czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział XLVII

Nadszedł poniedziałek. Poranne czynności wykonałam błyskawicznie, by jak najszybciej znaleźć się w szkole. Jeszcze parę dni temu wydałoby mi się to kompletnie niedorzeczne, jednak nie dzisiaj. Ciążyła mi jedna sprawa, a mianowicie fakt, że Lysander się wczoraj ze mną nie skontaktował. Dzwoniłam do niego, nie odbierał. W sobotę niedługo po zajściu z Edd’em poszedł do domu, żegnając się ze mną oschle. Zmartwiło mnie to. Czułam, że coś jest nie tak, że chciałby mi coś powiedzieć. Nie wiedziałam, czy się bał, czy zwyczajnie nie chciał, lecz ja musiałam się dowiedzieć, co jest grane.
Właśnie, wracając do tamtego feralnego dnia, dnia tego przemeblowania, dnia „odwiedzin” mojego byłego chłopaka. Działając pod wpływem emocji, wyrzuciłam buteleczkę perfum do kosza. Nie wyobrażałam sobie, jak miałabym używać czegoś, co każdym razem przypominałoby mi o kimś, o kim pragnęłam zapomnieć. Dręczyły mnie pewne wyrzuty sumienia, bo w końcu mogłam z nim chociaż spokojnie porozmawiać, dać mu dojść do słowa. Jednak kiedy tylko patrzyłam na jego twarz, którą kiedyś cały czas wykrzywiał uśmiech do mnie kierowany, zbierało mi się na wymioty. Tamtejszy dzień, park, krzaki... Ukazywał mi się tamten wyraz twarzy blondyna. Taki władczy, odpychający, taki… zboczony.
Zobaczyłam go na dziedzińcu. Palił papierosa… Stał obok Kastiela, w całkowitej ciszy.
Nic: Siemanko, chłopaki. – zaczęłam radośnie, podchodząc do nich
Jeden i drugi na mnie spojrzał. Kas kiwnął głową w geście przywitania. Natomiast Lysander ani drgnął. Zupełnie tego nie rozumiałam. Co to miało znaczyć?
Kas: Idę się odlać. – rzucił, odchodząc
Nic: Możesz mi coś wyjaśnić? Powiedz, co się dzieje?
Lys: Co? – wrócił do rzeczywistości, jakby się zamyślił; A może byłam tylko przewrażliwiona? – A, nic, nic.
Nic: Czemu nie chciałeś wczoraj ze mną porozmawiać?
Lys: Chciałem sobie pomyśleć. – wyjaśnił krótko – Nie mogę znieść, że wszyscy chłopacy tak do ciebie lgną. Kastiel, cały ten Shon, a teraz jeszcze ten. – mruknął, zaciągając się
Nic: Ale jestem z tobą, prawda? Z Kasem gadałam, Edd’owi wyrzuciłam to, co o nim myślę, a Shon odpuści, zobaczysz. – spróbowałam go przekonać
Lys: Zamiast zazdrości, powinienem cieszyć się, że mam taką cudowną i atrakcyjną dziewczynę?
Nic: Raczej tak. – zachichotałam

***
Kładąc się do łóżka nie potrafiłam się powstrzymać przed napisaniem Lysowi sms-a.
„Dobranoc, misiu :*” – wystukałam i wybrałam opcję „Wyślij”. Na odpowiedź nie czekałam długo.
„Do zobaczenia jutro, skarbie. Śpij dobrze <3”
Wyszczerzyłam się do ekranu i z telefonem w ręku zasnęłam.

***
Następny dzień w szkole zapowiadał się dość nieprzyjemnie. Nauczyciel geografii zapowiedział sprawdzian, a ja mimo przygotowań do niego, umiałam niewiele. Miałam okropne przeczucia, obawiałam się dwói, ale pocieszałam się, że nie będzie tak źle. Może na farcie uda mi się wyciągnąć nawet czwóreczkę? Ostatnio szczęście się do mnie uśmiechało, czemu tym razem miało tak nie pozostać?
Nic: Cześć, dziewczyny. - powiedziałam na widok Iris, Violi i Rozalii - Co słychać u Kim, wiecie może?
Ir: Byłyśmy u niej ostatnio, lekarze powiedzieli, że niedługo będzie miała operację. Fundacji udało się zebrać fundusze na jej protezę, Kim za rok, może pół, będzie mogła chodzić! O kulach, oczywiście, bo przecież jej druga noga jest sparaliżowana.
Nic: Co? I dlaczego ja nic o tym nie wiem? - żachnęłam się
Roz: Dobra, laseczki, nie czas na kłótnie. Idziemy pod klasę. - zarządziła białowłosa; Już wtedy wiedziałam, że w najbliższym czasie będę musiała ją odwiedzić.

***
Sprawdzian poszedł dość dobrze, nie powiem. Trója pewna na sto procent, a może i na cztery wyciągnę? Zadowolona byłam bardzo, w końcu los znowu się do mnie uśmiechnął. Z dumą słuchałam rozpaczliwych słów innych. "Totalna klapa", "Porażka na całej linii", "Kolejna pała do kolekcji".
Tylko jedna rzecz mnie nieco zaniepokoiła. Czułam potrzebę jej wyjaśnienia, dlatego zaraz po tej myśli podeszłam do Rozalii.
Roz: I jak?
Nic: Całkiem spoko. - odparłam krótko, przechodząc do sedna - Roza, powiedz mi, dlaczego dzisiaj nie ma Lysandra?
Dziewczyna się zastanowiła, jakby chcąc przypomnieć sobie cokolwiek.
Roz: A wiesz, że pojęcia nie mam? Wczoraj był, prawda?
Nic: Był, był. Przed spaniem napisaliśmy sobie po sms-ie, nie wspominał nic o tym, że źle się czuje. - zmarszczyłam nos
Roz: Może nie chciał cię martwić? Obie wiemy, jaki on jest.
Nic: Może masz rację... - westchnęłam zrezygnowana
Roz: Po szkole pójdziemy do nich, dobra? Skoro jest w domu, to sobie z nim posiedzimy.
Nic: Jeju, Roza, dziękuję ci. - powiedziałam szczerze i ją przytuliłam

***
Tak też zrobiłyśmy. Po drodze zaszłyśmy do sklepu, gdzie kupiłam trzy duże cytryny. Oj, zrobię mu taką kurację, że w mgnieniu oka postawi ona go na nogi.
W drodze do mieszkania, przegadałam z białowłosą wszystkie możliwe tematy. Od jakiegoś pierwszoklasisty spod wychowawstwa naszej matematyczki, co podkochuje się w Rozalii, przez dzisiejszy stołówkowy obiad, czyli niedogotowane pyzy z surowym mięsem w środku, aż po gościa, któremu podczas wf-u ukradli ubrania z szatni. Dodatkowe komentarze przyjaciółki sprawiły, że całą drogę się chichrałyśmy.
Stojąc już pod bramką, przekonałam się, że jest ona zamknięta. Zadzwoniłam domofonem, wyczekując zachrypniętego i niewyraźnego głosu chłopaka. Na marne. Po trzecim naciśnięciu guzika zaczęłam się denerwować, co wyczuła Rozalia.
Roz: Spokojnie, pewnie śpi, nie słyszy. Zadzwonię na jego komórkę. - oznajmiła dziewczyna, a ja ze zniecierpliwieniem oczekiwałam na to, aż zacznie ona coś mówić. Ale nie, milczała. Nie odebrał.
Teraz i ona się lekko zaniepokoiła.
Roz: Ty spróbuj się z nim skontaktować, ja zadzwonię do Leo.
Kiwnęłam głową. Wybrałam jego numer, dotknęłam zielonej słuchawki, usłyszałam sygnał. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty... Nic. Zero odzewu.
Roz: Leo powiedział, że Lysio wyszedł dzisiaj do szkoły, tak jak zwykle. Zapewniał, że czuł się dobrze, nic go nie bolało. - stwierdziła, robiąc po chwili strapioną minę - Zatelefonuj jeszcze do Kastiela, ja porozmawiam z rodzicami chłopaków. Zgodnie z jej poleceniem, połączyłam się z Kasem. Odpowiedział krótko, aczkolwiek konkretnie.
Roz: Nie ma go u nich. A co u ciebie?
Nic: Mówił, że szli razem do szkoły. Ale Kas musiał zajść sklepu, a Lysander nie chciał się spóźnić i poszedł bez niego.
Roz: Ale nie doszedł... - szepnęła
Nic: Rozalia, co się z nim stało? Gdzie jest Lys? - zapytałam, czując, jak w moich oczach zbierają się gorzkie łzy
Roz: Spokojnie, Nic, spokojnie. - pocieszała mnie, przytulając

***
W domu nie mogłam się skupić. Może to idiotyczne, ale obdzwoniłam wszystkich z klasy, których numery telefonu miałam. Wypytywałam każdego po kolei, czy widział dzisiaj Lysandra, czy wie o nim cokolwiek. Pustka. Nikt o niczym nie miał pojęcia! To co się stało? Co, do cholery, stało się z moim chłopakiem? Nie odbiera, nie ma o nim żadnych wiadomości. Jakby zapadł się pod ziemię!
Była siedemnasta. Leo zadzwonił i powiedział, że Lysa jeszcze nie ma. Zapewnił mnie jednak, że wyjedzie poszukać go po okolicy, zobaczyć na polance, gdzie odbywały się imprezy, w okolicach szkoły. Roza miała być u nich w domu, w razie gdyby wrócił. Ja również musiałam czekać, jeśli miałby przyjść do mnie.
Siedziałam na dupie, zamiast szukać ukochanego. To jakiś absurd. Przecież nie mogę niczego nie robić... Wiem!
Zbiegłam na dół z prędkością światła i z komody w salonie wyjęłam książkę telefoniczną. Wróciłam na górę i przy pomocy laptopa zaczęłam przeszukiwać numery kontaktowe do szpitali. Mógł leżeć w którymś z nich! Wystarczyło, że w nieodpowiednim momencie wszedł na jezdnię i wypadek jak nic! W czasie, kiedy już wstukiwałam cyferki, rozległ się dźwięk domofonu. Zostawiając wszystko, jak oparzona wrzątkiem pobiegłam na dół i nawet nie ubierając kurtki wyszłam na dwór. Nie zobaczyłam nikogo. Kolejne rozczarowanie. Ale nie, zaraz! Między sztachety w furtce było coś przełożone. Podeszłam bliżej, wyjęłam - koperta. Bez nadawcy, bez adresata, tylko biały, czysty papier. Nie wiedziałam, co to może być. W środku wyczułam coś miękkiego. Szeleściło cichutko, gdy dotykałam.
Bez dłuższego namysłu rozerwałam ją. Zajrzałam zniecierpliwiona do środka i... myślałam, że zemdleję.


________________________________________________

Hahah, jestem okrutna, ale uwielbiam kończyć w takich momentach ;p
Bardzo krótki, wiem o tym. To specjalny zabieg, żeby wzbudzić Wasze zainteresowanie xD
Kolejne też nie będą należały do tych z gatunku tasiemców, za to częste dodawanie powinno Was udobruchać :]

PS: Karola, nasza wojna na placki nadal aktualna? xD

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział XLVI

Wiem, że dodaję teraz rozdziały jak szalona, ale chcę jak najszybciej wstawić ten czterdziesty dziewiąty *_*
Mam nadzieję, że nie macie dość ://
________________________________________________

