czwartek, 11 września 2014

Nowy blog - link + Przegląd

Chcę jeszcze tylko podsumować cały blog, przedstawić Wam wykaz różnych informacji, ilość komentarzy. Takie ciekawostki, właściwie. 

Ilość dotychczasowych wyświetleń - 29098
Ilość dotychczasowych komentarzy - 1 234
Ilość postów - 76
Ilość obserwatorów - 32
Największa liczba wyświetleń w ciągu dnia - 355 (28 lipca)
Największa liczba wyświetleń danego posta - 289 (rozdział XLIX)
Największa ilość komentarzy - Marcela Liv (122)
Najdłuższy komentarz - Afrodyta Julianna (♥♥♥ 20 000 wyświetleń ♥♥♥)

_______________________________________________________________________________

Teraz już bez zbędnych słów, podaję Wam link do nowego bloga. Tym samym uważam ten za zakończony.
Proszę: Cena miłości

piątek, 5 września 2014

Rozdział LVII - zakończenie

***Lys***
Stałem przed grobem, wylewając dwa wodospady łez. Nie mogłem, ani nie chciałem uwierzyć, że jej już nie ma. Że nigdy nie poczuję na ciele jej jedwabistego dotyku, nie zasmakuję jej kuszących ust. Nie ujrzę ciepłego, czasem figlarnego uśmiechu, nie spojrzę w jej duże, brązowe oczy. Już nigdy…
Miało być tak pięknie… Mieliśmy przyjechać do domu z naszą małą córeczką, chciałem się oświadczyć, a po jakimś czasie z zachwytem patrzeć na białą, bajkową suknię…
„Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Nicolą Stivens i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”. Wpatrzony w jej uśmiechnięte i radosne oczy, miałem wypowiedzieć słowa przysięgi małżeńskiej, by potem usłyszeć z jej ust to samo. Na koniec urzędniczka miała przypomnieć nam o obrączkach, czyli o świadectwie naszej miłości. A to nie będzie mi dane…
Słowa lekarza sprzed kilku dni wciąż odbijały się w mojej świadomości. Oświadczył mi, że zupełnie niespodziewanie wystąpiło migotanie komór. Mówił, że zrobili wszystko co w ich mocy, by ją uratować, ale serca dziewczyny nie dało się pobudzić. Że to bardzo rzadkie następstwo przy porodach i wynosi nawet mniej niż pół procenta. A padło na nią… W czasach, gdy technologia posunęła się do przodu, a naukowcy pracują nad skomplikowanym procesem klonowania ludzi, nie reanimowali z powodzeniem, nie uratowali człowieka. Kobiety, która przebywała pod medyczną opieką lekarzy i matki nowonarodzonego dziecka…
Mała leżała spokojnie w nosidełku, jakby wiedziała, że teraz należy zachować ciszę, by upamiętnić jej mamę. Tak, jak chciała rudowłosa, dziecko miało na imię Xenia. Nie oparłem się jednak nieprzemożonej chęci, aby dać jej na drugie Nicola, po swojej rodzicielce. Z każdym spojrzeniem na tego kilkudniowego brzdąca, przed oczami stawała mi ona. Xenia miała dokładnie takie rysy, jak jej świętej pamięci mama. Potrafiłem kilka godzin patrzeć na to, jak śpi. Tak bardzo wtedy chciałem wziąć moją Nicolę za rękę…
Na cmentarzu nie zostało wiele osób. Matka dziewczyny, ciocia, kilku znajomych. Pomimo tego, że od pogrzebu minęły niemal dwie godziny, oni stali i płakali tak, jak ja. Postawiłem nosidełko na ziemię i kucnąłem, przyglądając się małej twarzyczce. Xenia zaczęła cicho kwilić, a ja przeniosłem swój pusty wzrok na krzyż. Szepnąłem wtedy „kocham cię”, choć wiedziałem, że mnie nie usłyszy. Znów zacząłem szlochać. Głośno i rozpaczliwie. Marzyłem o tym, by choć przez moment na mnie popatrzyła, ale to nie było możliwe…
Została mi tylko Xenia i to dla niej musiałem pozbierać się i żyć dalej, aby dać jej podwójną dawkę miłości. Za siebie i za jej mamę. Rudowłosa chciałaby, aby nasza córka miała udane dzieciństwo i ja muszę jej takowe zapewnić.
Nie ma jej, ale już na zawsze pozostanie w mej pamięci. Nicola – moja ukochana na wieczność…


________________________________________________

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną od początku, a także tym, którzy dołączyli w trakcie pisania przeze mnie mojego pierwszego bloga.
Cieszę się, że dotrwaliście tutaj do końca. Do smutnego, a zarazem przepełnionego miłością końca. Przyznaję, płakałam, jak go pisałam. Bardzo się przywiązałam do tej historii, do Nicoli i Lysia. Nadszedł jednak czas na zamknięcie ich przygody. Ciężko mi z myślą, że nie będę dalej o nich pisać. 

