sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział XIII

Wstawiam tak jak mówiłam, ale ostrzegam: będzie nudno i krótko. Tylko mnie nie zabijajcie, proszę. Nudny dlatego, że nie chciało mi się myśleć, a krótki - bo żyję pod presją Marceli, która mnie szantażuje xD, i niejakiej Ani STRIT, która upomina się o nexta.
Zapraszam =D

Tak. - taksówkarz (dla niewidzących xD)
Wsiedliśmy do czekającej na nas taksówki. Chłopak podał kierowcy jakiś adres, nie miałam pojęcia, gdzie to jest, ani co tam jest. No co ja na to poradzę, przecież dopiero kilka dni temu się przeprowadziłam, skąd mam od razu kojarzyć wszystkie nazwy, nie? Droga mijała nam w ogólnej ciszy, nie licząc mojego ciągłego jęczenia i próśb, żeby mi cokolwiek wyjawił. Ciekawość nie dawała mi spokoju, ale po chwili trochę się przestraszyłam. A to dlatego, że właśnie wyjeżdżaliśmy z miasta, a na dodatek wokół rozciągał się las. Po co jedziemy do lasu? Teraz to serio się przeraziłam.
Nic: Lysander, g-gdzie my je-jedziemy? - zapytałam drżącym głosem, i odsunęłam się od niego niepostrzeżenie; Ten spojrzał na mnie z niepokojem i troską w oczach.
Lys: Ty... Nicola, chyba nie myślisz, że chcę ci coś zrobić? - spojrzał na mnie niedowierzająco; Co ja mu miałam powiedzieć? "Dokładnie, boję się, że chcesz mnie zabić i zakopać w tym lesie"?! Przecież to niedorzeczne! 
"Nicola, halo, to Lysander, a nie jakiś psychol, który zwabia przypadkowe dziewczyny w pułapką i je morduje, ogarnij się!"
Nic: N-nie, to znaczy... Nie o to mi chodziło... - spuściłam głowę, teraz to było mi na maksa głupio, że przez chwilę podejrzewałam go o takie coś; Ze mną chyba naprawdę jest coś nie tak, skoro wyobrażam sobie, że własny chłopak chciałby mi wyrządzić krzywdę.
Mój towarzysz zrobił smutną minę. Nie dziwię mu się, żeby on mi takie cyrki odstawiał, to byłabym mega wkurzona. Zjechaliśmy z drogi głównej, i teraz poruszaliśmy się po piaskowej szosie.
Nic: To powiesz mi chociaż, za ile będziemy na miejscu? - chciałam jakoś przerwać tą ciszę i rozluźnić ciężką atmosferę, jaką wyrobiłam, i zejść na neutralny temat
Lys: Właściwie to już jesteśmy. - uśmiechnął się i najwyraźniej już zapomniał o wszystkim; Chyba na prawdę ma jakiej problemy z pamięcią, ale w tym przypadku to chyba i lepiej.
Auto zatrzymało się nagle, a ja natychmiast skierowałam swój wzrok na szybę. Oceniłam, że jesteśmy na poboczu, a dalej jest tylko długa szosa. Co my tu będziemy robić? Nie zorientowałam się nawet, jak Lysander podaje kasę taksówkarzowi, a potem wychodzi i otwiera drzwi, pomagając mi wysiąść. Kiedy stałam już na ziemi, mężczyzna również wyszedł, i teraz właśnie wyjmował coś z bagażnika. Podał Lysandrowi jakiś koszyk, a potem z powrotem skierował się do środka pojazdu.
Tak: Życzę miłego wieczoru. - uśmiechnął się - Do zobaczenia. - wsiadł i zamknął drzwi
Nic/Lys: Do widzenia.
Samochód odjechał, a my zostaliśmy sami. No chyba, że wlicza się jeszcze koszyk, tylko po co on go wziął?
Lys: Chodź, pokażę ci ładne miejsce. - posłał mi przepiękny uśmiech i złapał mnie za rękę; Ruszyliśmy chodnikiem.
Nic: Co to jest? - zapytałam, mając na myśli koszyk w jego drugiej ręce
Lys: To jest kosz, skarbie. - powiedział rozbawiony
"Skarbie?! On naprawdę to powiedział? O ja, jak słodko..."
Nic: Wiesz, że nie o to mi chodzi. - zatrzymałam się i stanęłam przed nim, robiąc maślane oczka
Tak jak myślałam, nie mógł im się oprzeć.
Lys: Mówiłaś, że jesteś głodna. Robimy piknik. - po raz kolejny złapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą
Nic: Piknik? - mistrzyni zadawania durnych pytań, to właśnie ja
Nic nie powiedział, tylko nadal szedł prosto, a ja w końcu przestałam się go wypytywać i ględzić, podążałam więc obok niego do czasu, aż mi oznajmił, że jesteśmy na miejscu. A była to, można powiedzieć duża polana. Widziałam wygasłe ognisko, przy które leżał duży pień drzewa, zapewne służący jako ławka.
Lys: W tym miejscu często są imprezy. Wiesz, w weekendy po szkole, spotykamy się tutaj i robimy małą potańcówkę przy ognisku. 
Nic: Taka jakby dyskoteka pod gwiazdami na świeżym powietrzu? - potaknął - Powiedziałeś, że się spotykacie, ile osób tu przychodzi? - zapytałam, siadając właśnie na "ławce"
Lys: Zależy jak kiedy. Każdy kto może, wpada. Wcześniej urządzaliśmy balangi co tydzień, ale teraz jakoś rzadziej. Właściwie, to już nie było od jakiegoś czasu takiej naszej zabawy. - zamyślił się - Dawno nikogo tu nie było, ale mam nadzieję, że dzisiaj też nikt nam nie przeszkodzi. - posłał mi czarujący uśmiech
Nic: Oby. - odpowiedziałam; Cieszyłam się normalnie jak głupia, że wymyślił dla mnie coś tak romantycznego.
Chłopak wyjął z kosza koc piknikowy, rozesłał go, a potem rozstawił na nim żarcie. A dokładniej było to trochę owoców, takich jak jabłka, winogrona i truskawki. Truskawki, mmm... Dalej były jakieś kanapeczki, właściwie tyle. Nadal siedziałam na pniu, więc Lysander dosiadł się do mnie.
Lys: Może jeszcze uda mi się uratować naszą randkę i nie będzie to dla ciebie najgorszy dzień w życiu. - powiedział z nadzieją
Nic: No nie wiem. Wydaje mi się, że jednak to będzie najbardziej nieudana randka. 
Spojrzał na mnie trochę smutno i przepraszająco, a ja od razu się uśmiechnęłam.