Tydzień później, w kolejną sobotę, nadszedł czas na wykorzystanie planu, który opracowałam kilka dni wcześniej. Wymyśliłam przeprowadzenie przemeblowania w mojej sypialni, mając na celu pogodzenie skłóconych chłopaków.
Wczoraj zadzwoniłam do Kastiela z prośbą o pomoc w przestawianiu mebli. Zgodził się, nie bez ociągania. Obiecał przyjść nazajutrz jeszcze o jedenastej przed południem. Ucieszyłam się, że poszło tak gładko i że się udało.
Później nadszedł czas na Lysandra. Ten również potwierdził swoją obecność o tej samej godzinie, co Kas. Był trochę bardziej entuzjastycznie nastawiony, niż jego poprzednik.
Nie wiedząc, co ich czeka, mieli przyjść już za niespełna godzinę. Podgarnęłam swoją sypialnię, pozbierałam porozrzucane książki i długopisy, pościeliłam łóżko. Musiałam także zabezpieczyć cenne i niebezpieczne przedmioty przed atakiem furii czerwonowłosego. Obawiałam się nieco, że może on wpaść w potworny gniew, ale przecież nie miałam innego wyjścia. Nie mogłam patrzeć na to, jak sypie się ich długoletnia przyjaźń. Kastiel ze mną się pogodził i bardzo chciałam, żeby zaakceptował związek mój i Lysandra. Wyjaśniłam mu, przeprosiłam i teraz najbardziej na świecie pragnęłam, żeby zawarł rozejm także z moim chłopakiem. I postawię na swoim, doprowadzę do ich pojednania.
Słysząc pukanie do drzwi, jak oparzona zbiegłam na dół, omal nie wywracając się.
Titi: Uważaj na siebie, bo zaraz się połamiesz! – krzyknęła ciocia, kręcąc zdegustowana głową
Modliłam się, by nie zrobiła afery, słysząc krzyki dochodzące z mojego pokoju, powinnam była ją ostrzec. A może wcale nie będzie tak źle i Kastiel tak po prostu poda dłoń Lysowi w geście zgody? Nie, to nierealne. Wybuchowość czerwonowłosego nie pozwoli na szybki kompromis, nie ma mowy. Tak czy siak, tego dnia się pogodzą. To pewne.
Kas: No cześć.
Nic: A cześć, cześć. Świetnie, że jesteś, sama nie dałabym… - przerwała mi głośna salwa śmiechu – No co? – obruszyłam się
Kas: Sama? Odbiło ci? Nawet ja bym sobie nie poradził w pojedynkę.
Nic: Będziesz miał mnie do pomocy.
Kas: Och, zapomniałem o tobie. – prychnął z uśmiechem – Mogłaś mi załatwić kogoś do pary, bo na siłaczkę nie wyglądasz.
Miałam wtedy ogromną ochotę na powiedzenie mu, że tak właśnie zrobiłam. Że to Lys do niego dołączy, lecz wtenczas cały pomysł ległby w gruzach.
Będą już na górze, chłopak rozłożył się na łóżku, jak gdyby nie miał niczego do zrobienia.
Nic: Będziesz tak leżał?
Kas: Chwila, muszę nabrać sił przed przenoszeniem ciężarów. Powiedz mi, gdzie co ma stać.
Już miałam odpowiedzieć, by zaczekał jeszcze moment, gdy rozległ się dźwięk dzwonka. Byłam w stu procentach pewna, że to Lysander. Serce zabiło mi mocniej, bo wiedziałam, że po jego wejściu do pokoju, nie będzie zbyt kolorowo.
Lys: Witaj, skarbie. – przywitał mnie z zadowoleniem buziakiem w usta
Nic: Hej. Od razu bierzemy się do pracy?
Lys: Jasne. Jestem zwarty i gotowy.
Nic: To chodź.
Szybkim krokiem pokonałam schody, zatrzymując się tuż przed przymkniętymi drzwiami do sypialni. Lysander wszedł pierwszy. Ja tuż za nim, od razu zamykając pokój na klucz, wydobyty z kieszeni spodni, który przygotowałam specjalnie na tę okazję.
Mina Lysandra wyrażała spore zdziwienie. U Kastiela nie było inaczej, jednak po chwili wyraz jego twarzy wykazywał rozdrażnienie, później złość.
Kas: Co on tutaj robi? – warknął
Żeby usłyszał wszystko przed atakiem szału, musiałam działać natychmiastowo.
Nic: Łóżko zamieńcie miejscami z biurkiem, a fotel niech stoi przy drzwiach. Komodę ustawcie po prawej stronie obok okna, a toaletkę po lewej. Tylko uważajcie, żeby nic nie spadło, nie opróżniałam jej, więc perfumy i inne takie mogłyby się stłuc. Resztę zostawcie na swoim miejscu, tak jak jest. – powiedziałam szybko
Kas: Nie, nie będę brał udziału w jakiejś idiotycznej zabawie. – syknął, podchodząc do drzwi i próbując je otworzyć; Zaczął się z nimi szarpać, coraz bardziej się denerwując. A Lysander stał, patrząc na mnie z irytacją i wyrzutem. Widziałam, że nie za bardzo podobała mu się myśl spędzenia dnia z Kastielem, robiącym mu wyrzuty.
Kas: Oddawaj ten klucz! – wydarł się do mnie, lokalizując go w mojej dłoni
Nie bardzo wiedząc, co począć, błyskawicznie schowałam przedmiot do stanika.
Kas: Daj mi go… - szepnął groźnie
Nic: Nie! I nie wyjdziecie stąd, dopóki nie zaczniecie ze sobą współpracować i się nie pogodzicie! – krzyknęłam, biorąc nogi za pas, chowając się w łazience i przekręcając zamek
Kastiel podbiegł do drzwi i zaczął się dobijać.
Kas: Zrobiłaś to specjalnie! Pozwól mi wyjść, albo już się do ciebie nie odezwę!
Nie odpowiedziałam. Usiadłam tylko na zimnych kafelkach, podciągając kolana pod brodę. Może faktycznie nie powinnam była tego robić? Zmuszam ich do czegoś, do siedzenia w pokoju bez możliwości wyjścia. Drzwi zamknęłam, balkonu nie ma, a oni skazani na swoje towarzystwo. To brzmi jak porwanie…
Czerwonowłosy ostatni raz uderzył z dużą siłą i odszedł. Wtedy wyjęłam telefon i zaczęłam grać w jakąś gierkę. Obiecałam sobie, że ich pogodzę i tak się stanie!

***
Przez pierwszą godzinę nie słyszałam nic, kompletnie nic. Siedziałam spokojnie, nie odzywając się i nie wtrącając. Komórka mi się znudziła, dlatego teraz leżałam bezwładnie na podłodze, wpatrując się w sufit.
Nagle usłyszałam jęk.
Kas: Super! Telefon mi się rozładował! Nicola, masz ładowarkę?
Nic: Mam! – odkrzyknęłam – Pogódź się z Lysem, to ci ją dam!
Kas: Mam ochotę powiedzieć, żebyś pocałowała mnie w dupę, ale jako że jesteśmy przyjaciółmi, nie zrobię tego.
Lys: Nicola, daj spokój, nie zachowuj się jak małolata.
Nic: Powiedziałam wam coś i nie odpuszczę. Nudzę się tutaj, więc ruszcie się i pogadajcie, bo zwariuję w takiej ciszy.
Kas: Myślisz, że nawet jak będę chciał się godzić, to zrobię to tak, żebyś słyszała? Wyjdź z tego kibla i zejdź na dół.
Nic: Żebyś po moim wyjściu mnie zaatakował i zwiał? – zachichotałam – Chyba śnisz.
Lys: A jak tego nie zrobisz, to jak już wyjdziesz z własnej woli, to ja ci wtedy dam nauczkę. – dołączył się, a ja słyszałam w jego głosie beztroskę i wesołość
Kas: Nie, wtedy zrobimy to obydwoje. – zaśmiał się – Więc lepiej wyłaź teraz! Dobra, obiecuję, że nic nie ci nie zrobię.
Nic: Nie będziesz próbował uciec? – zdziwiłam się
Kas: Nie.
Nic: A ty, Lys?
Lys: Ja też nie.
Nic: Przysięgacie?
Kas: Nie ględź, tylko idź przynieść żarcie. Zgłodnieliśmy.
Nie zwróciłam uwagi na to, że zaczął mi rozkazywać. Powiedział „zgłodnieliśmy”. „Oni” zgłodnieli. Pomyślałam, że jeżeli ich zostawię, to faktycznie istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaczną sobie coś wyjaśniać. Bo w gruncie rzeczy to nie było nic poważniejszego. Chodziło głównie o to, że Kas czuł się urażony faktem, że po tym, jak Lysander się wycofał i zniknął, wrócił i mu mnie odebrał.
Uchyliłam drzwi, ale widząc spokojnie siedzących na fotelu i łóżku chłopaków, przebiegłam przez pomieszczenie i już z kluczem w ręku wyleciałam z sypialni.

***
Dałam im kolejną godzinę. Nie słyszałam żadnych krzyków, chyba się nie awanturowali. To dobry, bardzo dobry znak.
Zapakowałam napoje, szklanki i talerze do reklamówki, a tacę z kanapkami z serem, szynką, pomidorami i sałatą wzięłam do drugiej ręki. Wtargałam się na górę i weszłam do pokoju, ustawiając wszystko przy ścianie, po czym znów zamknęłam drzwi na klucz. Żeby sobie nie pomyśleli, że zmiękłam. Kiedy już się obejrzałam, zadrżałam, bo oboje szli w moją stronę z psychopatycznym wyrazem twarzy.
Kas: Mowa było tylko o twoim wyjściu, ale o przyjściu – nie. – uśmiechnął się przekornie
Lys: Trzeba cię troszkę przytemperować, kochanie. – szepnął z udawaną złośliwością, wyciągając ku mnie ręce
Nic: C-co wy chcecie… - urwałam, bo nagle Kastiel złapał mnie za łokcie, wyrywając przy okazji kluczyk
Kas: Weź go i otwórz drzwi. – powiedział, a białowłosy tak też zrobił – A teraz łap za nogi, za nogi! – krzyknął do Lysandra
Po chwili zbiegali na dół. Zbiegali, niosąc mnie jak jacyś wariaci. Zaczęłam się śmiać, bo oni nie byli normalni! Zaczęli się wygłupiać, krążyć w te i z powrotem, zupełnie ignorując Titi, która patrzyła na to ze zmartwionym wyrazem twarzy.
Nic: Boże, przestańcie się wygłupiać! – krzyknęłam, bo brzuch już bolał mnie od tego śmiechu
Lys: Dobra, Kas, wracamy na górę, chyba już zmądrzała.
W pokoju puścili moje nogi, rękom też dali spokój.
Nic: Wy… Jesteście obłąkani!
Kas: Wcale nie. To ty nas porwałaś! – krzyknął z nieudolnie pozorowanym oburzeniem
Po rozejrzeniu się zorientowałam się, że wszystko, o co ich prosiłam, wykonali! Przestawili wszystkie meble tak, jak chciałam! Oni naprawdę to zrobili!
Nic: Chłopaki… Czy wy… pogodziliście się? – zapytałam z odrobiną nadziei
Wyglądali, jakby naprawdę wszystko było OK. Zastanawiałam się tylko, czy to prawda, czy może tak mi się tylko wydaje.
Kas: Co ty się taka ciekawska zrobiłaś?
Nic: Po to was tutaj ściągnęłam, żeby się dowiedzieć.
Kas: Tak, tak. A przynajmniej nie będziemy na siebie warczeć.
Nic: Yeah! – ucieszyłam się i rzuciłam się do przytulenia ich

***
Zaczęliśmy oglądać film. Leżałam po środku, a oni po obydwu moich stronach. Nie cierpiałam horrorów, po prostu nie cierpiałam, ale Kastiel zaczął przekonywać i… poddałam się. A teraz wiedziałam, że to nie był dobry pomysł. Nie mogłam patrzeć na lejącą się krew, na ohydną rzeź – po prostu. I właśnie w tamtym momencie dało się słyszeć dzwonek do drzwi. Jak na skrzydłach wyleciałam z pokoju, słysząc za sobą salwę śmiechu.
Titi już stała przy drzwiach z zamiarem otwarcia ich.
Nic: O jesteś, to ja… - zamarłam, bo ciocia otworzyła; Zdębiałam, poczułam się jak sparaliżowana, dosłownie. Nigdy w życiu, nigdy, nie spodziewałam się… To niemożliwe. Po co, dlaczego on tutaj przyjechał?!
Edd. Mój były chłopak. Ten, który kiedyś codziennie szeptał mi do ucha, że mnie kocha. Później zdradził, zostawił dla jakieś laluni, z którą potem przyjechał i… chciał mnie zgwałcić. Potwór, przez którego bałam się jak nigdy, przed którym uratował mnie Kastiel, gdy ja już się pogodziłam z myślą, że to się stanie.
Edd: Dzień dobry. – wychrypiał tylko tyle, patrząc na mnie uważnie, ale z widocznym bólem
Titi: Dzień dobry? – warknęła – Jak śmiesz przyjeżdżać tutaj i mówić „dzień dobry”?
Edd: Ja…
Titi: Do widzenia. – mlasnęła skonsternowana
Nic: Titi… - zareagowała; Spojrzała na mnie za zdziwieniem, a mój wzrok powiedział jej wszystko.
Titi: Będę w salonie. – rzuciła tylko, wychodząc z korytarza i mrucząc coś pod nosem.
Założyłam kurtkę i wyszłam za próg domu, przymykając drzwi. Wiał zimny, przeszywający wiatr, lecz nie mogłam jednoznacznie stwierdzić, czy dreszcze przechodziły mnie z powodu podmuchów, czy może na jego widok.
Nic: Co ty tutaj robisz? – syknęłam wściekle
Co za bezczelność, żeby po tym, co nawyrabiał, przyjechać tu i tak bezkarnie patrzeć mi w oczy! Myślałam, że go za chwilę zwyzywam, że uderzę!
Edd: Musiałem, musiałem cię zobaczyć… - szepnął spokojnie – Kiedy wczoraj cię usłyszałem, nie mogłem się powstrzymać…
Nic: Nie wydaje mi się, żebyśmy rozmawiali. – fuknęłam ze złością
Edd: Dzwoniłem do ciebie. – odpowiedział jak gdyby nigdy nic
Wtedy w mojej głowie coś zaświtało. Ten głuchy telefon… A więc to był on!
Nic: Żal mi cię. Twoja laleczka cię zostawiła? Nie dziwię jej się. – prychnęłam wściekle
Edd: Posłuchaj…
Nic: Nie, nie będziesz mi rozkazywał! Wynoś się, nie chcę cię widzieć! – krzyknęłam
Edd: Daj mi coś wyjaśnić. – zirytował się, lecz po sekundzie uspokoił się – Kocham cię, rozumiesz?
Nic: Chyba sobie żartujesz. – obruszyłam się
Edd: Zwariowałem. Susan zawróciła mi chwilowo w głowie, nie wiem, czemu cię rzuciłem. Zmieniła mnie wtedy, stałem się taki zimny…
Nic: Zimny? Zimny?! I dlatego w parku chciałeś mnie zgwałcić?! – oburzyłam się jeszcze bardziej
Edd: Proszę cię, nawet o tym nie mów… - jęknął – Nie przypominaj mi, błagam.
Nic: Dlaczego niby nie? Wiesz w ogóle, co ja wtedy czułam?!
Edd: Chciałem ci to jakoś wynagrodzić, przeprosić. Te kwiaty, perfu…
Nic: One były od ciebie?! – podniosłam głos w zdziwieniu
Edd: Tak, myślałem, że się domyśliłaś.
Nic: Poczekaj tu na mnie, zaraz ci przyniosę ten flakonik tandetnego pachnidła!
Edd: Nicola, słonko…
Nic: Nie mów tak do mnie!
Edd: Lubiłaś, gdy tak cię nazywałem. Słoneczko, żabko…
Nic: Przestań! Żegnam, nie przychodź tutaj już nigdy więcej!
Usłyszałam coś głośnego w domu. Obejrzałam się i ujrzałam maszerujących u nam Kastiela i Lysandra.
Kas: Co to za krzyki?
Edd: Kwiatuszku…
Lys: Coś ty powiedział? – wtrącił się natychmiast, podnosząc głos
Edd wyraźnie się zmieszał. Najwyraźniej widział, że jego gadanie nie ma większego sensu. Chyba nie myślał, że mu wybaczę i zostaniemy, tfu, przyjaciółmi! W życiu!
Edd: Kocham cię, zrozum to! – nie dając za wygraną, plótł dalej
Nic: Nie! To ty zrozum, że cię nienawidzę!
Edd: Wybacz mi! Byłem głupi! – drążył rozpaczliwie, łapiąc za moją rękę i ściskając ją mocno
Nic: Ała! To boli! – wyrywałam się
Do akcji wkroczył Kastiel. Chwycił blondyna ze ramię i popchnął, w związku z czym ten zachwiał się.
Edd: Kim wy jesteście, do cholery?! 

Nic: Nie takim tonem, to po pierwsze! Moi przyjaciele, jak bardzo chcesz wiedzieć.
Edd: A ja? Kim ja dla ciebie jestem? – zapytał, rozmasowując miejsce szarpnięcia
Zamilkłam, wyszukując odpowiedniego słowa. Nienawidziłam go, dla mnie mógłby nie istnieć. Kiedyś nawet bym tak nie pomyślała. Kochałam go, szalenie go kochałam, a on mnie zawiódł i wykorzystał. I to nie jeden raz.
Nic: Nikim. – szepnęłam, ale byłam pewna, że to właściwe określenie
W jego oczach dojrzałam ból, rozpacz, rozżalenie, smutek i boleść jednocześnie. Nawet jeśli mówił szczerze, ja nie mogłam mu wybaczyć. Zranił zbyt mocno, by to było możliwe. Chciałam, by zostawił mnie w spokoju, bo każde spojrzenie na niego zmuszało do potężnego wysiłku. Może kochał, może żałował, może zrozumiał, lecz to już teraz nie miało znaczenia. Skończyłam z przeszłością. A tym samym, skończyłam z nim.


