czwartek, 11 września 2014

Nowy blog - link + Przegląd

Chcę jeszcze tylko podsumować cały blog, przedstawić Wam wykaz różnych informacji, ilość komentarzy. Takie ciekawostki, właściwie. 

Ilość dotychczasowych wyświetleń - 29098
Ilość dotychczasowych komentarzy - 1 234
Ilość postów - 76
Ilość obserwatorów - 32
Największa liczba wyświetleń w ciągu dnia - 355 (28 lipca)
Największa liczba wyświetleń danego posta - 289 (rozdział XLIX)
Największa ilość komentarzy - Marcela Liv (122)
Najdłuższy komentarz - Afrodyta Julianna (♥♥♥ 20 000 wyświetleń ♥♥♥)

_______________________________________________________________________________

Teraz już bez zbędnych słów, podaję Wam link do nowego bloga. Tym samym uważam ten za zakończony.
Proszę: Cena miłości

piątek, 5 września 2014

Rozdział LVII - zakończenie

***Lys***
Stałem przed grobem, wylewając dwa wodospady łez. Nie mogłem, ani nie chciałem uwierzyć, że jej już nie ma. Że nigdy nie poczuję na ciele jej jedwabistego dotyku, nie zasmakuję jej kuszących ust. Nie ujrzę ciepłego, czasem figlarnego uśmiechu, nie spojrzę w jej duże, brązowe oczy. Już nigdy…
Miało być tak pięknie… Mieliśmy przyjechać do domu z naszą małą córeczką, chciałem się oświadczyć, a po jakimś czasie z zachwytem patrzeć na białą, bajkową suknię…
„Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Nicolą Stivens i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”. Wpatrzony w jej uśmiechnięte i radosne oczy, miałem wypowiedzieć słowa przysięgi małżeńskiej, by potem usłyszeć z jej ust to samo. Na koniec urzędniczka miała przypomnieć nam o obrączkach, czyli o świadectwie naszej miłości. A to nie będzie mi dane…
Słowa lekarza sprzed kilku dni wciąż odbijały się w mojej świadomości. Oświadczył mi, że zupełnie niespodziewanie wystąpiło migotanie komór. Mówił, że zrobili wszystko co w ich mocy, by ją uratować, ale serca dziewczyny nie dało się pobudzić. Że to bardzo rzadkie następstwo przy porodach i wynosi nawet mniej niż pół procenta. A padło na nią… W czasach, gdy technologia posunęła się do przodu, a naukowcy pracują nad skomplikowanym procesem klonowania ludzi, nie reanimowali z powodzeniem, nie uratowali człowieka. Kobiety, która przebywała pod medyczną opieką lekarzy i matki nowonarodzonego dziecka…
Mała leżała spokojnie w nosidełku, jakby wiedziała, że teraz należy zachować ciszę, by upamiętnić jej mamę. Tak, jak chciała rudowłosa, dziecko miało na imię Xenia. Nie oparłem się jednak nieprzemożonej chęci, aby dać jej na drugie Nicola, po swojej rodzicielce. Z każdym spojrzeniem na tego kilkudniowego brzdąca, przed oczami stawała mi ona. Xenia miała dokładnie takie rysy, jak jej świętej pamięci mama. Potrafiłem kilka godzin patrzeć na to, jak śpi. Tak bardzo wtedy chciałem wziąć moją Nicolę za rękę…
Na cmentarzu nie zostało wiele osób. Matka dziewczyny, ciocia, kilku znajomych. Pomimo tego, że od pogrzebu minęły niemal dwie godziny, oni stali i płakali tak, jak ja. Postawiłem nosidełko na ziemię i kucnąłem, przyglądając się małej twarzyczce. Xenia zaczęła cicho kwilić, a ja przeniosłem swój pusty wzrok na krzyż. Szepnąłem wtedy „kocham cię”, choć wiedziałem, że mnie nie usłyszy. Znów zacząłem szlochać. Głośno i rozpaczliwie. Marzyłem o tym, by choć przez moment na mnie popatrzyła, ale to nie było możliwe…
Została mi tylko Xenia i to dla niej musiałem pozbierać się i żyć dalej, aby dać jej podwójną dawkę miłości. Za siebie i za jej mamę. Rudowłosa chciałaby, aby nasza córka miała udane dzieciństwo i ja muszę jej takowe zapewnić.
Nie ma jej, ale już na zawsze pozostanie w mej pamięci. Nicola – moja ukochana na wieczność…


________________________________________________

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną od początku, a także tym, którzy dołączyli w trakcie pisania przeze mnie mojego pierwszego bloga.
Cieszę się, że dotrwaliście tutaj do końca. Do smutnego, a zarazem przepełnionego miłością końca. Przyznaję, płakałam, jak go pisałam. Bardzo się przywiązałam do tej historii, do Nicoli i Lysia. Nadszedł jednak czas na zamknięcie ich przygody. Ciężko mi z myślą, że nie będę dalej o nich pisać. 

Kolejna sprawa jest taka, że mam do Was prośbę. Bardzo gorąco proszę, żeby KAŻDY, kto przeczytał, skomentował tę ostatnią część. Zróbcie mi taką miłą niespodziankę, zostawcie po sobie ślad :)

Link do nowego bloga pojawi się dokładnie za tydzień, a na nim znajdziecie już krótki prolog. Czekajcie cierpliwie :)

Jeszcze raz dziękuję, że tu byliście. Szanuję to bardzo, a teraz pozdrawiam, życzę udanego tygodnia i... I żegnam się z Wami.

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział LVI

Na osłodę przykrego (dla kogo przykrego, dla tego przykrego xD) faktu rozpoczęcia szkoły, dodaję rozdział. Ja osobiście nie mogłam się od tygodnia doczekać dzisiejszego dnia i z niecierpliwością czekam na jutrzejsze lekcje <3
Życzę przede wszystkim udanego roku szkolnego, żeby każda z Was ukończyła go z czerwonym paskiem na świadectwie. Powodzenia! ;D

________________________________________________

***Siedem miesięcy później***
Za kilka dni miałam termin porodu. Po ostatnim badaniu USG lekarz nie miał wątpliwości, że to dziewczynka. Denerwowałam się bardzo, bo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Każdy mocniejszy skurcz powodował u mnie napad paniki, bo myślałam, że się zaczęło. Spakowana torba już od kilku dni stała przy drzwiach w naszej sypialni, przygotowana na wyjazd do szpitala.
Ostatnie dni głównie przeleżałam. Odpoczywałam na kanapie lub w łóżku, bo bardzo obrzmiewały mi nogi. Ciężko mi było się poruszać, choć nie przytyłam dużo. Lekarz mówił nawet, że przybrałam wręcz za mało na wadze. Gdy chodziłam, plecy bolały mnie bardzo, a kochany Lysander co wieczór robił mi masaże, by mi choć trochę ulżyć. W ogóle bardzo mi pomagał, nawet przy podstawowych czynnościach. Oczywiście mowa tu o godzinach popołudniowych, bo od ósmej do piętnastej w domu przebywałam sama. Białowłosy nadal chodził do szkoły, chociaż najchętniej zostałby ze mną i pilnował, by nic się nie stało. Przekonałam go jednak, że to ostatni rok i musi regularnie przebywać na zajęciach. Ja to co innego. Od września nie poszłam na lekcje ani razu, ponieważ mój stan mi na to nie pozwalał. Tak jak na początku ciąży miałam spokój, co do dolegliwości takich jak mdłości, tak teraz odpokutowywałam podwójnymi przypadłościami.
Titi odwiedzała mnie co kilka dni, kiedy tylko miała czas. Przynosiła zawsze jakieś ciasto, lub inne przekąski, z czego w szczególności Leo był zadowolony, bo Roza nie była urodzoną kucharką, ani osobą, która najprostszych w świecie naleśników nie potrafiła przyrządzić.
Ja ostatnio także stałam się… kukłą. Tylko leżałam, jadłam i spałam, nie dając niczego z siebie innym. Wiedziałam, że to nie moja wina i Lys również mi to powtarzał, ale tak czy siak, przykro mi było, że nie mogę razem z nim wyjść na podwórko, tylko jak stara, schorowana staruszka całymi dniami przebywałam w domu, nawet nie wstając.
Był drugi listopada. Czwartek. Do czternastej oglądałam telewizję w salonie, a potem, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, postanowiłam zrobić coś pożytecznego. Powoli przeszłam do kuchni i zastanawiając się przez moment, wpadłam na pomysł upieczenia szarlotki, z uwagi na to, że w koszyku na blacie znalazło się kilka jabłek, które uprzedniego dnia kupił któryś z chłopców. Wyjęłam wszystkie potrzebne składniki i rozpoczęłam przyrządzanie…


Siedmioletnia dziewczynka siedziała w łazience, skulona pod ścianą. Płakała. Jej ojciec z furią kopał w drzwi, klnąc solidnie. Wiedziała, że zamknięta od środka jest bezpieczna, ale mimo wszystko bała się, że alkoholik w końcu wyważy drzwi i nie będzie zmiłuj.
Zaczęło się od błahej, oczywistej sprawy. Skończyła się wódka. A ona miała pójść kupić kilka kolejnych flaszek. Powiedziała, że w szafce skończyły się pieniądze, mężczyzna wpadł w gniew i zaczął rzucać czym popadnie. Na pierwszy ogień poszła opróżniona butelka. Cisnął nią o ścianę, a szkło rozprysło się na drobne kawałki po całym pomieszczeniu. Wrzeszczał przy tym „jak to nie ma?! Masz ją skądś wziąć i kupić mi, kurwa, to co zawsze!”. Wystraszona dziewczynka schowała się właśnie do toalety, słysząc za sobą ryk ojca. Modliła się i prosiła Boga, by jej ojczulek – Patrick, uspokoił się i przestał krzyczeć. Gdyby mama była w domu, na pewno by ją przytuliła…
W końcu, po długim pobycie w łazience, otworzyła ostrożnie drzwi, dygocząc ze strachu. Leżał na podłodze u stóp siedmiolatki, a mała widząc go w takim stanie, ukucnęłam i zaczęła głaskać pijaka po głowie, zapominając o niedawnej awanturze.
Nic: Tatku, tatusiu, wstań. – szepnęła cichutko
Poruszył się nieznacznie, po czym podniósł głowę, ledwo utrzymując ją w powietrzu. Próbował wstać, ale dopiero przy pomocy córki mu się to udało. Chwiał się na nogach, lecz złapał ją za łokieć i odepchnął.
Pat: Na łóżko! Już, kładź się! – warknął do niej, omal nie przewracając się na bok
Mała chciała znów schronić się w łazience, jednak mężczyzna zaszedł jej drogę.
Pat: Słuchaj się ojca, smarkulo!
Dziewczynka ze łzami w oczach podreptała na starą, zniszczoną wersalkę, układając się na brzuszku. Wiedziała, co ją teraz czeka. Nie pomyliła się. Pijany mężczyzna wszedł zaraz za nią, odpinając swój pasek i wyjmując go ze spodni. Kiedy nareszcie zdołał złapać równowagę, zadał rudowłosej córeczce w warkoczykach trzy uderzenia. Za każdym kolejnym dziecko płakało i krzyczało coraz głośniej, co pobudzało go do następnych ciosów pasem.
Kiedy przestał, wyszedł z pokoju, kopiąc w szafkę. Zostawił swojego cierpiącego szkraba, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia…



Otarłam spływającą po moim policzku łzę. Wspomnienia sprzed dziesięciu lat nadal bardzo mnie bolały. Przyzwyczaiłam się do tego, że nigdy nie miałam prawdziwych rodziców. Jednak wyobrażając sobie dzieciństwo mając przy sobie opiekuńczą mamę i kochającego tatę, załamywałam się. Mogłoby być tak pięknie…

***
Lysander wrócił za dziesięć trzecia. Siedziałam w kuchni, czekając na niego z ciepłą, niedawno wyjętą szarlotką na talerzyku. Krzyknęłam mu, gdzie jestem, a on jak na zawołanie zjawił się obok.
Lys: Cześć, kochanie. I jak? – zapytał, kucając przy moim krześle i całując czule
Nic: Jak zwykle, właściwie trochę lepiej niż wczoraj. – uśmiechnęłam się blado – Zobacz, co dla ciebie mam. – wskazałam ruchem głowy na ciasto
Lys: Ty to zrobiłaś? – zapytał, a ja kiwnęłam głową – Skarbie, po co się tak męczyłaś? Nie trzeba było, naprawdę.
Nic: Chciałam wreszcie na coś się przydać.
Lys: Niepotrzebnie. Teraz masz takie prawo, by się obijać. Niedługo rozwiązanie, powinnaś odpocząć.
Spuściłam głowę, wyłamując sobie palce u ręki.
Nic: Jestem dla wszystkich was problemem. Nie potrafię wysprzątać domu, ugotować czegoś, czuję się jak pasożyt…
Białowłosy złapał mnie mocno za ręce, karząc popatrzeć sobie w twarz. Tak też zrobiłam.
Lys: Nie mów tak, bo to wcale nieprawda. Dobrze wiesz, że nie jesteś teraz w stanie funkcjonować tak jak wcześniej, ale nikt nie ma ci tego za złe. Nicola, proszę cię, nie zadręczaj się.
Nic: Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję. – rzekłam smutno, przytulając się do niego mocno – Zawsze mnie pocieszasz, jestem ci wdzięczna, Lys.
Lys: Takie jest moje zadanie, Nic.
Chwilę później chłopak siedział już przy stole i pałaszował z apetytem ciacho. Patrzyłam na niego z miłością, bo Lysander był najwspanialszym, najsłodszym i najukochańszym mężczyzną, jak istniał kiedykolwiek na całym świecie.
Lys: Pyszne było. – rzekł z pełnymi ustami, gdy na talerzu zostały już same okruchy – Nie dość, że idealna z ciebie dziewczyna, to jeszcze świetna kucharka. Dobrze trafiłem. – uśmiechnął się, co naturalnie odwzajemniłam
Nic: Cieszę się, że ci smakowało. – odpowiedziałam, całując go w policzek
Lys: Pójdę się przebrać i coś ci pokażę. – oznajmił i szybko wyszedł z pomieszczenia, wiedząc, że jeszcze chwila, a go nie wypuszczę
Oparłam łokcie o stół i zamyśliłam się…



