czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział IX

Tak jak zapowiedziałam, jest 1000, jest rozdział ;D Dzięki Jenny, jej przypada tysięczne wejście xD
Zapraszam =)

Powoli wstałam i poszłam do łazienki, zabierając ze sobą kilka gadżetów. Mianowicie, z salonu wzięłam przenośne radyjko, własność cioci oczywiście, bo zawsze uwielbiałam słuchać muzy. Dodatkowo z szafki w moim pokoju wygrzebałam trzy świeczki zapachowe truskawkowe, zakupione na shoppingu. Uwielbiałam taką atmosferę. Wtedy mogłam się odprężyć i odpocząć. Całą wannę napełniłam wodą i wlałam chyba pół butelki morskiego płynu do kąpieli. Pijana, dużo pijany... Włączyłam radyjko, zapaliłam świeczuszki, i zaczynamy!
Po pół godzinie, niechętnie wyszłam z wanny, w końcu została mi już niecała godzina, jak ja się wyrobię? Z szafy wyciągnęłam jakąś pierwszą lepszą sukienkę, znajdą się jakieś nowe butki, i będzie git. Nałożyłam ciuch, teraz delikatny makijaż, który zajął mi grubo ponad dwa kwadranse. Zapakowawszy najpotrzebniejsze przybory, zeszłam na dół. W idealnym momencie właściwie, bo akurat usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam, by je otworzyć. Zobaczyłam stojącego w progu Lysa, uśmiechniętego od ucha do ucha, a za nim drugiego, popalającego właśnie papierosa.
- Jak, gotowa? - zapytał kulturalnie.
W tym momencie nieoczekiwanie odezwał się Kastiel.
- Idziesz z nią na naszą próbę, czy na randkę, bo nie ogarniam?
- A co, zazdrosny? - odpyskowałam mu, zdezorientowana mina Lysa i bezcenny wyraz twarzy jego przyjaciela - mega.
- Zaczekaj moment, założę buty i możemy iść - rzekłam promiennie.
Ubrałam się, a kiedy założyłam moje koturny, byłam niemal równa z chłopakami. Zabrałam torebkę i zamknęłam drzwi.
- Tylko weź się nie wywal w tych butach, bo mi jeszcze siary narobisz - mruknął zgryźliwie buntownik.
Kurde, czemu się do mnie tak przywalił? 
Nie odpowiedziałam mu, tylko zrównałam się z kolegą i zaczęliśmy rozmawiać, przegadaliśmy całą drogę, a tamten ani razu się nie odezwał. W sumie to może to i dobrze. Zobaczyliśmy szkołę, poprowadzili mnie do tylnego wejścia.
- Em... Jak chcecie tam wejść?
W zasadzie dopiero teraz o tym pomyślałam.
- Wiesz, że jakiś czas temu zostało odkryte takie nowe urządzenie pozwalające na to? - zapytał czerwonowłosy, a ja popatrzyłam na niego z zaciekawieniem. - Nazywa się: klucz. 
Nie no, co ja mu takiego zrobiłam, że ma ze mnie taką polewke?
- No coś ty, a teraz, skąd macie ten najnowszy wynalazek do otwierania drzwi, którego nazwa brzmi klucz?
- Nieważne - Ukrócił dyskusję Lysander.
czyżby go skądś... ukradli? Lys by coś ukradł? Dobra, więcej pytań zadawać nie będę, nie chcę wiedzieć.
Przekręcili zamek i weszliśmy do środka. W środku było niemal pusto, stała tylko jakaś stara szafa, zakurzona szafa.
- Masz tekst? - zapytał mój prześladowca, idąc w stronę mebla, a potem otworzył drzwi. Co on robi? Zaraz się przekonałam, bo wyjął stamtąd... Gitarę? WTF? 
- I nikt nigdy tego nie odkrył? 
- Dziewczyno, przecież nikt nigdy tu nie przychodzi, kto miałby znaleźć moją gitarę? 
O ironio...
- Dobra, ej, poczekajcie, zapomniałem, że muszę do kogoś zadzwonić.  Wyjdę na dwór, zaraz wracam - powiedział Lysander, po czym zniknął za drzwiami.
- Co jaki czas robicie próby? - zapytałam zaciekawiona.
- Zależy. 
To była doprawdy wyczerpująca odpowiedź.
Zajrzałam do torebki, sprawdzając godzinę, a gdy się wyprostowałam, chłopak był bardzo, bardzo blisko mnie
- O czym rozmawiałaś dzisiaj z Rozalią? - szepnął, patrząc mi prosto w oczy.
O czym on mówi? A, tak...
- Nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? 
- Gadanie... No, to powiesz mi, czy nie? - Jego głos był taki, taki... wibrujący? I pociągający...
- Niech no się zastanowię. - Udałam zamyśloną minę. - Nie - burknęłam stanowczo.
- W sumie to nie musisz. Wszystko słyszałem. Opowiadałaś jej o mnie, prawda? 
Chłopak uśmiechnął się szarmancko. To on tak umie?
- Po raz kolejny: nie. Myślisz, że wszyscy wokoło rozmawiają tylko o tobie? Więc przykro mi, muszę cię gorzko rozczarować. Niestety, nie wszyscy. 
Co innego miałam powiedzieć? Że opowiedziałam Rozie o tamtym dniu?
- Nie udawaj, proszę. To idiotyczne. Lepiej powiedz, że bardzo chciałabyś to powtórzyć. 
Jego uwodzicielski ton głosu prawie mnie omamił. Na szczęście, przypomniałam słowa mojej przyjaciółki, że Kastiel to casanova, podrywający wszystkie napotkane dziewczyny.
- Żartujesz sobie ze mnie? Chyba... 
Nie było dane mi dokończyć, bo zabrakło mi powietrza. Chłopak delikatnie położył swoją dłoń na moim biodrze, pozbawiając mnie tchu.
- Nie zaprzeczaj, ja i tak wiem swoje - mówiąc to, przybliżył swoją twarz do mojej.
Na dodatek, właśnie w tym momencie do piwnicy wszedł Lys i zobaczył nas stojących tak blisko siebie, cholera!
- Zaczynamy? - zapytał, udając, że nic nie widział.
Może to i lepiej, ale jego wzrok i głos były takie, takie chłodne
Odsunęłam się od chłopaka i podeszłam do parapetu pod małym okienkiem, wskakując na niego. Kastiel bez słowa chwycił instrument, a drugi wyciągnął z obszernej kieszeni płaszcza notatnik, podszedł do przyjaciela i razem dyskutowali zawzięcie, zapewne o tekście piosenki Lysa. Ja w tym czasie wyjęłam swój telefon i dopiero teraz odkryłam, że dziesięć minut temu dostałam esa.
"Hejka ;) Przychodzisz dzisiaj do mnie na babskie pogaduchy. O dziewiętnastej, pasuje? Tylko nie zapomnij." - Roza, eh, nawet nie zapyta o zdanie
- O której kończymy? - zapytałam zapatrzona w wyświetlacz.
- Jeszcze nawet nie zaczęliśmy grać, a ty już chcesz zwiewać? Dlaczego? - zapytał zaciekawiony gitarzysta.
- Nie twoja sprawa - mruknęłam.
Nie miałam najmniejszego zamiaru mu się tłumaczyć. 
- Lys, ile będzie trwać próba, co? 
- Co najmniej dwie godziny, ale pewnie dłużej. Nie możesz zostać do końca, tak? - zapytał kulturalnie.
- Owszem. Roza napisała, że za godzinę mam być u niej.
- Przepraszam, że tak się wypytuję, ale coś się stało? 
Ciekawski i powściągliwy zarazem. Słodko...
- Nie, coś ty. Wiesz, takie babskie spotkanie-plotkowanie - powiedziałam z uśmiechem na ustach.
- Ach tak... To nie będę cię zatrzymywał, widzę, że to bardzo ważna sprawa. Zdążymy zagrać parę kawałków. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Rozmawialiśmy tak razem, nie zwracając uwagi na naszego towarzysza, przez co ten był wyraźnie poirytowany. Doskonale to wyczułam, cały czas go obserwowałam, o to mi właśnie chodziło. On chciał mnie zdobyć, a ja miałam nie zwracać na niego uwagi i skupiać ją na innym facecie, wzbudzając w nim zazdrość o to, że mu się oparłam. I jak na razie, idzie mi doskonale. Mam nadzieję, że tak zostanie i się uda. Matko, do czego ta kłótnia z Amber doprowadziła? Staję się podła i bezuczuciowa. A co tam.
Odpisałam tylko jeszcze Rozalii:
"Oki. Będę, nie zapomnę ;D"
Zaczęli grać, słuchałam uważnie ich pokazu. Lysander ma taki cudowny głos... A Kastiel, Kastiel wręcz wymiata na gitarze. Coś tak czuję, że czeka ich świetna przyszłość. Po dwóch piosenkach, które w moim przekonaniu były superaśnie zagrane i zaśpiewane, Lys niespodziewanie zaproponował mi, żebym dołączyła.
- Jestem pewien, że masz piękny głos. Chodź, teraz ty zaśpiewasz. - Zachęcał mnie.
- No co ty. Nie, ja nie umiem śpiewać, poza tym nie znam tekstu. - Wymigiwałam się, bo naprawdę nie miałam na to ochoty.
- Jedna piosenka. Mam przy sobie tekst, dasz radę. Nie daj się długo prosić. 
- Dobra, dobra, dawaj mi to. 
Może nie będzie tak źle.
Wzięłam jego notatnik, przeleciałam tekst.
- Kastiel, zagraj to jeszcze raz, przetestujemy ją. - Uśmiechnął się.
- Tylko spróbuj nie fałszować za bardzo, żeby szyba w oknie nie pękła, dobra?
- Och, weź się już zamknij i nie gadaj tyle, tylko zaczynaj - warknęłam.
Wyszło mi całkiem nieźle, a byłoby świetnie, gdybym na koniec, przy wysokim dźwięku nie wydała z siebie głośnego pisku, przez co Kastiel natychmiast się zatrzymał i pokładał ze śmichu. Na twarzy Lysa też widziałam cień uśmiechu, był wyraźnie rozbawiony. Spuściłam wzrok z zażenowania, ale zaraz się odezwałam w swojej obronie.
- Może jak jesteś taki mądry, to ty zaśpiewasz? - Zwróciłam się do czerwonowłosego, na co białowłosy się zaśmiał.
- Kastiel? Śpiewać? - Dusił w sobie śmiech.
- No co? Myślisz, że nie umiem, hę? No to się przekonamy - powiedział do drugiego, by po chwili kontynuować. - Dawaj mi ten notatnik, zaśpiewam. Ale i tak zrobię to lepiej niż ty, ot co - burknął, patrząc na mnie.
- Zobaczymy. A tak w ogóle, to szczerze w to wątpię - zakpiłam.
- Dawaj ten tekst. 
Zabierając notes z moich rąk, dotknął mych dłoni swoimi w uwodzicielskim geście. Głupek...
- Wszystko pięknie, ale kto zagra?
 - Ja - powiedziałam dumnie.
- Umiesz grać na gitarze?! - wykrzyknął zdziwiony Kastiel.
- Nie. Co z tego? - zapytałam.
- To, że mi ją zepsujesz. Nie dotykaj jej, znając ciebie, wszystko w niej sknocisz.
- Skąd ta pewność? Myślisz, że jestem jakąś niezdarą? - zapytałam z pretensją.
- Dokładnie. Lysander, spróbuj zagrać, ty przynajmniej masz o tym jakieś pojęcie.
Podeszłam naburmuszona jak mała rozkapryszona dziewczynka do parapetu i usiadłam tam z nadąsaną miną, ale zaraz mi przeszło. Słysząc niedołężną grę Lysa, który najwidoczniej nie miał  zielonego pojęcia o grze na instrumentach i Kasa, który z tak poważnym wyrazem twarzy stał na środku i przy każdym wyższym lub niższym dźwięku piszczał albo burczał, prawie spadłam na ziemię. Nie mogłam się powstrzymać, wyciągnęłam telefon i nagrałam kilkunasto sekundowy filmik z chłopakami w roli głównej. Kiedy będę miała niezłego doła na pewno mnie rozweseli, będę miała niezłą polewke. Po wyłączeniu kamery nie wytrzymałam, i dosłownie wybuchnęłam śmiechem, a ci natychmiast przerwali swój "występ" siedmiu boleści. Całe szczęście, bo jeszcze trochę i nie dość, że pękłabym ze śmiechu, to jeszcze siadłyby mi bębenki w uszach. Patrzyli na mnie na początku trochę nietrzeźwo
- I jak nam wyszło? - Czerwonowłosy odezwał się, a właściwie zapytał dumnie, przez co znów wywołał u mnie kolejną, ogromną salwę śmiechu.
- Jak... Jak wam wyszło? - chichotałam nadal.
- Dobra, ostatni raz wziąłem do ręki gitarę. Więcej tego nie zrobię. Nigdy w życiu - zapewniał po tym, jak odetchnął głęboko.
- Może to i lepiej - podsumowałam z szerokim uśmiechem.
- A teraz powiedz, kto ma ładniejszy głos, kto zaśpiewał tą piosenkę lepiej? 
Kastiel był dumny z siebie i chyba pewny wygranej.
- No, muszę podjąć przemyślaną decyzję. Myślę, że lepsze była Nicola - powiedział, uśmiechnąwszy się do mnie wesoło.
- Co?! Przecież ona piszczała i w ogóle nie nadążała za muzyką, nie to, co ja! - Oburzył się.
Dalej siedziałam na parapecie, więc zeskoczyłam i z komórką w ręku podeszłam do awanturnika, włączyłam filmik i przestawiłam go mu prze oczy.
- Dalej uważasz, że ja byłam gorsza? - zapytałam z uniesioną do góry jedną brwią.
- C... Usuwaj to! Już! Słyszałaś?! 
Spróbował wyrwać mi urządzenie z ręki, ale się nie dałam i wyślizgnęłam sprytnie, a ten rzucił się za mną w pogoń.
Śmiałam się cały czas, bo po chwili dołączył też Lys, który również zdołał zobaczyć, że nagrałam ich, jak nieudolnie zamienili się rolami. Piwnica była duża, ale i tak po chwili zostałam zapędzona w "kozi róg" i niestety, mój aparat został mi odebrany, a moje dzieło usunięte. Zadowoleni z siebie odwrócili się i przybili żółwika, a ja właśnie coś przypomniałam. Rzuciłam się w ich stronę i wyrwałam telefon z rąk Kastiela, bo Lysander już stał przy oknie i znowu coś tam czytał, i sprawdziłam godzinę. O ja, 19:25, czyli że od prawie pół godziny powinnam być u Rozy, uuuupss...
- Kurczę, muszę iść, jestem spóźniona! - wykrzyknęłam, zabierając torebkę.
- Gdzie? Czyżbyś szła na randkę? - zapytał podejrzliwie buntownik.
- Czyżbyś znów był zazdrosny? Nie muszę ci się tłumaczyć, ale jeżeli spotkanie z przyjaciółką to dla ciebie randka, to tak.
- Wiesz, gdzie ona mieszka? Trzeba by cię tam zaprowadzić...
- Ja się tym zajmę. Spoko - odpowiedział koledze gitarzysta, a potem zwrócił się do mnie. - Tylko nie zwalniaj tempa, spieszę się do chaty.
- A co, w domu czeka na ciebie dziewczyna, hę?
- Jak widzę, ty również zazdrosna, nie?
- Również? Czyli, że ty o mnie jesteś, tak? - zapytałam rozbawiona.
Lekko się zakłopotał. W takim razie to prawda? Uuu! Czyli, że to jednak działa!
- Źle mnie zrozumiałaś. Nie o to mi chodziło. - Wymigiwał się od odpowiedzi.
- A wracając, to chciałbyś. Ale pomarzyć zawsze można.
- Jasne. I tak wiem swoje. - Zapewnił mnie.
- Tak, tak. Lys, bardzo dziękuję za wasz występ. Jeden i drugi.
Na myśl tej zamiany i ich zabawnego pokazu, śmiech po prostu rozsadzał mnie od środka.
- O tym drugim, to zapomnij. Nie byłem przygotowany. - Lysander uśmiechnął się do mnie, a ja do niego.
- Zamkniesz piwnicę, nie? I schowaj jeszcze moją ukochaną do szafy. 
Popatrzyłam na niego z niepokojem i strachem, a on zaśmiał się 
- Ukochaną gitarę, oczywiście - sprostował ze śmiechem.
Odetchnęłam z ulgą.
- Zamknę, zamknę. Idźcie już, bo Nicola jest nieźle spóźniona. 
- Jeszcze raz wielkie dzięki. Do zobaczenia jutro.
Podeszłam do białowłosego i ucałowałam go w policzek. Był zdziwiony, a raczej byli, oboje
Wyszliśmy, a Kastiel nakierował mnie w stronę domu Rozy.