Kolejna sprawa jest taka, że mam do Was prośbę. Bardzo gorąco proszę, żeby KAŻDY, kto przeczytał, skomentował tę ostatnią część. Zróbcie mi taką miłą niespodziankę, zostawcie po sobie ślad :)

Link do nowego bloga pojawi się dokładnie za tydzień, a na nim znajdziecie już krótki prolog. Czekajcie cierpliwie :)

Jeszcze raz dziękuję, że tu byliście. Szanuję to bardzo, a teraz pozdrawiam, życzę udanego tygodnia i... I żegnam się z Wami.

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział LVI

Na osłodę przykrego (dla kogo przykrego, dla tego przykrego xD) faktu rozpoczęcia szkoły, dodaję rozdział. Ja osobiście nie mogłam się od tygodnia doczekać dzisiejszego dnia i z niecierpliwością czekam na jutrzejsze lekcje <3
Życzę przede wszystkim udanego roku szkolnego, żeby każda z Was ukończyła go z czerwonym paskiem na świadectwie. Powodzenia! ;D

________________________________________________

***Siedem miesięcy później***
Za kilka dni miałam termin porodu. Po ostatnim badaniu USG lekarz nie miał wątpliwości, że to dziewczynka. Denerwowałam się bardzo, bo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Każdy mocniejszy skurcz powodował u mnie napad paniki, bo myślałam, że się zaczęło. Spakowana torba już od kilku dni stała przy drzwiach w naszej sypialni, przygotowana na wyjazd do szpitala.
Ostatnie dni głównie przeleżałam. Odpoczywałam na kanapie lub w łóżku, bo bardzo obrzmiewały mi nogi. Ciężko mi było się poruszać, choć nie przytyłam dużo. Lekarz mówił nawet, że przybrałam wręcz za mało na wadze. Gdy chodziłam, plecy bolały mnie bardzo, a kochany Lysander co wieczór robił mi masaże, by mi choć trochę ulżyć. W ogóle bardzo mi pomagał, nawet przy podstawowych czynnościach. Oczywiście mowa tu o godzinach popołudniowych, bo od ósmej do piętnastej w domu przebywałam sama. Białowłosy nadal chodził do szkoły, chociaż najchętniej zostałby ze mną i pilnował, by nic się nie stało. Przekonałam go jednak, że to ostatni rok i musi regularnie przebywać na zajęciach. Ja to co innego. Od września nie poszłam na lekcje ani razu, ponieważ mój stan mi na to nie pozwalał. Tak jak na początku ciąży miałam spokój, co do dolegliwości takich jak mdłości, tak teraz odpokutowywałam podwójnymi przypadłościami.
Titi odwiedzała mnie co kilka dni, kiedy tylko miała czas. Przynosiła zawsze jakieś ciasto, lub inne przekąski, z czego w szczególności Leo był zadowolony, bo Roza nie była urodzoną kucharką, ani osobą, która najprostszych w świecie naleśników nie potrafiła przyrządzić.
Ja ostatnio także stałam się… kukłą. Tylko leżałam, jadłam i spałam, nie dając niczego z siebie innym. Wiedziałam, że to nie moja wina i Lys również mi to powtarzał, ale tak czy siak, przykro mi było, że nie mogę razem z nim wyjść na podwórko, tylko jak stara, schorowana staruszka całymi dniami przebywałam w domu, nawet nie wstając.
Był drugi listopada. Czwartek. Do czternastej oglądałam telewizję w salonie, a potem, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, postanowiłam zrobić coś pożytecznego. Powoli przeszłam do kuchni i zastanawiając się przez moment, wpadłam na pomysł upieczenia szarlotki, z uwagi na to, że w koszyku na blacie znalazło się kilka jabłek, które uprzedniego dnia kupił któryś z chłopców. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki i rozpoczęłam przyrządzanie…