Nic: Żartuję, głuptasie. - spojrzał na mnie natychmiast
Stanęłam na pniu na kolanach i przybliżyłam się do niego.
"Raz kozie śmierć, Nic, najwyżej cię odepchnie."
Z taką myślą, po chwili wskoczyłam mu na kolana i przytuliłam lekko do niego.
Nic: To najbardziej romantyczna rzecz, jaką zrobił dla mnie chłopak. Uwierz mi. - popatrzyłam na niego poważnie - Pierwszy raz ktoś zabrał mnie na piknik pod gołym niebem, pod gwiazdami. Jesteś wspaniały, naprawdę. - na te słowa uśmiechnął się, ale ja nie chciałam dłużej czekać, dlatego schyliłam się tak, że nasze oczy były na jednej wysokości; Patrzyliśmy przez chwilę na siebie, aż w końcu zebrałam się w sobie i przybliżyłam do niego jeszcze bardziej. Nasze wargi lekko się musnęły, ale ja poczułam w sobie tyle szczęścia, że myślałam, że eksploduję. Po chwili nasz pocałunek stał się namiętniejszy, oplotłam szyję Lysa, a on położył swoje ręce na moich biodrach. Trwaliśmy tak chyba kilka minut, nim nacieszyliśmy się naszym pierwszym, prawdziwym pocałunkiem, nie licząc oczywiście tamtego krótkiego w szkole. Oderwaliśmy się od siebie, posyłając nawzajem radosne uśmiechy.
Lys: Jesteś głodna?
Nic: Nawet nie wiesz jak bardzo. 
Cmoknęłam go szybko w usta i chciałam rzucić się na kanapki, bo potwornie chciało mi się jeść. Jednak nic z mojego zamiaru nie wyszło, bo po raz kolejny zaczęliśmy się całować. Tym razem powoli, spokojnie i bardzo, bardzo namiętnie...
Kiedy z ociąganiem się od niego odsunęłam, nie powstrzymałam się, zeskoczyłam z jego kolan i natychmiast dorwałam jedną z tych pyszności. Trafił mi się sandwich z szynką, sałatą i pomidorem, ale właściwie było mi zupełnie obojętne, jaka jest jego zawartość, bo sama myśl o zjedzeniu w końcu czegoś, była dla mnie rajem. Pochłonęłam pierwszą kanapkę w pół minuty i natychmiast wyjęłam drugą, którą tym razem się delektowałam, bo zjadłam ją dopiero w minutę. Trzecią w kolejne sześćdziesiąt sekund, a gdy już łapałam za czwartą, zobaczyłam przerażoną minę mojego chłopaka. Roześmiałam się, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Zawartością mojej buzi, czyli już częściowo przeżutą kanapką, został opluty Lys, i teraz siedział z upaćkaną kurtką. Kiedy wreszcie się ogarnęłam, zrobiło mi się potwornie głupio. Spojrzałam na niego.
Lys: Nie daruję ci tego. - szepnął groźnie, ale w jego oczach widziałam wesołe iskierki, czyli tylko się ze mną drażnił; Chłopak wyjął chusteczkę i wyczyścił swój strój, przynajmniej na tyle, ile mógł, a ja znowu zaczęłam się śmiać. Chociaż lepiej byłoby, gdybym rzuciła się do ucieczki, bo właśnie w tym momencie mój towarzysz poderwał się z "ławki" i zaczął pościg. Dobrze, że mam dobry refleks, ponieważ zdążyłam się zerwać i biec ile sił w nogach, żeby mnie nie dogonił. Śmiałam się przy tym jak nienormalna, ale było mi tak dobrze, wesoło... W końcu, po kilku dobrych minutach sprintu, zaczęłam zwalniać, bo nie miałam już sił. I właśnie wtedy dopadł mnie Lys. Przewrócił na ziemię i przycisnął do niej swoim ciałem. Zaczęłam się chechrać, ale po chwili odparłam: 
Nic: Lys,  nie mogę oddychać, zaraz się uduszę! - stęknęłam, ale dalej chciało mi się śmiać
Lys: I bardzo dobrze, będziesz miała nauczkę. - odpowiedział rozbawiony
Nic: Więc to jednak prawda, że przywiozłeś mnie tutaj, żeby mnie zabić przez uduszenie?
Lys: Co najwyżej przez zacałowanie na śmierć. - w tej samej chwili podniósł się trochę, by nie ciążył tak na moim ciele, i wpił w usta; Wykorzystując moment, przewróciłam go na drugi bok, wyrwałam mu się i znów zaczęłam uciekać. Obejrzałam się, chłopak leżał nadal na ziemi nie wiedząc, jak się od niego uwolniłam, ale zaraz wstał i po raz drugi zaczął za mną biec. Tym razem się nie dałam i pewnie by mnie nie dogonił, żebym tylko nie miała takiego pecha. Zaplątałam się we własnych nogach, i niemal natychmiast leżałam na trawie, jęcząc z bólu. Lysander zaraz do mnie podbiegł i pochylił nade mną. Poczułam, jak mnie unosi.
Lys: Niezdara. - stwierdził - Obdarłaś sobie całe kolana, krew ci leci, a my nie mamy żadnych plastrów. Musimy wrócić do domu. - westchnął
Nic: Nie! - krzyknęłam głośno - Jeśli teraz stąd odjedziemy, strzelam na ciebie focha. Na zawsze. - powiedziałam groźnie - Jeżeli chcesz, żeby to spotkanie na długo zapadło mi w pamięć, lepiej się stąd nie ruszaj. Dam radę, przecież nie umieram, prawda? - uśmiechnęliśmy się
Lys: Nie chcę, żeby coś ci się stało. - powiedział skruszonym głosikiem
Nic: Ojej, już się tak nie podlizuj, tylko lepiej zanieś mnie z powrotem, muszę coś zjeść. - spojrzał na mnie zdziwiony, ale się nie zatrzymał - No co? Nic nie jadłam od rana. Trzy kanapki po takim dniu, to pikuś.
Doszliśmy, a właściwie to Lys doszedł, bo ja całą tą krótką drogę, leżałam w jego szerokich ramionach. Posadził mnie na "ławce" i podał mi jabłko, a ja od razu się w nie wgryzłam. Kiedy już trochę przeżułam, postanowiłam dowiedzieć się o nim trochę, w sumie to praktycznie nic o nim nie wiedziałam.
Nic: Opowiedz mi coś o sobie. - spojrzał na mnie - O rodzicach na przykład. Czemu nie mieszkasz z nimi? - zapytałam ciekawsko, popatrzył na mnie trochę dziwnie, ale zaraz mi odpowiedział.
_______________________________________________
Teraz Twoja kolej, Marcela! xD