Nic: Tatusiu, jestem głodna. Proszę, daj mi pieniążki na bułeczkę. – poprosiła dziewczynka, czując, jak burczy jej w brzuchu
Nieogolony mężczyzna siedzący przy stoliku, odwrócił głowę w jej stronę, upijając łyk piwa. Nie przejął się słowami córki, tracąc nią zainteresowanie i sięgając po paczkę papierosów. Dziecku nie pozostało nic innego, jak przekonać mamę. Kobieta siedziała na obdartym, niewygodnym i przede wszystkim starym fotelu, również trzymając w dłoni puszkę.
Nic: Chcę jeść, mamo. – jęknęła, padając na kolanka i płacząc – Proszę… Pr-proszę…
Szatynka spojrzała na rudowłosą krzywo, zakładając nogę na nogę. Widać było, że ją także nie obchodził stan małej Nicoli. Prychnęła tylko.
Dziewczynka zaczęła szlochać głośniej. Marzyła jej się teraz zupka pomidorowa, którą kiedyś mama tak często jej gotowała…
Pat: Uspokój się, gówniaro! – zahuczał mężczyzna, poirytowany narzekaniami
Dziewczynka jednak nie przestała. Od dwóch dni pusty brzuszek skręcał się i burczał coraz głośniej.
Pat: Zamknij się! – wykrzyknął groźnie, uderzając pięścią w brązowy, ubrudzony stolik
Wstał, zniecierpliwiony i podszedł do rozpaczającego dziecka, łapiąc je za ramię. Chwycił obiema dłońmi za małą szyjkę i zacisnął na niej palce. Twarzyczka małej stała się czerwona z braku powietrza. Puścił ją w ostatniej chwili przed uduszeniem. Kilkulatka osunęła się nieprzytomna na ziemię, czym żadne z jej rodziców się nie przejęło…



Na myśl o tamtym dniu, kiedy ojciec pierwszy raz mnie poddusił, pod moje powieki napłynęły łzy. Dotknęłam ostrożnie szyi, przypominając sobie, jak wtedy cierpiałam i bałam się. Nienawidziłam potwora, który w dzieciństwie mnie krzywdził. Matka nie była lepsza, przyglądając się niewzruszona wszystkim szykanom, którym mnie poddawał. Obydwoje zasługiwali na piekło.
Lys: Skarbie, co jest? – usłyszałam za sobą głos białowłosego, więc obróciłam się w jego stronę
Nic: Nic, po prostu się zamyśliłam. – westchnęłam przygnębiona
Najwyraźniej zauważył, że humor mi dzisiaj nie dopisuje, lecz na szczęście nie wypytywał, tylko chwycił za rękę.
Lys: Chodź do sypialni, pokażę ci coś. – odezwał się tajemniczo, czym wzbudził moje zainteresowanie
Powoli weszliśmy na górę, a ja zastanawiałam się, co takiego znajduje się w naszym pokoju. Po otwarciu drzwi pierwsze, co wpadło mi w oczy, to brązowy, ogromny, ponad metrowy pluszowy misiek na łóżku. Wokół zabawki leżały różowe ubranka, tak rozkosznie malutkie. Brakowało tutaj tylko brzdąca, do którego to wszystko by należało.
Lys: Leo trzymał te rzeczy od wczoraj w pokoju, bo dostał je od rodziców. Chcieli zrobić naszej córeczce prezent. – odezwał się
Przeniosłam wzrok na dwukolorowe, lśniące oczy chłopaka.
Nic: Och, Lysiu. Muszę bardzo im podziękować. – powiedziałam z nieśmiałym uśmiechem, wtulając się w niego
Lys: Chcesz przejrzeć te ciuszki? – zapytał, a ja jeszcze bardziej się rozpromieniłam
Nic: Jasne! – zgodziłam się, zachwycona
***
O dziewiętnastej całą czwórką oglądaliśmy film komediowy w salonie, jedząc popcorn. Właściwie stroniłam od takich słonych rzeczy, ale tym razem pozwoliłam sobie na kilka garści.
W pewnym momencie poczułam dziwne uczucie i zrozumiałam, że dziecko fika w moim brzuchu. Poruszyłam się, kładąc na nim dłoń.
Lys: Coś nie tak? – zmartwił się białowłosy
Nic: Nie, to nic poważnego. Kopie. – wyjaśniłam, uśmiechając się
Lys: Naprawdę? Mogę? – zapytał z przejęciem i ciekawością wymalowaną na twarzy
Nic: Oczywiście. – odparłam, mrugając do niego porozumiewawczo
Położył swoją rękę na dużym brzuchu, a po chwili cmoknął mnie w czoło.
Lys: Faktycznie. Już niedługo mała będzie tutaj razem z nami. – wyszczerzył się
Dobrze było wiedzieć, że Lysander tak się tym przejmuje. Wyraźnie niecierpliwił się z każdym dniem, nie mogąc doczekać się przyjścia dziecka na świat. Troszczył się o mnie i wydawało się nawet, że zapomniał o tym, że to nie on jest biologicznym ojcem. Przejmował się porodem może bardziej niż ja, powtarzając mi co wieczór, że stworzymy najlepszą rodzinę pod słońcem. Ja również miałam taką nadzieję. Najbardziej na świecie pragnęłam tego, żeby nasze dziecko nigdy nie poczuło smutku, by nie cierpiało tak, jak ja w przeszłości z moimi pseudo rodzicami.
Słysząc dzwonek telefonu, zrobiłam skwaszoną minę, bo przerwał nam uroczą chwilę. Podniosłam komórkę ze stolika, okazało się, że to ciocia.
Nic: Tak, Titi?
Titi: Nicola… Dzwonię dopiero teraz, bo sama musiałam się pozbierać i uspokoić. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. – zaczęła, nabierając głośno powietrza; Zaniepokoiłam się, spoglądając na Lysa i szukając w jego oczach jakiegoś ukojenia. – Niedawno… Niedawno przyszła do mnie Bianka. – wychrypiała
W pierwszej chwili chciałam zadać pytanie „kto?”, ale potem wszystko stało się jasne i oczywiste. Chociaż nie, nie wszystko. Nie rozumiałam, czego ona chce. Ta bezwzględna, bezuczuciowa kobieta, która nie broniła swojego jedynego dziecka przed swoim własnym mężem, który mnie katował.
Nic: Czego chciała?
Titi: Prosiła, bym dała jej z tobą porozmawiać.
Odetchnęłam wtedy z ulgą, że wyprowadziłam się od cioci. Gdybym tego nie zrobiła, musiałabym stanąć oko w oko z matką, a tego za nic w świecie nie chciałam. Nienawidziłam jej.
Nic: Trzeba było jej powiedzieć, żeby spieprzała i nigdy więcej się nie pojawiała. – warknęłam
Titi: Nic, ale jest problem… - ucięła
Ktoś zapukał do drzwi i nim się zorientowałam, białowłosy wstał otworzyć. Nagle domyśliłam się, co chce mi jeszcze powiedzieć.
Nic: Podałaś jej mój adres? – przeraziłam się
Titi: Prosiła mnie, płakała… W końcu pękłam. Tak, ona wie gdzie mieszkasz.
Rozłączyłam się natychmiast, rzucając telefon na sofę i próbując jak najszybciej się podnieść.
Nic: Nie, Lys, nie otwieraj! – wrzasnęłam, lecz było już za późno, bo usłyszałam naciskaną klamkę
Głowy Rozy i Leo natychmiast zostały skierowane w moją stronę. Klapnęłam na kanapę, zasłaniając twarz rękami i kręcąc głową. Wiedziałam, że to ona przyszła. Że zachce mnie zobaczyć. Tylko po co? Przyszła skruszona, czy potrzebuje pieniędzy na piwsko i wódkę?
Lys: Jakaś pani do ciebie przyszła. – usłyszałam obok siebie głos chłopaka – Nie wiem, kto to, ale przedstawiła się jako Bianka Stive… - przerwał, rozszerzając nagle oczy; Pewnie zrozumiał kim ona dla mnie jest…
Roz: O co chodzi? – wtrąciła się ciekawska Roza, lecz spuściła głowę, kiedy Lys zganił ją wzrokiem
Lys: Skarbie, nie wiedziałem…
Nic: Pójdziesz tam ze mną? Jeśli tak bardzo chce się spotkać, to wygarnę jej wszystko, co o niej myślę. Tylko proszę, chcę mieć cię przy sobie. – poprosiłam, błagalnie na niego patrząc
Lys: Jak najbardziej. Jesteś pewna, że tego chcesz?
Nic: Nie chcę. Ale żeby uwolnić się od przeszłości definitywnie, muszę się z nią rozliczyć. – rzekłam, wstając
Chłopak wszedł do korytarza pierwszy. Ja tuż za nim.
Wyglądała zupełnie inaczej. Jej długie, ciemne włosy, były starannie ułożone, a elegancki strój wręcz zaskakiwał. Marynarka, wyprasowane spodnie i szykowna bluzka sprawiały pozytywne wrażenie. Na twarzy miała delikatny makijaż, a po wszelkich ubrudzonych ciuchach i dawnym niechlujstwie nie było śladu.
Bian: Nicola, to ty? – zapytała zaskoczona, wpatrzona w mój brzuch
Zamknęłam oczy, by ułożyć sobie w głowie to co mam jej powiedzieć. Trudno było mi sformułować logiczne zdanie. Z trudnością przyszło mi zebranie się w sobie i wyrzucenie kobiecie moich żali. Bądź, co bądź, to maja mama…
Nic: Ja. Po cholerę tutaj przyjeżdżałaś? I czego się teraz spodziewasz? Że rzucę ci się w ramiona? – syknęłam, pełna złości i oburzenia
Bian: To nie tak, córciu…
Nic: Nie mów tak do mnie, nie masz prawa. Matka nie krzywdzi swojego dziecka, nie pozwala, by cierpiało. Ty to zrobiłaś. Nienawidzę cię, jego, was obojga. Dla mnie już nie istniejecie, rozumiesz? Mam nowe, udane życie, nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Bian: Jesteś w ciąży…
Nic: Jestem, ale to nie twoja sprawa. Wynoś się i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Ani ja, ani dziecko, ani Titi, ani Lysander nie chcemy, żebyś przychodziła.
Bian: Zmieniłam się, naprawdę. Już od trzech lat nie mieszkam z twoim ojcem, rozwodzę się z nim. Mam pracę, legalną, przyzwoitą, zarabiam i nie piję. Przestałam już dawno, dla ciebie.
Nic: Nienawidzę cię! Nie rozumiesz prostego przekazu? Wynocha! – krzyknęłam, czując, jak białowłosy mnie obejmuje, próbując powstrzymać mój gniew
Bian: Proszę cię, daj mi szansę, wiem, że popełniłam największy błąd w całym swoim życiu. Przepraszam, źle zrobiłam i nie byłam dobrą matką…
Nic: Nie chcę tego sł… - przerwałam, łapiąc się dwoma rękoma za brzuch i pochylając do przodu, przymykając powieki; Poczułam tak bolesny i długi skurcz, że widziałam jedynie mroczki przed oczami.
Lys: Skarbie, co się dzieje? Nic, słyszysz? – pochylił się, próbując popatrzeć na moją twarz
W pierwszej chwili pomyślałam, że się zaczęło. Dopiero potem doszłam do wniosku, że tak właśnie jest.
***Lys***
Leo za kierownicą, Rozalia na miejscu pasażera, ja na tyłach obok Nicoli. Wszyscy wpadliśmy w panikę, chociaż wiedzieliśmy, że prędzej czy później tak się stanie. Dziewczyna ściskała moją rękę tak mocno, że traciłem w niej czucie, ale nie chciałem jej denerwować. Bałem się, że nie dojedziemy na czas, a w takiej sytuacji nie miałbym pojęcia, co zrobić. Denerwowałem się, bo wiedziałem, że Nic bardzo cierpi. Objąłem ją wtedy, żeby poczuła, że jestem przy niej. Dziękowałem Bogu, że nie mieliśmy zbyt daleko do szpitala.
Czarnowłosy wyskoczył z auta, biegnąc w stronę bagażnika i wyciągając stamtąd torbę. Ja natomiast pomogłem dziewczynie wysiąść, przytrzymując ją mocno. Pisnęła w pewnej chwili, a ja domyśliłem się, że póki rudowłosa w tym stanie dojdzie na korytarz szpitalny, minie sporo czasu. Schyliłem się i wziąłem Nicolę sobie na ręce, chcąc zanieść ją do budynku. Była zdecydowanie cięższa, niż wcześniej, ale musiałem ją dotachać na miejsce, choćby nie wiem co.
Szybkim i lekko chwiejnym krokiem pomaszerowałem ku wejściu. Rozalia wpatrzona była z troską w rudowłosą, a ona sama oddychała głęboko, wtulona w moje ramię. Podczas, gdy wchodziłem po schodach, białowłosa pobiegła przed nami, by zawiadomić lekarzy. Dlatego też, gdy znaleźliśmy się w środku, czekał na nas doktor z dwoma pielęgniarkami, które poleciły, żeby Nicola usiadła na wózku, który miały ze sobą. Potem wiozły ją wzdłuż korytarza, znikając za drzwiami. „Sala porodowa” – widniało na nich, a mnie na samą myśl przeszły dreszcze. Za chwilę jednak mężczyzna w białym fartuchu wyszedł i podszedł do naszej trójki, kierując słowa w moją stronę.
Lek: Pacjentka zgodziła się na obecność ojca przy porodzie. Chce pan w nim uczestniczyć?
Spojrzałem kolejno na Leo i Rozalię, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie byłem tego taki pewny, ale w końcu zgodziłem się i wszedłem za nim za drzwi, zostawiając parę samą sobie.
***
Stałem obok niej, patrząc pocieszająco w jej przestraszone oczy. Ściskała mnie za dłoń, wbijając w nią swoje ostre paznokcie. W jej oczach szalał ból, a regularne krzyki utwierdzały mnie w tym, że cierpi. Byłem już tam prawie dwie godziny, próbując dodać jej otuchy. Usłyszeliśmy słowa doktora, że „jeszcze tylko trochę”. Powiedziałem wtedy, że to już prawie koniec. Patrzyła na mnie, takim nieobecnym i zamglonym wzrokiem. Uśmiechnęła się blado, ale zaraz znowu wrzasnęła, łapiąc mnie za rękę. Chciałem, żeby to już się skończyło, bo poczułem, że sam zaraz zemdleję.
Nagle usłyszałem głośny dźwięk wydawany przez aparaturę kontrolującą ciśnienie. Wszyscy spojrzeli na ekran i pomimo tego, że ja nic nie rozumiałem, zaczęli wykonywać gwałtowne ruchy. Pielęgniarka kazała mi natychmiast wyjść z sali, wyprowadzając mnie ze środka. Byłem skołowany, bo nie wiedziałem, co takiego się dzieje. Szalenie się przestraszyłem, kiedy ktoś krzyknął „defibrylator”. Odwróciłem się i… Dostrzegłem coś przerażającego… Nicola leżała z zamkniętymi oczami i nie ruszała się, a na monitorze widniała prosta, pozioma kreska…


________________________________________________

Next nie wcześniej, nie później, jak w piątek. Gdzieś koło południa wstawię, jak jeszcze będę w domu. Mam wesele! I nie idę do szkoły, hihihi :D
Także czekajcie do piątku. Już ostatni raz...