Siedmioletnia dziewczynka siedziała w łazience, skulona pod ścianą. Płakała. Jej ojciec z furią kopał w drzwi, klnąc solidnie. Wiedziała, że zamknięta od środka jest bezpieczna, ale mimo wszystko bała się, że alkoholik w końcu wyważy drzwi i nie będzie zmiłuj.
Zaczęło się od błahej, oczywistej sprawy. Skończyła się wódka. A ona miała pójść kupić kilka kolejnych flaszek. Powiedziała, że w szafce skończyły się pieniądze, mężczyzna wpadł w gniew i zaczął rzucać czym popadnie. Na pierwszy ogień poszła opróżniona butelka. Cisnął nią o ścianę, a szkło rozprysło się na drobne kawałki po całym pomieszczeniu. Wrzeszczał przy tym „jak to nie ma?! Masz ją skądś wziąć i kupić mi, kurwa, to co zawsze!”. Wystraszona dziewczynka schowała się właśnie do toalety, słysząc za sobą ryk ojca. Modliła się i prosiła Boga, by jej ojczulek – Patrick, uspokoił się i przestał krzyczeć. Gdyby mama była w domu, na pewno by ją przytuliła…
W końcu, po długim pobycie w łazience, otworzyła ostrożnie drzwi, dygocząc ze strachu. Leżał na podłodze u stóp siedmiolatki, a mała widząc go w takim stanie, ukucnęłam i zaczęła głaskać pijaka po głowie, zapominając o niedawnej awanturze.
Nic: Tatku, tatusiu, wstań. – szepnęła cichutko
Poruszył się nieznacznie, po czym podniósł głowę, ledwo utrzymując ją w powietrzu. Próbował wstać, ale dopiero przy pomocy córki mu się to udało. Chwiał się na nogach, lecz złapał ją za łokieć i odepchnął.
Pat: Na łóżko! Już, kładź się! – warknął do niej, omal nie przewracając się na bok
Mała chciała znów schronić się w łazience, jednak mężczyzna zaszedł jej drogę.
Pat: Słuchaj się ojca, smarkulo!
Dziewczynka ze łzami w oczach podreptała na starą, zniszczoną wersalkę, układając się na brzuszku. Wiedziała, co ją teraz czeka. Nie pomyliła się. Pijany mężczyzna wszedł zaraz za nią, odpinając swój pasek i wyjmując go ze spodni. Kiedy nareszcie zdołał złapać równowagę, zadał rudowłosej córeczce w warkoczykach trzy uderzenia. Za każdym kolejnym dziecko płakało i krzyczało coraz głośniej, co pobudzało go do następnych ciosów pasem.
Kiedy przestał, wyszedł z pokoju, kopiąc w szafkę. Zostawił swojego cierpiącego szkraba, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia…



Otarłam spływającą po moim policzku łzę. Wspomnienia sprzed dziesięciu lat nadal bardzo mnie bolały. Przyzwyczaiłam się do tego, że nigdy nie miałam prawdziwych rodziców. Jednak wyobrażając sobie dzieciństwo mając przy sobie opiekuńczą mamę i kochającego tatę, załamywałam się. Mogłoby być tak pięknie…