Dobijamy do 1000! ;D

Kolejny rozdział pojawi się, gdy będzie 1000 wyświetleń. Mało brakuje! ;D Wszystko zależy od Was, mogę dodać już dziś xD

A tak poza tym, to chciałabym bardzo podziękować wszystkim czytelniczkom! Piszę tylko dla Was, i gdyby nie Wy, ten blog by nie istniał. 
Dziękuję :D
Ale ja durna xD



środa, 27 listopada 2013

Pytanie

Hejcia ;) Mam jeszcze jedno pytanko. Chodzi o czcionkę tekstu, czy aby nie jest za duża? Ja tego nie wiem, bo to wy czytacie, więc jeśli wam jest niewygodnie, to napiszcie.
To ta czcionka, którą piszę:
Ze snu wybudził mnie mój budzik. I to akurat wtedy, gdy w końcu udało mi się zasnąć. Shit. Przespałam może ze trzy, maksymalnie cztery godziny. Mozolnie zwlekłam się z łóżka, a kiedy wstałam, w lustrze dostrzegłam jakąś wiedźmę z potarganymi włosami i ogromnymi worami pod oczami. Przypuszczam, że gdybym teraz wyszła tak na dwór, z pewnością przynajmniej z kilkanaście osób zaszłoby na zawał, myśląc, że nawiedza ich jakaś czarownica. Chociaż to byłoby całkiem zabawne, heh...
A to ta, na którą mogę zmienić obecną:
Ze snu wybudził mnie mój budzik. I to akurat wtedy, gdy w końcu udało mi się zasnąć. Shit. Przespałam może ze trzy, maksymalnie cztery godziny. Mozolnie zwlekłam się z łóżka, a kiedy wstałam, w lustrze dostrzegłam jakąś wiedźmę z potarganymi włosami i ogromnymi worami pod oczami. Przypuszczam, że gdybym teraz wyszła tak na dwór, z pewnością przynajmniej z kilkanaście osób zaszłoby na zawał, myśląc, że nawiedza ich jakaś czarownica. Chociaż to byłoby całkiem zabawne, heh...
Piszcie w komentach. Dla mnie to żaden problem, żeby to zmienić ;D
Jeśli dzisiaj będzie 1000 wyświetleń, to dodaję następny ;D Wszystko zależy od Was xD