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział LV

Ostrzegam przed jego długością. W Wordzie wyszedł mi chyba najdłuższy, jaki do tej pory kiedykolwiek napisałam, bo zajął mi ponad osiem stron. I to nie czcionką o rozmiarze 14, tylko 9, taką którą zawsze piszę O.O
Zapraszam do czytania :D
________________________________________________

***Miesiąc później***
Nic: Ale łóżeczko wybiorę ja. – oznajmiłam dumnie, ściskając jego rękę
Lys: No nie wiem… Mój pokój, mój wybór. – droczył się ze mną, uśmiechając słodko
Nic: Chciałeś chyba powiedzieć: nasz pokój. – wystawiłam mu język, na co pokręcił z rezygnacją głową
Wchodziliśmy właśnie do sklepu dziecięcego z meblami, ubrankami, wszystkim czego potrzeba dla maluszka. Mieliśmy już mniej więcej nakreślony wygląd wyposażenia naszego brzdąca, który trzeba było teraz zakupić. Postanowiliśmy po urodzeniu zamieszkać razem, żeby wspólnie dzielić obowiązki wychowawcze. A że oboje się uczyliśmy i nie mieliśmy funduszy na wynajem mieszkania, o kupnie nawet nie wspominając, ustaliliśmy, że przeprowadzę się do braci. Leo ten pomysł średnio się podobał, ale kiedy Rozalia zaczęła go zasypywać prośbami i rozwlekała się nad tym, że będzie mogła całymi dniami bawić się z dzidziusiem, zmienił swoje przekonanie. Białowłosa była zachwycona takim obrotem spraw, deklarując, że pomoże nam w opiece nad małym bąbelkiem. Lysander z zadowoleniem przyjął wiadomość, że Titi zgodziła się na tę przeprowadzkę. Widziałam w jej oczach, że bardzo jej przykro, lecz na pewno miała świadomość, że najlepszym wyjściem jest nasze wspólne zamieszkanie. Powiedziała, że naturalnie opłaci moją część za czynsz, mało tego, w prezencie dla dziecka dała nam pieniądze na zakup mebelków. Byłam jej wdzięczna, bo w gruncie rzeczy gdyby nie ona, nie wiem jak zdobylibyśmy sumę kilku tysięcy. Ciocia wyglądała na ucieszoną, że niedługo pozyska… jakby nie patrzeć, wnuka.
Lys: Chyba trzeba kupić nowe łóżko. – rzekł, rozglądając się za działem z kołyskami
Nic: Przecież właśnie idziemy wybierać. – zauważyłam, przenosząc na niego wzrok
Lys: Nie miałem teraz na myśli dziecka. Chodziło o to, które stoi w pokoju.
Nic: Coś z nim nie tak?
Lys: Nie, nie. Tylko że ma już swoje lata. – powiedział, nie patrząc na mnie
Nic: No to co? – zatrzymałam się i zapytałam, bo niewiele rozumiałam
Lys: Myślisz, że później wytrzyma nasze zabawy? – podniósł do góry brew, uśmiechając się rozbrajająco, powodując u mnie wypieki na policzkach
Nic: Ej! Ta przeprowadzka chyba nie była dobrym wyborem, ty zboku! Kupię sobie materac i będę spała na podłodze, żebyś nic mi w nocy nie zrobił. – roześmiałam się
Lys: To zbędne, skarbie. – rzekł, całując mnie krótko
Nic: Chodźmy się rozejrzeć, bo zaraz naprawdę się napalisz. – rzuciłam, ruszając i ciągnąc go za rękę
Lys: To nie moja wina, twoje nowe kształty cholernie podniecają.
Nic: Mam rozumieć, że właśnie mi powiedziałeś, że jestem gruba? – odwróciłam się z udawanym oburzeniem
Lys: Nigdy w życiu. Jesteś najpiękniejsza na świecie. – odparł z uśmiechem, obejmując mnie w talii i kierując się w stronę łóżeczek

***
Po powrocie do domu, to znaczy do mieszkania chłopców, teraz już także mojego, od razu poszłam do mojego pokoju, oczywiście współdzielonego z Lysandrem. Chłopak poszedł za mną, a gdy wszedł do pomieszczenia, zamknął drzwi i oparł się o nie. Rzuciłam się na łóżko.
Nic: Nie denerwuje cię to, że w twoim pokoju non stop przebywa baba?
Lys: Nie baba, tylko kobieta. – uśmiechnął się, podchodząc i kładąc się obok mnie
Nic: Już niedługo wszystko się zmieni. – westchnęłam, zamyślając się na moment – Myślisz, że damy radę?
Lys: Nie widzę innej opcji. – rzekł z mocą – Wiesz, że nie mogę się doczekać?
Nic: Czego? Wstawania po nocach i zmieniania zarobionych pieluch? – zapytałam, na co zaśmiał się głośno – Leo chyba szlag trafi, kiedy o północy będzie budzony płaczem.
Lys: Nie będzie tak źle. Poradzimy sobie razem. – odrzekł, cmokając mnie w szyję
Nic: Mam nadzieję.
Przez moment nie odzywaliśmy się, do czasu aż białowłosy przerwał luźną ciszę.
Lys: To co, zbieramy się? Rozalia i Leo zaraz powinni być, musimy być gotowi.
Nic: Jasne, już wstaję.

***
Spakowaliśmy się do jednej torby podróżnej, bo jak na dzień z noclegiem nie potrzebowaliśmy wielu ubrań i rzeczy. Czekając na pozostałą dwójkę, stanęłam przed lustrem na korytarzy, poprawiając włosy. Lys przyglądał mi się, oparty o futrynę.
Lys: Ślicznie wyglądasz.
Nic: Próbujesz mi się podlizać, czy jak?
Lys: Nie mogę już powiedzieć swojej dziewczynie komplementu?
Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on podszedł i objął od tyłu, kładąc dłonie na lekko wydętym już brzuchu. Położyłam swoje ręce na jego, wpatrując się w nasze odbicie. Ładnie razem wyglądaliśmy. Bardzo ładnie. Niektórzy w wieku osiemnastu lat nie mają jeszcze swojej drugiej połówki, a ja posiadam i kochanego chłopaka, i dziecko, które za pół roku pojawi się na świecie.
Lys: To prawda, że na początku chciałaś zamówić jakieś tabletki? – zapytał cicho
Nic: Tak. Szukałam wszystkich sposobów, żeby usunąć ciążę, bo… nie chciałam, żebyś się dowiedział. – szepnęłam i zrobiło mi się głupio
Lys: Kocham was, skarbeczki.
Nic: My ciebie też. Będziesz wspaniałym ojcem.
Lys: Oboje będziemy najlepszymi rodzicami dla naszego dziecka.
Wtedy drzwi wejściowe otworzyły się, a stanęli w nich Rozalia z chłopakiem. Dziewczyna patrzyła na nas z zazdrością.
Roz: Jak wy ładnie wyglądacie… Leo, ja też chcę być w ciąży! – tupnęła nogą
Na twarzy czarnowłosego widziałam przerażenie. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, więc postanowiłam wyciągnąć z opresji ojcostwa.
Nic: Roza, przecież będziesz się już zajmować jednym bobasem. Jeśli zajdziesz w ciążę, to jak my sobie poradzimy?
Przyjaciółka zlustrowała mnie wzrokiem i przyznała rację, co uspokoiło jej chłopaka, posyłającego mi spojrzenie pełne podziękowań.
Kiedy poszli razem na górę, by znieść na dół pakunki Leo, białowłosy pogładził moje plecy.
Lys: Czasem cieszę się, że nie masz takich humorków jak Rozalia. – bąknął, na co zachichotałam

***
Na przednich siedzeniach siedzieli chłopcy z Leo za kierownicą, a na tyłach ja z dziewczyną. Po wspólnych śmiechach i żartach, białowłosa zaczęła nowy temat.
Roz: Jak dacie dziecku na imię? – zagadnęła beztrosko, grzebiąc w torebce
Lysander wychylił się i odwrócił, spoglądając na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że do tej pory o tym nie rozmawialiśmy.
Nic: Jeśli chodziłoby o mnie, pod uwagę wzięłabym Xenię. A dla chłopca Paul albo Scott.
Roz: A ty, Lysiu?
Lys: Jeżeli mowa o dziewczynce, to Jasmine, ale Xenia też ładnie brzmi. Philip, w wypadku chłopaka.
Nic: Oj, misiu, w domu musimy to skonsultować. – uśmiechnęłam się słodko
Roz: Weźcie jeszcze pod uwagę imiona Andrew i Victor, a także Meg, piękne są. – rozmarzyła się – Nazwiemy tak swoje dzieci, prawda Leo?
Chłopak dostał nagłego napadu kaszlu, a ja wiedziałam, że był on wymuszony. Brunet najwyraźniej nie kwapił się do zabawy w pieluchach, ku niezadowoleniu Rozalii.