________________________________________________

Kastiel zawarł rozejm z Lysandrem :)
Lubicie Edd'a, czy raczej nie? ;)
Buziaki i do następnego! :D

niedziela, 27 lipca 2014

♥♥♥ 20 000 wyświetleń ♥♥♥

Wiecie, że to już prawie dziewięć miesięcy, odkąd ten blog istnieje? Kiedyś marzyłam o dziesięciu tysiącach, a tu wskoczyło aż dwadzieścia <3
Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę. Naprawdę, to dla mnie ogromne wyróżnienie, że wszyscy tutaj jesteście.
Chciałabym bardzo podziękować tym, którzy wspierają/wspierali mnie komentarzami. A są to:
Afrodyta Julianna, Agnieszka Gumichowa, Akinot .W, Alice Jones, Alice lenka, Ania STRIT, Artystyczna Dusza, Ayidia, Bella Muerte, Bid Boss (Marcela Liv), Clara M, Dagmara Kaa, Delfina, Domaa Domcia, Jenny Wayen, Julia Robak, Kasia Bryk, Kaśka,Kicia, Klaudia Wysokińska, l.o.v.e, Li Jula, mademoiselle, Marta Barak, Megss, Mentosy Gurą, MeryKerryPlay, Miki †, Mishi, Naćpana Żelkami, Natalia Mikołajczyk, Olcia Ola, Oliwia Robak, Paula Łyczko, Paulina Wisińska, Początkująca Pisarka, Ruri – chan, Sandzik k, Slotkasasa, Smile Illusion, Taka FajnaXD, Tyśka, ULa :D, Wiku – senpai, xTiti (Szataniątko – Elayra ♥). A także wielu Anonimów, których niestety z "nazwy" nie mogę wymienić :(
Żeby nie było, kolejność alfabetyczna :P Każdy, kto choć raz skomentował, pojawił się na liście ;)
Chcę też przeprosić za to, że może nie raz kogoś zdenerwowałam/denerwuję. Jeśli kiedykolwiek byłam niemiła, bardzo przepraszam.
Nie planuję z tej okazji żadnych niespodzianek, czy czegoś takiego. Rozdziały muszą wystarczyć ;) 
Kolejny raz wielkie dzięki, za wszystko! Za to, że czytacie, komentujecie, za to, że jesteście ze mną! :D


czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział XLV

Dobra, dodaję jednak dzisiaj, chociaż mówiłam, że w następnym tygodniu. Oprócz tego, mam już napisane trzy rozdziały do przodu (spójrzcie sobie w prawo na "Postęp w pisaniu...), a niedługo zaczynam kolejny :)
A! Zapomniałabym! ANKIETA!!! -------------------------------------------------->
Miłego czytanka ;)

________________________________________________________________________

Obudziło mnie stukanie dochodzące z dołu. Przeklęłam w duchu tego, kto wyrwał mnie ze snu. Było przecież rano! Chciałam jeszcze trochę podrzemać, wypocząć po tej ciężkiej nocy. Oczywiście nie mogło do tego dojść.
Przekręciłam głowę w bok i ujrzałam śpiącego Lysandra. Nawet nie pamiętam, kiedy doszliśmy do pokoju, bo po północy padałam ze zmęczenia. Najwidoczniej nie jestem przystosowana do zarywania nocy i imprezowania aż do świtu. Zazdrościłam chłopakowi, że ma taki twardy sen.
Po cichu, żeby tylko go nie wybudzić, podniosłam się powoli z łóżka. Przyjrzałam się mu z uśmiechem, myśląc o tym, że podczas snu wygląda bezbronnie, jak malutkie, urocze dziecko. Widząc, że zdarł z siebie koc, szczelnie okryłam nim go, dając buziaka w policzek. Później trochę ułożyłam sobie włosy, z leżącej przy szafie torebki wyjęłam kosmetyki i poprawiłam sobie urodę. Chyba muszę poprosić Lysia, żeby kupił toaletkę, bo robienie make-up’u przed miniaturowym, podręcznym lustereczkiem było jedną wielką katorgą.
Na dole ujrzałam podbuzowaną Rozalię, która robiła stertę kanapek. Przywitałam się z nią, a ta na mnie spojrzała, przyprawiając o dreszcze.
Nic: O matko, Roza, wyglądasz jak zombie!
Roz: Co ty nie powiesz? Leo nie ma w pokoju toaletki, a tyle razy mu przypominałam, by mi ją zorganizował!
Nic: Śmieszne, bo jeszcze przed chwilą myślałam dokładnie o tym samym. – zaśmiałam się
Roz: Ty przynajmniej przypominasz człowieka… - westchnęła głęboko
Nic: Idź coś ze sobą zrób, ja dokończę za ciebie.
Roz: Naprawdę? Kochana jesteś. – zaświergotała
Uradowana pognała na piętro, zostawiając mi przygotowywanie śniadania. Zdziwiło mnie trochę, że jeszcze nikt nie wstał. I wykrakałam.
„Co będzie do jedzenia?” – doszło do moich uszu, a kiedy obejrzałam się, zobaczyłam schodzącego po schodach blondyna, przecierającego oczy
Nic: Kanapki. – odpowiedziałam, nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem
…: Kanapki? – powtórzył zawiedziony
Nic: Chcesz coś innego, to zadzwoń po catering. – odparłam zgryźliwie
…: No już, chciałem się tylko upewnić. Zack jestem. – przedstawił się, podchodząc do mnie
Nic: Nicola. – odrzekłam, uśmiechając się do chłopaka przyjaźnie
Zack: Świta mi coś, że wczoraj z tobą tańczyłem. Powiedz mi, jeśli się mylę.
Nic: To prawda. To ty nastąpiłeś mi na nogę. – wspomniałam, na co oboje się zaśmialiśmy
Zack: Wybacz, wypadki się zdarzają.
Nic: Ach, tak? A co powiesz moim obolałym palcom na stopie? – podniosłam brew w geście wesołości
Zack: Przepraszam. – rzekł rozbawiony – To mogę już kanapkę?
Nic: Możesz. I tak już skończyłam.
Przestawiłam talerz na stół kuchenny, słysząc kroki na schodach i kilka damskich głosów. Moim oczom ukazało się pięć dziewczyn w miniówach, wymalowanych i takich wymuskanych.
Nawet nie pytając, ani nie dziękując, wzięły po jednej kromie i wyszły z domu, nie żegnając się.
Zack: Ta kultura…
Nic: Prawda? Właśnie, z której jesteś klasy? Jakoś nigdy się nie spotkaliśmy, nie?
Zack: Zgadza się. To dlatego, że kumpluję się z Leo, ten sam rocznik.
Nic: Starszy ode mnie o trzy lata? – zdziwiłam się, bo wydawał się moim rówieśnikiem – Nie wyglądasz.
Zack: Ale że co, taki przystojny?
Nic: Chciałbyś chyba. Taki stary, miałam na myśli.
Pokręcił głową, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu.
„Zack! Zack, kochanie!” – wrzasnęła na górze jakaś laska
Zack: Na dole jestem! – odkrzyknął do niej, po czym zwrócił się do mnie – Moja dziewczyna, Lana. Wiesz, chorobliwa zazdrośnica sprawdza, czy nie znalazłem sobie nowej dziewczyny. – wywrócił oczami – Ale cóż ja poradzę? Kocham ją i nic z tym nie robię, a ta lata ze mną ciągle i kontroluje. – westchnął
La: Zack, kto to jest? – zapytała od razu po pojawieniu się w kuchni, niemal zabijając mnie wzrokiem
Nic: Spokojnie, tylko rozmawiamy. – uspokoiłam ją
La: Masz chłopaka? – zapytała prosto z mostu
Nic: Mam.
La: To masz szczęście. – rzuciła, na co prychnęłam – Już się wystraszyłam, że uciekłeś do innej. – rzekła smutno, przymilnie go obejmując
W tamtym momencie pomyślałam sobie tylko tyle, że faktycznie mam szczęście. Ani ja, ani Lys nie mamy podobnych manii i podejrzeń w stosunku do siebie nawzajem. Tworzymy naprawdę szczęśliwy związek, bez jakichś niepotrzebnych insynuacji.
La: Chodź, koteczku, idziemy już stąd.
Chłopak z grobową miną jej przytaknął, gdy stali już w progu domu, wychyliłam się i krzyknęłam mu „powodzenia”.
Gdy sama zjadłam już dwie kanapki, dołączyła do mnie Rozalia, już ogarnięta i zadowolona z siebie. Za nią pojawił się Leo, a później także Lysander.
Nic: O, organizatorzy imprezy wstali. Jak samopoczucie? – zapytałam, na co jako odpowiedź otrzymałam grymas na twarzach chłopców
Nic: Lys, jak Lys, ale ciebie Leo wczoraj w ogóle nie widziałam. – zauważyłam
Roz: Bo padł już po pierwszych dwóch godzinach. – bąknęła niezadowolona Rozalia – Nawet zatańczyć nie mogliśmy.
Nic: Serio? – zachichotałam – Lysander zasnął godzinę później, też niewiele lepiej.
Leo: Mamy po prostu słabą głowę do picia. To po tacie.
Dokończyłam śniadanie, jedząc wraz z nimi. Rozalia non stop opowiadała o tańcach z różnymi chłopakami, co wyraźnie nie spodobało się Leo, w związku z czym po pewnym czasie wywiązał się konflikt, który ja, jako mediator, musiałam rozwiązać. Zaniepokoiło mnie trochę, że Lysander siedział bez słowa, nie słuchając nas, tylko dłubał palcem w chlebie. Zachowywał się dość dziwnie, w szczególności, że nawet się ze mną nie przywitał. Dlatego w chwili, w której białowłosa zabrała swojego chłopaka na spacer, z czego Leo nie był zbyt zadowolony, wypytałam Lysandra o co chodzi.
Nic: Czemu nic nie mówisz? – zagadnęłam, wstawiając talerze do zlewu i rozpoczynając zmywanie – Hej, słyszysz mnie? – powtórzyłam, oglądając się za siebie; Stał tuż za mną.
Lys: Zawaliłem. Ja też ani razu nie poprosiłem cię do tańca. – wytłumaczył z przejęciem
Uśmiechnęłam się kolejny raz. Tylko on mógł wymyślić i powiedzieć coś tak rozbrajającego.
Nic: Nic nie szkodzi, Lysiu. – powiedziałam szczerze – Nie gniewam się.
Gdyby moje dłonie nie ociekały wodą i płynem do naczyń, pogładziłabym go po policzku. W zamian obróciłam się do niego przodem, opierając się o szafkę kuchenną i unosząc ręce do góry. Dałam mu wtedy figlarnego buziaka w usta, chcąc udobruchać go i oczyścić jego wyrzuty sumienia.
Lys: Ja cię tak olałem, a ty jeszcze mnie całujesz? – zdziwił się
Nic: Nie pasuje ci taki układ? – zaśmiałam się
Lys: Pasuje, pasuje. – mruknął, obejmując mnie mocno w pasie – Jesteś aniołem, skarbie.
Nic: To w końcu aniołem, czy skarbem?
Lys: I tym, i tym. – odparł, obsypując mnie kolejnymi, słodkimi całusami – Kocham cię, myszko.

***
O jedenastej w domu znowu utworzył się niebotycznie wielki tłok. Wszyscy po kolei wstawali i zbierali swoje rzeczy, a ja z Rozą robiłyśmy za kelnerki, przynosząc im napoje i jedzenie.
Wtem ujrzałam Armina. Obserwował mnie. Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Podejść, czy nie? Niby powinnam, bo był jednym z moich najbliższych znajomych, lecz wczorajsza akcja nie skłaniała mnie ku temu.
W chwili, w której chciałam się ulotnić z obrębu jego wzroku, zatrzymał mnie.
Ar: Nicola, poczekaj. – rzucił, idąc w moją stronę – Czemu mnie dzisiaj unikasz?
Nic: Nie unikam, po prostu nie było okazji. – odparłam, patrząc w bok
Ar: Co jest? Ej, powiedz mi, jak coś nie tak. – poprosił, ale ja nadal milczałam – Posłuchaj, wypiłem jedno piwo za dużo, film mi się urwał, nie pamiętam zupełnie co działo się od pewnego momentu.
Nic: Domyślam się, że nie pamiętasz. – bąknęłam
Ar: Ale że zrobiłem, powiedziałem coś głupiego? Wyjaśnij mi to, proszę.
Nic: Tak, wygadywałeś głupoty, to prawda.
Ar: Jakie? – drążył dalej
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie skierowane prosto w jego oczy, żeby się domyślił.
Ar: Jezu… Przepraszam cię, tak bardzo cię przepraszam. Nie kontrolowałem swojego zachowania. – wymamrotał szybko, marszcząc z przejęcia czoło
Nic: Spoko. Bez problemu dałeś położyć się spać, więc nie było tak źle. – pocieszyłam go i chyba faktycznie trochę się uspokoił

***
Wracając do domu marzyłam tylko o tym, by rzucić się na łóżko i odespać zarwaną noc. Impreza, a także późniejsze sprzątanie mocno dały mi w kość.
Trzymając w dłoni ciepłą dłoń Lysa, niemal zasypiałam w marszu. Dobrze, że pilnował, bym się nie wywróciła i ciągle coś mówił. Gdy stanęliśmy pod moim domem, pożegnał się ze mną czule i dopilnował, bym na jego oczach bezpiecznie znalazła się w domu.
Mimo, że było dopiero przed piętnastą, wskoczyłam do swojego pokoju i położyłam się na mięciutkim, wygodnym łóżeczku. Nawet nie pamiętam, kiedy zdjęłam buty…

***
Dzwoniący telefon wyrwał mnie ze snu. Otworzyłam w duchu i nie wierzyłam, że się obudziłam. Byłam jeszcze tak zaspana, że podniosłam się dopiero po kilku dobrych sekundach. Połączenie już za chwilę mogło zostać zakończone, więc postanowiłam odebrać.
Nic: Halo? – zapytałam niemrawo i jakoś tak niewyraźnie
…: …
Nic: Słucham? – powtórzyłam nieco głośniej, nie dostając odzewu z drugiej strony; Doskonale słyszałam czyjś nierównomierny, w miarę szybki oddech, ktoś był przy telefonie, to pewne. Nie wychwyciłam żadnych śmiechów, dlatego to nie mógł być głupi żart dzieciaków. Przez chwilę się zaniepokoiłam, a może ktoś zasłabł przy telefonie? – Kto dzwoni? – zapytałam, mając nadzieję na otrzymanie odpowiedzi; W zamian rozmowa, jeżeli w ogóle tak można nazwać mój monolog, została zakończona.
Wzruszyłam ramionami. Pewnie to naprawdę dowcip małolatów. Nie przejmując się tym dłużej, położyłam się z powrotem i znów zaczęłam śnić.