***
Lysander wrócił za dziesięć trzecia. Siedziałam w kuchni, czekając na niego z ciepłą, niedawno wyjętą szarlotką na talerzyku. Krzyknęłam mu, gdzie jestem, a on jak na zawołanie zjawił się obok.
Lys: Cześć, kochanie. I jak? – zapytał, kucając przy moim krześle i całując czule
Nic: Jak zwykle, właściwie trochę lepiej niż wczoraj. – uśmiechnęłam się blado – Zobacz, co dla ciebie mam. – wskazałam ruchem głowy na ciasto
Lys: Ty to zrobiłaś? – zapytał, a ja kiwnęłam głową – Skarbie, po co się tak męczyłaś? Nie trzeba było, naprawdę.
Nic: Chciałam wreszcie na coś się przydać.
Lys: Niepotrzebnie. Teraz masz takie prawo, by się obijać. Niedługo rozwiązanie, powinnaś odpocząć.
Spuściłam głowę, wyłamując sobie palce u ręki.
Nic: Jestem dla wszystkich was problemem. Nie potrafię wysprzątać domu, ugotować czegoś, czuję się jak pasożyt…
Białowłosy złapał mnie mocno za ręce, karząc popatrzeć sobie w twarz. Tak też zrobiłam.
Lys: Nie mów tak, bo to wcale nieprawda. Dobrze wiesz, że nie jesteś teraz w stanie funkcjonować tak jak wcześniej, ale nikt nie ma ci tego za złe. Nicola, proszę cię, nie zadręczaj się.
Nic: Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję. – rzekłam smutno, przytulając się do niego mocno – Zawsze mnie pocieszasz, jestem ci wdzięczna, Lys.
Lys: Takie jest moje zadanie, Nic.
Chwilę później chłopak siedział już przy stole i pałaszował z apetytem ciacho. Patrzyłam na niego z miłością, bo Lysander był najwspanialszym, najsłodszym i najukochańszym mężczyzną, jak istniał kiedykolwiek na całym świecie.
Lys: Pyszne było. – rzekł z pełnymi ustami, gdy na talerzu zostały już same okruchy – Nie dość, że idealna z ciebie dziewczyna, to jeszcze świetna kucharka. Dobrze trafiłem. – uśmiechnął się, co naturalnie odwzajemniłam
Nic: Cieszę się, że ci smakowało. – odpowiedziałam, całując go w policzek
Lys: Pójdę się przebrać i coś ci pokażę. – oznajmił i szybko wyszedł z pomieszczenia, wiedząc, że jeszcze chwila, a go nie wypuszczę
Oparłam łokcie o stół i zamyśliłam się…



Nic: Tatusiu, jestem głodna. Proszę, daj mi pieniążki na bułeczkę. – poprosiła dziewczynka, czując, jak burczy jej w brzuchu
Nieogolony mężczyzna siedzący przy stoliku, odwrócił głowę w jej stronę, upijając łyk piwa. Nie przejął się słowami córki, tracąc nią zainteresowanie i sięgając po paczkę papierosów. Dziecku nie pozostało nic innego, jak przekonać mamę. Kobieta siedziała na obdartym, niewygodnym i przede wszystkim starym fotelu, również trzymając w dłoni puszkę.
Nic: Chcę jeść, mamo. – jęknęła, padając na kolanka i płacząc – Proszę… Pr-proszę…
Szatynka spojrzała na rudowłosą krzywo, zakładając nogę na nogę. Widać było, że ją także nie obchodził stan małej Nicoli. Prychnęła tylko.
Dziewczynka zaczęła szlochać głośniej. Marzyła jej się teraz zupka pomidorowa, którą kiedyś mama tak często jej gotowała…
Pat: Uspokój się, gówniaro! – zahuczał mężczyzna, poirytowany narzekaniami
Dziewczynka jednak nie przestała. Od dwóch dni pusty brzuszek skręcał się i burczał coraz głośniej.
Pat: Zamknij się! – wykrzyknął groźnie, uderzając pięścią w brązowy, ubrudzony stolik
Wstał, zniecierpliwiony i podszedł do rozpaczającego dziecka, łapiąc je za ramię. Chwycił obiema dłońmi za małą szyjkę i zacisnął na niej palce. Twarzyczka małej stała się czerwona z braku powietrza. Puścił ją w ostatniej chwili przed uduszeniem. Kilkulatka osunęła się nieprzytomna na ziemię, czym żadne z jej rodziców się nie przejęło…