Rozdział VIII

W nocy obudziłam się z pięć razy. Nie jestem pewna, czy dlatego, że mój guz na łbie nie dawał o sobie zapomnieć, czy z tej ciekawości, co też wymyśliła Roza.
***
Ze snu wybudził mnie mój budzik. I to akurat wtedy, gdy w końcu udało mi się zasnąć. Shit. Przespałam może ze trzy, maksymalnie cztery godziny. Mozolnie zwlekłam się z łóżka, a kiedy wstałam, w lustrze dostrzegłam jakąś wiedźmę z potarganymi włosami i ogromnymi worami pod oczami. Przypuszczam, że gdybym teraz wyszła tak na dwór, z pewnością przynajmniej z kilkanaście osób zaszłoby na zawał, myśląc, że nawiedza ich jakaś czarownica. Chociaż to byłoby całkiem zabawne, heh...
"Dobra, na zegarku 6:45, a ja znów na 8:00... Zdążę zjeść, spakować się i coś ze sobą zrobić. Zaczynamy."
Według mojego "planu" zeszłam na dół i zaczęłam się zastanawiać, co mam przyrządzić. Nagle owionął mnie piękny, apetyczny zapach dochodzący z kuchni. Zobaczyłam tyłem stojącą przy blacie, Titi, lekko podrygującą w takt tylko sobie znanej melodii.
- Co tam dobrego robisz mi na śniadanie? – zapytałam nadal śpiąco.
- Tobie? Dobra, niech stracę. Smażone tosty z serem i pomidorem. Ile?
- Poproszę trzy, jestem strasznie głodna. 

Odwróciłam się.
- Anioł, nie kobieta. – wymruczałam jeszcze. 
Później z powrotem znalazłam się w pokoju. Teraz już tylko pakowanie i przebieranie, bo śniadanko załatwione.
Podeszłam do szafy i przejrzałam ubrania na wieszakach. W oko wpadła mi czarno biała koszula. Do tego wyciągnęłam jakieś ciemne getry, no, może być. Przebrałam się, i gotowe. Usiadłam przed toaletką, złapałam szczotkę i rozpoczęłam rozczesywanie kudłów. Zaplotłam warkocza, grzywki nie tknęłam. Teraz muszę już tylko zmienić coś z twarzą. Wykorzystałam korektor, trochę pudru i jakoś wyglądam. Ujdzie w tłoku.
Torbę znalazłam w kiblu. Ciekawe, jak się tam znalazła? Wyjęłam plan zajęć. Biologia, polski, chemia, angol, matma, dwa razy… Fuck!
Usłyszałam trzask drzwi, czyli że Titi wyszła, a ja zeszłam na parter. Kierowałam się przepiękną wonią w stronę kuchni, a na stole zauważyłam talerz z moim śniadankiem. Usiadłam na krześle i powoli delektowałam się posiłkiem. Po skończeniu umyłam naczynie, zabrałam torbę i wyszłam. Kiedy tylko weszłam za bramkę odgradzającą teren szkolny od "wolności", przybiegła do mnie Roza z wielkim uśmiechem.
- Czemu się tak szczerzysz? - zapytałam, nie rozumiejąc jej entuzjazmu.
- Po prostu miło mi cię widzieć. Jak głowa? - zapytała z troską. 

Słodko...
- Lepiej. Dzisiaj prawie nie spałam, ale daję radę - odparłam.
- No to super - rzekła uradowana. - Idziemy?

Dziewczyna zerknęła na zegarek, który miała na ręce.
- Za dwanaście minut dzwonek.
Nie czekała na odpowiedź, tylko od razu się obróciła i właśnie chciała wchodzić, gdy ją powstrzymałam.
- Em, Roza? Co wymyśliłaś? Chodzi o tą małą zemstę -zapytałam wesoło, bo jak tylko pomyślałam o dopieczeniu tej wymalowanej laluni, to chciało mi się skakać.
- Nic, może nie teraz, wiesz ch...
- No mów! Nie mogłam zasnąć z ciekawości, nie trzymaj mnie w tej niewiedzy.
- Nicola, ja po prostu nie wiem, czy ci to się spodoba, to nie jest takie, hmm... proste? 

Wyraźnie wymigiwała się od odpowiedzi.
- Hej, żaden pomysł zemsty na tej jędzy nie będzie zły, a mnie na stówę będzie się podobał.
- No dobra. Tylko nie bij - powiedziała cicho. - Bo, tak sobie pomyślałam, że musisz zrobić coś, co ją porządnie wkurzy. Coś, co ją poniży. 

Zamilkła chwilowo.
- No? I co dalej?
- Nie mówiłam ci wcześniej, ale chyba jedyne na czym jej zależy, to – przerwała – Kastiel.
- Co?!
- A no właśnie to. Jest zakochana w nim po uszy od nie pamiętam kiedy. I tak sobie pomyślałam...

Spuściła głowę, zatrzymując się. Cholera, płyta ci się zacina, czy co?! 
- Mogłabyś jej dopiec spotykając się z nim i udając, że go kochasz, tym samym rozkochując go w sobie, a ona wtedy będzie czuła się upokorzona, że jej nie chciał, bo od zawsze się do niego kleiła i wpatrywała się jak obrazek, i to będzie idealna zemsta - wyrecytowała niczym karabin maszynowy.
Wybałuszyłam na nią oczy i, jak mi się wydaje, mocno rozdziawiłam buzię, jednak zaraz wróciłam do rzeczywistości i postanowiłam zareagować.
- Słucham? I ty to wymyśliłaś, tak? Mam się zgodzić? Chyba zwariowałaś! Kastiel to najbardziej arogancki typek, jakiego kiedykolwiek poznałam, i bynajmniej nie mam najmniejszego zamiaru wprowadzać twojego jakże świetnego pomysłu, w życie. Zapomnij. 

Nie dowierzałam, że Roza mogła w ogóle coś takiego wymyślić. Nie do pomyślenia…
- Ale, no Nicol, nie mów, że choć trochę ci się spodobał. Zresztą to ma być zemsta, nic więcej.

Za wszelką cenę broniła swoich słów 
- Poza tym, wyobraź sobie jak to jest całować się z nim - powiedziała rozpływając się, a ja nie wierzyłam w to, co słyszę.
- Roza! Ty masz chłopaka! Który być może chce ci się oświadczyć! – wykrzyknęłam, ale zrobiłam to na tyle przytłumionym głosem, że nikt wokół nas nie mógłby usłyszeć naszej rozmowy. – Przestań wygadywać takie głupoty. 

Byłam oburzona jej zachowaniem. Kurde, a wydawała się taka idealna i zakochana .
- Nie, ej przepraszam! To nie tak, zapomnij. Kocham Leo, nic tego nie zmieni, uwierz mi. Ale przyznaj, chciałabyś, żeby cię pocałował, no nie? – zapytała podejrzliwie, ale z rozbawieniem, a ja poczułam jak odpływa ze mnie cała złość.
- Dobra, dobra. Tylko nie rób żadnych głupot, jasne? – Ostrzegłam ją, po czym dodałam pod nosem do siebie. – Nie muszę sobie wyobrażać, jak to jest.
- Co?! Całowałaś się z nim już?! 

Zamarłam. Usłyszała to?! Jasna cholera, nie!
- N-nie, nie o to mi chodziło. Po prostu, yh…
- Więc to prawda?! Matko, dziewczyno, kiedy?
- O co ci chodzi? Przecież ja n…
- Weź przestań mi tu ściemniać, tylko spowiadaj się przede mną, już!
- Ja… Roza… Okej, chodź.

Pociągnęłam ją za rękę i zaprowadziłam na ławkę na dziedzińcu. Na szczęście nie było tam jeszcze nikogo, prócz Czerwonowłosego stojącego pod drzewem. Świetnie, teraz pod jego uważnym wzrokiem mam opowiadać Rozie o zajściu? Nie będę mogła się skupić, ale ona nie da mi spokoju, póki nie dowie się wszystkiego, trudno. Usiadłyśmy, a ona od razu rozpoczęła „przesłuchanie”
- Więc? Jak to się stało?

Byłam pewna. „Komisarz Rozalia” rozpoczyna śledztwo.
Opowiedziałam dziewczynie sytuację z parku, gdy to pierwszy raz spotkałam chłopaka. Wysłuchała mnie do końca, a potem znów zaczęła zadawać pytania. Proszę, niech zaraz zabrzmi dzwonek.
- Pierwszego dnia spotkałaś Kastiela i całowałaś się z nim?! – wykrzyknęła, a ja myślałam, że się zabiję. 

Wszystko usłyszał główny zainteresowany oparty o pień dębu, który w tej chwili patrzył się na mnie kpiąco z dość… łagodnie mówiąc, niemiłym uśmiechem. Wzdrygnęłam się. Spojrzałam groźnie na Rozę, jak sądzę, z żądzą mordu w oczach. Ta chyba się nieco przestraszyła, wstała i skierowała się w stronę wejścia do szkoły, a po chwili zniknęła za drzwiami. Natomiast ja, będąc z nim sam na sam… No, co ja miałam zrobić? Wstałam i popatrzyłam na niego obojętnie. Moja twarz nie wyrażała żadnych, nawet najmniejszych emocji. A przynajmniej starałam się, żeby tak to wyglądało. Siłowaliśmy się chwilę na spojrzenia, ale po chwili wymiękłam, zrobiłam znudzoną minę i postanowiłam, że zabiję Rozę, więc poszłam za nią. Stała przy swojej szafce na korytarzu i grzebała się w książkach. Podeszłam do niej tak cicho, żeby mnie nie usłyszała.
- Jeszcze jeden taki numer, a cię uduszę – szepnęłam groźnie, a ta aż podskoczyła.
Odwróciła się z przerażeniem w oczach, chyba myślała, że mówię serio. Nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się wesoło, śmiesznie wyglądała patrząc na mnie takim wzrokiem.
- Przecież żartuję – powiedziałam rozbawiona, a ta odetchnęła cicho. – Ale mogłaś tak nie krzyczeć, on wszystko usłyszał i patrzył jak na wariatkę, straszne. 