***
Po czterdziestu minutach jazdy zatrzymaliśmy się pod dużym, robiącym wrażenie domem. W pierwszej chwili pomyślałam, że powierzchnia całego domu wynosi sporo ponad dwieście metrów kwadratowych. Nic dziwnego, że rodzice Leo i Lysandra – pani Isabela i pan Joseph, prowadzili kiedyś gospodarstwo agroturystyczne na ogromną skalę. Jasny budynek w delikatnym beżowym odcieniu otaczało zadbane podwórko pod cienką już warstwą śniegu. Nie była to willa urządzona z przepychem, tylko ładna, ale nieprzesadnie ozdobiona posiadłość. Bez rzeźb i pomników, ani alejek otoczonych drzewkami. Przyjemna dla oka ostoja małżeństwa.
Roz: Denerwujesz się? – szturchnęła mnie przyjaciółka, kiedy chłopacy wyjmowali z bagażnika torby
Nic: Tylko trochę. Chciałabym zrobić dobre wrażenie. – przyznałam
Roz: Na pewno tak będzie. Nasi przyszli teściowie są naprawdę miłymi ludźmi. Poza tym, ciebie nie da się nie lubić.
Patrząc na rozweseloną twarz dziewczyny, uspokoiłam się nieco. Skoro ją polubili i zaakceptowali, to może faktycznie nie będzie źle?
Lys: Chodźmy, Leo już ruszył do wejścia. – odezwał się przy nas, obejmując mnie w pasie jedną ręką, w drugiej trzymając bagaż
Roza podbiegła do bruneta, a my szliśmy za nimi. Serce mocniej zabiło w mojej piersi, gdy został naciśnięty dzwonek do drzwi. Spojrzałam nerwowa na Lysandra i zupełnie nad tym nie panując, z całej siły ścisnęłam dłoń Lysa, który spojrzał na mnie zdziwiony. Domyślając się o co chodzi po wyrazie mojej twarzy, uśmiechnął się ciepło, czym dodał mi otuchy.
Klamka poruszyła się, a drzwi już za moment otworzyły się. dwójka przed nami nieco mi przeszkadzała w przyjrzeniu się, lecz zdołałam ujrzeć kobietę, na moje oko po czterdziestce, ubraną w brązową spódnicę i biały sweter.
Isa: Leo, jak miło, że już jesteście. Witaj, Rozalko. – przywitała ich radośnie, ściskając kolejno
Zaprosiła ich do środka i kiedy obydwoje weszli, zostaliśmy już tylko my. Mój wzrok musiał zdradzać szalony niepokój, chociaż może to niepotrzebne i głupie. Nie chciałam tylko, żeby rodzice Lysandra źle mnie odebrali.
Isa: Stęskniłam się za tobą, mój mały Lysanderku. – zaśmiała się, poklepując białowłosego po policzku, na co ten ucałował dłoń mamy – Przedstawisz mi tę panienkę? – zapytała, przyglądając mi się z uśmiechem
Lys: Tak, mamo, tylko chodźmy do domu, żeby był przy tym też tata.
Kobieta kiwnęła głową i gestem nakazała, byśmy weszli, po czym zamknęła drzwi. Czułam na sobie jej uważne i zaciekawione spojrzenie, odwzajemniając jej się nieśmiałym uśmiechem.
Przeszliśmy przez całkiem duży korytarz, po czym prowadzona przez Lysandra, jak i głosy dochodzące z pomieszczenie, weszliśmy do pokoju, który okazał się przestronnym salonem. Przy oknie stał Leo z Rozalią, a obok nich mężczyzna o ciemnobrązowych włosach lekko oprószonych siwizną. Śmiał się teraz wraz z dziewczyną, a brunet stał z kwaśną miną.
Isa: Kochanie, Lysander chce nam kogoś przedstawić. – powiedziała czarnowłosa kobieta, na co jej mąż odwrócił się, po czym podszedł
Lys: Mamo, tato, to jest moja dziewczyna, Nicola. A to moi rodzice, Isabella i Joseph, skarbie. – rzekł, całując mnie w skroń
Brunetka podała mi zadbaną dłoń i z zaskoczeniem przyjęłam, że ucałowała mnie w policzek. Pan domu przywitał mnie uściskiem ręki, lustrując mnie przyjaznym wzrokiem.
Isa: Zaraz będzie obiad, dzisiaj przygotowałam pieczeń jagnięcą, chodźcie, dziewczynki, pomożecie mi. – rzekła z uśmiechem i wyszła, a ja razem z Rozalią podreptałyśmy za nią
Roz: Widzisz? Nie było czego się bać. – zachichotała
Nic: To fakt.
Znalazłyśmy się zaraz w kuchni urządzonej w brązie i bieli. Masywne, ciemne szafki sprawiały piękne wrażenie. Na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem, stało sześć kompletów nakryć.
W pewnej chwili zauważyłam, że nikt z dwójki dorosłych nie nadmienił nic o ciąży. Mój widoczny brzuszek wyraźnie wskazywał na odmienny stan, ale oni ani razu nawet na niego nie spojrzeli. Pomyślałam sobie, że to idealnie się składa i powiemy o tym razem z Lysandrem. Dodatkowo moja dość luźna bluzka ukrywała nowe kształty, co w gruncie rzeczy wyszło na dobre.
Isa: Rozalkę znam już od dawna, ale ciebie, Nicolo, bardzo miło poznać. Cieszę się, że przyjechałyście z moimi chłopcami.
Białowłosa zaczęła wtedy luźną rozmowę na różne tematy, śmiejąc się i żartując. Zazdrościłam jej takiego podejścia, niezobowiązujących pogawędek i niestresowania się przed wszelkimi wizytami. Stałam z boku i wtedy, gdy było trzeba, odpowiadałam zdawkowo na jakieś pytania. Czułam się skrępowana, pomimo tego, że mama Lysandra była naprawdę przyjazną i wspaniałą osobą.
Isa: Dobrze, już będę wyjmować tę pieczeń, zawołajcie resztę. – poprosiła kobieta
Zgodnie z jej poleceniem, poinformowaliśmy, a właściwie ona poinformowała o zbliżającym się obiedzie. Robiłam za taki dodatek, chodziłam tylko w te i z powrotem, zupełnie nic nie mówiąc. Podczas kiedy wszyscy maszerowali razem do kuchni, podszedł do mnie białowłosy.
Lys: Dlaczego jesteś taka cicha?
Nic: To nie tak, ja po prostu boję się ich reakcji, gdy im powiemy…
Lys: Nie masz czego. Kochanie, moi rodzice będą wniebowzięci, jak dowiedzą się, że za kilka miesięcy pozyskają wnuka. – zatrzymał się, złapał moje ręce i uśmiechnął się
Nic: A jeśli nie?
Lys: W takim razie chodź, od razu jak usiądziemy za stołem, zaczniemy rozmowę, dobrze? – zapytał, gładząc mój policzek, a ja kiwnęłam głową
Zajęliśmy krzesła obok siebie, a podczas gdy gospodyni szła z pieczenią, Lysander rysował palcem po mojej dłoni różne wzorki.
Mając przed sobą naczynie z cudownie pachnącym daniem, każdy po kolei nakładał na swój talerz porcję posiłku. Ja również to zrobiłam, tyle że nie potrafiłam wziąć do ust choćby kęsa. Spojrzałam znacząco na chłopaka na sąsiednim krześle. Zrozumiał chyba, że chcę, by powiedział o tym teraz, sam. Nie miałam odwagi tego zacząć.
Lys odsunął swoje krzesło i wstał, nakazując mi to samo. Chwycił mnie mocno za dłoń, przez co lepiej się poczułam pod zaskoczonym wzrokiem pozostałej czwórki.
Lys: Mamo, tato, musimy wam coś powiedzieć. – zaczął chłopak, przez co wstrzymałam oddech – Przyjechaliśmy tutaj głównie po to, aby was poinformować o tym, że Nicola jest w ciąży. Za siedem miesięcy urodzi nam się dziecko. – dokończył i dopiero wtedy wypuściłam powietrze cicho z płuc
Spojrzałam na niego z oczekiwaniem, jednak z osłupieniem przyjęłam do wiadomości, że nie zamierza dodawać już czegokolwiek. Między innymi tego, że nie jest ojcem „naszego dziecka”.
Małżeństwo patrzyło to na mnie, to na Lysa, a mężczyźnie w pewnym momencie wypadł z ręki widelec, który z łoskotem spadł na podłogę.
Jos: Dziecko? Jakie dziecko? – zapytał głupio ojciec, kręcąc z niedowierzaniem głową
Lysander popatrzył na niego, w niemy sposób utwierdzając jego ewentualne wątpliwości
Jos: Masz osiemnaście, prawie dziewiętnaście lat. Masz świadomość, co właśnie powiedziałeś?
Poczułam się podle, bo ton głosu mężczyzny przytłoczył mnie. Brzmiał tak ozięble i nieprzyjemnie, że serce zaczęło walić w mojej piersi jak oszalałe. Zrozumiałam, że moje obawy były słuszne. Według małżeństwa, a raczej ojca Lysa, ciąża była abstrakcją i czymś, o czym nie chciał słyszeć.
Wyjęłam swoją dłoń z uścisku chłopaka, patrząc na niego z żalem. Przecisnęłam się między krzesłami i nie obracając się za siebie, wyszłam z kuchni. Łatwo przyszło mi odnalezienie korytarza i założywszy kozaki, otworzyłam drzwi i wymaszerowałam z domu. Przechodząc kilka kroków, poczułam przeszywająco zimny podmuch wiatru i zorientowałam się, że z emocji we mnie buzujących nie wzięłam kurtki. Jedynie bluzka z długim rękawem chroniła nieudolnie przed chłodem. Weszłam na podjazd i udałam się w stronę samochodu. Usiadłam na zimnym betonie, opierając się o koło samochodu. Podkuliłam nogi, a mroźny powiew przyprawił mnie o dreszcze i gęsią skórkę. Co mogłam teraz zrobić? Wyraźnie dano mi do zrozumienia, że moja osoba, a uściślając moje dziecko nie jest mile widziane. W głębi duszy miałam nadzieję, że rodzice chłopaków się ucieszą. Głupie…
Usłyszałam otwierane drzwi frontowe i usłyszałem wołanie Lysandra „gdzie jesteś?”. Całe szczęście, że siedziałam po drugiej stronie auta, tak, że nie mógł mnie dojrzeć. Chłód wstrząsnął moim ciałem i oddałabym wszystko, żeby pozyskać teraz moją kurtkę.
Lys: Skarbie, wyjdź do mnie, proszę. – jęknął, a mnie w sercu ścisnął ten jęk
Nic: Jestem za samochodem. – szepnęłam, mając nadzieję, że usłyszał
Już po chwili ujrzałem przed sobą dobrze mi znane buty chłopaka, a w kolejnej sekundzie poczuła wszechogarniając mnie ciepło lysandrowych ramion.
Lys: Przepraszam cię, że tak wyszło. Ojciec nie powiedział tego szczerze, był zaskoczony. Proszę cię, wróćmy do środka, bo nie masz na sobie kurtki i jeszcze się przeziębisz. – rzekł mi chicho i spokojnie do ucha
Nic: Możemy wrócić do nas, do domu? Wybacz mi, ale ja nie chcę tutaj być…
Lys: Nic, skarbie mój… Wrócimy. Wrócimy…
Podniósł mnie wtedy z ziemi i razem poszliśmy do budynku. Przykro mi się zrobiło, że proszę białowłosego o to, byśmy tak nagle wyjeżdżali z jego rodzinnego domu.
Lys: Zamówimy taksówkę, dobrze? – zapytał, kiedy znaleźliśmy się w środku; Jego głos brzmiałby normalnie, gdyby nie nutka zawodu.
Nic: Nie, zostańmy jednak. Nie chcę, byś miał mi coś za złe.
Lys: Ale…
Nic: Naprawdę, zostańmy. – przerwałam mu, unosząc nieznacznie kąciki ust
Wtedy pocałował mnie. Oparł o ścianę i pocałował. Pieścił moje wargi, jedną dłonią gładząc z czułością brzuch, w którym rozwijało się życie. Prawą rękę zarzuciłam mu na szyję, przyciągając chłopaka do siebie i pogłębiając pocałunek. Kiedy kątem oka zobaczyłam stojące kilka metrów dalej i obserwujące nas małżeństwo, odwróciłam głowę w ich stronę. Oszołomiony chłopak zrobił to samo.
Isa: Nicolo, bardzo cię przepraszam…
Jos: Nie, to moja wina. Nie powinienem tak reagować, ale byłem zdumiony. W gruncie rzeczy cieszymy się razem z żoną.
Isa: O tak. – kiwnęłam głową, podchodząc do nas – Będziemy mieli wnuka albo wnuczkę. To najlepszy prezent, jaki mogliście nam sprawić. – rzekła, uśmiechając się ciepło
Zerknęłam na białowłosego i na jego przepełnione radością oczy. Schowałam twarz w jego ramieniu, niedowierzając w tak pozytywną zmianę.

***
Leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Cała nasza przyjezdna czwórka dostała oddzielne pokoje. Niespokojnie czułam się, sama w zupełnie mi obcym, dużym domu. pani Isabela z lekkością oznajmiła, że mam osobną sypialnię, jakby to było oczywiste. Wiedziałam, że według nich może to normalne, lecz jak dla mnie dzielenie pomieszczenia z Lysem bardziej by mi leżało.
Na telefonie widniała dwudziesta trzecia czterdzieści. Nie wliczając nieporozumienia przy obiedzie, reszta mnie oczarowała. Białowłosy pokazał mi pomieszczenie, w którym jego rodzice trzymali pięć królików. Dowiedziałam się, że w dzieciństwie było ich znacznie więcej i Lys uwielbia zajmować się tymi zwierzątkami. Kiedy trzymał jednego z nich na rękach, głaszcząc go po jedwabistej sierści z uwielbieniem, wiedziałam, że doskonale sprawdzi się w roli ojca. Był tak opiekuńczy, że utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nasze dziecko pozyska wspaniały dom, przepełniony miłością. Z dnia na dzień chłopak wydawał mi się coraz słodszy. Bez dwóch zdań poznanie białowłosego było najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu.
Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi, które otworzyły się, a przynajmniej tak wywnioskowałam po cichych krokach. Przerażona, usiadłam na łóżku, odsuwając się na bok. W ciemnościach nie zobaczyłam nawet sylwetki, ale mimo wszystko wystraszyłam się. z roztargnienia zapomniałam nawet, że na szafce obok znajduje się lamka nocna, którą w każdej chwili mogłabym zapalić. Gdy poczułam na ramieniu dłoń, pisnęłam, lecz słysząc „to ja”, uspokoiłam się i opadłam z powrotem na materac, odetchnąwszy z ulgą.
Nic: Wystraszyłeś mnie. – westchnęłam
Lys: Musiałem do ciebie przyjść. Przyzwyczaiłem się do twojej obecności w nocy i tego, że zawsze mogę się do ciebie przytulić. – rzekł cicho
Nic: No to się przytul. – zachęcałam go
Zgodnie z moimi słowami, przybliżył się. Tyle tylko, że zamiast przytulić, położył się na mnie w poprzek. Uważając na brzuch, ułożył się na mojej klatce piersiowej i głowie.
Nic: Ej! – odezwałam się, z ustami przyciśniętymi do jego koszulki – Złaź, cycki mi gnieciesz!
Lys: O, przepraszam. – natychmiast stoczył się na miejsce obok mnie – Mam nadzieję, że ich nie zdewastowałem. – zaśmiał się, a ja przez kilka sekund wahałam się nad odpowiedzią
Nic: Trzeba by to sprawdzić. – mruknęłam prowokacyjnie
Nie widziałam tego, ale miałam wrażenie, że na mnie spojrzał.
Lys: Oho, czy ty mi coś proponujesz? – zapytał ze śmiechem
Nic: Może tak, może nie. – odparłam pokrętnie
Lys: Moja ty urocza, kochana grzesznico…
Przytuliłam się do niego wtedy i szepnęłam, że go kocham, a on odwdzięczył mi się soczystym buziakiem w usta.

