... Miał maksymalnie z 22-23 lata! To jest ten chłopak cioci?! To chyba jakaś kpina!
Para podeszła do mnie obejmując się.
Titi: Kochanie, to jest Shon. Opowiadałam ci właśnie o nim, to mój chłopak. - spojrzała na niego czarująco - Shon, a to moja siostrzenica, Nicola. 
Spojrzałam na niego z obojętnością, chociaż w środku aż się we mnie gotowało. A potem poszłam do kuchni, nawet się z nim nie witając. Przecież wystarczy tylko pomyśleć: pierwszą wersją, dlaczego zainteresował się moją ciocią taki młody facet jest to, że Titi ma duży majątek. No, może nie taki znowu duży, ale ma własny dom, kasy na wydatki jej nigdy nie brakuje, czyli jednym słowem – jest zamożna. Pojawia się też druga opcja: czyli Shon jest z nią dla zabawy, robi z niej jakąś dziwkę, bo ubiera się teraz naprawdę wulgarnie i po prostu kiepsko i niemodnie. Bardziej prawdopodobna było pierwsze wyobrażenie. Koleś – 23 lata i kobieta – 34 lata. Istne szaleństwo.
Tu coś nie pasowało. Ciocia nigdy nie była łatwowierna i myślała bardzo jasno, a teraz? Zupełnie się zmieniła, nie poznaję jej. Chodź w ostatnich dniach widziałam, że zmieniła sty
l, jakoś tego nie zauważałam. Aż do teraz. 

Titi: Dlaczego jesteś dla niego taka niemiła? – usłyszałam chłodny ton głosu kobiety za swoimi plecami; Odwróciłam się w jej stronę.
Nic: Pytasz się mnie jeszcze dlaczego? Nie widzisz, że on chce cię najzwyczajniej w świecie wykorzystać? Zmieniłaś się. Na gorsze. – umilkłam widząc jej wściekłą twarz i usta zaciśniętą w wąską, niemal niewidoczną linię – Titi, ja naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa, ale z nim nie będziesz. Zobacz, co on z ciebie zrobił. Spójrz tylko. Wyglądasz jak istna lalka barbie, to do ciebie nie pasuje. 

Titi: Jeśli naprawdę zależy ci na moim szczęści, to bądź tak miła i idź zapoznać się z moim gościem, a ja przygotuję jedzenie. Tylko zachowuj się normalnie i nie odstawiaj takich cyrków. – wyminęła mnie i podeszła do kuchenki
Nic: Ale… - przerwałam, bowiem wiedziałam, że taka gadka i tak nic nie da; Ruszyłam więc ze smętną miną w kierunku salonu, w którym siedział mój nowy "znajomy".