Koleżanka uśmiechnęła się przepraszająco. 
- A teraz chodźmy, bo właśnie powinna zacząć się lekcja. 
Po wymówieniu tych słów jak na zawołanie zadzwonił dzwonek.
Biologia minęła całkiem spoko, może dlatego, że ją lubię. Trochę pozapisywałam, pozgłaszałam się. Po lekcji po raz kolejny wyszłyśmy na dziedziniec, gdzie znowu był Kastiel. I właśnie coś sobie przypomniałam.
- Roza, ja myślałam o tym na biologii. 

Widziałam jej niezrozumiałą minę, więc sprostowałam. 
- Myślałam o twoim pomyśle. 
Dziewczyna w jednej chwili się rozpromieniła.
- I co? Co postanowiłaś?! – krzyknęła mi do ucha.
- Spokojnie. No więc, jednak wprowadzę ten plan w życie – powiedziałam stanowczo, ale w duchu wcale nie byłam tego taka pewna, nie wiedziałam, czy to dobra decyzja .
- Naprawdę?! Super! – Uradowała się i znowu chłopak popatrzył się na mnie dziwnie.
- Ciszej! – Skarciłam ją. - Tylko nie wiem, jak się za to zabrać...
- Spoko, coś wymyślisz.
"Myślałam, że mi pomożesz, w końcu to ty na to wpadłaś..."
Kolejna lekcja, kolejna, i następna, a potem ostatnia. Nareszcie!
Wyszłam na dziedziniec, myślałam, że Rozalia będzie tam na mnie czekała, ale zobaczyłam tylko Lysa i Kastiela. Trudno... Podeszłam.
- Gdzie Roza? - zapytałam pierwszego, bo ten drugi nawet nie patrzyła w moją stronę.
- Musiała iść od razu, Leo dzwonił, muszą coś załatwić. Ale dzisiaj ja będę ci towarzyszył, co ty na to?
- Super, mi pasuje. To co, idziemy?
- Tak, pewnie. 

Po tych słowach ruszyliśmy. Nie we dwójkę, a w trójkę, bowiem czerwonowłosy też szedł z nami 
- To kiedy robimy w końcu tą próbę?  - zapytał chłopak o białej czuprynie.
Popatrzyłam na niego niezrozumiale, ale był odwrócony w drugą stronę, więc chyba mówił to do tego drugiego.
- Skąd mam do cholery wiedzieć? To ty zawsze je odwołujesz, bo masz coś do zrobienie - warknął.
Nie byłam w temacie, musiałam dowiedzieć się o co chodzi.
- Jaka próba? O czym mówisz? - zapytałam.

W moim przypadku ciekawość zawsze zwycięża. Oczekiwałam na odpowiedź ze strony Lysandra, ale ku mojemu zdziwieniu, odezwał się czerwony.
- Założyliśmy zespół. Ja gram, a on pisze piosenki i śpiewa. Tylko jakoś ostatnio nie ma czasu na przeprowadzenie próby. - rzekł rozgoryczony.
- Przestań wszystko zwalać na mnie, ostatnio musiałem skupić się na innych, ważniejszych sprawach - odparł spokojnie.
- Więc to nie jest dla ciebie ważne, tak?
- Nie mog... Zresztą, nieważne. Możemy ją zrobić choćby dzisiaj, mam wolne, więc może o osiemnastej?
- Tylko weź się nie spóźnij i nie zapomnij zabrać tekstu, jak ostatnio.
- Chłopaki, będę mogła przyjść, zobaczyć, jak wam idzie? 

W moojej głowie już rodził się chytry plan. To mogłaby być dobra okazja na rozpoczęcie mojej zemsty, czyli "poderwania" "ukochanego" Amber. Trochę się jeszcze wahałam, bo musiałabym wykorzystać Kastiela, ale przecież on sobie poradzi. Jeśli mi się uda, oczywiście.
Chyba nie byli zbyt zadowoleni.
-Ee... No wiesz, wolimy być sami, wtedy lepiej nam idzie - stwierdził, próbując się wymigać.
- Ej, no proszę. Bardzo bym chciała to zobaczyć. 

Zrobiłam szczenięce oczka. Wiedziałam, że wymięknie.
- No, eh, dobra, możesz przyjść.
- Co?! Może ja też mam coś do powiedzenia! Nie zgadzam się. - zaoponował.

Stanął, założył ręce na piersi i patrzył na nas zacięcie.
- Nic się nie stanie, jak Nicola przyjdzie na tę próbę, daj spokój - skarcił kolegę, a następnie zwrócił się do mnie. - Przychodź, o osiemnastej w szkolnej piwnicy, okej?
- W szkole? - zapytałam głupio.

Ale ja durna... nie, w kosmosie, głucha jesteś?
- Widzę, że nic nie zdziałam, moje zdanie się nie liczy - westchnął buntownik. - Dobra, ale masz być cicho i nie przeszkadzać. I żadnych komentarzy, jasne?
Nie odpowiedziałam, chciałam już wchodzić za bramką, bo byliśmy pod moim domem. Postanowiłam zrobić coś jeszcze. Podeszłam do Lysandra i dałam mu buziaka w policzek. Zerknęłam jeszcze na zdziwioną miną drugiego, tak, dokładnie o to mi chodziło.
- Do zobaczenia! Lys, może przyszedłbyś po mnie wieczorem, razem pójdziemy do szkoły, co? 

No, teraz to mina czerwonowłosego była po prostu bezcenna.
- Przyjdziemy po ciebie razem - powiedział natychmiast Kastiel.

Łał.
Weszłam do domu. Od razu usiadłam do odrabiania lekcji, potem zjadłam, pooglądałam telewizję. Na zegarku 16:35, więc czas się szykować.

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział VII

Nie myślałam, że będę dała radę wstawić w tym tygodniu kolejny rozdział, ale się udało :D
Miłego czytanka ;)

Ej, zaraz, zaraz. Dlaczego on tu przyszedł, co... Nie, nie, nie , to nie możliwe. On... Uczy się ze mną, czy co?
Chłopak nic nie powiedział, tylko zwyczajnie wszedł i na luzie ruszył w kierunku wolnej ławki, nie zwracając na nic uwagi. Przeszedł obok biurka matematyczki, ale po chwili zatrzymał się. Chyba był zdziwiony, na mój widok zresztą, ponieważ stał naprzeciwko ławki, w której siedziałam z Rozą z rozdziawioną nieznacznie buzią i szeroko otwartymi oczami. Chyba nie spodziewał się, że mnie jeszcze zobaczy. Heh...
Zaraz jednak się ogarnął, przybrał obojętny wyraz twarzy i usiadł w ostatniej ławce, z głośnym hukiem odstawiając krzesło. Wyjął zeszyt i długopis, a potem wyzywająco patrzył w oczy nauczycielki.
- Kastiel, wróć - powiedziała stanowczo nauczycielka, a kiedy jej słowa nic nie dały, zwróciła się do niego po raz kolejny. - W tej chwili proszę, żebyś z powrotem tu przyszedł i kulturalnie, jak na człowieka przystało, zapukał. Nie jesteś w jakimś chlewie, gdzie nie stosujesz się do żadnych zasad.

Znów żadnej reakcji ze strony chłopaka. 
- Rozumiem, że na lekcje przychodzisz tylko wtedy, kiedy masz ochotę, ale może mi wyjaśnisz, dlaczego dzisiaj znów spóźniłeś się na moje zajęcia.
Jakże spokojny głos bardzo mnie zdziwił. Na jej miejscu bym nie wytrzymała, gdyby ktoś w tak perfidny sposób mnie lekceważył.
- Zaspałem - wymamrotał znudzony.
- Zaspałeś? Taką wymówkę podałeś przedwczoraj, więc postarałbyś się chociaż wymyślić coś bardziej oryginalnego - wymamrotała, tym razem już wyraźnie podenerwowana, co wywnioskowałam po jej lekko drżącym głosie.
- Proszę bardzo! Nie chciało mi się, to nie przyszedłem, nie?! Zadowolona?! - krzyknął. 

Teraz to matematyczka nie wytrzymała. Podeszła do drzwi, otworzyła je i wyszła, trzaskając nimi. 
Co? 
O ja, jeśli na każdej lekcji Kastiel się tak zachowuje, to dziwię się, że jeszcze go stąd nie wyrzucili. Wszystkie wzroki skierowały się teraz w stronę sprawcy całego "zamieszania", a po chwili część osób zaczęło klaskać. Ten siedział z nadal naburmuszoną miną i na nic nie zwracał uwagi. Matko Boska...
Na szczęście nauczycielka nic sobie nie zrobiła, niedługo po tym, jak wyszła, wróciła i dokończyła lekcję. Tym razem nic jej nie przeszkodziło i chłopak siedział nie odzywając się więcej. Zabrzmiał dzwonek, a ja wybiegłam z klasy jak na skrzydłach i razem z moją nową koleżanką poszłam na salę gimnastyczną. Weszłyśmy do szatni i usiadłyśmy na stojącej tam ławce. Roza trajkotała i gadała coś do mnie, ale nie słuchałam jej. Cały czas, odkąd zobaczyłam, jak wchodzi do sali, rozmyślałam o tamtym dniu. Kurde, jak tylko przypomniałam sobie tą chwilę, chwilę naszego pocałunku... On pewnie o tym dawno zapomniał, jestem tego absolutnie pewna, ale to było takie, takie - piękne? Nie wiem, być może naprawdę zwariowałam.
- Hej! Słuchasz mnie? 