***
Rano obudziłam się pierwsza. Obejmując Lysa, spostrzegłam, że w wejściu stoi matka chłopców, przyglądając mi się. Przeniosłam zaspane oczy na śpiącego białowłosego, a potem znów na kobietę.
Isa: Podejrzewałam, że nie wytrzymacie bez siebie. Miałam rację. – zachichotała i mrugając do mnie porozumiewawczo, wyszła
Zdjęłam rękę Lysandra z mojej talii, czym niestety go obudziłam.
Nic: Przepraszam, chciałam, byś jeszcze sobie pospał. – wytłumaczyłam, nakrywając go szczelniej kołdrą

Lys: Nie trzeba, kochanie. Dobrze, że tak wcześnie wstałaś, będziemy mieli więcej czasu na pokazanie ci otoczenia. – uśmiechnął się lekko, przecierając oczy
Po kolejnych paru minutach rozkrył się, tłumacząc, że mu gorąco. Miałam zamiar już wstać, dlatego usiadłam i się przeciągnęłam. Pewna rzecz jednak rozproszyła mnie na tyle, że zapomniałam, co chciałam zrobić. Lysio ułożył się na plecach i również rozciągał, a ja wtedy zauważyłam, że podkoszulek, w którym spał, lekko się podtoczył. Okazało się, że miał na sobie jeszcze tylko bokserki. Lokalizując w nich spore wybrzuszenie, poczułam uderzenie gorąca. Chyba lekko się zarumieniłam, ale wzrok miałam wciąż wpatrzony w jedno i to samo miejsce. Byłam jak zaczarowana. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam, a wtedy do rzeczywistości drastycznie przywrócił mnie głośny napad śmiechu chłopaka, który aż chwycił się za brzuch. Wtedy to dopiero poczerwieniałam! On to wszystko musiał zauważyć! Jak się przyglądam, uśmiecham…
Nic: Przestań. – jęknęłam rozpaczliwie, zawstydzona tak bardzo, jak jeszcze nigdy wcześniej
Lys: Patrzyłaś się tak, jakby to było twoje największe marzenie, skarbie. – zachichotał – A ten uroczy, nieśmiały uśmiech…
Nic: Proszę cię, nie dobijaj, to wszystko przez to, że jestem śpiąca.
Lys: Śpiąca? To co robiłaś przez całą noc, że się nie wyspałaś? Przy zapalonej lampce sobie oglądałaś? – zapytał rozweselony, znów zaczynając rechotać
Zakryłam twarz dłońmi, a później chwyciłam poduszkę i uderzyłam go nią w twarz, wywołując u niego jeszcze głośniejszą salwę śmiechu i w końcu sama zaczęłam chichotać.

***
Po śniadaniu, urządziliśmy sobie we czwórkę spacer po okolicy. Chodziliśmy po lesie i omal się nie zgodziliśmy, a do domu, to znaczy mieszkania państwa Fresher, wróciliśmy po piętnastej. Przekąsiłam jedynie odrobinę sałatki, którą przyrządziłam wraz z Rozalią i panią Isabelą. Kotletów nawet nie tknęłam, bo tego dnia nie miałam apetytu.
Na całe szczęście udało mi się namówić przyjaciółkę, by wrócili dopiero jutro. A że Leo w niedzielę butiku nie otwierał, zgodziła się. Lysander był zdziwiony, ale nie kwestionował mojej decyzji o powrocie taksówką. Wcisnęłam też, że my także byśmy zostali do jutra, gdyby nie konieczność spotkania się z Titi. Oczywiście do takowego spotkanie wcale dojść nie miało.
Już po szesnastej jechaliśmy zamówioną taxi. W reklamówce trzymałam kilka słoiczków marynowanych grzybów w occie i powideł wiśniowych własnoręcznej roboty mamy Lysa. Bez przyjęcia tych zapasów nie chciała mnie wypuścić, co z rozbawieniem obserwował jej mąż. Po pierwszym spięciu przy stole myślałam, że o wspólnej radości z naszego przyjazdu nie będzie mowy. Stało się inaczej i kobieta żegnała mnie, przytulając. Zaś pan domu powiedział mi przed odjazdem „dbaj o siebie i o naszego wnuka. Przyjeżdżajcie oboje do nas jak najczęściej”, z uśmiechem machając nam, gdy wyjeżdżaliśmy z posiadłości.

***
Przyjechaliśmy do domu po niespełna godzinie. Chłopak wniósł bagaże do domu, a ja weszłam za nim
Nic: Pójdę się umyć, tylko wezmę z góry czyste ubrania.
Lys: Więc ja wezmę prysznic po tobie. – uśmiechnął się do mnie
Wbiegłam po schodach do naszego pokoju, przeszukując moją część szafy. Podekscytowana, wyszczerzyłam się do niego, a potem weszłam do łazienki.

***Lys***
Po Nicoli to ja się odświeżyłem, ubierając się w koszulkę z krótkim rękawem i luźne dresy. Cieszyłem się, że pierwsze spotkanie u rodziców przebiegło tak dobrze. Zaakceptowali Nic i to najbardziej mnie uszczęśliwiło. Nie powiedziałem im o tym, że to nie ja jestem ojcem jej dziecka. Nie widziałem takiej potrzeby, dlatego to samo powiedziałem później rudowłosej. Co z tego, że nasz brzdąc nie będzie dziedziczył moich cech? Nie będę jego biologicznym ojcem, ale pomimo tego, to moje dziecko. Moje i Nicoli. Nikt i nic nigdy tego nie zmieni. Nawet ten potwór, po którym maluch odziedziczy geny. Oby tylko nie charakter…
Wychodząc z łazienki, nie usłyszałem żadnych odgłosów, więc musiała być na górze, naturalnie w naszym pokoju. Wspaniale, że zamieszkała razem ze mną. Już teraz planowaliśmy wszystkie szczegóły dotyczące nowego członka w domu. Z niecierpliwością wyczekiwałem momentu, gdy wezmę na ręce tę małą kruszynkę, kiedy dotknę małej rączki, stópki. Powiem wtedy dla mojej Nic, że ją kocham. To wtedy jej się oświadczę, tak sobie postanowiłem. Zakładałem, że przyjmie te oświadczyny i po kilku miesiącach będziemy pełnoprawną, szczęśliwą rodziną.

________________________________________________

!Uwaga!
Scena 18+. 
Jeśli nie chcesz jej czytać, to rozdział się skończył, zapraszam do komentowania.

________________________________________________

Na piętrze poczułem delikatny zapach. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, dlatego bez dłuższego zastanowienia wszedłem do sypialni. To, co tam ujrzałem, mocno zszokowało. Zasłonięte zasłony sprawiły, że w pomieszczeniu stało się szaro i tajemniczo. Jedynie świeczki rozjaśniały nieznacznie wnętrze, ustawione na komodzie, biurku, na szafkach wiszących i etażerce. W centrum ona. Dziewczyna leżała na łóżku jedynie w czarnej bieliźnie z koronką, przeciągając się właśnie jak kotka. Poczułem falę gorąca i pewne uczucie w spodniach. Widząc ją tak ubraną i delikatnie zaokrągloną dzięki ciąży, zakręciło mi się w głowie. Zdałem sobie sprawę, że wstaje i idzie z gracją powoli w moją stronę, mrużąc delikatnie oczy i oblizując swoje pełne wargi. Chwyciłem się wtedy za klamkę w drzwiach, czując niedowład w całym ciele. Bezapelacyjnie pierwszy raz zdarzył mi się taki moment, w którym organizm odmówił mi posłuszeństwa.
Rudowłosa stanęła ze mną twarzą w twarz, bawiąc się swoimi falowanymi włosami i zagryzając dolną wargę, w kokieteryjnym uśmiechu.
Nic: Weź mnie. – szepnęła hardo, jeszcze bardziej mnie tym podniecając
Podeszła do mnie blisko, tak, że dotykałem swoim ciałem jej brzuszka. Pocałowała mnie w szczękę, widząc, że wręcz zaniemówiłem z wrażenia. Przejechała dłonią w dół po mojej koszulce, wkładając pod nią ręce i ściągając nią ze mnie. Poddawałem się jej czynnościom bez reakcji i słowa, nadal nie mogąc oderwać stóp od ziemi. Dopiero wtedy, kiedy swoimi aksamitnymi dłońmi badała mój tors i brzuch, poruszyłem się, łapiąc jej nadgarstki.
Lys: Nie. Jesteś w ciąży, nie możemy. – zaoponowałem drżącym z emocji głosem
Nic: Ależ możemy. – szepnęła, zarzucając mi ręce na szyję – Teraz możemy. Dopiero później już nie.
Patrzyłem w jej błyszczące oczy i widziałem w nich zadziorne ogniki. Nie potrafiłem odmówić, bo bardzo, ale to bardzo jej pożądałem.
Nic: Jeden raz ani mnie, ani dziecku nie zaszkodzi. Dwa też… - mruknęła, całując mnie potem namiętnie
Nareszcie coś zrobiłem. Położyłem dłonie na jej biodrach, przyciągając dziewczynę do siebie, co najwyraźniej jej się spodobało, bo zamruczała.
Lys: Nie jestem tego taki pewien. – rzekłem niepewnie, po czym znów wpiłem się w jej usta
Nic: Chociaż raz zrób coś nie patrząc na konsekwencje. – wydyszała, przez co wywnioskowałem, że też jest rozgorączkowana
Lys: Pragnę cię, tak cholernie cię pragnę. – sapnąłem
Nicola złapała moje dłonie i szybko przeniosła je na swoje plecy, a konkretniej na haftki stanika. Wiedziałem, o co jej chodzi. Miałem świadomość, że na tym etapie nie dam rady się wycofać, bo byłem zbyt pobudzony do działania.
Lys: Kocham cię. – zipnąłem, podnosząc ją i maszerując szybko w stronę łóżka
Cmokała mnie po drodze kolejno w oczy, nos, policzki i brodę. Nasze pożądanie rosło z każdą kolejną, przedłużającą się chwilą. Kiedy ułożyłem ją na miękkim materacu, miałem nieprzepartą ochotę zerwać z niej wszystko, co na sobie ma i z uwielbieniem przyglądać się jej nagiemu ciału.
Lys: Zamknij oczy, maluszku. – rzekłem cicho, nachylając się nad jej brzuchem i kierując słowa właśnie w tamto miejsce
Moje ruchy stały się całkiem chaotyczne. Odpiąłem jej biustonosz, który najprawdopodobniej wylądował na żyrandolu. Potem wszystko działo się naraz. Pieściłem jej idealnie jędrne piersi, a ona jakimś sposobem zdjęła mi spodnie…

***
Ułożyłem się obok dziewczyny, wykończony. Ciężko oddychała, tak samo jak ja. Jej włosy całkiem się zmierzwiły, z moimi było podobnie. Fantastycznie się czułem. Mając ją tak blisko siebie, pragnąłem ciągnąc to dalej i dalej. Przyjmowała wszystkie moje ruchy z lekkością, dając mi tym tyle przyjemności i szczęścia, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chciałem, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Kiedy podczas jęków wykrzykiwała moje imię, topniałem ze szczęścia.
Starałem się jak najmniej ciążyć na jej brzuchu, żeby nie zrobić krzywdy dziecku. Może nie powinienem był w ogóle się zgadzać, ale Nicola tak dokładnie to zaaranżowała, że nie mogłem się powstrzymać i powiedzieć „nie”.
Nasz wspólny, cudowny pierwszy raz...
Nic: Było wspaniale. – wymruczała, wciąż dysząc
Odwróceni do siebie twarzami, uśmiechnęliśmy się oboje. Błądziła dłonią po mojej odkrytej klatce piersiowej, a ja nakręcałem na palce kosmyki jej lśniących włosów.
Lys: To ty byłaś wspaniała. – odrzekłem spokojnie, całując zaraz jej szyję; Za moment, zupełnie tego nie kontrolując, przeniosłem się na jej kształtne, kuszące piersi. Wiedziałem, że niepotrzebnie prowokuję kolejną sytuację, jednak chciałem ją jak zaspokoić, a gdy do moich uszu doszły rozkoszne jęki dziewczyny, swój zamiar spełniłem. Po linii prostej zniżałem swoje usta, a mój język w tamtym miejscu poniżej pępka, przyprawił ją o gęsią skórkę. Pomruki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, aż w końcu jej okrzyk dał mi do zrozumienia, że odrobiłem swoje zadanie. Po chwili okazało się jednak, że wcale tak nie było. Nicola przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała, szepcząc cicho.
Nic: Jesteś najlepszym mężczyzną na świecie, uwielbiam cię. I dziękuję. – wydusiła z siebie, rumieniąc się
Lys: Ubóstwiam sprawiać ci przyjemność. – mruknąłem, dając jej buziaka w czubek nosa
Nagle przejechała ręką wzdłuż mojego torsu i brzucha, przesuwając dłoń jeszcze niżej… Poczułem się bardzo rozpalony, a ona to spotęgowała, łapiąc za… Podniosła się szybko do pozycji siedzącej i ze znaczącym uśmiechem spojrzała na moją pełną oczekiwania twarz. Pamiętam, że wtedy zrobiła coś, czego jeszcze żadna kobieta mi nie zrobiła…

________________________________________________

Jestem z tego rozdziału zadowolona, nawet bardzo :)
Te dialogi z Lysandrem uważam za udane ;)
I ogólnie Lysio <3 <3 <3
Czekam na Wasze opinie :]

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział LIV

A jednak jestem dziś. Tak, pamiętam co mówiłam o nextcie w weekend, ale zaszła znacząca zmiana planów. Chcę skończyć blog, a potem... nieważne. Fakt jest taki, że kolejny dodam w piątek, sobotę lub niedzielę, a jak dobrze pójdzie następny tydzień będzie ostatnim.

(Ten rozdział jest beznadziejny. Ostrzegam przed faktem przeczytania.)