Usiadł, a właściwie to rozwalił się na sofie, jak menel jakiś normalnie. I ja mam z nim spędzić wieczór? Przecież to jakiś żart. On jest o jedenaście lat starszy od Titi, i jest z nią z miłości? Na pewno. 
Sh: Cześć. - wyciągnął do mnie rękę, a ja nawet nie spojrzałam w tą stronę 
Nic: Spadaj. Nie odzywaj się do mnie. I chcę cię tylko poinformować: będę dla ciebie miła tylko ze względu na Titi. Wiedz tylko, że cię przejrzałam. Chcesz wykorzystać moją ciocię, tylko zastanawiam się, dlaczego ona nie potrafi tego zauważyć. - warknęłam - Owinąłeś ją sobie wokół palca. Przez ciebie wygląda teraz jak jakaś... puszczalska. - syknęłam - I wiesz co? Pomyś... - przerwałam, ponieważ do salonu właśnie weszła ciocia z miską ryżu; Na całe szczęście, nie słyszała naszej wymowy zdań, a raczej moich wątów dotyczących jego.
Titi: Dogadaliście się już? I co Nic, jednak polubiłaś Shona, prawda? Wiedziałam, że jednak się przekonasz, jesteś zbyt mądra na to, żeby rozpoczynać jakieś bezsensowne kłótnie. - uśmiechnęła się; Miałam ochotę jej powiedzieć, co myślę. O niej, o nim, o nich. Ale nie chciałam niszczyć jej dzisiejszego dobrego humoru i szczęścia. Oczywiście do czasu, aż znajdę coś na niego, żeby mi uwierzyła. 
Sh: Jasne skarbie. To co, siadamy?
"Skarbie? Boże, co za debil... I podlizuje się na dodatek. Totalny czubek..."
Titi: Oczywiście kotku. Przyniosę jeszcze tylko resztę i będzie gotowe. 
"Kotku? Ja zaraz zwariuję..."
Kobieta wyszła do kuchni, a ja zignorowałam gościa i podeszłam do stołu. Usiadłam i zaczęłam zawijać i bawić się rąbkiem mojej sukienki, zupełnie olewając tego małolata. Dwudziestotrzylatek? To chyba jakiś żart...
Titi: Już jestem. - postawiła patelnię z sosem na deskę leżącą na stole - Ile? - zapytała i zaczęła nakładać posiłek na jego talerz
Sh: Wystarczy. - odparł po paru dobrych chwilach; Nie dość, że podrywacz, to i żarłok. Ja to bym tyle żarcia wciągnęła dopiero w co najmniej dwa dni. A ten na dodatek wziął jeszcze porządną dokładkę. Chciałam mu powiedzieć, żeby tyle nie jadł, bo będzie gruby, ale jakoś się powstrzymałam. Postanowiłam uniknąć nieprzyjemnych sytuacji i nie posyłać złośliwych komentarzy w jego stronę. Tak więc przesiedziałam cały ten "rodzinny" czas w zupełnej, całkowitej ciszy. W ogóle się nie odzywałam. Nie zapytałam Shona, gdzie mieszka, gdzie pracuje... Chociaż nie. Powinnam się zapytać, czy w ogóle pracuje. Choć to i tak bezsensowne. Na 100% jest bezrobotny. Nie interesowało mnie już to. Wiem, że powiedziałam mu, że będę dla niego miła - właśnie to robiłam. Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć. Chociaż z drugiej strony - czym ja się tak denerwowałam? Może oni naprawdę się kochają? Tak, jasne. Niemożliwe.
Titi: Nicol, dlaczego nic nie mówisz? Coś nie tak? 
"Nie, wszystko jest w porzo, czuję się świetnie, bosko, i wręcz uwielbiam tego twojego nowego kochasia. Czy mogłoby być lepiej?"
Nic: Rozbolała mnie głowa. Miałam dzisiaj ciężki dzień w szkole. Chyba pójdę się położyć. - mruknęłam udając trzymając się za łebek; To była okazja, żeby się stąd ulotnić. Pójdę na górę, walnę się na łóżko, i będę miała ich gdzieś.
Titi: Ojej, biedactwo. Leć do pokoju, my jeszcze trochę tu posiedzimy. - spojrzała znacząco na Shona
Nic: Em, albo wiesz, może jednak jakoś wytrzymam, posiedzę jeszcze z wami. - ciekawe, co by tutaj robili, gdyby mnie zabrakło... Wolę nawet nie myśleć.
Titi: W porządku. To ja może zacznę już sprzątać, co?
Sh: Pomogę ci. - jaki gentelmen, pff...
Titi: Nie trzeba, dam radę. Posiedź, odpocznij. - uśmiechnęła się; Odpocznij? Po czym?
Sh: Jesteś prawdziwym aniołem.
Kobieta wstała, złożyła talerze i skierowała się do kuchni, więc zostaliśmy sami. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Do czasy, aż dało się słyszeć biadolenie Titi.
Titi: Chryste Panie! Pięknie! - wbiegła do salonu - Nie kupiłam twoich ulubionych ciastek, kotku! Totalne o nich zapomniałam, a miałam pamiętać. Okej, skoczę do sklepu, zaraz wracam, dobra?
Sh: W porządku. - powiedział z uśmiechem, a ja nie orientowałam się, o co chodzi; Zjarzyłam się po czasie, kiedy ciocia już wyszła z domu.
Poszła do spożywczaka specjalnie po ciastka? Jego ulubione ciastka? To jakieś niepoważne...
Sh: No, mała, powiedz mi teraz o co ci chodzi? Cały czas patrzysz na mnie krzywo. Dlaczego? - zapytał bezczelnie
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego gniewnie. Nie zdążyłam zareagować, kiedy to wstał od stołu i skierował się na kanapę, a potem usiadł koło mnie. Odsunęłam się. Czułam się nieswojo, kiedy siedział tak blisko.
Sh: Skarbie, nie uciekaj tak ode mnie. Przecież wiem, że ci się podobam . - zbliżył się do mnie
"Co za koleś! Wiedziałam, że nie bierze Titi na poważnie! A teraz się jeszcze do mnie przystawia, dupek. Ale chwila... Przystawia? A ja jestem z nim w domu sam na sam... Titi, wracaj!" - wystraszyłam się lekko 
Nic: Zabieraj się ode mnie ty gnoju. - warknęłam - Może już zapomniałeś, to ci przypomnę, że jesteś chłopakiem mojej cioci.
Sh: To nie jest przeszkodą w tym, że moglibyśmy się zabawić. Mamy jeszcze chwilę dla siebie, jakieś piętnaście minut. No chodź, słoneczko. - zdrętwiałam, nie mogłam się ruszyć; A on tylko zbliżył swoją twarz i usta, do mojej szyi. Objął mnie prawą ręką i patrzył w oczy.
Nic: Zdejmij ze mnie te łapska. - szepnęłam groźnie
Sh: Czemu jesteś taka zacięta? - powiedział czarująco, a ja jak zahipnotyzowana, nic nie zrobiłam - Wiesz, że jesteś śliczna? Od razu mi się spodobałaś. Taka delikatna, naturalna, ale jednocześnie piękna... - mówiąc to, powoli zmniejszał odległość dzielącą nasze usta
Po chwili delikatnie musnął moje wargi swoimi. Poczułam nagły przypływ, hmm... emocji? Adrenaliny? Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Ja nie mogę, cały wieczór na niego nadawałam, a teraz? Chociaż fakt faktem, że był cholernie przystojny. Nie mogłam mu się oprzeć, pewnie tak, jak wszystkie laski. 
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Mam chłopaka. Kocham go. A gość, z którym się całuję, jest ode mnie sześć lat starszy i jest partnerem własnej cioci. To jakaś patologia...
Nie przerywaliśmy naszych, już teraz, namiętnych pocałunków. Shon położył swoją dłoń na moim udzie i zaczął jechać coraz to wyżej. Nie wytrzymałam. Odkleiłam się na moment od niego, przerzuciłam nogę i usiadłam mu na kolanach. Przywarłam do niego mocno, a ten objął mnie w talii i przesunął rękę w kierunku zamka mojej sukienki...

__________________________________________________________________________________



W szkole
Na kolacji