***
Spojrzałam na zegarek – 18:22. Pomyślałam sobie, że trzeba już wstawać, ale za nic w świecie nie miałam na to ochoty. Jak tylko przypomniałam sobie, że jutro wracam do szkoły, mój dobry humor prysł.
Na dole ciocia siedziała przy stole kuchennym, trzymając się za głowę. Stało przed nią kakao, więc i mnie naszła nieopisywalnie wielka na nie ochota.
Nic: Jak się bawiłaś?
Titi: Proszę, nie przypominaj nawet. – jęknęła cicho – Wiesz jak głowa mi pękała rano? Myślałam, że nie wytrzymam.
Nic: Dalej boli?
Titi: Teraz to już nic, w porównaniu do poranka jest cudownie.
Nic: A ja czuję się wspaniale. No, trochę ociężała byłam, ale soczek pomidorowy i litry wody, które wypiłam, bardzo pomogły. – uśmiechnęłam się, zadowolona, iż nie mam takich problemów
Titi: Chyba pójdę na spacer. Masz ochotę na kakao? Zrobiłam sobie, ale nie dam rady wypić nawet łyka. – skrzywiła się
Nic: Jasne. – odparłam, wzięłam kubek i wbiegłam na górę

***
Pół godziny później brałam już ciepłą kąpiel. Standardowo, czyli przy musujących kulkach i grającym radiu. Zamiast odprężyć się i zrelaksować, rozpaczałam nad jutrzejszym szkolnym dniem. Znowu masa zajęć, prac domowych i obowiązków… Zastanawiałam się, czy nie wymyślić jakiejś wymówki, żeby tylko zostać w domu i poleniuchować. Ale nie, Titi już by się nie zgodziła, a nie chciałam bez jej wiedzy chodzić na wagary. Tego by mi nie odpuściła, z całą pewnością.
Po założeniu bielizny zmieniłam zdanie na temat mojego stroju, który właśnie wzięłam w dłonie. Po co mam zakładać ubranie dzienne, jeśli zaraz tak czy siak trzeba będzie przebrać się w piżamę? Po rozczesaniu włosów postanowiłam wybrać się do szafy i ją ubrać. Jednak kiedy usłyszałam w radiu piosenkę Inny – In Your Eyes, zaczęłam podrygiwać w takt muzyki. Śpiewając razem z wykonawczynią, szybkim krokiem przeszłam do pokoju i zaczęłam przekopywanie się przez stertę ubrań, lecz gdy do moich uszu doszedł skoczny refren, wciąż odwrócona przodem do szafy rozpoczęłam szaleńczy taniec. Bujałam biodrami, trzęsłam głową jak prawdziwy rockmen i podskakiwałam ku górze na jak największą wysokość, niczym małpa w dżungli. Bardzo lubiłam ten kawałek, a dodatkowo zebrało mi się na takie szaleństwo. Na sam koniec wykonałam dwa obroty wokół własnej osi, wymachując znalezioną piżamą. Kiedy po raz drugi coś białego mignęło mi przed oczami, zatrzymałam się, przypatrując zasuwanym drzwiom ogromnego mebla. Powoli odwróciłam głowę do tyłu, ignorując już teraz kolejne taneczne piosenki. Zdrętwiałam całkowicie. Moje sztywne nogi na początku nie pozwoliły na ucieczkę. Mogłam tylko bez ruchu patrzeć na siedzącego na moim łóżku Lysandra, uśmiechającego się po „pokazie”.
„Co on tutaj robi? Skąd się wziął? Czy widział… to?” – takie irracjonalne myśli kołatały się w mojej głowie
Wreszcie dałam radę się poruszyć, więc z prędkością światła pognałam do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, ciężko oddychając. Wyzwałam się pod nosem od debilek, bo tylko ja mogłam zrobić coś tak absurdalnego! Co ja najlepszego zrobiłam? Jak ja mu się pokażę na oczy? Czy nie mogłam przed wyjściem sprawdzić, czy nikt nie siedzi w moim pokoju? Taka wiocha! Taki obciach… Co teraz? Mam wyjść? Tak po prostu? Po tym, co zobaczył?!
Uderzyłam się dłonią w czoło, wyobrażając sobie, jak teraz ze mnie chichocze. Pewnie myśli o mnie jak o kretynce, tak, na pewno. A może lepiej wcale nie wychodzić? W końcu się zniecierpliwi i opuści pokój, dom. A wtedy zamknę się w sypialni i już nigdy więcej nie wyjdę do ludzi…
Bezsens!
Założyłam na siebie tę nieszczęsną piżamę i przekręciłam zamek w drzwiach. Stanęłam w wejściu, opierając się o framugę z opuszczoną głową i zażenowaną miną. Poczerwieniałam jak przysłowiowa piwonia, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. Tylko i wyłącznie po słyszalnych krokach doszłam do wniosku, że do mnie idzie i jeszcze bardziej sposępniałam.
Lys: Spójrz na mnie. – polecił delikatnie
Nie zrobiłam tego. Czułam się zbyt zawstydzona. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu upokorzyłam się bardziej, niż przed momentem.
Lys: Skarbie, słyszysz? – ponowił ciepło przykaz
Tym razem spełniłam jego żądanie, podnosząc niechętnie wzrok na jego twarz. Moim największym marzeniem było to, by zapaść się pod ziemię!
Lys: Jesteś wspaniała. – szepnął, przybliżając do siebie nasze usta; Pocałował mnie bardzo, ale to bardzo leciutko – Piękna… - kolejny uroczy buziak – Najwspanialsza na całym świecie. – powiedział łagodnie, ale z wyczuwalnym u niego przekonaniem
Nic: I skompromitowana. – dodałam cicho, odwracając wzrok
Chłopak złapał moje dłonie, uniósł je i splótł ze swoimi, zmuszając do patrzenia na niego.
Lys: Czułem, jakbyś tańczyła specjalnie dla mnie, tylko dla mnie. Nawet nie wiesz, jak się powstrzymywałem, żeby się na ciebie… - przerwał i chrząknął znacząco – nie rzucić.
Rozchyliłam lekko usta w zdziwieniu. On naprawdę to powiedział?
Lys: Mnie nie musisz się wstydzić. Zawsze będę cię uważał za najurokliwszą kobietę na całym świecie. I nigdy, przenigdy nie pomyślę o tobie źle. Ani nie wyśmieję. Jesteś dla mnie jak najjaśniejsza gwiazdka na niebie, kochanie. – rzekł z mocą
Słuchałam tego z zamkniętymi oczami, żeby tylko nie rozpłakać się po słowach chłopaka.
Wtedy coś do mnie dotarło. Że to on przez cały czas mówi takie rzeczy. A ode mnie jeszcze niczego takiego nie usłyszał.
Nic: Lysiu… Powinnam ci już dawno powiedzieć to wszystko, co zamierzam powiedzieć. To, że całe moje szczęście nazywam twoim imieniem. To, że teraz już każdego dnia mogę spojrzeć w niebo i z czystym sumieniem stwierdzić, że jestem cholernie spełniona. Urodziłeś się specjalnie dla mnie, misiaczku. – odparłam z przekonaniem, zapominając już o niedawnym problemie
Lys: A ty dla mnie, Nicuś. – szepnął, a ja… zastygłam w bezruchu; W oczach białowłosego, pierwszy raz w całym życiu, zobaczyłam kręcące się łzy. Wtedy i ja już nie wytrzymałam. Czułam, że jeżeli za chwilę nie przerwiemy tej chwili, zaczniemy oboje ryczeć. A przecież nie powinniś… Zaraz! Kompletne głupstwo. Właśnie, że możemy, powinniśmy.
Pamiętam tyle, że później już tylko szlochaliśmy. Może to i głupie, ale płakaliśmy ze szczęścia. Z radości, że mamy siebie i z obawy, że ktoś nam odbierze tę drugą osobę. Z bliskości. Z ogromnej, przeogromnej miłości…


________________________________________________________________________

Końcówka udała mi się najbardziej XD
Wiecie, że jeszcze kolejne dwa rozdziały i zacznie się piekło? Haha, nie ma to jak spoiler :P 
Proszę się przygotować psychicznie ;)
Chociaż w sumie same prosiłyście mnie o jakiś dramat, no to będziecie mieć. Oj, będziecie... 
Do następnego!

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział XLIV

Od razu po uderzeniu Lysander syknął głośno. Wystraszyłam się, że coś mu się stało, dlatego szybko do niego podbiegłam, łapiąc jego nadgarstek i podnosząc ku twarzy.
Lys: Zostaw. - szarpnął się, chcąc wyrwać rękę z uścisku
Nic: Daj, muszę zobaczyć, co ci jest.
Nie trzeba było długo się namyślać, żeby wysnuć wniosek, że chłopakowi wbił się pod skórę niewielki skrawek kory.
Lys: To nic takiego.
Nic: Drzazga to dla ciebie żaden problem? Chodź, trzeba zrobić z tym porządek.
Po dokładniejszych oględzinach nakazałam chłopakowi nie ruszać się z sofy. Sama poszłam po niezbędne przybory do przeprowadzenia zabiegu. Najpierw odkaziłam okolice wbitego drewna, a później pęsetą i małą igiełką ostrożnie wyjmowałam odłamki.
Nic: Boli?
Lys: Nie.
Nic: To dobrze. Zaraz kończę. – oznajmiłam, wyciągając z jego dłoni ostatni, miniaturowy skrawek; Następnie obficie polałam miejsce wodą utlenioną i nakleiłam plaster. W międzyczasie zauważyłam, że Lysander z uwagą mi się przygląda. Zrobiło mi się głupio. Nie dość, że dowiedział się o takiej rzeczy, to jeszcze przeze mnie nadwerężył rękę.
Nic: Lysiu… To nie tak… - zaczęłam się nieporadnie tłumaczyć
Lys: Ciii… Przytul się do mnie. – rzekł niepewnie, otwierając przede mną szerokie ramiona, w których po chwili się znalazłam
Nic: Naprawdę, ja odzyskałam wtedy rozum. To on chciał za wszelką cenę mnie zgiąć. Ja zawsze bardzo cię kochałam. – szepnęłam w jego ubranie
Lys: Nie pozwolę, żeby kolejna uwaga o tobie i o nim zrujnowała nas kolejny raz. To wszystko to przeszłość, dla mnie to już się nie liczy. Wierzę ci. I będę ci ufał w każdej sytuacji. – wymruczał w moje włosy

***
Szliśmy obok siebie w ciszy. To wydawało się nieprawdopodobne, że Lys zachował się tak ugodowo. Wręcz zignorował gadaninę Shona, aby nie nadwerężyć swoich uczuć. Powiedział w zamian, żebym się przytuliła…
Chyba nareszcie dojrzeliśmy. Dorośliśmy do prawdziwego związku, do pielęgnowania go i do wybaczania. Unoszenie się honorem i urażona duma poszły w niepamięć, a w zamian przyszło obopólne zaufanie i szacunek. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mnie zostawił po tym, co usłyszał. Nie zniosłabym świadomości, że straciłam znowu swoją szansę.
To, że zachował się racjonalnie i trzeźwo, było najlepszą rzeczą, która w tym momencie mogła zaistnieć.
Nic: Posłuchaj… - szepnęłam, zatrzymując go z rękaw – Wiem, że masz do mnie żal. – spojrzałam mu w oczy, w których faktycznie ujrzałam smutek; Miałam ochotę uderzyć sama siebie za tę bezmyślność, przez którą go zawiodłam. – Nie mogę sobie wybaczyć, że tak cię rozczarowałam. Powinnam ci powiedzieć, ale… Chciałam o wszystkim zapomnieć. On ciągle mnie podrywał, komplementował. A wtedy, kiedy Kim miała wypadek byłam załamana i to się stało tamtego dnia. Kazałam mu się wynosić, kiedy tylko otrzeźwiałam… - szepnęłam, tamując łzy rozżalenia; Czy ja muszę być taka naiwna, żeby wpakować się zawsze w jakąś aferę?
Lys: Strasznie się boję… - mruknął, obejmując mnie – Nie chcę, by ktoś mi cię odebrał. Nie chcę słuchać o tym, że ktoś cię dotykał… Nie byliśmy wtedy razem, ale to tak bardzo boli…
Nic: Przepraszam… Przepraszam cię za wszystko. – powiedziałam z przejętą miną
Lys: Chodźmy. Nie mówmy więcej o tym, o przeszłości, dobrze?
Nic: Dobrze. – zgodziłam się, ciesząc, że problem zażegnany – Mocno mu przyłożyłeś. – rzekłam cicho z przekornym uśmiechem, przytulona ciasno do chłopaka
Lys: Zasłużył sobie. Nikt nie ma prawa mówić tak o tobie. Może w końcu się odczepi.
Nic: Tak, na pewno. – odparłam z przekonaniem, nawet nie podejrzewając, jak bardzo się mylę