________________________________________________

Był czwartek, półtora tygodnia później. Przy kolacji tylko smarowałam talerz plastrem pomidora, nie tykając kanapki. Titi patrzyła na mnie dziwnie, pałaszując swój posiłek.
Nie miałam apetytu. Czułam się ociężale, po prostu źle. Czy usunęłam? Nie. Miałam taki zamiar nie raz, ale zawsze powstrzymywały mnie słowa wypowiedziane ostatnio przez Lysandra „pamiętaj, że jeśli to zrobisz, możesz już nigdy do mnie nie przychodzić”. Zostawił mnie i kazał donosić ciążę… Nie chciałam wychowywać dziecka sama ze świadomością, że jego ojcem jest przebywający w więzieniu przestępca. Nie potrafiłam także przeboleć myśli zabicia… Białowłosy był moim autorytetem i gdy coś powiedział, zawsze traktowałam to bardzo poważnie. Teraz, kiedy dał mi do zrozumienia, że mam urodzić, byłam gorzej nic niezdecydowana. Ja nie miałam pojęcia, co dalej. Titi zapewniała, że mi pomoże, wsparcie miałam także w Rozalii, ale to przecież nie wystarczająco dużo. Dziecko powinno mieć ojca, ciepły dom, a ja mu tego nie mogłabym zapewnić.
Titi: Zjedz chociaż trochę. Nie możesz w tym stanie głodować.
Nic: Wiem, ja to wszystko wiem. – jęknęłam – Ale nie dam rady nic przełknąć. W poniedziałek kończą się ferie, rozumiesz? Jak ja mam pójść do szkoły i normalnie się uczyć, widząc go codziennie na korytarzu?
Titi: Nicol, wszystko się ułoży, zobaczysz. – pocieszyła mnie, łapiąc moją dłoń i gładząc ją – Wytrzymaj jeszcze trochę. – uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam jakąś tajemnicę
Nic: Skąd ty to możesz wiedzieć? Już nic się nie unormuje.
Titi: Nawet w najmniej spodziewanym momencie zawsze może wydarzyć się coś zaskakującego. – rzekła pokrętnie
Nic: Co ty wygadujesz? – zdziwiłam się
Titi: Już niedługo, kochanie. – dodała, po czym wstała i wstawiwszy talerz do zlewu, wyszła z kuchni

***
Leżałam już w łóżku i z telefonem w ręku wpatrywałam się w wyświetlacz. Tylko jedno dotknięcie ekranu dzieliło mnie przed rozpoczęciem połączenia. Wystarczyłoby mi jedno słowo, żeby poczuć się odrobinę lepiej. Gdybym usłyszała nawet zwykłe „słucham” wypowiedziane z ust Lysandra, poprawiłby mi się humor. To było jednak bez sensu. I tak by nie odebrał. Westchnęłam. I wtedy moim oczom ukazał się dwuwyrazowy napis „Rozalia dzwoni”. Zawahałam się tylko przez moment. Odebrałam.
Nic: Tak?
Roz: Cześć, jak dzisiaj?
Nic: Dobrze, całkiem dobrze.
Roz: Cieszę się. Przepraszam, że od wtorku nie przychodziłam, ale miałam ważne sprawy na głowie.
Nic: Coś się stało?
Roz: Nie, to nic poważnego, spokojnie. – usłyszałam w jej głosie entuzjazm
Nic: Roza, a powiedziałabyś mi co słychać u Lysandra? – zapytałam cicho
Roz: Wiesz, coraz lepiej. Jutro ci opowiem, kiedy przyjdę. Będziesz w domu?
Nic: Jasne, nie mam ochoty teraz nigdzie wychodzić. A ucieczki z domu też nie planuję, więc będę.
Roz: To świetnie. O jedenastej spodziewaj się mni… - urwała niespodziewanie – To znaczy, bądź gotowa.
Trochę nie rozumiałam. Plątanie się we własnych słowach. Obawiałam się, że może coś się wydarzyło, że tak urywa. Chociaż w jej głosie nie słyszałam nawet nutki smutku czy zatroskania, wręcz przeciwnie – był przepełniony radością.
Nic: Dobra, więc do jutra.
Roz: Do zobaczenia, Nic. – szepnęła uradowana i rozłączyła się
Idealnie się składało, że Roza była taką optymistką i tryskała pozytywną energią, bo tego mi było teraz potrzeba. Wsparcie, słów otuchy i przede wszystkim wskazania drogi.
Na początku za wszelką cenę chciałam zdobyć te tabletki wczesnoporonne. Później zaczęłam się wahać, a teraz skłaniałam się ku urodzeniu. Totalne zamieszanie.

***
Obudziły mnie poranne hałasy dochodzące z kuchni. Otworzyła zaspane oczy i ziewając, sięgnęłam po telefon. Godzina wczesna, bo wpół do siódmej, ale wstałam powoli z łóżka i całkiem rozczochrana zeszłam na dół. Ciocia zmywała naczynia, elegancko ubrana i prawie gotowa do wyjścia.
Titi: Jak samopoczucie? – zapytała z ciepłym uśmiechem, gdy mnie dostrzegła
Nic: Lepiej niż wczoraj. Rozalia przyjdzie przed południem, także nie będę sama. – odpowiedziałam, przeciągając się
Titi: Rozalia? A… Nieważne.
Nic: Czemu mam wrażenie, że wszyscy wokoło coś przede mną ukrywają? – zmarszczyłam czoło
Titi: Wydaje ci się. Poradzisz sobie sama? – zamieniła temat
Nic: Titi, ciąża to nie choroba. Poza tym to dopiero siódmy tydzień, czuję się dobrze, nawet mdłości mi nie dokuczają.
Titi: Może i racja. Wolałabym zostać teraz z tobą, ale wiesz, że pracy nie mogę zaniedbać. – rzekła, odwracając się po skończonym zmywaniu
Nic: No przecież. Idź i się nie martw. – zapewniłam ją, a ciocia kiwnęła głową i skierowała się do korytarza, zakładając kurtkę

***
Oglądałam telewizję, jedząc jabłko. Leciała akurat pewna brazylijska telenowela, a że był dobry moment, zdecydowałam się zostawić na tym kanale. Jakaś Victoria nieudolnie przepraszała za coś mężczyznę o imieniu Sergio, kiedy w pewnym momencie wpadła piękna blondynka i postrzeliła kobietę, rzucając się w ramiona otępiałego faceta.
Zawsze śmiałam się, jak można lubić takie mdłe tasiemce, ale faktycznie nawet mnie wciągnęło i obejrzałam do końca. Potem wyrzuciłam ogryzek do śmieci, a gdy wracałam na sofę, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie zatrzymując się, rozłożyłam się na kanapie, chwytając do ręki pilot.
Nic: Właź! – krzyknęłam, wiedząc że drzwi nie były zamknięte od środka
Przełączałam z programu na program, nie mogąc znaleźć nic dla siebie. Czując obecność Rozalii w pomieszczeniu, nie odwróciłam się w jej stronę, tylko z uwagą latałam po kanałach.
Nic: Cześć, siadaj. – powiedziałam, zapatrzona w telewizor
Słysząc w odpowiedzi „cześć”, zakrztusiłam się własną śliną, wypuszczając pilot z rąk. Przeniosłam wzrok na osobę stojącą w progu, chociaż wcale nie musiałam tego robić. Poznałam ten głos. I on wcale nie należał do mojej przyjaciółki. Natychmiast zerwałam się na nogi, aż zakręciło mi się w głowie.
Lys: Spokojnie, jeszcze coś sobie zrobisz. – rzekł z rozbawieniem nie kto inny, jak Lysander
Nic: Co ty tutaj robisz? – zapytałam, spuszczając głowę w dół
Zaskoczyła mnie obecność białowłosego. Naprawdę miał ochotę przychodzić tutaj do mnie, do dziewczyny, która nosiła w sobie nie jego dziecko? Zresztą Rozalia mówiła, że to ona wpadnie…
Lys: Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz? – nie zwracając uwagi na moje zdziwienie, dopytywał
Nic: W mia-miarę dobrze… - odparłam, robiąc się czerwona na twarzy
Lys: Cieszę się, że z tobą z porządku.
Nic: Cieszysz się? – powtórzyłam, przenosząc wzrok na jego twarz
Lys: Cieszę. – potwierdził, uśmiechając się delikatnie
Nie byłam pewna, co mam mu powiedzieć. Osłupienie nie minęło i wciąż jeszcze wątpiłam w to, czy on naprawdę stoi przede mną.
Lys: Mam coś dla ciebie. – oznajmił, wyciągając zza siebie rękę, w której kurczowo trzymał ciemnozieloną teczkę
Nic: Co to?
Lys: Zobacz. – rzekł
Podał mi, a ja przechwyciłam ją drżącymi rękami. Ciekawiło mi, co jest w środku, ale z drugiej strony trochę się tego lękałam. Wpatrzona w czarną gumkę, zaraz ją odchyliłam i otworzyłam teczkę. W środku, w koszulce, znajdował się dokument. Przeczytałam tytuł i… zaniemówiłam.
Lys: Pod spodem jest coś jeszcze. – wychrypiał
Natychmiast podniosłam jedną kartkę i faktycznie ujrzałam kolejny akt. Tym razem błyskawicznie przeniosłam osłupiały wzrok na jego twarz, którą właśnie wykrzywiał lekki uśmiech.
Nic: Jak… - wyszeptałam jedynie, znów spoglądając na duże, czarne napisy
Co mnie aż tak zaskoczyło?
„Wniosek o odebranie praw rodzicielskich”…
A także:
„Wniosek o przysposobienie”…
Lysander chciał adoptować dziecko Shona i wychować je wraz ze mną…?
Lys: Przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że nie mógłbym bez ciebie żyć. Poświęciłaś się dla mnie wtedy, ale nie zamierzam cię zostawiać. Chcę, żebyśmy stworzyli prawdziwą rodzinę. To tylko wzór dokumentów, które po narodzinach wyślemy tam gdzie trzeba.
Chciałam coś powiedzieć, lecz nie dałam rady wydusić z siebie ani słowa, dlatego ruszałam tylko bezgłośnie ustami. Łzy podeszły mi do oczu, bo w życiu nie podejrzewałam, że Lysander mógłby zrobić coś tak szlachetnego. Czy on naprawdę tego chciał?
Nic nie mówiąc i widząc, że nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek, podszedł do mnie i objął. Poczułam się pierwszy raz od kilku kochana i bezpieczna. Mając go przy sobie, wszystkie duże problemy stawały się drobnymi przeszkodami, bo razem mogliśmy je pokonać. Razem. Ja i Lysander. To tak pięknie brzmi…
Nic: Ko-kocham cię. – odezwałam się w ostatniej chwili przed napadem płaczu; Płaczu ze szczęścia.
Lys: Ja ciebie też bardzo kocham. Poprawka, was. Ciebie i tę małą kruszynkę. – powiedział czule
Nic: N-nie wierzę, że to dzie-dzieje się nap-rawdę. – wyszeptałam
Lys: Już zawsze będziemy razem, choćby nie wiem co. Obiecuję ci.
Nic: Jesteś pewien, że chcesz opiekować się dzie-dzieckiem?
Lys: Gdybym nie był, nie przyszedłbym teraz do ciebie i nie zgodził się na całą resztę.
Nic: Resztę? – zdziwiłam się, spoglądając mu w oczy; Milczał. – Powiesz mi o co chodzi?
Lys: Pod jednym warunkiem.
Nic: Jakim? – dociekałam, niecierpliwie oczekując odpowiedzi
Lys: Tylko wtedy, kiedy mnie pocałujesz.
Uśmiechnęłam się blado i spełniłam wymóg. Marzyłam o tym od tylu dni… Myślałam nawet, że już nigdy nie będzie mi dane, żeby tak się do niego przytulić… Tak bardzo się cieszyłam.
Lys: Musisz się bardziej postarać. – mruknął, uśmiechając się łobuzersko
Zachichotałam, ponownie go całując. Tym razem z większą zachłannością.
Nic: Powiedz, bo nie wytrzymam. – poprosiłam
Lys: Zaraz wpadnie tu jeszcze kilka osób.
Przyjrzałam mu się dokładnie, zastanawiając, co też ma na myśli. Kiedy już chciałam zapytać, dało się słyszeć skrzypienie otwieranych drzwi frontowych. Usłyszałam jakieś śmiech, chichy i rozmowy i od razu wiedziałam, że to grubsza afera. Popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Lysa i także posłałam mu ciepły, przepełniony miłością uśmiech.
Zaraz do salonu wwalili się kolejno: Roza wraz z Leo, Armin z Alexym, Kas, Jake. Iris i Violka niosły prostokątny, spory tort udekorowany owocami, a na koniec… Na koniec ujrzałam Oscara pchającego wózek z siedzącą na nim Kim.
Z niedowierzaniem przyglądałam się temu wszystkiemu, aż wreszcie podbiegłam do czarnowłosej i mocno ją przytuliłam.
Kim: Gratuluję, Nicol. I dziecka, i związku. – rzekła cicho
Nic: Jesteś kochana, tak się cieszę, że tu jesteś. – wyszczerzyłam się do niej, gdy nagle zostałam odciągnięta od dziewczyny; Po odwróceniu się ujrzałam obejmującego mnie Lysandra. Słyszałam hałasy z kuchni i stukot obijającego się o siebie szkła, a nagle z tłumku wyłowił się Kastiel z butelką szampana w dłoniach. Dziewczyny ustawiły się za nim z kieliszkami, a ten potrząsnął kilka razy butelką i gdy otwierał, korek wystrzelił w sufit i odbił się od ściany, póki nie wylądował na podłodze. Musujący napój lał się na podłogę i do szkła, przy akompaniamencie chichotu zebranych.
Szczerze mówiąc, aż do tej pory nie przyswoiłam do siebie tego, co się działo. Ta wizyta tak mnie zaskoczyła, że aż brakło mi słów.
Roz: Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – zaśmiała się białowłosa, podając Lysowi szampana, a mnie napój jabłkowy
Nim ktokolwiek upił choćby łyk, Alexy zaczął śpiewać „sto lat”. Reszta po chwili się do niego oczywiście dołączyła.
Nic: Jesteś taki kochany. – zwróciłam się do chłopaka
W odpowiedzi pocałował mnie, tak długo, jak trwał śpiew zebranych. Zabrakło mi tchu, lecz byłam szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie. Jeśli ktoś by wczoraj powiedział mi, że będę całować się z Lysandrem w czasie, gdy moi przyjaciele będą wznosić za nas toast, postukałabym się w głowę…


________________________________________________

Wiem, że krótki, ale tak wyszło.
Mówiłam, że beznadziejny. Zachowanie Lysa nieprawdopodobne i nierealne, ale cóż...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział LIII