Z rozmyślań wyrwał mnie jej głos.
- Co? A, tak, tak. Jasne, że cię słucham - zapewniałam.
- To w takim razie, skoro słuchałaś, co przed chwilą powiedziałam?
- Yyy... Dobra, okej, nie słuchałam. To co mówiłaś?

Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Eh, mówiłam, że wyjeżdżam z Leo na weekend za miasto. A Leo to mój chłopak, brat Lysandra. Więc, powiedział, że ma dla mnie jakąś niespodziankę, ale za nic nie chce zdradzić, co to jest. Myślałam, że może zabierze mnie do restauracji czy coś, ale wyjeżdżamy na całe dwa dni. Masz jakiś pomysł? Ciekawość nie daje mi spokoju, muszę wiedzieć cokolwiek.
- Więc. To zależy, jaki jest Leo. Wiesz, nie znam go, powiedz, czy to typ romantyka czy bardzi...
- Och! Pewnie, że romantyk! - wykrzyknęła radośnie.
- No, to na pewno będzie coś fantastycznego - zaczęłam, zachwycając się. - Może, mmm... Roza?
- Tak?
- Posłuchaj, długo się znacie? Ile ze sobą jesteście?
- Znamy się, chyba od jakichś pięciu lat, od czasu, jak się tu nie przeniosłam. A chodzimy razem około dwa lata - odpowiedziała, ale zaraz zbladła. - Nie, nie, to nie prawda - szepnęła przestraszona.
- Ej, co się dzieje? Powiedziałam coś nie tak? 

Zmartwiłam się mocno jej reakcją, więc natychmiast do niej podeszłam i przytuliłam. Miałam wrażenie, jakbyśmy znały się od wielu, wielu lat.
- Myślisz, że chce mnie zostawić? Że ze mną zerwie, tak? - chlipnęła cicho.
- Słucham? Kochana, no coś ty! Chodziło mi o coś zupełnie odwrotnego. Roza, a jeśli on ci się chce po prostu oświadczyć?
Ta powoli podniosła na mnie swój zdziwiony wzrok i patrzyła niedowierzająco.
- Przecież mi o nim opowiadałaś, zastanów się. Po pierwsze - jest od ciebie starszy o dwa lata, z czego wynika drugie - jest odpowiedzialny. Po trzecie - ma pracę. Po czwarte - jakiś czas ze sobą jesteście. Po piąte, mówiłaś mi, że to niezłe ciacho, heh. A po szóste i najważniejsze - bardzo cię kocha tak, jak ty jego. Chcesz jeszcze więcej argumentów? Mam kilka w zanadrzu. Dobra, po siód...
- Nie, nie trzeba. Matulu, ty mówisz to poważnie? O ja, jak się cieszę! - Uradowała się, wyrywając z mojego przytulasa i podskoczyła, piszcząc wesoło.
- Ej, ej! Nie wiem, czy to prawda. Ale według mnie bardzo prawdopodobne. 

Trochę się zasmuciłam, co mojej towarzyszce, niestety, nie umknęło
- Mów, o co chodzi. Już - zażądała stanowczo.
- Tak bardzo ci zazdroszczę - szepnęłam załamana.

Czemu wszyscy wokół mnie są cholernie weseli, a ja nie mam nic, z czego byłabym zadowolona. Chłopaka, rodziców. No, może tylko ciocia jest "moim szczęściem", tylko...
- Zabraniam ci się smucić, słyszysz? Nie zamartwiaj się tak. Jesteś śliczna, a ja pewna, że znajdziesz kogoś świetnego. Poczekaj tylko cierpliwie. Sądzę, że już w pierwszym dniu co najmniej kilku chłopaków świata poza tobą nie widzi. - Pocieszała mnie, a uśmiechnęłyśmy się do siebie i właśnie zadzwonił dzwonek.

Poszłyśmy do szatni, chwilę po nas weszły też Irys, Violka i ta wkurwiająca krowa, Amber, ze swoją "obstawą", a po nich Klementyna zapatrzona zresztą w Pannę Idiotkę, i Kim, jak się później dowiedziałam. Założyłam swoją koszulkę i legginsy oraz trampki. Nauczycielka zawołała nas na salę. Zajęłyśmy całą, bo chłopacy ćwiczyli na dworze. Brrrr...
Zaczęła się rozgrzewka, którą poprowadziłam ja, a po niej zarządzono grę w koszykówkę. To akurat całkiem nieźle, bo jestem w tym niczego sobie, dawniej od czasu do czasu grywałam w szkolnej drużynie, wyjeżdżałam na turnieje, fajnie było.
Pierwsze były jakieś banalne ćwiczenia z piłką, typu rzuty do kosza z miejsca, a potem podania kozłem i takie tam. W dwójce byłam oczywiście z Rozalią, cieszyłam się, że od razu złapałyśmy ze sobą świetny kontakt. Dostałam od niej piłkę i już miałam jej odrzucić, gdy nagle poczułam straszny ból i upadłam. Głowa niemal mi pękała, miałam mroczki przed oczami, ale zdołałam złapać jeszcze złośliwy uśmiech Amberzycy.
- Coś ty zrobiła ty jędzo?! - krzyknęła Kim, a ja poczułam, jak ktoś siada koło mnie i mną potrząsa.

Pewnie Roza.
- Hej, Nicola. Słyszysz mnie? - zapytała jednak nauczycielka.
Mruknęłam coś tylko niezrozumiale i usłyszałam szepty dziewczyn wokół, które wisiały nade mną i biadoliły. Na szczęście nie zemdlałam, zaraz po tym zaczęło mi się wszystko normować. Usłyszałam krzyk nauczycielki, żeby zadzwonić po pogotowie, ale nie mogłam na to pozwolić.
- Pr-proszę pani. W porządku. J-jakoś przeżyję - wychrypiałam.
Otworzyłam oczy, widziałam już całkiem normalnie, tylko łeb mi po prostu pękał. Myślałam, że nie wytrzymam. Wszyscy się na mnie patrzyli, oprócz tej debilki, która stała pod ścianą ze swoimi koleżaneczkami, z szyderczy uśmiechem, oczywiście.
- Na pewno? Dasz radę? Dobra, chodź, posiedzisz na ławce resztę lekcji. Rozalio, proszę, usiądź z koleżanką i obserwuj, czy coś się nie dzieje, dobrze?
- Oczywiście, proszę pani - potaknęła i pomogła mi się podnieść, prowadząc mnie powoli.
Przysiadłyśmy, a ja chwyciłam się za głowę, nie wytrzymywałam.
- Wstrętna krowa. Ja nie mogę, baba tego nie widziała, więc nic jej nie zrobi. Kurde, wiedziałam, że ona jest niezrównoważona, ale do cholery, dlaczego się na tobie wyżywa, za co? - Oburzyła się.
- Najlepiej ją o to zapytać. Matko, znalazła sobie jakiegoś kozła ofiarnego, lalunia - prychnęłam. - Ale nie, nie dam się tak traktować. Popamięta mnie jeszcze zołza. - Zezłościłam się. - Ałłł! - jęknęłam.
- Poczekaj, idę po jakąś tabletkę od bólu. Zaraz wrócę - stwierdziła po czym podeszła do kobiety

Porozmawiały, a ta poszła do pokoju wuefistów, by zaraz wrócić. Przyszła do mnie, zapytała, jak się czuję.
"A jak kurwa mam się czuć? Niedawno zostałam nieźle pierdolnięta przed tą szmatę, ale czuję się świetnie, wręcz rewelacyjnie!!!" - miałam ochotę jej to powiedzieć, ale jakoś zdołałam się opanować i powstrzymałam się, za to zwróciłam się grzecznie:
- Głowa mi pęka, ale zaraz przejdzie.

Zabrałam od niej tabletkę i szybko ją połknęłam popijając wodą, którą przyniosła z szatni Roza.
Babka odeszła, a ja znowu zostałam z nią sam na sam. Pogadałyśmy trochę, dopóki nie zadzwonił dzwonek, a ja powoli zwlekłam się z jakże wygodnej ławki. Jak to dobrze, że lekarstwo zaczęło działać i ból nie rozsadzał mi już tak łba. W "szatniowej" łazience zobaczyłam na swojej głowie guza. Na szczęście nie był taki duży, nie rzucał się w oczy, ale i tak cholernie źle wyglądał.
Najwyraźniej skończyła się zbiórka, bo do pomieszczenia wpadły dziewczyny. Popatrzyłam wściekła na moją oprawczynię. W jednej chwili wyparowało ze mnie wszystko. Nie czułam żadnego cierpienia, rzuciłam się w jej stronę z prędkością światła z krzykiem.
- Ty jędzo!
- Aaaa! Zostaw mnie, wariatko! Puszczaj! Głucha jesteś?!
Już miałam jej porządnie przywalić, oddać jej za tą piłkę, ale ktoś odciągnął mnie od niej. Roza i Irys, a Kim stanęła między mną, a tą drugą.
- Uspokój się Nicol. Nie wygłupiaj się, chcesz mieć problemy? - zapytała spokojnie.
W tej chwili wyrwałam się dziewczynom, ale już nie miałam zamiaru pobić mojej "najlepszej koleżanki", bo głupio byłoby zostać wywaloną ze szkoły już pierwszego dnia. Podeszłam więc do torby, pogrzebałam w niej trochę, a jak się odwróciłam, to zobaczyłam tylko przestraszoną minę mojej niedoszłej ofiary, która nadal stała w drzwiach z przerażeniem się na mnie wpatrując. Chyba serio trochę przesadziłam. Upss...
- To co, idziemy? - zapytała Roza.
- Taaa. Co teraz?
- Gegra! - wtrąciła się Iris.
"Oł szit" - pierwsza myśl.
Pozostałe trzy lekcje minęły jak z bicza strzelił, w sumie to świetnie zaklimatyzowałam się w szkole, poznała trochę ludzi, nie myślałam, że pójdzie tak łatwo. I gdyby jeszcze nie Amber, to ten dzień mogłabym uznać za w pełni udany. Gdyby...
W czasie przerw gadałam ze wszystkimi, chyba mnie polubili. Supcio. Jedyną osobą, z którą nie zamieniłam, zdaje się ani słowa, był Kastiel. Widziałam jak kilka razy gapił się na mnie, ale ja nie odważyłam się do niego podejść. Chyba sposób, którym odnosił się do innych, trochę mnie, powstrzymywał? Chyba tak. Zresztą, co miałam zrobić? Co powiedzieć? Jeszcze by mnie poniżył czy coś.
Wyszłam na dziedziniec, dołączyła do mnie Roza.
- Muszę, po prostu muszę ją jakoś dobić. Zrobić coś, żeby się ode mnie odwaliła - szepnęłam w złości.