Na myśl o tamtym dniu, kiedy ojciec pierwszy raz mnie poddusił, pod moje powieki napłynęły łzy. Dotknęłam ostrożnie szyi, przypominając sobie, jak wtedy cierpiałam i bałam się. Nienawidziłam potwora, który w dzieciństwie mnie krzywdził. Matka nie była lepsza, przyglądając się niewzruszona wszystkim szykanom, którym mnie poddawał. Obydwoje zasługiwali na piekło.
Lys: Skarbie, co jest? – usłyszałam za sobą głos białowłosego, więc obróciłam się w jego stronę
Nic: Nic, po prostu się zamyśliłam. – westchnęłam przygnębiona
Najwyraźniej zauważył, że humor mi dzisiaj nie dopisuje, lecz na szczęście nie wypytywał, tylko chwycił za rękę.
Lys: Chodź do sypialni, pokażę ci coś. – odezwał się tajemniczo, czym wzbudził moje zainteresowanie
Powoli weszliśmy na górę, a ja zastanawiałam się, co takiego znajduje się w naszym pokoju. Po otwarciu drzwi pierwsze, co wpadło mi w oczy, to brązowy, ogromny, ponad metrowy pluszowy misiek na łóżku. Wokół zabawki leżały różowe ubranka, tak rozkosznie malutkie. Brakowało tutaj tylko brzdąca, do którego to wszystko by należało.
Lys: Leo trzymał te rzeczy od wczoraj w pokoju, bo dostał je od rodziców. Chcieli zrobić naszej córeczce prezent. – odezwał się
Przeniosłam wzrok na dwukolorowe, lśniące oczy chłopaka.
Nic: Och, Lysiu. Muszę bardzo im podziękować. – powiedziałam z nieśmiałym uśmiechem, wtulając się w niego
Lys: Chcesz przejrzeć te ciuszki? – zapytał, a ja jeszcze bardziej się rozpromieniłam
Nic: Jasne! – zgodziłam się, zachwycona
***
O dziewiętnastej całą czwórką oglądaliśmy film komediowy w salonie, jedząc popcorn. Właściwie stroniłam od takich słonych rzeczy, ale tym razem pozwoliłam sobie na kilka garści.
W pewnym momencie poczułam dziwne uczucie i zrozumiałam, że dziecko fika w moim brzuchu. Poruszyłam się, kładąc na nim dłoń.
Lys: Coś nie tak? – zmartwił się białowłosy
Nic: Nie, to nic poważnego. Kopie. – wyjaśniłam, uśmiechając się
Lys: Naprawdę? Mogę? – zapytał z przejęciem i ciekawością wymalowaną na twarzy
Nic: Oczywiście. – odparłam, mrugając do niego porozumiewawczo
Położył swoją rękę na dużym brzuchu, a po chwili cmoknął mnie w czoło.
Lys: Faktycznie. Już niedługo mała będzie tutaj razem z nami. – wyszczerzył się
Dobrze było wiedzieć, że Lysander tak się tym przejmuje. Wyraźnie niecierpliwił się z każdym dniem, nie mogąc doczekać się przyjścia dziecka na świat. Troszczył się o mnie i wydawało się nawet, że zapomniał o tym, że to nie on jest biologicznym ojcem. Przejmował się porodem może bardziej niż ja, powtarzając mi co wieczór, że stworzymy najlepszą rodzinę pod słońcem. Ja również miałam taką nadzieję. Najbardziej na świecie pragnęłam tego, żeby nasze dziecko nigdy nie poczuło smutku, by nie cierpiało tak, jak ja w przeszłości z moimi pseudo rodzicami.
Słysząc dzwonek telefonu, zrobiłam skwaszoną minę, bo przerwał nam uroczą chwilę. Podniosłam komórkę ze stolika, okazało się, że to ciocia.
Nic: Tak, Titi?
Titi: Nicola… Dzwonię dopiero teraz, bo sama musiałam się pozbierać i uspokoić. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. – zaczęła, nabierając głośno powietrza; Zaniepokoiłam się, spoglądając na Lysa i szukając w jego oczach jakiegoś ukojenia. – Niedawno… Niedawno przyszła do mnie Bianka. – wychrypiała
W pierwszej chwili chciałam zadać pytanie „kto?”, ale potem wszystko stało się jasne i oczywiste. Chociaż nie, nie wszystko. Nie rozumiałam, czego ona chce. Ta bezwzględna, bezuczuciowa kobieta, która nie broniła swojego jedynego dziecka przed swoim własnym mężem, który mnie katował.
Nic: Czego chciała?
Titi: Prosiła, bym dała jej z tobą porozmawiać.