No wiem, miał być we wtorek. Ale takiego mam dzisiaj doła z powodu tej pogody, że może chociaż jakieś komentarze poprawią mi humor XD
I po drugie, mam już napisane wszystkie rozdziały aż do końca bloga, a moja porywczość i fakt, że jestem w gorącej wodzie kąpana, powodują, iż mam ochotę codziennie wstawiać po jednym. Ciągle słyszę w głowie "no, dodaj, dodaj. Masz jeszcze kilka części w zapasie, wstaw ten jeden rozdział wcześniej" :P Chyba, przez te głosy, rozwija się u mnie choroba psychiczna, nie sądzicie? XD
I jeśli ktoś ma już trochę (albo bardzo) dość tego bloga, to pocieszę, że next najprawdopodobniej w następy weekend :D (No chyba, że znowu nie będę mogła się powstrzymać ;_;)
________________________________________________

Godzinę później byłam już po drugim USG, które potwierdziło, że jestem w ciąży. Ja, nastoletnia dziewczyna mająca osiemnaście lat, nosiłam w sobie malutki organizm… Miniaturowego człowieczka, który za osiem miesięcy miał przyjść na świat… Nie, wcale nie. Myślałam, że będzie już tak jak kiedyś, Lysander mi wybaczył i planowałam z nim swoje dalsze życie. A to wszystko piorun trzasnął…
Z nikim się jeszcze nie widziałam. Nikt również nie wiedział o moim stanie, o dziecku. O dziecku poczętym poprzez gwałt… Załamałam się, bo wiedziałam, że zaraz wkroczy lekarz i powie, że jestem wolna, a także przestrzeże o prowadzeniu od tej pory zdrowego trybu życia. Ale ja nie chciałam żadnego bachora. Tak właśnie myślałam o maluszku, który bezbronny rozwijał się w środku mnie. Jasnym było, że muszę się go pozbyć. Pozbyć dzieciątka całkowicie nieświadomego tego, że jest problemem. Na pierwszy ogień poszła aborcja. Pomyślałam, że jeśli to się nie uda, usunę je na własną rękę. Nie ważne jak, nie ważne z jakimi konsekwencjami. Tym razem musiałam coś zrobić, żeby nie dopuścić do rozstania z Lysem. Bo jaki facet podjąłby się opieki nad nieswoim dzieckiem? Dla mnie mój chłopak liczył się ponad wszystko, kochałam go najbardziej na świecie, nie chciałam tego mącić. Miałam zamiar uwolnić się od dziecka, wziąć tabletki na poronienie, albo chociażby godzinami dziennie biegać i wyciskać z siebie siódme poty, by stracić tę ciążę. Cokolwiek, aby tylko on się nie dowiedział…
Nie myliłam się. Za dziesięć minut stałam już w progu pomieszczenia, nabierając głębokiego oddechu przed spotkaniem. Wyszłam.
Titi: Nicola! Kochanie, jak się czujesz? – od razu podbiegła do mnie ciotka, wypytując ze zmartwieniem
Roz: Co się stało? Wszystko już w porządku? – dołączyła do niej także białowłosa, w zaniepokojeniu marszcząc brwi
Nic: T-tak. Zwykłe zasłabnięcie, to nic takiego. – skłamałam perfidnie, mając nadzieję, że uwierzą
Roz: Czyli jest okej?
Nic: Jasne. Lekarze powiedzieli, że to tylko omdlenie z przemęczenia, nic wielkiego. – dalej ciągnęłam, wkładając w swoje słowa jak najwięcej przekonania
Titi: To świetnie. Bardzo się o ciebie martwiłam, a lekarka nie chciała mi nic powiedzieć, podobno nie udzieliłaś zgody. – rzekła, mrużąc oczy
Nic: Mówię, to dlatego, że nic mi nie jest. Co miała powiedzieć? Że ze mną dobrze?
Roz: I tak się niepokoiliśmy. – powiedziała uspokojona, przytulając mnie
Potem ciocia z Rozą ruszyły przodem, a ja zostałam w tyle z chłopakami. Nie podobało mi się towarzystwo Lysandra. Nie w tej sytuacji, nie teraz. Fatalnie się czułam, okłamując go. Tylko co mogłam zrobić? Stanąć na środku korytarza i oznajmić „będę miała dziecko z innym facetem”? To nie wchodziło w grę. Była niedziela, a ja na początek kolejnego tygodnia zaplanowałam załatwienie tej sprawy. Targały mną wyrzuty sumienia, że zachowuję się tak okropnie i chcę zabić tę istotkę. Nie mogłam inaczej.
Gdy chłopak zamierzał mnie objąć, zrobiłam zgrabny unik. Nie patrząc na niego, odwróciłam wzrok w drugą stronę, na kurtkę Kasa.
Lys: Co się dzieje? – zapytał, zbity z tropu
Popatrzyłam w jego oczy i z krwawiącym sercem odpowiedziałam, siląc się na niechętny głos.
Nic: Nic, po prostu nie mam ochoty na jakieś czułości. W ogóle najlepiej byłoby, gdybyście wrócili do domu, oboje. Zadzwonię za kilka dni. Cześć. – rzuciłam i przyśpieszyłam, doganiając ciotkę i przyjaciółkę
Wsiadłyśmy do samochodu, a Roza ze zdziwieniem zauważyła, że chłopcy stoją nieruchomo, patrząc na zamykające się drzwi auta. Nie przeniosłam na nich wzroku. Nie dałam rady.

***
Białowłosą odwiozłyśmy pod dom, bo oznajmiłam jej, że nie potrzebuję towarzystwa. Obie były zaskoczone moim zachowaniem, ale zrobiły to, co powiedziałam. Podróż do domu minęła mi w ciszy. To znaczy, ja siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, a Titi dociekała, co mi się stało i dlaczego zbyłam Rozalię. Nie odpowiedziałam jej, tylko patrzyłam na mijane przez nas domy. Wtedy przed moimi oczami stanął pewien obrazek: ja i Lysander w przytulnym, ciepłym mieszkaniu, układając do snu małą kruszynkę otuloną kocykiem, której oczka zamykają się, chętne snu… Poczułam potężny żal i boleść. Robiło mi się przykro, kiedy pomyślałam, że zabiję własne dziecko, które noszę pod sercem… Łzy same cisnęły się pod powieki, a w środku miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że jestem podłą, bezwzględną morderczynią…
Titi: Nicola, co jest? Dlaczego nic nie mówisz? Widzę, że coś nie jest w porządku.
Nic: A właśnie, że jest! – krzyknęłam w końcu, nie wytrzymując i wybuchając – Jestem dorosła, skończyły się już te czasy, w których zwierzałam ci się! Byłam wtedy małą dziewczynką, która nie radziła sobie z problemami w domu. Ale teraz dająę sobie radę z problemami sama i odczepcie się wszyscy ode mnie!
Los chciał, że zatrzymaliśmy się pod domem, gdy już skończyłam. Ciocia patrzyła na mnie z niepokojem, a ja podbuzowana wyszłam z samochodu, mocno trzaskając drzwiami. Chciałam odciąć się od całego świata, w spokoju przemyśleć wszystko o tym dziecku i wybrać, co zrobię. Musiałam zdecydować, którą opcję wybiorę. Na aborcję stać mnie nie było, więc potrzebowałam tańszego rozwiązania. I przede wszystkim bardziej dyskretnego.
Wtedy zamierzałam wszystkich przeprosić za moje humorki i zapomnieć na zawsze o dziecku, które było tylko niefortunną, potworną wpadką.

***
Zamknięta w pokoju, płakałam w pyszczek pluszowego misia, trzymając rękę na brzuchu. Gdy pomyślałam sobie, że za kilkanaście miesięcy mogłabym użyczyć go uroczemu bobaskowi, rozbeczałam się jeszcze bardziej. Poczucie winy nie pozwalało mi spokojnie zasnąć, chociaż wcale jeszcze niczego nie zrobiłam. Tak jak wcześniej byłam niewzruszona i przekonana, tak teraz czułam przerażenie. Nie pasowała mi już myśl aborcji lub usunięcia, mimo że ojcem był Shon. Jednak to było nieuchronne. Musiałam jak najprędzej podjąć decyzję, żeby tylko nie rozmyślić się. Wtedy byłoby przesądzone, z moją miłością mogłabym się definitywnie pożegnać.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu – 00:24. Późna godzina nawet mnie nie zaskoczyła, byłam zbyt zdruzgotana.
W tamtym momencie zrobiłam pierwszy krok na drodze do upragnionego szczęścia. Włączyłam swój laptop. Przymknąwszy oczy, nabrałam powietrza. Wystukałam na klawiaturze hasło i je zatwierdziłam. Nie spodziewałam się, że znajdę aż tyle ofert, bo wiedziałam, że tabletki wczesnoporonne są nielegalne. Jednak skoro były dostępne, postanowiłam takowe kupić. Jeszcze nie dziś, tylko jutro wieczorem. A może pojutrze… Odwlekałam to jak tylko się dało, lecz istniał też problem finansów. Najtańsze znalazłam po dwieście złotych, a nie miałam takiej sumy. Trzeba było zorganizować skądś kasę.
Zaszlochałam znów, głośno i rozpaczliwie. Nie przyszło mi do głowy, że obudzą tym ciocię…
Titi: Co tam się dzieje? – zapytała cicho, pukając do drzwi
Nic: N-nic. Wszy-wszystko w porząd-porządku. – wychlipałam
Titi: Ty płaczesz…
Nic: Nieprawda! Nie płaczę. – wydukałam, wybuchając żałosnym szlochem
Titi: Wpuść mnie. – poprosiła łagodnie
Nic: Nie, nic mi n-nie jest. – jęknęłam, zalewając się łzami
Titi: Proszę cię, weź klucz i otwórz drzwi. Nic, pomogę ci, tylko daj mi szansę.
Nie odezwałam się już więcej. Położyłam się, przyciskając poduszkę do głowy. Wiedziałam, że jeśli dłużej będę tak z nią rozmawiać, zmięknę i pozwolę jej wejść. Powiedziałabym jej o wszystkim, a do tego nie mogło dojść. Nikt nie miał się dowiedzieć, przynajmniej tak zaplanowałam.