7 komentarzy:

  1. zapraszam na mój blog http://wiktoria00.blogspot.com/2013/12/rozdzia-ll.html?showComment=1387042464503#c5533736032876172119

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże jakie cudo *-* !
    Lysander jaki kochany. :D , haha doszedł. :D
    No świetny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Przymknij się! Jakie nudy?! To jest zajebiste. *_* Kocham normalnie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A miałam nadzieję, że zapomnisz :(
    No trudno! Takie życie :p

    Rozdział cudowny i taki romantyczny! Ouuu...Lysio! Jaki on kooooochaaanyyy! xD
    Aż mam ochotę sama go uściskać. Chociażnie! Nie będę Nic chłopaka odbierała xD

    P.S.Nie myśl, że dzisiaj zdążę dodać rozdział ;[

    OdpowiedzUsuń
  5. Awwwwwwwwwwww... jak słodko!
    rozdział jest: fajny, zajebisty, słodki, super, kocham, jedwabisty, wykurwisty, zajebiaszczy, słitaśny (nie wiem jak to się pisze) XD mogłabym wymieniać dalej i dalej i dalej i dalej i dalej.....
    powiem jedno i ty sobie weź to do serca
    pisz szybko nexta!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    pozdrawiam i życzę weny >3<

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział boski *.*
    ooo, Lys jest taki sUodki :3
    Czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdzialik cudny :) Sama słodycz... i krew XD

    OdpowiedzUsuń