Odetchnęłam wtedy z ulgą, że wyprowadziłam się od cioci. Gdybym tego nie zrobiła, musiałabym stanąć oko w oko z matką, a tego za nic w świecie nie chciałam. Nienawidziłam jej.
Nic: Trzeba było jej powiedzieć, żeby spieprzała i nigdy więcej się nie pojawiała. – warknęłam
Titi: Nic, ale jest problem… - ucięła
Ktoś zapukał do drzwi i nim się zorientowałam, białowłosy wstał otworzyć. Nagle domyśliłam się, co chce mi jeszcze powiedzieć.
Nic: Podałaś jej mój adres? – przeraziłam się
Titi: Prosiła mnie, płakała… W końcu pękłam. Tak, ona wie gdzie mieszkasz.
Rozłączyłam się natychmiast, rzucając telefon na sofę i próbując jak najszybciej się podnieść.
Nic: Nie, Lys, nie otwieraj! – wrzasnęłam, lecz było już za późno, bo usłyszałam naciskaną klamkę
Głowy Rozy i Leo natychmiast zostały skierowane w moją stronę. Klapnęłam na kanapę, zasłaniając twarz rękami i kręcąc głową. Wiedziałam, że to ona przyszła. Że zachce mnie zobaczyć. Tylko po co? Przyszła skruszona, czy potrzebuje pieniędzy na piwsko i wódkę?
Lys: Jakaś pani do ciebie przyszła. – usłyszałam obok siebie głos chłopaka – Nie wiem, kto to, ale przedstawiła się jako Bianka Stive… - przerwał, rozszerzając nagle oczy; Pewnie zrozumiał kim ona dla mnie jest…
Roz: O co chodzi? – wtrąciła się ciekawska Roza, lecz spuściła głowę, kiedy Lys zganił ją wzrokiem
Lys: Skarbie, nie wiedziałem…
Nic: Pójdziesz tam ze mną? Jeśli tak bardzo chce się spotkać, to wygarnę jej wszystko, co o niej myślę. Tylko proszę, chcę mieć cię przy sobie. – poprosiłam, błagalnie na niego patrząc
Lys: Jak najbardziej. Jesteś pewna, że tego chcesz?
Nic: Nie chcę. Ale żeby uwolnić się od przeszłości definitywnie, muszę się z nią rozliczyć. – rzekłam, wstając
Chłopak wszedł do korytarza pierwszy. Ja tuż za nim.
Wyglądała zupełnie inaczej. Jej długie, ciemne włosy, były starannie ułożone, a elegancki strój wręcz zaskakiwał. Marynarka, wyprasowane spodnie i szykowna bluzka sprawiały pozytywne wrażenie. Na twarzy miała delikatny makijaż, a po wszelkich ubrudzonych ciuchach i dawnym niechlujstwie nie było śladu.
Bian: Nicola, to ty? – zapytała zaskoczona, wpatrzona w mój brzuch
Zamknęłam oczy, by ułożyć sobie w głowie to co mam jej powiedzieć. Trudno było mi sformułować logiczne zdanie. Z trudnością przyszło mi zebranie się w sobie i wyrzucenie kobiecie moich żali. Bądź, co bądź, to maja mama…
Nic: Ja. Po cholerę tutaj przyjeżdżałaś? I czego się teraz spodziewasz? Że rzucę ci się w ramiona? – syknęłam, pełna złości i oburzenia
Bian: To nie tak, córciu…
Nic: Nie mów tak do mnie, nie masz prawa. Matka nie krzywdzi swojego dziecka, nie pozwala, by cierpiało. Ty to zrobiłaś. Nienawidzę cię, jego, was obojga. Dla mnie już nie istniejecie, rozumiesz? Mam nowe, udane życie, nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Bian: Jesteś w ciąży…
Nic: Jestem, ale to nie twoja sprawa. Wynoś się i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Ani ja, ani dziecko, ani Titi, ani Lysander nie chcemy, żebyś przychodziła.
Bian: Zmieniłam się, naprawdę. Już od trzech lat nie mieszkam z twoim ojcem, rozwodzę się z nim. Mam pracę, legalną, przyzwoitą, zarabiam i nie piję. Przestałam już dawno, dla ciebie.
Nic: Nienawidzę cię! Nie rozumiesz prostego przekazu? Wynocha! – krzyknęłam, czując, jak białowłosy mnie obejmuje, próbując powstrzymać mój gniew
Bian: Proszę cię, daj mi szansę, wiem, że popełniłam największy błąd w całym swoim życiu. Przepraszam, źle zrobiłam i nie byłam dobrą matką…
Nic: Nie chcę tego sł… - przerwałam, łapiąc się dwoma rękoma za brzuch i pochylając do przodu, przymykając powieki; Poczułam tak bolesny i długi skurcz, że widziałam jedynie mroczki przed oczami.