***
Rano otworzyłam oczy i z zaskoczeniem zorientowałam się, że zasnęłam. Może nie wyspałam się jak zwykle, ale czułam się odrobinę lepiej. Ne trzeźwo mogłam podejść do tematu dziecka, lecz niewiele się zmieniło. Nadal planowałam zamówić te tabletki. Postanowiłam wyprosić pieniądze od Titi, chciałam je jej później zwrócić, jakkolwiek miałabym to zrobić. A gdy miało być po wszystkim, zachowywałabym się jakby nigdy nic takiego się nie stało. Żyłabym do końca życia z towarzyszącymi mi wyrzutami sumienia, ale z moim Lysiem, tylko to się liczyło.
Wtem usłyszałam pukanie do moich drzwi i byłam pewna, że to Titi. Pewnie się martwiła. I to bardzo.
Nic: Już otwieram. – powiedziałam nagle, choć wolałabym dalej siedzieć na łóżku i ignorować wszelkie próby pomocy; Dwie stówy. Jedna koczowała gdzieś na dnie mojej skarbonki, lecz drugą musiałam uprosić u cioci jak najszybciej.
Otarłam szybko policzki, porywając chusteczkę higieniczną i doprowadzając oczy do skrajnego ładu. Ciocia stała zatroskana, ze smutkiem lokalizując u mnie wilgotne ślady od łez.
Nic: Wejdź, muszę cię o coś poprosić.
Zgodnie z moimi słowami, przekroczyła próg i usiadła na skraju łóżka, a ja ustawiłam się kilka metrów od niej, opierając się o szafę.
Titi: Co się wydarzyło, że w nocy płakałaś? – zapytała, a ja słyszałam w jej głosie zaniepokojenie
Nic: Titi, posłuchaj. Potrzebuję stu złotych, proszę, pożycz mi pieniądze. Oddam ci za jakiś czas, jak tylko uda mi się je zdobyć. – rzekłam szybko, omijając ją wzrokiem
Titi: Pożyczę, oczywiście, że pożyczę, tylko powiedz mi, przez co tak szlochałaś?
Nic: To nic takiego, miałam gorszy dzień. Proszę, - tu przerwałam, bo poczułam że brzmię rozpaczliwie – daj mi tę stówę.
Titi: Do czego jest ci potrzebna? – zadała kolejne pytanie, całkowicie spokojna i opanowana
Nic: Chcę pójść na zakupy. – skłamałam niezbyt pomysłowo, po prostu bezsensownie
Titi: I to jest takie pilne?
Już nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Zacisnęłam mocno usta, czując, że zaraz albo wyżalę się i powiem prawdę, albo rozryczę się nagle na jej oczach.
Z niekomfortowej sytuacji wyrwał mnie dzwonek do drzwi i jak na skrzydłach wyleciałam z pokoju, mówiąc, że otworzę. Nie wiedziałam, że to będzie takie trudne. Wyobrażałam sobie, że ją poproszę, ona mi da i po sprawie. A tu pytania, dociekanie prawdy…
Ujrzałam przed sobą Rozalię. Przez myśl przeszło mi, żeby zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, jednak powstrzymałam się i grzecznie przywitałam. Musiałam zachowywać się normalnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dlatego też zaprosiłam ją do środka, mrucząc pod nosem przekleństwa.
Roz: Martwiło mnie twoje zachowanie, chciałam sprawdzić co z tobą. – wytłumaczyła, gdy się rozebrała
Nic: Zły dzień, tyle. Chodźmy na górę. – odparłam, prowadząc ją do pokoju
Przepuściłam ją pierwszą i sama weszłam. Titi patrzyła na mnie z niedowierzaniem, trzymając na kolanach mój laptop. Kiedy białowłosa się z nią przywitała, nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, nadal nie spuszczając wzroku.
Titi: To po to potrzebne ci te pieniądze? – zapytała, głucho, spoglądając na ekran
I wtedy wszystko zrozumiałam… Przecież nie zamknęłam stron, które wczoraj przeglądałam… O nie…
Rozalia nie wiedziała co się dzieje i o co może chodzić Titi. Uciekłam wzrokiem gdzieś daleko za okno, wiedząc, że już się wydało…
Titi: Tabletki wczesnoporonne? Nic, ty jesteś w ciąży? – zapytała w końcu, patrząc ślepo w moje oczy
Przyjaciółka także lustrowała moją twarz, zdruzgotana słowami kobiety. Nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. Jak mogłam pozwolić, by Titi odkryła prawdę?
Oparłam się plecami o ścianę, zakrywając dłońmi twarz, i zjechałam po niej aż usiadłam na podłodze. Wstrząsnęła mną pierwsza fala płaczu. Później chlipałam coraz głośniej, a na koniec rozbeczałam się na dobre. Tak cholernie bałam się ich reakcji… Zaszłam w ciążę z Shonem, byłym chłopakiem cioci, co ona może o mnie teraz pomyśleć, jak nie to, że jestem zwykłym ścierwem? Najbardziej na świecie bałam się, że obruszy się już na zawsze, nie chcąc mnie znać… Lęk przed tym, że Rozalia powie o wszystkim Lysandrowi też przerażała… Przyjdzie i wyrzuci mi w twarz, że był z prawdziwą ladacznicą…
Roz: Nicol… - usłyszałam niedaleko siebie i poczułam, że ktoś mnie obejmuje – Ty… Nie wiem co mam ci powiedzieć.
Nie otworzyłam oczu, nie zdjęłam rąk z twarzy. Trzęsąc się, moczyłam łzami rękaw Rozalii, rozpaczając nad swoim życiem.
Nagle doszedł do mnie stłumiony głos Titi. Wywnioskowałam, że usiadła po mojej drugiej stronie. Zdjęła moje dłonie z mokrej buzi i wzięła je w swoje. Zerknęłam na nią przez łzy, lekko skołowana, a ta posłała mi pocieszające spojrzenie. Co one wyprawiały? Siedziały ze mną i pocieszały? Wcale nie wykrzyczały mi w twarz, że jestem wywłoką… W zamian usiadły i pokrzepiały…
Nie wiem po jakim czasie uspokoiłam się. Patrzyłam pustym wzrokiem na biały kaloryfer, wciąż czując obecność cioci i przyjaciółki.
Titi: Nic, dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytała z kamuflowaną pretensją
Nic: Wczo-wczoraj się dowiedziałam…
Roz: Wczoraj? To dlatego tak dziwnie się zachowywałaś? – dopytywała spokojnie, na co skinęłam
Titi: Czyje to dziecko? – dociekała cicho i łagodnie
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wymówić imienia ojca swojego dziecka na głos, brzydziłam się tym gnojem.
Roz: Lysia?
Pokręciłam głową, roniąc dużą łzę. Tak bardzo chciałabym, żebym to właśnie z nim była w ciąży!
Roz: Shona?
W odpowiedzi rozpłakałam się znowu, a ciocia, próbując ułagodzić, gładziła moje plecy. Teraz podwójnie bolało mnie to, że wtedy, w tamtym domku zdradziłam Lysandra. Gdybym nie zgodziła się na ultimatum, nie byłoby żadnego problemu. Ale Lysa też by już nie było…
Titi: Spokojnie, kochanie, spokojnie.
Nic: Jak mogę być spokojna? Prz-przecież… Jak Lys się dowie, to mnie chyba zabije... Muszę się tego pozbyć!
Titi: Nie ma mowy! Rozumiem, że dla ciebie to dramat, bo zaszłaś w ciążę, kiedy poświęcałaś się dla miłości, ale nie możesz usunąć tej ciąży.
Roz: Nic, a pamiętasz swoich rodziców? Opowiadałaś mi, jak cię zaniedbywali, jak poniżali i krzywdzili. Pokaż, że ty jesteś inna. Że w waszej rodzinie potrafisz zająć się swoim dzieckiem. Pomyśl, jak cudownie będzie wychować takiego małego bąbelka z Lysandrem. – tłumaczyła
Nic: Chciałabyś, żeby Leo zrobił bachora jakiejś lasce, a po urodzeniu ty miałabyś go wychowywać? No powiedz, chciałabyś? – zapytałam wściekle
Roz: Kocham Leo i tak, zrobiłabym to.
Nic: Kłamiesz. Dobrze wiem, że nie zrobiłabyś czegoś takiego. I on też nie zrobi. Zdecydowałam się na aborcję i swojego zdania nie zmienię.
Titi: Nie! Nie pozwolę ci, żebyś zrobiła taką głupotę, rozumiesz? – wykrzyknęła kobieta, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając – Nie jesteś morderczynią, nie zabijesz tego maleństwa!
Nic: A właśnie, że tak. Chcę być z Lysandrem, a dziecko rozwali nasz związek.
Roz: Tak? Dobrze. Więc zaraz mu powiesz, co chcesz zrobić. Podzielisz się z nim swoimi planami prosto w oczy. – rzekła, wstając i wychodząc z pokoju
Popatrzyłam nietrzeźwo na Titi i zerwałam się na równe nogi, wybiegając za dziewczyną stała obok sypialni Titi z telefonem przy uchu, a ja spróbowałam go jej wyrwać, ale odepchnęła mnie.
Roz: Lysio? Przyjdź do Nicoli, szybko. – rzuciła, a ja myślałam, że zemdleję; Jak ona mogła mi to zrobić? – Teraz, to bardzo pilne. – dopowiedziała, rozłączając się – Zaraz tu będzie.
Myślałam, że ją uderzę. Cały żal ze mnie wyparował, pozostała złość i wściekłość.
Nic: Nienawidzę cię. Jesteś podła. – warknęłam gniewnie
Roz: Ty nie jesteś lepsza. – prychnęła – Chcesz zabić niewinną istotkę, małą, bezbronną i niczemu winną! To ty jesteś nieuczciwa, nietyczna i w ogóle makabryczna! – wyrzuciła mi w twarz
Zmrużyłam oczy i przygotowywałam się, by jej przyłożyć, lecz z pokoju wyszła Titi i przytuliła mnie opiekuńczo.
Nic: A co mam według ciebie zrobić? Zaszłam w ciążę, kiedy Shon mnie zgwałcił. Mam się cieszyć z tego dziecka? Dziecka, które już zawsze miałoby mi przypominać o tamtym wydarzeniu? – jęknęłam, zmiękczona objęciem Titi
Białowłosa spuściła głowę. Podejrzewałam, że żałowała trochę tego, co przed chwilą powiedziała, choć z drugiej strony wiedziałam, że to była prawda.
Roz: Pójdę już, nie będę przeszkadzać. – szepnęła, powoli ruszając na schody
Nic: Nie. – zatrzymałam ją – Zostań. Nie zostawiaj mnie samej przed tą ciężką rozmową. Chcę, żebyście obie były obok.
Roz: Nie powinnam była dzwonić do niego, prawda? – zapytała sucho, ale my milczałyśmy – Wybacz mi. Postąpiłam lekkomyślnie, powinnam wcześniej zastanowić się, czy to w ogóle jest dobry pomysł.
Nic: Titi, zrobiłabyś mi herbatę? Chciałabym pogadać z Rozą w salonie.
Titi: Jasne, chodźcie.
Siedząc na sofie zdawałam sobie sprawę, że za kilka minut usłyszę pukanie lub dzwonek do drzwi. Dygotałam z nerwów, bo nie miałam pojęcia, jak mu powiedzieć o dziecku.
Roz: Naprawdę chcesz usunąć? – przerwała ciszę białowłosa, przygnębionym głosem

Nic: Sama nie wiem. Z jednej strony nie mogę przeboleć myśli, że je zabiję, ale z drugiej nie przeżyję straty Lysa, a on nie podejmie się opieki nad dzieckiem innego. Roza, ja naprawdę chciałabym urodzić, mieć i malucha i faceta, ale że to niemożliwe. Poczucie winy będzie dręczyło mnie do końca życia, jeśli wezmę te tabletki. – rzekłam, ściszając głos
Roz: To ich nie kupuj. – odparła cicho, a ja w jednej chwili podniosłam na nią wzrok
Może miała rację? Wiem przecież, że dziecko nie jest niczemu winne i tylko ja oraz ten popapraniec jesteśmy odpowiedzialni.
Roz: Hej, Nic! Słyszysz? – zapytała nagle, a ja wróciłam do rzeczywistości
Nic: Co?
Roz: Dzwonek.
Zrozumiałam, że ma na myśli przyjście Lysandra. Zadrżała mi ręka i nie wiedziałam, czy jestem w stanie mu otworzyć. Jednak było już za późno.
Nic: Pójdziecie na górę, żebyśmy mogli porozmawiać w cztery oczy?
Roz: Pewnie, już się robi.
Na schodach obie posłały mnie krzepiące uśmiechy. Nie znalazłam w sobie tyle siły, by im się odwdzięczyć.
Poszłam do korytarza…
Lys: Cześć, skarbie. Rozalia do mnie zadzwoniła, miałem przyjść, więc jestem. – powiedział wesoło, dając mi buziaka na powitanie; Usta zaczęły mi mrowić i zrobiło mi się niedobrze.
Nic: Wejdź do salonu. – rzekłam ochryple
Nic nie podejrzewając, stanął na środku wskazanego pomieszczenia. Gdy wkroczyłam za nim, złapał moją rękę i okręcił. Najgorsze było to, że on okazywał tyle radości… A za chwilę miałam to szczęście zburzyć…
Lys: Jutro czternasty luty, wiesz co to znaczy? – zapytał, a ja przecząco pokręciłam głową – Walentynki, Nic. Lubisz niespodzianki? – uśmiechnął się, ukazując idealnie białe zęby
Nic: Lubię. – odparłam
Bez większych przemyśleń, doskoczyłam do niego, zarzuciłam ręce na szyję i pocałowałam. Długo, tęsknie i z pragnieniem. Miałam świadomość, że ten pocałunek może być ostatnim...
Lys: Ja też cię kocham. – odparł ze śmiechem, gdy już go puściłam
Nic: Musimy porozmawiać.
Lys: Słucham.
Nic: A wysłuchasz mnie do końca?
Lys: Oczywiście.
Nic: Obiecaj. – nalegałam
Lys: Obiecuję. No, mów, bo wzbudziłaś moje zainteresowanie.
Nabrałam powietrza, zamykając oczy i od razu poczułam się swobodniej, nie widząc jego twarzy i reakcji.
Nic: Jestem w ciąży. – wydusiłam z siebie po chwili ciszy
Odetchnęłam po wypowiedzeniu tych trudnych słów i uniosłam powieki. Popatrzyłam na niego raz, przelotnie. Wstydziłam się spojrzeć mu prosto w twarz.
Lys: Słucham? – wychrypiał tak cicho, że lewie go usłyszałam
Przyłożyłam rękę do czoła i westchnęłam. W gruncie rzeczy nie było tak źle, myślałam, że przyjdzie mi powiedzenie prawdy ciężej, zdecydowanie gorzej. Pomimo odczuwanego niepokoju, zrobiło mi się lżej na sercu, że się dowiedział. Teraz pozostało czekać na poczynania.
Nic: Wczoraj dowiedziałam się w szpitalu, że jestem w piątym tygodniu. – powtórzyłam, obserwując wazon stojący na komodzie
Lys: To żart?
Nic: Twoje porwanie i… I Shon…
Lys: Wiem, to logiczne, ale… - urwał nagle i podszedł chwiejnym wzrokiem do kanapy, sadowiąc się na niej i zakrywając oczy ręką
Nic: Ja usunę, dla ciebie usunę, zrobię wszystko, żebyś tylko ze mną był, obiecuję. Przepraszam cię, nie chciałam, żeby tak to się potoczyło. Widziałam w Internecie tabletki, za parę dni będzie po wszystkim i…
Lys: Pamiętaj, że jeśli to zrobisz, możesz już nigdy do mnie nie przychodzić. – rzekł twardo, podnosząc się
Osłupiałam. Przyprawił mnie o spore zdziwienie tym co wymówił. Jak miałam to rozumieć?
Nic: Co ty mówisz?
Lys: Nie mogę… Nie mogę, muszę się ulotnić. Cześć. – rzucił, błyskawicznie wychodząc
Zamykane drzwi dały mi do zrozumienia, że to koniec. Że Lys mnie zostawił. Nic mnie już nie obchodziło, klapnęłam na sofę i zaczęłam wyć. Świadomość tego, że już nie jestem jego dziewczyną zabolała bardziej niż cokolwiek innego…

***
Niedziela. Czternasty luty. Walentynki. Dzień w roku, w którym wszyscy zakochani spędzają razem urocze popołudnia, celebrując swoją miłość. Romantyczne kolacje, pocałunki, wzajemne prezenty i dwa najpiękniejsze w świecie słowa: „kocham cię”.
Mogłam sobie tylko wyobrażać, co byśmy teraz robili, gdyby sprawy tak mocno nie pokomplikowały się. Może leżelibyśmy przytuleni do siebie z miłością, albo dawali sobie teraz drobnostki z okazji naszego święta?
Płakałam. I w środku, i na zewnątrz. Zużyłam chyba całe pudełko chusteczek, a ciągle było mi mało. Najbardziej upragnionym przeze mnie widokiem było ujrzenie teraz jego uśmiechu. Cokolwiek, aby tylko związane z nim.
Oddałabym wszystko, aby się do niego przytulić i powiedzieć, że kocham. Ale nie było mi dane. I być może nigdy nie będzie…


________________________________________________

W sumie, to uważam, że nie wyszedł źle. Tylko na rozmowę z Lysiem nie miałam pomysłu i wyszło takie nico :C
Do zobaczycha! :D