***
Doszliśmy na miejsce trzymając się za ręce. Nastrój mi się na chwilę poprawił, ale przypomniałam sobie słowa Shona, że „jeszcze go popamiętamy” i poczułam niepokój. Może to niedorzeczne, ale martwiłam się, że on jest zdolny do zemsty. Wcześniej mi powiedział, że „kiedyś będę jego”, a teraz groźby…
Czy on się… zakochał? Bo za co miał brać odwet? Jedyny powód, który byłby w miarę racjonalny, to ten, że nie chciałam mu ulec, nie pozwoliłam, żeby między mną a nim coś zaszło. Nie, przecież to absurd. Żaden człowiek nie jest zawistny aż do tego stopnia. Nawet Shon.
Lys: Nic, słuchasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie białowłosy
Nic: Co?
Lys: Widzę, że nie. Bujałaś w obłokach, mam rację?
Nic: Tak… Mówiłeś coś?
Lys: Owszem. Ostrzegałem cię, że masz się nie upijać. Do rana masz zostać trzeźwa, przynajmniej świadoma. Będzie tam część osób z naszej klasy i inni znajomi, lecz pijani koledzy Leo… Wiesz, o co mi chodzi.
Nic: Wiem, oczywiście, że wiem. Nie martw się, będę starała się nie znikać ci na długo z oczu.
Lys: Cieszę się niezmiernie. – uśmiechnął się ciepło
Nic: To wchodzimy. – odrzekłam i otworzyłam bramkę
W środku było już całkiem sporo ludzi, którzy kręcili się dosłownie wszędzie. Muzyka, na razie dość cicha, w salonie mnóstwo miejsca do tańca, a w kuchni bufet i alkohole.
Nic: I tym wszystkim zajęła się Rozalia? – zapytałam z niedowierzaniem
Lys: Uparła się, że wszystko załatwi sama. Odwaliła kawał dobrej roboty.
Nic: No ba.
Nagle zostałam porwana przez kogoś i zaciągnięta na drugi koniec salonu.
Roz: No, myślałam, że będzie gorzej.
Nic: Boże, to ty… Ależ mnie wystraszyłaś! – zmarszczyłam brwi – Ale co gorzej?
Roz: Twój strój. Chociaż widzę, że nie jest najgorzej.
Nic: Ta… Dzięki. – mruknęłam – Wszyscy już przyszli?
Roz: Wszyscy? Żartujesz sobie? To dopiero połowa, reszta się spóźnia, ale zaraz będą.
Nic: Co? Połowa? Roza, to ile ty osób zaprosiłaś?
Roz: Od Leo jest dwanaścioro gości, ja powiadomiłam jakieś dwadzieścioro. Będzie nas około trzydziestki.
Nic: Czyś ty zwariowała?! Gdzie ty chcesz pomieścić tylu ludzi?!
Roz: Spokojnie, dom jest bardzo duży. Zresztą, część na pewno pójdzie na górę. Przygotowałam trzy pokoje dla zakochanych par. – uśmiechnęła się do mnie z błyskiem w oku
Nic: O mnie nie myśl, nie mam zamiaru korzystać z twoich… A nieważne. Wracam do Lysa.
Przepchnęłam się prze tłum, bo zeszło się kolejne „stado”. Na szczęście w trakcie jakiś procent imprezowiczów wyjdzie na dwór, bo nie wyobrażam sobie, jak inaczej miałoby to wyglądać.
Lys: Tłok się zrobił. Przepraszam cię, muszę na razie iść do kumpla, bo mnie woła. Wrócę do ciebie później. – rzekł, po czym zniknął mi z oczu.
Nic: No tak...
Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy.
Nic: Armin! – krzyknęłam, by usłyszał; Odwrócił twarz w moją stronę i uśmiechnął się szeroko. – Cześć.
Ar: Cześć. Wspaniale wyglądasz. – powiedział zadowolony
Nic: Dzięki. Zatańczysz?
Ar: Czekaj, a to nie chłopak powinien o to prosić? – zapytał rozbawiony
Nic: A co to za różnica? To jak? - nalegałam
Ar: Grzechem byłoby odmówić. – oboje się zaśmialiśmy
Akurat grany był kawałek Calvina Harrisa – I Need Your Love, dlatego szaleliśmy na parkiecie, to znaczy na salonowej wykładzinie. Armin doskonale tańczył, dotrzymywał tempa i doprowadził do tego, że po zakończeniu piosenki dyszałam ze zmęczenia.
Nic: Zamęczyłeś… mnie… Wiesz? – odezwałam się, przerywając
Ar: Zawsze do… usług. – odrzekł, na co stuknęłam go lekko w ramię, uśmiechając się – Masz może ochotę na coś do picia?
Nic: Tak, zdecydowanie. Jest sok pomarańczowy? – zapytałam, na co chrząknął
Ar: Miałem na myśli coś mocniejszego. – sprostował, przez co milczałam przez moment
Nic: Chętnie. – odparłam, po czym Armin odszedł do kuchni; Zostałam na miejscu tylko dlatego, że nie miałam ochoty przeciskać się przez gromadę chętnych na odrobinę alkoholu. Czekając na niego, przyglądałam się bawiącym się ludziom.
Ar: Śrubokręt. – usłyszałam obok siebie
Nic: Co? – zdziwiłam się
Ar: Nazwa drinka. – uśmiechnął się – Trzymaj.
Nic: A, dzięki.
Ar: Spoko. – pociągnął mnie za łokieć i zaprowadził pod ścianę, o którą się oparliśmy – Słyszałem, że rozstałaś się z Kastielem. – powiedział nie patrząc w moją stronę, lecz gdy spojrzałam na niego, ujrzałam jego unoszący się kącik ust
Nic: Plotki szybko się rozchodzą, ale zgadza się.
Ar: A… Słyszałem, że teraz jesteś z Lysandrem i chciałem cię zapytać czy… Czy to prawda?
Nic: Tak. – odpowiedziałam, tak jak on wpatrując się w tańczącą na środku parę
Ar: Powiesz mi kiedy już będziesz wolna, dobra? – popatrzył na mnie, a ja także odwróciłam na niego zdziwiony wzrok; Nim zdążyłam odpowiedzieć, czarnowłosy już zniknął z pola widzenia.
O co mu chodziło? Wolna? Ale… Teraz, na tej imprezie, czy w sferze uczuciowej…? Co on… zakochał się?
Chcąc wspomóc swój mózg w myśleniu, przyłożyłam szklaneczkę do ust i przechyliłam ją, upijając kilka łyków. Jedyne określenie, które przyszło mi do głowy to: mocne. Alkohol przepłynął przez mój przełyk i będąc już w żołądku przyjemnie „rozgrzewał” od środka. Kiedy już dopijałam drinka, zobaczyłam zbliżającego się do mnie Lysandra.
Lys: Co tak sama stoisz?
Nic: Myślę. – westchnęłam
Lys: Ty ciągle o czymś myślisz, a niepotrzebnie. Zatańczysz? – zapytał, i już chciałam odpowiedzieć twierdząco, gdy poczułam niespodziewany powiew zimna; Nic dziwnego, gdyż staliśmy nieopodal wejścia, lecz od razu przeniosłam wzrok do korytarza.
W drzwiach stał Kastiel. Ale wcale nie był sam… Długonoga blondi stała u jego boku, którą obejmował. Druga, czarnowłosa tapeta praktycznie wisiała na nim z drugiej strony, patrząc lekceważąco na wszystko i wszystkich.
Rozchyliłam lekko usta ze zdziwienia, mrugając kilka razy, nie wierząc w to co widzę. Po chwili zacisnęłam mocno wargi, mrużąc w złości oczy, a że nie miałam ochoty patrzeć na to ani minuty dłużej, odeszłam stamtąd, zostawiając Lysandra samego.

***
Nic: Ty to widziałeś? – zapytałam niedowierzająco
Lys: Widziałem.
Nic: Przecież… Co za kretyn! Tyle razy powtarzał mi, że kocha, a teraz pokazuje się z jakimiś laskami. On tylko mnie wykorzystał! – krzyknęłam, maszerując do kuchni i przeciskając się między imprezowiczami
Czując za sobą idącego chłopaka, szybko chwyciłam szklankę i nalałam do niej wódki. Jednym haustem wypiłam całość, jeszcze za nim różnooki złapał mnie za rękę.
Lys: Przestań! Zachowujesz się jak dziecko. Od początku wiedziałaś, że Kastiel to podrywacz, a tacy jak oni się nie zmieniają.
Nic: Mówił, że kocha… - spuściłam wzrok
Lys: Poczekaj, przecież ty nic do niego nie czujesz… Prawda?
Nic: To mój przyjaciel… Więc dlaczego… Dlaczego tak się zachowuje? – chlipnęłam, kręcąc bezradnie głową
Lys: Nicuś, skarbie… Proszę, nie płacz. On nie jest wart twoich łez. – szepnął troskliwie do mojego ucha
Nic: Ty jesteś teraz moim najlepszym przyjacielem. – odpowiedziałam smutno, dotykając z czułością jego policzka
***
„Dobra, a teraz, żeby trochę urozmaicić ten wieczór, urządzamy konkurs!” – usłyszeliśmy wszyscy od jakiejś zupełnie obcej dziewczyny. – „Pięciu odważnych musi wstawić się do mnie i zaczynamy. Kto pierwszy wypije sześć puszek, wygrywa!” – krzyknęła, dostając w zamian głośny aplauz zgromadzonych. Na środku salonu powstało spore pole wolnego miejsca, które po chwili zajął wniesiony przez dwóch wypitych gości stolik.
Sama również czułam się ociężale. Wypicie szklanki czystego alkoholu jednak nie było zbyt dobrym pomysłem…
Nic: Pozwalasz na to? – zapytałam mojego chłopaka – Zobacz, przyszli sami spici kolesie, jeszcze trochę i padną trupem po kolejnych browarach.
Lys: Ja… Pójdę się położyć. – wystękał Lysander
Nie wiem kiedy to się stało, ale on był kompletnie pijany! Wyglądał tragicznie, a zielonkawy odcień twarzy dodatkowo utwierdzał w przekonaniu, że pod moją nieuwagę musiał wlać w siebie sporą ilość jakiegoś trunku.
Nic: Zaprowadzę cię do pokoju, bo sam chyba nie jesteś w stanie.
Na schodach utworzył się dosłowny tor przeszkód. Część siedziała, inni leżeli, śmiali się, przez co zygzakiem dotarliśmy na piętro.
Nic: Połóż się, pośpij. Obudzę cię przed północą i wstaniesz, jeśli oczywiście będziesz w stanie. – powiedziałam, prowadząc go do łóżka
Usiadł na jego skraju, łapiąc się za brzuch. Nie podobało mi się, że doprowadził się do takiego stanu. Brakowało tylko tego, żeby się wyrzygał!
Pomogłam mu się wygodnie ułożyć, a później nakryłam go kocem. Zasnął natychmiast. Miałam ochotę zrobić to samo, ale było przecież dopiero trochę po dwudziestej pierwszej. A skoro miałam jeszcze odrobinę siły, musiałam dopilnować, by nie doszło do jakiejś rozróby.
Wychodząc z pomieszczenia, zderzyłam się z jakąś dziewczyną, która leciała do łazienki, zasłaniając usta ręką. Kurczę, jeszcze chwila a wszyscy się schlają tak, że nie zostanie nikogo do zabawy.
Na dole konkurs trwał w najlepsze. Ludzie dopingowali swoich faworytów, a zawodnicy opróżniali puszkę za puszką. Niedobrze mi się zrobiło, gdy na to patrzyłam, lecz nie było siły, która teraz zdołałaby przerwać tę głupią zabawę.
Ar: Jeszcze się trzymasz?
Obróciłam się w drugą stronę i ujrzałam chwiejącego się na nogach Armina. On też…
Nic: Upiłeś się. – stwierdziłam
Ar: Trochę. Bania mi pęka.
Nic: Ciekawe od czego? – zapytałam sarkastycznie, gdy on niespodziewanie przyparł mnie do ściany swoim ciałem
Ar: Zrób coś, żeby mi przeszło. – wypalił, przybliżając swoją twarz do mojej
Nic: Armin, puść mnie.
Ar: Nie mogę.
Nic: Armin, do cholery! Przestań się wygłupiać! Idź się przespać. – powiedziałam, próbując się wydostać; Na marne.
Ar: Z tobą? Zawsze. – mruknął kusząco, próbując mnie pocałować; Nie dałam się.
Nic: Nie przeginaj!
Ar: A wiesz, że na kaca najlepszy jest wysiłek fizyczny? – zapytał zadziornie, mając na myśli jednoznaczną czynność
Nic: Zostaw moje ręce i daj mi odejść, albo kopnę cię tak, że już nigdy nie będziesz mógł mieć dzieci. – warknęłam, teraz już wściekła – Armin, chodź, ty też się położysz. Zaprowadzę cię. – rzekłam, na co zareagował skinięciem; Dobrze, że się nie opierał, tylko posłusznie wczołgał się na górę
Położyłam go w tym samym pokoju co Lysandra, bo wszystkie inne już były zapełniona śpiącymi pijakami. Na podłodze rozścieliłam koc, a czarnowłosy odpłynął po krótkiej chwili, podobnie jak wcześniej Lys.
***
Około dwudziestej trzeciej była już nieco senna, ale w pełni świadoma. Poza tym drinkiem i późniejszą porcją wódki nie wypiłam ani kropelki, a mimo to trochę bolała mnie głowa. Tańczyłam co rusz z innym chłopakiem, który porywał mnie na parkiet i szczerze mówiąc drętwiały mi nogi.
„Bujałaś się z każdym kolesiem, a mnie skrzętnie omijałaś. Może jednak wreszcie poprosisz mnie do tańca?” – usłyszałam za sobą, a po odwróceniu się zobaczyłam tego kłamliwego, fałszywego casanovę!
Nic: Chyba śnisz! – syknęłam, robiąc przy tym oburzoną minę – Po co ty tu w ogóle przychodziłeś? Nikt cię nie zapraszał! – wrzasnęłam
Działałam pod wpływem emocji. Moje zachowanie było śmieszne. Z jednej strony nie kochałam go, a odstawiałam przed nim sceny zazdrości. Z drugiej, uważałam go za przyjaciela, a odnosiłam się w stosunku do niego jakby był moim największym wrogiem.
Kas: Zaprosiła mnie Rozalia. – uśmiechnął się zaczepnie, ale jakoś tak… sympatycznie
Nic: Tych twoich panienek na pewno nie zapraszała.
Kas: Ach, więc to o nie ci chodzi. – zagwizdał pod nosem
Nic: Nie, nie o nie. Tylko o to, że… - urwałam nagle, nie chcąc okazać mu tego, że zranił mnie tak samo, jak ja jego
Kas: Że?
Nic: Nieważne.
Kas: Właśnie, że ważne.
Zamierzałam odejść, nie dał mi. Chwycił mnie w pasie, gdy już obok niego przechodziłam.
Nic: Co ty robisz? Puszczaj!
Kas: O co ci chodzi?
Nic: Dobrze wiesz, o co! Zrobiłeś mi to samo, co ja tobie! Wykorzystałeś mnie! Wmawiałeś, że kochasz, a to był tylko blef! I w dodat…
Kas: Nie. Nie okłamałem cię wtedy.
Nic: Słucham?
Milczał, zupełnie nic nie mówiąc. Zaskoczył mnie swoimi słowami, zupełnie zbił z tropu.
Nic: Jak to nie?
Kas: Ko… Ko… Kocham cię dalej. Chciałem zagłuszyć w sobie to, co do ciebie czuję i powiedziałem wtedy coś, co zrozumiałaś jednoznacznie.