Lys: Skarbie, co się dzieje? Nic, słyszysz? – pochylił się, próbując popatrzeć na moją twarz
W pierwszej chwili pomyślałam, że się zaczęło. Dopiero potem doszłam do wniosku, że tak właśnie jest.
***Lys***
Leo za kierownicą, Rozalia na miejscu pasażera, ja na tyłach obok Nicoli. Wszyscy wpadliśmy w panikę, chociaż wiedzieliśmy, że prędzej czy później tak się stanie. Dziewczyna ściskała moją rękę tak mocno, że traciłem w niej czucie, ale nie chciałem jej denerwować. Bałem się, że nie dojedziemy na czas, a w takiej sytuacji nie miałbym pojęcia, co zrobić. Denerwowałem się, bo wiedziałem, że Nic bardzo cierpi. Objąłem ją wtedy, żeby poczuła, że jestem przy niej. Dziękowałem Bogu, że nie mieliśmy zbyt daleko do szpitala.
Czarnowłosy wyskoczył z auta, biegnąc w stronę bagażnika i wyciągając stamtąd torbę. Ja natomiast pomogłem dziewczynie wysiąść, przytrzymując ją mocno. Pisnęła w pewnej chwili, a ja domyśliłem się, że póki rudowłosa w tym stanie dojdzie na korytarz szpitalny, minie sporo czasu. Schyliłem się i wziąłem Nicolę sobie na ręce, chcąc zanieść ją do budynku. Była zdecydowanie cięższa, niż wcześniej, ale musiałem ją dotachać na miejsce, choćby nie wiem co.
Szybkim i lekko chwiejnym krokiem pomaszerowałem ku wejściu. Rozalia wpatrzona była z troską w rudowłosą, a ona sama oddychała głęboko, wtulona w moje ramię. Podczas, gdy wchodziłem po schodach, białowłosa pobiegła przed nami, by zawiadomić lekarzy. Dlatego też, gdy znaleźliśmy się w środku, czekał na nas doktor z dwoma pielęgniarkami, które poleciły, żeby Nicola usiadła na wózku, który miały ze sobą. Potem wiozły ją wzdłuż korytarza, znikając za drzwiami. „Sala porodowa” – widniało na nich, a mnie na samą myśl przeszły dreszcze. Za chwilę jednak mężczyzna w białym fartuchu wyszedł i podszedł do naszej trójki, kierując słowa w moją stronę.
Lek: Pacjentka zgodziła się na obecność ojca przy porodzie. Chce pan w nim uczestniczyć?
Spojrzałem kolejno na Leo i Rozalię, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie byłem tego taki pewny, ale w końcu zgodziłem się i wszedłem za nim za drzwi, zostawiając parę samą sobie.
***
Stałem obok niej, patrząc pocieszająco w jej przestraszone oczy. Ściskała mnie za dłoń, wbijając w nią swoje ostre paznokcie. W jej oczach szalał ból, a regularne krzyki utwierdzały mnie w tym, że cierpi. Byłem już tam prawie dwie godziny, próbując dodać jej otuchy. Usłyszeliśmy słowa doktora, że „jeszcze tylko trochę”. Powiedziałem wtedy, że to już prawie koniec. Patrzyła na mnie, takim nieobecnym i zamglonym wzrokiem. Uśmiechnęła się blado, ale zaraz znowu wrzasnęła, łapiąc mnie za rękę. Chciałem, żeby to już się skończyło, bo poczułem, że sam zaraz zemdleję.
Nagle usłyszałem głośny dźwięk wydawany przez aparaturę kontrolującą ciśnienie. Wszyscy spojrzeli na ekran i pomimo tego, że ja nic nie rozumiałem, zaczęli wykonywać gwałtowne ruchy. Pielęgniarka kazała mi natychmiast wyjść z sali, wyprowadzając mnie ze środka. Byłem skołowany, bo nie wiedziałem, co takiego się dzieje. Szalenie się przestraszyłem, kiedy ktoś krzyknął „defibrylator”. Odwróciłem się i… Dostrzegłem coś przerażającego… Nicola leżała z zamkniętymi oczami i nie ruszała się, a na monitorze widniała prosta, pozioma kreska…


________________________________________________

Next nie wcześniej, nie później, jak w piątek. Gdzieś koło południa wstawię, jak jeszcze będę w domu. Mam wesele! I nie idę do szkoły, hihihi :D
Także czekajcie do piątku. Już ostatni raz...