Głowa nadal mi pękała, ale musiałam to jakoś znieść.
- Słucham? Kogo? - zapytała nietrzeźwo.
- No, jak to kogo? Tą przemądrzałą blondynę, przecież to oczywiste.
- Ach tak...
- Roza, pomóż mi coś wymyślić. Znasz ją dłużej, wiesz, co powinnam zrobić, by ją wkurzyć. Pomyślisz nad tym? - zapytałam z nadzieją.
- No jasne. Oczywiście, że pomogę. Postaram się trochę pogłówkować i pewnie coś mi wpadnie do głowy. - Uśmiechnęła się pocieszająco.
- Dzięki. To co, idziemy?

***
Weszłam do domu i od razu pobiegłam do kuchni. Byłam tak głodna, jak cholera. Że też zapomniałam wziąć drugiego śniadania do szkoły. Porażka. Rzuciłam się w stronę lodówki i wyjęłam jakąś sałatkę, spałaszowałam ją w kilka minut, przez co rozbolał mnie brzuch. Czułam się tak źle, że postanowiłam położyć się do łóżka. Weszłam do pokoju i rzuciłam się na nie z zamiarem zaśnięcia. Chwilę się poprzewracałam z boku na bok, ale w końcu odpłynęłam.
***
Wybudził mnie mój dzwoniący telefon. A właściwie sms. Nie… Wyciągnęłam rękę i zaczęłam obmacywać moją szafkę w poszukiwaniu urządzenia. Nooo, wreszcie go mam.
„Hej ;) Więc tak, mam pewien plan, ale nie wiem, czy się zgodzisz. Dobra, jutro w szkole część dalsza, teraz kładź się do łóżka i śpij! Masz przyjść zdrowa i wgl. Jasne? Buziaczki ;D
Roza”
Wystukałam szybką odpowiedź…
„Już nie mogę się doczekać. Właśnie leżę w łóżeczku, mamusiu ;p Papatki. Do jutra”
… i znów zasnęłam.


piżama xD


piątek, 22 listopada 2013

Rozdział VI

Często śniły mi się jakieś śmieszne i dziwne rzeczy. Tak jak teraz, bo miałam słodki sen. Dosłownie. Śniło mi się, że jestem w budyniolandii i właśnie taplam się w wielkiej misce czekoladowego budyńku. Mniam... I właśnie miałam spróbować waniliowego, gdy coś perfidnie mnie wybudziło. Cholera, a było tak fajnie...
- Wstawaj, kochanie! Dzisiaj szkoła! - krzyknęła radośnie 

ciocia, ale ja nie podzielałam jej entuzjazmu.
Chyba nikt nie lubi wstawać z samego rana i leźć do budy. Tak jak ja.
- Nie idę. Nie zmusisz mnie za nic, mam zamiar poleżeć jeszcze co najmniej z dwie godziny - wymruczałam zaspana nawet nie otwierając oczu.
- A właśnie, że pójdziesz. Nie wiadomo, czy cię w ogóle przyjmą w trakcie roku szkolnego. Niby cię zapisałam, ale wiadomo? A jeżeli w ogóle nie pójdziesz, to na pewno się nie dostaniesz - powiedziała rodzicielskim tonem.
- Więc nie będę chodzić do szkoły, proste.

Uśmiechnęłam się na samą myśl.
- Wiesz, pomarzyć zawsze można.

Od razu spochmurniałam.
- Już! Wstawaj! Potem będziesz mi zrzędzić, że się nie wyrobisz - oznajmiła, a ponieważ nie doczekała się żadnej reakcji z mojej strony, podeszła do łóżka i gwałtownie ściągnęła ze mnie kołdrę, a przez moje ciało przeszedł dreszcz zimna.
- Ej! Oddawaj to! Zimno mi! - krzyknęłam.
- Idź się ubierz, to będzie ci ciepło. A ja w tym czasie chcę obejrzeć twoje wczorajsze zakupy. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Torby stoją w salonie, nie zauważyłaś ich? - zapytałam śpiąco, powoli zwlekając się z posłania.
 Nawet tam nie byłam. Wczoraj wróciłam o dwudziestej trzeciej i od razu położyłam się do łóżka. Nie nudziło ci się?
Chwilę się zastanowiłam, ale zaraz odpowiedziałam na jej pytanie:
- No więc, poznałam nowego chłopaka z którym przegadałam chyba ze dwie godziny, byłam na zakupach, gdzie kupiłam siedem toreb ciuchów i innych bzdetów, a jak przyszłam do domu to byłam tak zmęczona, że od razu wwaliłam się do łóżka. Jak mogłabym się nudzić? - odparłam ironicznie, wywracając oczami i przechodząc koło ciotki.
- Poznałaś jakiegoś chłopaka? Znowu?! - krzyknęła niedowierzająco, ale nie chciałam teraz rozmawiać, więc ją zwyczajnie zignorowałam.
Zgramoliłam się na dół i w salonie odnalazłam jedną z toreb, stojącą za sofą. Chwyciłam pierwsze lepsze ciuchy i pognałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i umalowałam. Schodząc ze schodów zauważyłam ciocię przekopującą się przez stertę moich ubrań z niedowierzającym bananem na ustach. Po raz kolejny wywróciłam gałami i krzyknęłam w obawie, że nie usłyszy pod wpływem "emocji".
- Mogłabyś mi przynajmniej śniadanie zrobić, zamiast grzebać się w tych rzeczach.
- Łał! Chyba cały sklep wykupiłaś, co? Ale nieważne, grunt, że masz teraz extra stroje! Może kiedyś coś sobie od ciebie pożyczę! - powiedziała rozentuzjazmowana, a ja o mało się nie wywróciłam.

Nie no, nie mam nic do Titi ale, matko, ona w moich ciuchach? To bynajmniej dziwne, a ja nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać, więc postanowiłam przekierować jej przemyślenia na inny tor.
- Lepiej powiedz, na którą masz do pracy?
- No, na siódmą, a co? - odpowiedziała pytająco, wciąż rozczulając się nad moimi zakupami, nie mogąc oderwać się od ciuchów. 

Boże, ona chyba naprawdę zwariowała...
- Yyy... To, że jest 6.55 i chyba już powinnaś być co najmniej w biurze, prawda?
Zerwała się na równe nogi w jednej sekundzie i z przerażeniem spojrzała na zegar, po czym pobiegła w kierunku korytarza.
- Matko Boska! Czemu mi nie przypomniałaś?! - krzyknęła podenerwowana.
- Właśnie ci o tym powiedziałam, gdyby nie to, dalej siedziałabyś w salonie... 

No tak, pewnie, jeszcze wyjdzie na to że to moja wina, oczywiście...
Nie doczekałam się odpowiedzi, bo ta wybiegła z domu, biorąc po drodze kluczyki do auta i zahaczając o wspomnianą wcześniej drewnianą żyrafę, która się przewróciła i odłamała sobie łeb. Ałć... A ciocia tak ją lubiła... Mniejsza. Podreptałam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Po długich rozmyślaniach, czy odgrzać risotto, czy usmażyć jajecznicę z pomidorem, zdecydowałam się na kanapki z serem żółtym i sałatą.
Po zjedzeniu jakże pysznego śniadania, poszłam umyć zęby, a potem wzięłam już tylko torbę do której spakowałam dokumenty, telefon , kasę i jakiś notes, i wyszłam zamykając za sobą drzwi na klucz. Skierowałam się w stronę szkoły, przechodziłam koło niej parę razy, więc bez problemu tam trafiłam. Gorzej z tym, że nie wiedziałam, co dalej. Stałam przy wejściu głównym i dopiero się zorientowałam, że miałam zadzwonić do Lysandra. Super! Jak zwykle musiałam coś schrzanić...
- Hej, czemu tak stoisz? Nie wchodzisz? 

Z zaskoczenia prawie popuściłam ze strachu.
Odwróciłam się w jego stronę z uśmiechem na twarzy, od razu go poznałam.
-Właśnie sobie uświadomiłam, że miałam do ciebie zadzwonić, ale jak zawsze zapomniałam - powiedziałam lekko zmieszana, spuszczając wzrok.
- W porządku. Mam to samo, zwykle o wszystkim zapominam. - Uśmiechnął się. - Chodź, zaprowadzę cię do pokoju gospodarzy.