Wiedziałem, że będziesz dziś z nim tutaj. Przyszedłem z tymi laskami tylko po to, żeby cię zdenerwować.
Nic: Ale… Ale po co?
Kas: A bo ja wiem?
Nic: Twój wredny i złośliwy charakter nie mógł pozwolić na urażoną dumę i postanowił mi się odwdzięczyć?
Kas: Chyba tak. – mruknął z lekkim uśmiechem
Nic: Kastiel… Ja wiem, że nie zrobiłam dobrze. Nie powinnam była liczyć na to, że kiedyś coś poczuję. To było głupie.
Kas: Trochę o tym myślałem. I wiesz co? To chyba nawet lepiej. Jak już się odkocham, to będę mógł szaleć z takimi dziuniami, że nawet sobie nie wyobrażasz. Życie singla o wiele bardziej mi pasuje, a laleczki same się do mnie kleją.
Nic: Tak… Kastiel – wieczny podrywacz. – zaśmiałam się na głos
Kas: Tylko chcę od czasu do czasu widywać się również z tobą. Chyba już zawsze będziesz dla mnie najważniejszą kobietą. – rzekł, teraz już z powagą
Nic: Dobrze, że mi wybaczyłeś. – uśmiechnęliśmy się do siebie – Przyjaciele na wieczność?
Kas: Przyjaciele na wieczność. – odpowiedział

***
Pół godziny przed północą poszłam obudzić Lysandra. Tym razem nie miałam już tak dużych problemów z dojściem na górę, bo ludzi zdecydowanie ubyło. Kilka ponoć wróciło do domu, część spała nieprzytomna w pokojach, a reszta, może z piętnaście osób się bawiło.
Nic: Lysiu, wstawaj, zaraz dwudziesta czwarta. – potrząsnęłam go za ramię, przez co wymamrotał coś niewyraźnie przez sen – Misiu, obudź się.
Pobudka nie dawała rezultatów, więc nachyliłam się nad nim i delikatnie go pocałowałam. Kiedy i to nie przyniosło zadowalających efektów, już zdecydowanie zachłanniej wpiłam się w jego lekko rozchylone usta. Obudził się, lecz wciąż zaspany nie odwdzięczył mi się ani jednym całusem.
Lys: Co się dzieje?
Nic: Wstawaj, idziemy na fajerwerki i szampana.
Lys: Połóż się na chwilę koło mnie. Tylko na minutkę, może dwie, no, chodź. – poprosił, ziewając
Spełniłam tę prośbę i leżąc obok, widziałam z bliska jego szeroki uśmiech.
Lys: Takie pobudki mógłbym mieć codziennie.
Nic: Marzysz, kotku.
Lys: No marzę, marzę. – odparł, patrząc na mnie z miłością
Nic: Pomyśleć, że wytrzymałam bez takich spojrzeń aż miesiąc…
Chłopak powoli uniósł się do pozycji siedzącej, lecz syknął głośno.
Nic: Co jest?
Lys: Głowa…
Nic: Trzeba było tyle pić? Mam nadzieję, że Roza zrobiła spore zapasy soku pomidorowego. Bo inaczej kiepsko będzie z tymi wszystkimi pijakami. – westchnęłam
Lys: Ja? Pijak? – odwrócił się ku mnie z łobuzerskim wyrazem twarzy
Nic: Ty, ty.
Zmienił pozycję w taki sposób, że leżałam pomiędzy nogami chłopaka. Ze śmiechem nagiął się nade mną i zawisł tuż nad moimi wargami.
Nic: Nie daj mi czekać. – bąknęłam, ale nie zareagował – No pocałuj mnie, głupku.
Najpierw cmoknął mnie w policzek. Potem w kącik ust. A później zrobił to, o co go poprosiłam. Całował pożądliwie, łakomie, zupełnie inaczej niż wcześniej, lecz równie cudownie. W chwili, w której pogładził mój brzuch, straciłam czucie w całym ciele, jakby porażona prądem. Ciarki przeszły mnie wtedy po całej długości, od głowy aż do stóp. Zsunięcie ust białowłosego na moją szyję doprowadziło do tego, że zaczęłam wydawać z siebie jęki przyjemności. Jeden z nich ocucił Lysa, który jak na komendę odsunął się.
Lys: Nicola… Przepraszam. Chyba za dużo wypiłem. – tłumaczył się
Nic: Nie przepraszaj. – uśmiechnęłam się blado, rumieniąc
Opuszczając pokój, konsekwentnie unikaliśmy swoich spojrzeń. Zawstydziłam się na samą myśl o chwili sprzed paru minut. Do czego to mogło doprowadzić?

*** 
Pierwsze race rozbłysły na gwieździstym, nocnym niebie. Przytulona do Lysandra z zachwytem podziwiałam kolejne wystrzeliwane petardy, od których na sklepieniu stało się kolorowo.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że to był cudowny dzień. Spędziłam dużo czasu z Lysem, odzyskałam przyjaźń i szacunek Kastiela. Bajka, po prostu bajka…


________________________________________________

Tym razem rozdział długaśny, w ramach rekompensaty za poprzednią miniaturkę :)

Ale wiecie co? Jak dla mnie, to po prostu dno. Napisałam całość, przekopiowałam do Bloggera i byłam bliska tego, żeby usunąć wszystko. Nie udał mi się. Nie podobają mi się dialogi, reakcje, opisy. I nie, nie przesadzam. Wiem, że nie raz powtarzałyście, że mam jakieś inne spojrzenie na każdą część. Cóż, jestem bardzo krytyczna, to pewnie dlatego.

Z góry dziękuję za komy :)
Do zoba! 

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział XLIII

Macie tutaj taki mini-rozdzialik, który udało mi się napisać na wyjeździe, ściślej mówiąc przez dwa wieczory. Krótki dlatego, że chciałam zakończyć właśnie w tym momencie, lecz next mam już zaczęty. W następny weekend pojawi się na pewno, być może jeszcze wcześniej. 
Powoli będziemy się zbliżać do kolejnej poważnej akcji, a w niej trochę problemów. Dużych problemów :D
Zapraszam do czytania! :)

________________________________________________

Poranna pobudka nie stanowiła dla mnie problemu. Wczorajsze wyjście sprawiało, że na samą myśl o nim na mojej twarzy pojawiał się radosny uśmiech. Przed oczami wciąż ukazywał mi się Lysander, po głowie chodziła mi myśl o naszym pierwszym pocałunku po rozłące. Nie mogłam uwierzyć, że od kilku godzin jesteśmy parą. Znowu jesteśmy.
Po porannej toalecie i przyszykowaniu się do szkoły, zbiegłam na dół, zaczynając przekopywać kuchnię w poszukiwaniu śniadania.
Już po zjedzeniu, wróciłam się po torbę i pędem wyszłam z domu, żeby jak najszybciej znowu go zobaczyć.

***
Rozalia wręcz na mnie napadła. Zaczęła trajkotać niczym przekupka na targu i nie dała spokoju, dopóki nie streściłam jej poprzedniego dnia.
Lys: Cześć. – zaskoczył mnie chłopak już przy sali lekcyjnej – Jak ci się spało?
Nic: O, hej. Dobrze, bardzo dobrze. – odpowiedziałam mu z uśmiechem, ignorując znaczące spojrzenia dwóch dziewczyn z sąsiedniej klasy
Lys: Tak? A ja całą noc nie mogłem zasnąć. Myślałem o tobie.
Zawstydziłam się po jego słowach. Rozpływałam się, gdy mówił coś tak romantycznego, kiedy w ogóle cokolwiek wypowiadał
Nic: A t… - nie mogłam dokończyć, bo w słowo weszła mi pani dyrektor, która raptem znalazła się przy naszej klasie
„Wasza nauczycielka nie dotrze dzisiaj do szkoły. W związku z tym lekcja fizyki zostaje odwołana”. – powiedziała, na co wszyscy razem zawyliśmy ze szczęścia – „Tylko pamiętajcie, że to nie oznacza dnia wolnego. Następną matematykę macie jak zwykle. I nie radzę uciekać, bo jak kogoś na tym przyłapię, od ręki wpisuję naganę. To tyle”. – dodała jeszcze, czym dość mocno przygasiła nasz entuzjazm
Lys: Co zamierzasz robić przez ten czas?
Nic: Po pierwsze to widzę, że Roza uważnie nas obserwuje i chichocze, szepcząc coś do ucha Iris. A odpowiadając na twoje pytanie, to chyba najlepszy pomysł na rozmowę z Kastielem. Gdzieś go widziałam, więc spróbuję go odszukać.
Lys: Iść z tobą?
Nic: Nie trzeba. – pokręciłam głową – Ale bardzo dziękuję, że tak mi pomagasz. – chwyciłam go dyskretnie za dłoń i ścisnęłam ją, uśmiechając się
Lys: To idź, zanim jeszcze nie podjął próby ucieczki
Nic: Tak, zdecydowanie. – potaknęłam i rozejrzałam się w poszukiwaniu wyróżniającej się czupryny
Lys: Na parapecie. – podpowiedział
Nic: Dzięki.
Nie myśląc długo, ruszyłam w stronę czerwonowłosego. Denerwowałam się, zastanawiając się jak zacząć. Mam go przeprosić? W takim razie jak zrobić o tak, aby od razu nie zakończył tej gadki?
Kiedy chłopak zorientował się, że idę w jego stronę, skrzywił się znacząco. Mógł sobie darować…
Nic: Cześć. Mogę przysiąść? – zapytałam, wskazując ruchem głowy na wolną część parapetu obok
Kas: Nie.
Miałam ochotę krzyknąć mu wtedy, żeby pocałował mnie gdzieś! No ludzie, czy to już nie przesada? Ja chciałam się przed nim usprawiedliwić! A on? Traktował mnie jak natręta…
Nic: Musimy porozmawiać. – zaczęłam delikatnie
Kas: Nie, ja niczego nie muszę. – prychnął, wystukując coś w swoim telefonie
Nie: Nie bądź taki oschły. – jęknęłam żałośnie
Czułam się podle. Czułam, jak równa mnie z ziemią. Jak poniża. To była, krótko mówiąc, straszne.
Kas: Wracaj lepiej do tego idioty. – rzucił, a mnie najnormalniej w świecie zatkało
Nic: Nie mów tak, to twój przyjaciel.
Kas: Pomyłka. To nie mój, a twój przyjaciel. Chyba, że wolisz określenie chłopak, jak tam sobie chcesz.
Nic: Kastiel, popatrz na mnie. – nakazałam, lecz on ani drgnął – Nie wierzę, że z dnia na dzień tak bardzo się zmieniłeś. Kochałeś mnie.
Kas: Wcale nie. Byłem zauroczony, co najwyżej zakochany. Byłem. – powtórzył, tym razem patrząc mi w oczy, spojrzeniem twardym i przekonującym
Nic: Mówiłeś mi, że…
Kas: Ludzie wiele mówią pod wpływem emocji, Nic. A ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.


W jednej chwili zeskoczył z parapetu, zabrał swoje rzeczy i wyminął mnie. Stałam w tym samym miejscy jak wryta. Bo jak miałam to interpretować? Tak, że on w gruncie rzeczy przez cały nasz związek bawił się mną? Że to wszystko to jedna, wielka ustawka i próbował mnie tylko zaciągnąć do łóżka, jak to miał w zwyczaju? Ale wydawał się przecież taki przejęty… Jak zdołał udawać te zatroskanie, czułość i złość? Co on miał na myśli? No co?!
Lys: I jak poszło? – usłyszałam i poczułam na ramieniu dłoń, co ściągnęło mnie na ziemię – Hej, czemu stoisz tak, jakby… Coś się stało?
Nic: Nie. T-to znaczy tak. Obawiam się, że o koniec waszej przyjaźni. Definitywny koniec całego naszego koleżeństwa. – westchnęłam strapiona

***
W domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Głowę zajmowała mi sprawa z Kastielem. Nie wiedziałam już, co mam myśleć i jaka jest prawda.
W końcu nie wytrzymałam. Zadzwoniłam.
Lys: Co tam?
Nic: Nic, tylko chciałam cię usłyszeć, tak po prostu. – wyznałam szczerze
Lys: Nie zamartwiaj się tak całą tą sprawą, skarbie.
Nic: A… rozmawialiście?
Lys: Tak. To znaczy próbowałem. Właśnie od tego wracam po tym jak zagroził, że, cytuję „wykopie mnie ze swojego podwórka, jeżeli się nie wyniosę”. Nie dał dojść mi do słowa.
Nic: To jakiś koszmar…
Lys: Przyjdę do ciebie zaraz.
Nic: Nie, nie. Potrzebuję samotnego wieczorku przy lamce wina.
Lys: Nic…
Nic: No co? Mam osiemnaście lat, prawda? Widzimy się jutro w szkole, misiu.
Lys: A pojutrze na imprezie.
Nic: Już nie mogę się doczekać.

***
Nazajutrz po szkole pognałam prosto do domu. Tym razem nie dałam namówić się Rozalii na bieganinę po sklepach w poszukiwaniu stroju na sylwestra. Powiedziałam jej, że założę coś swojego, bo w gruncie rzeczy nie miałam tyle forsy, żeby wydawać ją przy każdej okazji, z czego dziewczyna nie była zbyt zadowolona.
Po przejrzeniu zawartości swojej szafy miałam kilka opcji do wyboru. Ostatecznie zdecydowałam się na:



Dobrze, że Roza uparła się, że sama razem z Leo wszystko zorganizują, bo nie musiałam zawracać sobie głowy DJ'em i ogólnym przygotowaniem, między innymi fajerwerkami.