Nie czekając na moją reakcję, otworzył drzwi i stał nieruchomo, a ja głupia, stałam tam razem z nim 
- Proszę - dodał i dopiero teraz zczaiłam się, że chce mnie przepuścić, więc przeszłam, a on mnie wyprzedził i zaprowadził pod jakieś drzwi. 
Czułam, że gapią się na mnie, nas, prawdopodobnie wszyscy uczniowie ze szkoły. Czy oni nigdy nie widzieli nowego człowieka? Czułam się jakoś tak dziwnie czując na sobie te spojrzenia. Kurde, chyba byłam skrępowana. Ja pierdzielę...
- Zrobimy tak: ja tu zaczekam, a ty wchodź. Jeś...
- Będziesz czekał? - przerwałam.
- No... no tak. A jeśli już wszystko załatwione, to dostaniesz przecież plan i idziesz na lekcje, nie?
- Serio? A no, o ja... A nic ze sobą nie mam. Książki, zeszyty - biadoliłam, ale nie dał mi skończyć.
- Uspokój się, będzie dobrze. A teraz idź, bo zaraz będzie dzwonek, więc pośpiesz się, jak możesz.
- Jasne. Lecę - westchnęłam, nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi do przodu, a te uchyliły się. 

Powoli weszłam do środka, a tam ujrzałam biurko, ławki, tablicę i mapę, szafki z książkami... Normalna sala, co tu dużo mówić. Na fotelu nauczyciela siedział, przyglądając się jakimś dokumentom, chłopak. Blondyn w śnieżnobiałej, wprasowanej koszuli i krawacie i opadającymi na czoło włosami, nawet nie zwrócił na mnie uwagi, był zbyt zajęty czytaniem.
- Cześć. Szukam...
Ten natychmiast spojrzał na mnie, gwałtownie zrywając się do pozycji stojącej z przerażoną miną.
- Upss... Nie chciałam... Ja... Przepraszam, że cię wystraszyłam - westchnęłam ze skruchą.
- Okej, nic się nie stało. 

Chłopak uśmiechnął się ze zrozumieniem. 
- Nazywam się Nataniel Griv, jestem głównym gospodarzem w liceum. W jakiej sprawie przychodzisz? - zapytał, choć było to co najmniej głupie pytanie. 
Co może robić w szkole nowa uczennica? No raczej, że nie przyszłam kanapek sprzedawać, nie?
- Nicola Stivens, ciocia zapisała mnie, a raczej przyniosła moje dokumenty, bo chcę chodzić do tej szkoły. To jak, przyjęto mnie?

W moim głosie wyczuwalna była nadzieja.
Kolejny raz podniósł na mnie wzrok, ma piękne miodowe oczy... Spojrzał jak na wariatkę, o co mu chodzi, do cholery?
- Czemu miałabyś zostać nieprzyjęta? - zapytał z głupkowatym wyrazem twarzy, co wyglądało nie inaczej, tylko zabawnie, lecz sposób w jaki to powiedział był... niemiły? Tak, dokładnie, był niemiły.
- No, jest przecież dru... Zresztą, nieważne. W takim razie, od kiedy mogę już tu chodzić?
Ten otworzył jakąś szufladę, pogrzebał się w kopertach, teczkach, aż wyciągnął jakąś kartkę i znów podszedł do mnie.
- To twój plan zająć. Jesteś w klasie 2D, twój wychowawca to pan Frazowski, pierwsza lekcja to zajęcia wychowawcze w sali 4. Poczekaj, zaprowadzę cię tam, jesteśmy w tej samej klasie. - powiedział, co trochę mnie wkurzyło, bo nie była to żadna propozycja, po prostu stwierdził, że mam zaczekać, a ton, z jakim to mówił skłonił mnie, żeby grzecznie mu podziękować.
- Nie, dzięki. Lysander już mi to obiecał, więc idę, bo czeka na mnie pod drzwiami.
Skierowałam się w stronę wyjścia, a chłopak stał w tym samym miejscu, jakby był zdziwiony. Ale czym?
Weszłam na korytarz, gdzie powitał mnie wesoły uśmiech mojego kolegi. Poczułam, że znów większość ciekawskich spojrzeń spoczywa na mnie, ale starałam się tym nie przejmować.
- Dobra, jaka klasa?
- 2D. Mam teraz godzinę wychowawczą w czwórce. Pokażesz mi gdzie to jest? 

Uśmiechnęłam się do niego czarująco.
- No raczej. Chodź, moja koleżanko z klasy, pan Frazowski nie lubi spóźnialskich - rzekł, puścił mi oczko.
- Z klasy? Ty? Jesteśmy razem? - zapytałam zdziwiona.
- Razem? Czy jesteśmy razem? - powtórzył.

Nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, a ja spaliłam buraka. Fantastycznie, nie dość, że totalnie skompromitowałam się przed Lysandrem, to jeszcze cała szkoła to oglądała. Pięknie... Nie chciałam jeszcze bardziej się pogrążyć, więc wyminęłam go i poszłam przed siebie, ale chłopak zaraz mnie dogonił. Nie dało się nie zauważyć szerokiego banana wymalowanego na jego twarzy. Masakra...
- Czego się tak szczerzysz?! - warknęłam, nie wiem z jakiego powodu.
- No już, uspokój się, przepraszam, nie chciałem. Zgoda? -Spojrzał na mnie z udawaną skruchą.
- Dobra, dobra. Zamknij się i prowadź.

Teraz to i ja się uśmiechałam.
Poszliśmy pod drzwi z numerem "4", gdzie zobaczyłam większą grupkę uczniów. Cały czas dreptałam za chłopakiem, czułam się trochę dziwnie w nowym miejscu, ale przecież się przyzwyczaję. Wszyscy patrzyli się na mnie z zaciekawieniem, jakbym była jakimś nowo odkrytym okazem.
- Hej! - Usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się, przede mną stała białowłosa dziewczyna z radosnym wyrazem twarzy, ubrana w granatową mini, legginsy i błękitną koszulę. Kątem oka zauważyłam, że Lys stoi już z jakimś gościem, więc wróciłam do mojej nowej znajomej i również posłałam jej przyjazny uśmiech.
- Mam na imię Rozalia, w skrócie Roza. Lysander mi opowiadał, że przychodzisz do naszego Amorisa. Nicola, no nie? 

Dziewczyna wydawała się bardzo miła, więc miałam nadzieję, że się polubimy.
- Yhm.
"Lysander jej o mnie mówił? Kim on dla niej jest? Czy to jej chłopak?" - pomyślałam, ale zaraz. Co mnie to interesuje? - "A jeśli to prawda?" - STOP! - "Ja nie mogę, nie mówcie mi, że się zakochałam..."
- Siedzisz ze mną? - zapytała odrywając mnie ze świata wyobraźni.
"Wow! Kurczę, jaka ona jest... otwarta? Serio, ja to bym się nie odważyła tak od razu zagadać i w ogóle."
- Jasne - odparłam bez zastanowienia - M... 

Wtem rozległ się dzwonek, przerywając mi.
Stanęłyśmy przed salą i cicho czekałyśmy na nauczyciela, który zaraz przyszedł i wpuścił wszystkich do środka. Tak jak ustaliłyśmy, siedziałam z Rozą w trzeciej ławce. Pan Frazowski "przepytał" mnie, gdzie to się wcześniej uczyłam, ble, ble, ble... Nauczycielska gadanina. Po co mu to wiedzieć? W dalszej części Rozalia opowiedziała mi o reszcie klasy, powiedziała, kto jest kim, ostrzegła mnie przed taką jedną blondi, Amber chyba się zwała. Ale i tak już wcześniej zauważyłam, że próbuje mnie zabić wzrokiem. Ciekawe tylko, co ja jej zrobiłam? Chociaż w sumie, moja nowa koleżanka z ławki powiedziała mi, że to klasowa jędza i żebym trzymała się od niej z daleka. Paplanina.
Po lekcji wyszłyśmy na korytarz, a potem... Matematyka... Uhh... Jak ja jej nie cierpię. Nauczyciel pisze ci jakiś wzorek, którego po prostu trzeba się nauczyć i zastosować w zadaniu. Taa - bułka z masłem, pewnie... Chyba dla nich. Nieważne. Zaszłyśmy pod salę nr 9 i usiadłyśmy na ławce. Po chwili dołączyły do nas dwie dziewczyny. Ruda - Irys, i Viola - fioletowłosa. Gadałyśmy. Właściwie, to one trajkotały, wypytywały, gdzie mieszkałam, czemu się przeprowadziłam. Nie chciałam o tym mówić, dlatego przeprosiłam je i wstałam, ruszając do łazienki - była na przeciwko, więc nie musiałam się nikogo pytać o drogę, na szczęście.
Wracając, usłyszałam moje imię. Odwróciłam głowę, kilkanaście metrów ode mnie stał Lysander z dwoma chłopakami, zaprosił mnie gestem ręki, więc podeszłam do nich.
- Siemka. Nicola, zresztą, wiecie już. - Uśmiechnęłam się.
- Hej. Jestem Alexy, a to Armin - wskazał na drugiego - mój brat.
- Ej, mam język w gębie, nie musisz wypowiadać się za mnie! - krzyknął na brata.
- Heh, dobra. Lysander, mam do ciebie pytanie. 

Ciekawość zwyciężyła, a ja zakłopotałam się.
- Tak?
- Czy ty i...