Kiedy kładłam się spać, zapomniałam na chwilę o wszystkich troskach. Pomyślałam sobie wtedy, że jest idealnie. Jestem z Lysandrem - czy może być lepiej?
***
Pierwszą moją myślą tuż po obudzeniu był fakt, że nadszedł sylwester. W kilka chwil ogarnęłam swój wygląd, a po śniadaniu chciałam pójść do sklepu, by nie iść do chłopaków z pustymi rękoma.
Nic: Titi, za chwilę wychodzę. - oznajmiłam siedzącej na kanapie ciotce
Titi: W porządku. Słuchaj, Nic, wybierasz się gdzieś dzisiaj?
Nic: Tak, a co?
Titi: Gdzie?
Nic: No, do Leo i Lysa.
Titi: A... Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym zaprosiła do domu kilka, może kilkanaście osób?
Nic: Jasne. Tylko mój pokój ma być zamknięty dla twoich gości, dobra?
Titi: Się wie. Poczekaj jeszcze chwilę, muszę ci o czymś powiedzieć. A raczej o kimś. - zatrzymała mnie, a ja podejrzewałam, co ma na myśli pod wyrażeniem "ktoś" - Poznałam niedawno pewnego mężczyznę. - oznajmiła, przegryzając mocno wargę, na co zrobiłam posępną minę; Bo jeśli on będzie kropla w kroplę taki jak ten beznadziejny Shon, to tym razem postąpię tak, że gość ruski rok popamięta. - Nie! Spokojnie, wiem o czym teraz myślisz. To facet w moim wieku, z dużym domem i posadą dyrektora firmy.
Nic: Żartujesz sobie?
Titi: Nicola, ja naprawdę zmądrzałam. Shon to już przeszłość, nigdy nie dam już się tak nabrać. Teraz wiem, czego przystojny, ale bezrobotny koleś może u mnie szukać. Wtedy byłam zaślepiona, ale się zmieniłam.
Nic: I pewnie chcesz, żebym przyszła i się z nim zapoznała? - mruknęłam niezadowolona
Titi: Nie. Jeszcze nie.
***
Po zakupach zadzwoniłam do Lysa, wypytując o szczegóły.
Nic: Na którą mam być?
Lys: A co, nie mówiłem ci? Przyjdę po ciebie po siedemnastej, tak, żeby na osiemnastą być już u nas.
Nic: Nie musisz przychodzić.- odparłam, bo po co miał marnować czas?
Lys: Muszę.
Nic: Dlaczego?
Lys: A wiadomo, czy ktoś nie zechce cię poderwać po drodze? - odpowiedział z wyczuwalnym rozbawieniem
Nic: Przesadzasz. - rzekłam, uśmiechając się do telefonu
Lys: Wcale nie. O taką piękną kobietę każdy byłby zazdrosny.
Znowu się zawstydziłam. Bo czy istnieje taka przedstawicielka płci pięknej, która nie chciałaby usłyszeć takich wspaniałych, romantycznych słów?
***
O piątej byłam już gotowa. Zostało mi tylko siedzieć i cierpliwie czekać na przyjście białowłosego. Kiedy usłyszałam dźwięk domofonu, od razu założyłam na ramię torebkę, a w dłoń chwyciłam reklamówkę z przekąskami. Ciotka telefonicznie zapraszała koleżanki na wieczór, dlatego wyszłam bez pożegnaniu. Lecz gdy stanęłam w progu, dosłownie mnie zatkało! Przy bramce stał... Shon!
Nic: Co ty tutaj robisz? - syknęłam wściekle, głosem ociekającym gniewem i nienawiścią
Sh: Przyszedłem po ciebie. - rzekł z uśmieszkiem
Nic: Nie wydaje mi się, żebym ciebie zapraszała. Wynoś się. - warknęłam wrogo
Sh: Uspokój się, myślałem, że wyjdziemy na jakąś imprezę sylwestrową.
"Trochę za późno o tym pomyślałeś, kolego." - usłyszeliśmy, a za tym palantem pojawił się mój Lys!
Sh: A kim ty w ogóle jesteś? - zapytał zimno białowłosego
Lys: Kimś, z kim Nicola zaraz wychodzi. - odpowiedział mu z równym chłodem - Chodź, skarbie! - krzyknął do mnie, rozwścieczając drugiego
Sh: Czekaj, a ty nie jesteś tym jej byłym białowłosym fagasem, o którym opowiadała mi Titi Sriti?
Nic: Ej! Nie pozwalaj sobie, lamusie! - wrzasnęłam na niego, ruszając w stronę ich dwóch
Sh: A ta mała nie opowiadała ci, jak się ze mną obściskiwała? Chyba wtedy nawet była z tobą, a mało brakowało, a zaciągnąłbym ją do łóżka. Gorąca z niej laseczka, wiesz? I... - w tym momencie przerwał, bo dostał w szczękę, ponieważ nie zdążyłam w porę przytrzymać pięści mojego chłopaka.
Nic: Lys!
Lys: Nigdy więcej nie waż się mówić o Nicoli w taki sposób. - warknął, niemal zabijając go wzrokiem
Shon upadł na ziemię, trzymając się za obolałe miejsce. Jednak to go nie powstrzymało przed dalszym prowokowaniem różnookiego.
Sh: Zresztą, co ja będę gadał o drobnostkach? Powiem wprost – Nicola ma bardzo wygodne łóżko. – rzekł, uśmiechając się szyderczo – Ach, nie mówiłaś swojemu kochasiowi, jak później się do mnie kleiłaś? Przytulaliśmy się wtedy, leżeliśmy na pościeli rozsypanej płatkami róż. Pamiętasz?
Nie! Powiedzcie mi, że on wcale tego nie powiedział! To tylko sen, prawda? Zaraz się obudzę, wszystko będzie jak dawniej.
Sh: A jednak. – stwierdził podnosząc się – Widzisz, facet, okłamała cię. Ten twój „skarb” puszcza się na lewo i prawo.
W tamtym momencie oberwał kolejny raz, tym razem prosto w oko.
Nic: Lysander! – pisnęłam
Lys: Przymknij się. – zwrócił się do mnie ostro – A ty lepiej zbieraj swoje szczątki i spadaj stąd.
Sh: Tylko pa…
Lys: Zjeżdżaj!
Shon, posyłając białowłosemu bojowe spojrzenia, otrzepał się i odszedł, lecz po kilku chwilach odwrócił się.
Sh: Jeszcze oboje mnie popamiętacie, zobaczycie.
Bez słowa odprowadziliśmy go wzrokiem za zakręt. A wtedy spróbowałam.
Nic: Lys… Idziemy? – zapytałam szeptem, wstydząc się po słowach ciemnowłosego
Lys: Daruj sobie. Już dosyć się nasłuchałem.
Nic: Do niczego nie doszło… Przysięgam.
Nie odzywając się, zrobił parę kroków w lewo, podchodząc się do średniej wielkości lipy.
Lys: Nie wierzę… Nie wierzę, że znowu mnie okłamałaś! – krzyknął, uderzając pięścią z dużą mocą w drzewo

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział XLII

Wiecie co? Wróciłam wczoraj z Mazur i rozdział naprawdę nie była nawet rozpoczęty, nie napisałam nawet jednego zdania. A dzisiaj tak mnie naszło, że wykorzystałam sytuację i przez pięć godzin pisałam praktycznie bez jakiejkolwiek przerwy i napisałam calusieńki rozdział :)
Przyznaję się bez bicia, słuchając smutnej piosenki, popłakałam się. Skojarzycie sobie na pewno, w którym momencie :D

________________________________________________

Nic: C-co? – zdziwiłam się
Nic nie odpowiedział, tylko patrzył czule w moje oczy. W tym momencie cały świat przestał dla mnie istnieć. Liczył się tylko on, mój kochany Lysio. Ten przystojny, męski, uroczy i taki, taki idealny mężczyzna…
Leo: Ej, gołąbeczki, sorki, że wam przeszkadzam, ale nie znam adresu.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, bo jak zwykle coś, w tym wypadku ktoś, musiał nam przerwać.
Lys: Dałem ci kartkę z nazwą ulicy, schowałeś ją do kieszeni, geniuszu.
Czarnowłosy zrobił przekorną minę, a po chwili wydobył papierek, prychając cicho.
Nic: A było tak pięknie… - westchnęłam
Leo: Spokojnie, macie dla siebie przecież cały dzień. Właśnie, jakoś wątpię w to, że rodzice byliby dumni z tego, że zwiewasz z lekcji.
Lys: Widzisz przecież, że mam ważny powód, żeby to robić.
Zarumieniłam się, bo zdałam sobie sprawę, że mówiąc o tym powodzie, miał na myśli mnie.
Leo: Czekajcie, to już chyba tu. Myślałem, że droga będzie dłuższa, a tu proszę. Zabiorę tutaj kiedyś Rozę, ucieszy się.
Lys: Faktycznie, jesteśmy na miejscu. Dzięki, bracie.

Leo: Nie ma sprawy. Kończę pracę dopiero o szesnastej, ale wyskoczę na chwilę i przyjadę po was o czternastej, więc przez te sześć godzin musicie sobie jakoś poradzić. Czekajcie na mnie dokładnie w tym miejscu.
Nic: Jasne. Ja też dziękuję, Leo.
Leo: Dobra, wysiadajcie, a ja jadę do sklepu.
Wyszliśmy z auta, odprowadzając wzrokiem oddalający się wóz. Zupełnie niekontrolowanie oparłam głowę o ramię białowłosego, obejmując ramiona rękami, bo nagle poczułam dreszcze na plecach z zimna. Lysander przygarnął mnie do siebie, a widząc, że się trzęsę, zagadnął:
Lys: Chłodno ci, prawda? Chodźmy do środka, ogrzejesz się.
Powolnym krokiem ruszyliśmy ku wejściu. Wykupiliśmy dwa bilety, a właściwie to Lysander je kupił. „Ja cię zaprosiłem, więc ja płacę. Nie sprzeciwiaj się, bo poczuję się niekomfortowo w sytuacji, gdzie kobieta musi wykosztowywać się z mojej inicjatywy”, powtarzał, gdy próbowałam przekonać go do swoich racji. W końcu się poddałam i po krótkiej chwili wchodziliśmy do tunelu otoczonego grubą szybą.
Nic: Ależ tu fenomenalnie. – szepnęłam, od razu podchodząc do ogromnego akwarium
Lys: Byłaś już kiedyś w oceanarium? – zapytał tuż za mną
Nic: Nie, nigdy. Pamiętasz… opowiadałam ci o mojej przeszłości. Nie miałam takiej szansy…
Lys: Więc jestem pierwszy, który cię tu zabrał. O, zobacz. - pokazał palcem oddaloną skałkę, a za nią kolorową miniaturkę – Piękna, co?
Nic: Tak, śliczna. W życiu nie widziałam tak ładnej ryby. – zachwyciłam się, bo faktycznie jej ubarwienie mogło oczarowywać
Lys: Ty i tak jesteś od niej urodziwsza.
Nic: Porównujesz mnie z rybą? – uśmiechnęłam się do niego, całkiem rozchmurzona
Lys: Trochę głupio zabrzmiało. – parsknął śmiechem
Nic: Trochę. Lysander, a są tu rekiny? – zmieniłam nagle temat, ponieważ uważałam za fantastyczne stać tuż przed takim ogromnym ludojadem, oddzieloną od niego tylko szybą
Lys: Wątpię, ale dla ciebie mogę pójść zapytać tego pana. – wskazał głową na mężczyznę stojącego nieopodal
Nic: Tak, proszę.
Lys: Zaczekaj tutaj, zaraz wracam.
Z uwagą obserwowałam, jak prowadzą konwersację, a różnooki kiwa głową. Niecierpliwiłam się jak mała dziewczynka, lecz to może dlatego, że nigdy nie miałam prawdziwego, udanego dzieciństwa i teraz mogłam to trochę nadrobić.
Nic: I co?
Lys: Mają tu dwa żarłacze białe.
Nic: Naprawdę? Super!
Lys: Są dopiero w akwarium na końcu, na razie pooglądamy ryby tutaj, zgoda?
Nic: A… Nie moglibyśmy od razu do nich przejść? – zadałam pytanie, zagryzając wargę
Lys: Jesteś w gorącej wodzie kąpana, wiesz?
Nic: Wiem, wiem. To co? – drążyłam dalej, pełna nadziei
Lys: Dla ciebie wszystko.
Rozjaśniłam się od razu i natychmiast rozpoczęłam marsz ku tym potworom. Mijałam wielu zafascynowanych ludzi, którzy robili sobie zdjęcia na tle zbiorników. A ja nie wzięłam aparatu… Trudno. Przyspieszyłam nieco kroku, słysząc za sobą śmiech towarzysza.
Nic: Kiedyś mi powtarzałeś, że nigdy nie będziesz się ze mnie śmiał. – mruknęłam, stając i zakładając ręce na piersi
Lys: Kiedy widzę cię taką zaaferowaną i podekscytowaną, nie mogę powstrzymać radości. Przepraszam, że tak chichoczę.
I znowu przekabacił mnie na swoją stronę. Oczarowywał mnie każdym słowem, gestem, dosłownie wszystkim. Był dla mnie ideałem, a ja miałam ten ideał tuż obok siebie po długiej rozłące. Ulegałam mu w jednej chwili, ale o dziwo wcale mnie to nie irytowało.
Nic: Przecież żartuję. Lepiej powiedz mi, gdzie jest to akwarium. Jesteśmy na końcu, a nic tu nie ma. – zmarkotniałam nagle, a kiedy odwróciłam się do tyłu… - Aaaaaa! – wrzasnęłam, upadłam na tyłek i zakryłam usta rękoma
To monstrum przepłynęło tuż przy szybie, kilkanaście centymetrów od mojego nosa!
Lys: Nicola! Hej, nic ci nie jest? – zapytał zatroskany, kucając przy mnie i dotykając mojego policzka
Nic: Ni-nie wiem…
Nie rozglądałam się, ale czułam, że przygląda nam się spora grupka zwiedzających. Natychmiast poczerwieniałam ze wstydu i próbowałam ze wszystkich sił opanować w szaleńczym tempie bijące serce. Co za obciach, kompromitacja, wiocha!
Nic: Jezu, przepraszam, wystraszyłam się. Nie spodziewałam się, że… - przerwałam, nabierając głębokiego oddechu
Lys: W porządku. To zabawne, że tak chciałaś stanąć oko w oko z rekinem, a tak mocno się go wystraszyłaś.
Nic: O nie, teraz już nie chcę. Chodźmy stąd i to szybko.
Zauważyłam tylko jak się uśmiechnął. I chociaż sama dalej byłam przerażona, to jednak musiało być zabawne. Cieszyłam się jednak, że Lysander mnie nie wyśmiał. On tylko pomógł mi wstać, otrzepać się i zmieniając temat, zapomniał o niedawnej sytuacji. Jego takt i wyczucie wzbudzały we mnie duże uznanie, bardzo duże.

***
Oglądaliśmy akwaria jeszcze ponad trzy godziny. Śmiałam się przy tym co niemiara, szczególnie przez komiczny wygląd niektórych ryb. Na przykład ryba z przezroczystą głową - Macropina microstoma, albo ryba z kolcami, której nazwy za nic w świecie nie potrafiłam zapamiętać. W ogóle pomysł Lysandra na oceanarium był chyba najlepszym, na jaki tylko mógł wpaść.
Nic: To co? Koniec?
Lys: Chyba tak, zobaczyliśmy już chyba wszystkie ryby po dwa razy.
Nic: Yhm. Chodźmy do wyjścia. – rzekłam i zrobiłam już krok w przód, gdy poczułam, że chłopak delikatnie łapie mnie za nadgarstek – Co? – odwróciłam się do niego z zapytaniem
Lys: Muszę ci coś powiedzieć. – odparł, prowadząc mnie w stronę szyby i opierając o nią plecami; Sam podszedł do mnie bardzo, ale to bardzo blisko, i dosłownie zaczarował spojrzeniem. – Nie daję rady na ciebie patrzeć i nie móc dotknąć cię tak jak kiedyś. Nicola… Tak bardzo chciałbym cię teraz pocałować. – wyznał zachrypłym głosem, patrząc na mnie łamiącym się wzrokiem, w którym ukryta była tęsknota
Przełknęłam ślinę i mocniej przylgnęłam do szkła, bo poczułam, że jak za chwilę zmiękną mi nogi, upadnę bezwładnie na ziemię. Zaszumiało mi w głowie tak nagle, że na moment zamknęłam oczy. I dopiero wtedy zdołałam mu odpowiedzieć:
Nic: Zrób to. – szepnęłam ledwie słyszalnie, a po wypowiedzeniu tych dwóch słów uniosłam powieki
Chyba nie był zaskoczony. Czekał na to. Długo czekał, tak samo jak ja. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy, patrząc miękko głęboko w moje źrenice. Uśmiechał się przy tym lekko, a ja w jednej chwili przeniosłam swój wzrok na jego usta i lekko oblizałam swoje wargi, czym poszerzyłam ten uroczy uśmiech.
Nic: Zrób… - powtórzyłam jeszcze ciszej, nie mogąc już wytrzymać napięcia; Nie potrafiłam cierpliwie czekać na coś, o czym marzyłam od dawna.
Jedna chwila…
Druga…
Dzieliły nas już tylko milimetry. W całym moim ciele buzowały emocje do tego stopnia, że ledwo powstrzymałam się przed wydaniem głośnego jęku. Myślałam, że zaraz zemdleję, że prędzej umrę niż wytrwam ten przeciągający się moment.
W końcu poczułam na ustach jego wilgotne, kuszące wargi i poczułam się jak trzaśnięta piorunem, bo przez ciało przeszedł mnie dreszcz. Z każdą sekundą napierałam na niego coraz bardziej, pogłębiając pocałunek. Dotknęłam dłonią jego szyi, policzka, brody… Tak mi tego brakowało… Zarzucając mu ręce na szyję, czułam w sobie tylko nieodpartą chęć trwania w tej czynności wiecznie. Po głowie krążyło mi tylko: „tak…”, „cudownie…” i „jeszcze!”. Całe swoje pragnienie bliskości przelałam w ten przeciągający się pocałunek. Huk z tym, że przyglądają nam się obcy ludzie! Teraz najważniejsi jesteśmy tylko my, nikt więcej. Ja i Lysio, mój, tylko mój.
Zaprzestaliśmy dopiero po dobrej chwili. Teraz przepełniał mnie entuzjazm, który przelałam w promienny uśmiech. Miałam ochotę wykrzyczeć tym wszystkim, którzy stali dookoła, że go kocham, że Lysander jest całym moim światem.
Dłoń chłopaka przeniosła się na mój policzek, później ześlizgnęła się na szyję, w geście przepełnionym ciepłem i urokliwością.
Lys: Kocham cię. Kocham cię tak mocno, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem. – wymruczał rzewnie
Nic: Ja też cię bardzo kocham, Lys. – odparłam z równym zapałem
Lys: Proszę cię, proszę, bądź ze mną. Nie przeżyję bez ciebie już ani jednego dnia, to zbyt trudne. – rzekł z przekonaniem
Zamarłam. On… On prosi mnie, bym… bym powiedziała, że znowu zostanę jego dziewczyną… Teraz już nie wytrzymałam, pękłam. Pozwoliłam dwóm łzom wypłynąć z moich oczu, a później kolejnym. Mieliśmy znów być parą, trzymać się za ręce, całować, przytulać… To wykraczało poza granice moich marzeń. Tak, to znaczyło dla mnie więcej niż jakieś tam spełnione marzenie. Czułam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi, w całej galaktyce, kosmosie!
Nic: Kocham cię… Nie zostawiaj mnie więcej, błagam cię… Chcę już na zawsze być razem z tobą…
Wtedy mnie przytulił. Przytulił mocno, troskliwie, opiekuńczo. Przytulił tak, że nie chciałam opuszczać tego uścisku, pragnęłam pozostać w nim do końca świata.
Lys: Jesteś spełnieniem moich snów i marzeń. Nigdy cię nie opuszczę, obiecuję.
Liczył się dla mnie już tylko Lysander i niczego poza nim nie widziałam. Między innymi tylu osób, którzy wpatrzeni w naszą dwójkę, płakali ukradkiem, przyglądając się nam. Nam, czyli dwójce młodych ludzi, przeznaczonym sobie, niczym dwie połówki jabłka.

***
Wyszliśmy z budynku przytuleni do siebie mocno. Wciąż jeszcze nie mogłam uwierzyć w to, co działo się przed kilkunastoma minutami. W to, że Lys nadal mnie kocha, że ze mną jest, że powiedział, iż jestem spełnieniem jego marzeń.
Teraz rozmyślałam o naszych losach. Wszystkie dramaty sprowadzają tę historię na ścieżki melodramatu, albo romansu. W duchu śmiałam się przez przepełniające mnie szczęście, bo z chwili na chwilę, z załamanej, nieporadnej dziewczyny zmieniłam się w niezłą farciarę, mającą u boku faceta doskonałego.
Lys: Restauracja nadal aktualna? – zapytał w marszu
Nic: Tak. – potwierdziłam, ale zaraz się zatrzymałam, łapiąc go za rękę – Poczekaj.
Lys: Tak?
Nic: Zrobisz coś dla mnie?
Lys: Wszystko.
Nic: Więc zrób to, co robiłeś kiedyś. Powiedz do mnie „skarbie”.
Chyba zaskoczyła go moja prośba. Jednak zaraz się uśmiechnął, spełniając ją.
Lys: Zawsze byłaś i będziesz dla mnie największym skarbem. Od chwili, gdy cię spotkałem, dziękuję Bogu, że postawił mi ciebie na drodze. Jesteś moim całym sensem życia, mój kochany skarbie. – powiedział przekonująco, a mnie te słowa przejęły do granic możliwości
Nic: Zaraz się popłaczę… - zdołałam tylko tyle wyszeptać, zanim z mych oczu nie wypłynęły następne tego dnia łzy
Lys: Ty moja histeryczko… - przyciągnął mnie do siebie i objął szerokimi ramionami
Nic: Nie wiem, jak ja mogłam bez ciebie…
Lys: Też zadaję sobie to pytanie. Ale wiesz co? Nie płacz, przecież teraz już na zawsze zostanie tak, jak jest.
Nic: Nigdy nie pozwolę ci odejść. – powiedziałam, połykając łzy, i chwytając mocno za jego kurtkę – Nigdy, rozumiesz?
Lys: Nie mam takiego zamiaru, skarbie.

***
Siedzieliśmy na krzesłach w niewielkiej, przyjemnej restauracji. Stoliki z ciemnego drewna byłe okryte śnieżnobiałymi obrusami, nadającymi wnętrzu elegancki wystrój. Delikatne elementy czerni i brązu dopełniały doskonałego wyglądu lokalu.
Lys: Wybrałaś coś?
Nic: Tak, dla mnie pieczona kaczka w sosie karmelowym.
Lys: W takim razie wezmę to samo. – posłał mi czarujący uśmiech
Kiedy białowłosy złożył już zamówienie, zadzwonił do mnie telefon. Po spojrzeniu na wyświetlacz, westchnęłam.
Nic: Tak, Roza?
Roz: Mów, co robicie!
Nic: A ty nie powinnaś być w szkole?
Roz: Przerwa jest. No, opowiadaj!
Nic: Siedzimy w restauracji, za trochę ponad godzinę przyjeżdża Leo.
Roz: Nie chodziło mi o to. No wiesz…
Nic: Roza! Poczekaj, teraz macie chyba chemię, więc lepiej się ucz, bo znowu nic nie będziesz umiała, jak do tablicy pójdziesz.
Roz: Nie zmieniaj tematu. – żachnęła się
Nic: Pogadamy jak wrócę.
Roz: To niesprawiedliwe!
Nic: Roza… - irytowałam się, a ona chyba wyczuła to, że się denerwuję
Roz: Dobra, dobra, jak przyjedziesz. Cześć.
Nic: No, pa.
Rozłączyłam się i schowałam komórkę do torebki.
Lys: Panna ciekawska? – zapytał rozbawiony
Nic: Tak.
Po chwili namysłu, mój towarzysz odezwał się.
Lys: Dziś jest wtorek, a pamiętasz, że w piątek sylwester?
Nic: No… tak.
Lys: Gadałem wczoraj z Leo. Mamy możliwości, więc zorganizujemy imprezę sylwestrową. Chciałbym, żebyś się na niej pojawiła.
Nic: Przyjdę. Możesz być tego pewny.
Lys: Powiedzieliśmy Rozalii, by dzisiaj w szkole wszystkich zaprosiła, chodzi głównie o naszą klasę. Będzie też kilku znajomych Leo, ale większość to i tak ludzie z naszego liceum.
Nic: Fantastycznie! Obawiałam się, że Nowy Rok będę spędzać w domu, a tu takie miłe zaproszenie. – zachwycałam się – Tylko… Lys… A co z… Z Kastielem?
Białowłosy westchnął, milcząc przez jakiś czas.
Lys: Jego też zaprosi. A czy przyjdzie, tego nie wiem.
Nic: Muszę z nim jutro porozmawiać, może akurat zechce mnie słuchać. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Lys: Pomogę ci. Ja też spróbuję do niego dotrzeć.
Nic: Dziękuję. – uśmiechnęłam się blado
Przyniesiono nam posiłki, których po piętnastu minutach na talerzach już nie było. Kiedy już chciałam wstać, by się ubrać i wychodzić, Lysander chwycił mnie za rękę.
Lys: Poczekać jeszcze trochę, proszę. Do przyjazdu Leo jest jeszcze niemal pół godziny.
Zawahałam się, bo przecież mogliśmy poczekać tam, przy oceanarium, niż tutaj.
Nic: No dobrze, jak wolisz. – zgodziłam się, ale coś w jego spojrzeniu mnie zaciekawiło; Był podekscytowany. – Kombinujesz coś, widzę to. – uśmiechnęłam się triumfalnie – Powiedz, o co chodzi.
Milczał. I ja też milczałam, bo… sama nie wiem. Chyba nie chciałam przerywać tego momentu.
Może po minucie, może po dwóch, drzwi restauracji otworzyły się. Nie zwróciłabym, na to większej uwagi, gdyby nie to, że pewien mężczyzna z ogromnym bukietem czerwonych róż szedł w naszą stronę, a później zatrzymał się przy naszym stoliku. Spojrzałam osłupiała na różnookiego, lecz on już na mnie nie patrzył, tylko konwersował z owym facetem.
…: Polecam się na przyszłość.
Lys: Dziękuję.
Raz, dwa i nieznajomy pan zniknął z restauracji. Wstałam zdumiona i zerknęłam na niego z pytaniem wymalowanym na twarzy.
Lys: To w dowód mojej bezgranicznej miłości, skarbie. Jesteś kobietą mojego życia, pamiętaj o tym, myszko. – z ujmującym uśmiechem na ustach wyciągnął do mnie ręce z kwiatami
Przyjęłam od niego róże i zaniemówiłam. W pierwszej chwili nie mogłam mu nawet podziękować, zrobić czegokolwiek w zamian.
Gdy doszłam do siebie po tym szoku, zamrugałam kilka razy i odparłam, nie kryjąc wzruszenia:
Nic: Jesteś najcudowniejszym mężczyzną na świecie. Lys… Nie musiałeś.
Lys: Musiałem. – zapewnił promiennie
Odłożyłam bukiet na stół i podeszłam do niego tanecznym krokiem. Wtedy się nie powstrzymywałam i po prostu przyciągnęłam go do siebie mocnym szarpnięciem za kurtkę. Wpiłam się w jego usta z zapałem, miłością i rozczuleniem. Oblała mnie kolejna fala gorąca. W brzuchu jak zwykle buzowały mi motylki, a dotyk Lysia uszczęśliwiał i uspokajał. Objął mnie w pasie, przyciskając do swojego ciała. Błądził dłońmi po moich plecach, dlatego mruczałam mu prosto w usta. Tym razem przerwał pocałunek z własnej inicjatywy, z uwagi na pracowników i nielicznych gości.
Nic: Rozpieszczasz mnie, wiesz?
Lys: Zasługujesz na to, Nic. – wymruczał wprost do mojego ucha

***
Leo nie zamierzał zignorować faktu czerwonych róż, więc od razu wypytał mnie o nie, co było raczej logiczne.
Odwiózł mnie tuż pod dom, a kiedy już wysiadłam, wyszedł również Lysander.
Nic: A ty? Nie jedziesz?
Lys: Jadę, Leo poczeka. – odpowiedział – Chciałem ci podziękować za tak udany dzień.
Nic: Nie, to ja dziękuję tobie. Wspaniale się bawiłam, mój chłopaku. – pogładziłam go po dłoni
Lys: Do zobaczenia, moja dziewczyno. – odparł i pożegnał mnie krótkim, ale przepełnionym uczuciami, pocałunkiem

________________________________________________

Bardzo proszę o komentowanie, bo akurat na Waszych opiniach o tym rozdziale bardzo, naprawdę bardzo mi zależy. Chcę porównać Wasze zdania z moim, jakoby ten rozdział wyszedł najlepszym w całym blogu. Ach, ta skromność xD
W najbliższym tygodniu również wyjeżdżam, tak więc zero komentarzy na blogach i rozdziałów tutaj. Tak na marginesie, dadałam po prawej stronie "Wakacyjne nieobecności", czyli terminy, w których nie będzie mnie w domu.
Życzę miłego wieczoru i widzimy się przy następnym rozdzialiku! :]