O kuźwa, co ja chciałam powiedzieć? "Czy ty i Rozalia jesteście parą?"?! No po prostu... Tylko co ja teraz mam teraz zrobić? 
- Yyy... 
W tym momencie zadzwonił jego telefon. Yey! Uratowana! Odebrał.
- Słucham?
Patrzyłam na niego uważnie, podczas gdy wsłuchiwał się w słowa rozmówcy.
- Rozalia? Tak... Yhm... Okej, powiem. No, cześć.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni, a potem spojrzał na mnie.
- Widziałaś Rozę? Mój brat dzwonił, prosił, żebym jej coś przekazał.
- Jest pod salą. Poczekaj, masz brata? - Zaciekawiłam się.
- Tak, to chłopak Rozalii. To właśnie w tej sprawie dzwonił. Musi odwołać ich randkę, a ona nie odbiera, muszę jej to przekazać. - Uśmiechnął się. - Idziesz ze mną?
"Chłopak Rozalii? To znaczy... Że oni nie są ze sobą, extra. Nie! Zamknij się! Idiotka..."
- T-tak. Zaraz dzwonek.
Odwróciłam się do chłopaków, którzy, swoją drogą, byli do siebie bardzo podobni, może prócz kolorów włosów, i rozmawiali zawzięcie o czymś.
- To jak? Też idziecie, czy będziecie tu tak stać?
- Idziemy. No, przynajmniej ja. A ty jak, Armiś? - zapytał zadziornie brata.
"Armiś? Serio? Hahahaha!"
- Zamknij się!

Rzucił się na niego i poczochrał po włosach.
- Ej!!! Zostaw! 

Jak śmiesznie wyglądali tak kłócąc się ze sobą...
Ruszyliśmy z Lysem w stronę sali, gdzie siedziała Rozalia, a kłócąca parka zaraz do nas dołączyła. Usiadłam znów obok Rozy, ale od razu zadzwonił dzwonek.
- Matma - jęknęła. - Boże, nie! - krzyknęła teraz cicho.
- Dokładnie.
Właśnie przyszła babka, otworzyła klasę, weszliśmy, usiedliśmy. Zaczęłam gadać z dziewczyną obok mnie.
- No proszę, nie dość, że nowa, to jeszcze gadatliwa. Może w takim razie mam cię przepytać? - zapytała gniewnie nauczycielka.
Nie odpowiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową, a ta wróciła do wcześniejszego tłumaczenia. Nawet nic nie spisywałam. Przecież i tak niczego nie zrozumiem.
Dobra, dziesięć minut lekcji za mną. Dochodziła moja kolei do tablicy, ale ktoś zapukał. Yeah! Uwolniona! Drzwi otworzyły się. Przyszedł jakiś... Co? Co on tutaj robi?!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdział V

No, myślałam, że nie będzie w tym tygodniu kolejnego, ale usiadłam, dwie godzinki powymyślałam i jest. Jakiś, ale jest. 
Miłego czytanka ;)


Jak tylko ciocia wyszła z pokoju, postanowiłam umyć się i zaraz położyć się do łóżka. Wyjęłam więc moją piżamę, bieliznę, i weszłam do łazienki. Wzięłam długą kąpiel z różnymi płynami i kostkami różanymi. Titi dobrze wyposażyła mój pokój. Szkoda tylko, że nie mogła też uzupełnić mojej szafy. Nie chodziłam na zakupy, bo zwyczajnie nie miałam na nie forsy, dlatego jakoś nie za bardzo kręcił mnie fakt spędzenia połowy dnia na szwendaniu się po sklepach. Chociaż z drugiej strony, to mogłoby być zabawne, takie chodzenie po najdroższych sklepach, biorąc pod uwagę fakt, ile ciotka przeznaczyła na moje zakupy pieniędzy, pod zazdrosnymi spojrzeniami dziewczyn. Uśmiechnęłam się pod nosem i z takim nastawieniem, po umyciu się, położyłam się do mojego łóżka. Mówią, że pierwsza noc w nowym miejscu zaważa w dużym stopniu na dalsze życie w tym miejscu, tak więc przewróciłam się na lewy bok i niemal od razu zasnęłam.
Obudziły mnie dźwięki krzątaniny dochodzące z dołu. Dlaczego Titi tak wcześnie wstaje? Przewróciłam się na drugą stronę, z zamiarem ponownego zaśnięcia, kiedy usłyszałam chrząknięcie. Podniosłam się leniwie, przeciągnęłam i przetarłam oczy. W progu o futrynę opierała się moja opiekunka i patrzyła na mnie z podniesioną do góry brwią.
- Tak, tak. Pamiętam. Dzisiaj zakupy - westchnęłam, siadając. - Ale wiesz co? Nawet spodobał mi się ten pomysł. - Wstałam, uśmiechając się i skierowałam swoje kroki do łazienki.
- Słucham? A skąd u ciebie taka nagła zmiana? - zapytała rozbawiona.
- Jak tylko sobie wyobrażę te zawistne spojrzenia dziewczyn, to coś mi każe już teraz biec do tych sklepów - odparłam, udając szyderczy uśmiech. - Nie wiedziałaś, że jestem podła? - zapytałam tym razem z rozbawieniem.
- Nie. Od kogo żeś się nauczyła, co?
I wtedy przed moimi oczami pojawiła się ta scenka: on siedzący w samochodzie, całując jakąś pannę.
- Chyba od Edd'a - powiedziałam, wzdychając ciężko.

Teraz już nie płakałam. Czasem się smuciłam, że mnie zostawił, bo go nadal kochałam, ale nie płakałam. Co to, to nie.
- Przepraszam, Nic. Przepraszam - odrzekła cicho, podchodząc i przytulając. - Nie powinnam była. Wiem, jak bardzo cierp... 

Nie dałam jej dokończyć dlatego, że nie chciałam dłużej o tym rozmawiać
- Nie, Titi, nie chcę teraz o tym rozmawiać. Nic się nie stało. Proszę, nie wspominaj więcej nic na ten temat. - Spojrzałam na nią z prośbą w oczach.
- Oczywiście. Rozumiem, że nie chcesz tego jeszcze roztrząsać. W porządku. Ale teraz idź się ubrać, na stole w salonie leży kartka. Napisałam ci jak dojść do centrum, więc jakoś dotrzesz. Ja idę do pracy. Kończę o szesnastej, ale wrócę koło siedemnastej. Mam nadzieję, że będziesz już. 

Ciocia zerknęła na mnie.
- Pewnie. A gdzie miałabym być do tej pory?
- A nóż strzelą ci do głowy jakieś flirty, albo spotkasz tego narwańca z parku - mruknęła, a potem wybuchnęła śmiechem.
- No co? Był całkiem ładny - powiedziałam obrażona.
Czy uważałam, że Pan Czerwony był przystojny? Być może. Sama nie wiem, co czułam. W głębi serca ciągle kochałam Edd'a, mimo tego świństwa, które mi wyrządził. Ale kiedy przypominał mi się dotyk tych ciepłych warg, dostawałam gęsiej skórki.
"Przecież to obłęd. Widziałaś faceta niespełna pięć minut, a już wariujesz. Jesteś jakaś nienormalna, czy co?"
Ciocia wyszła, a ja weszłam do łazienki, biorąc ubrania, a konkretnie długą fioletową bokserkę i czarne rurki - bo nic innego mi nie pozostało. Nałożyłam na siebie ciuchy i stanęłam przy umywalce. Chwyciłam szczoteczkę i pastę, wyszorowałam zęby. Wróciłam do pokoju i usiadłam przed toaletką. Uczesałam się w wysokiego kucyka, ale grzywkę zostawiłam w spokoju. Zrobiłam delikatny makijaż, czyli jasny cień na powieki, różowy błyszczyk i trochę pudru. Ujdzie. Jak to dobrze, że Titi zaopatrzyła mój pokój dosłownie we wszystko, co trzeba. Kosmetyki, biżuteria... Szkoda tylko, że nie załatwiła mi ubrań. Wtedy nie musiałabym wychodzić na te zakupy... No ale skąd miała niby wiedzieć co mi się podoba i co noszę?
Zeszłam na dół, nie słyszałam żadnych dźwięków krzątaniny, czyli że jestem sama. Śniadania nie zjadłam, jakoś nie byłam głodna, poza tym umyłam już zęby. Podeszłam do stolika w salonie, wzięłam papierek z nabazgranym adresem, przeczytałam go i schowałam do kieszeni razem z telefonem. Założyłam jeszcze tylko kurtkę, bo było wietrznie, i czarne adidasy, chwyciłam w pośpiechu klucze i wyszłam.
Doszłam do zakrętu, chciałam wyjąć kartkę, bo nie wiedziałam, gdzie mam teraz iść, ale nagle coś sobie przypomniałam. Chyba to, że jestem idiotką. Stanęłam gwałtownie.
"Brawo, Nicol, po prostu brawo! Wychodzisz na zakupy, a nie bierzesz kasy." - miałam jakieś dziwne przyzwyczajeni do rozmawiania ze sobą w myślach; Dobrze, że tylko w myślach, bo jeszcze ktoś by mnie uznał za chorą na umyśle.
Wkurzyła mnie moja głupota jak nigdy. Stanęłam przed bramką, wyjęłam klucz i przekręciłam go w zamku. I oczywiście, moje dzisiejsze (nie)szczęście musiało sprawić, że nie mogłam go wyjąć. Świetnie. Zaczęłam szarpać się z bramką, przekręcałam klucz, ale on jak nie chciała wyjść, tak nie wyszedł.
- Kurwa mać! - wykrzyknęłam.
Myślałam, że zaraz rozwalę to wszystko. Czemu zawsze dla mnie się coś takiego musi przytrafić, do cholery?!
- Może w czymś pomóc? 

Podskoczyłam, słysząc za sobą dźwięczny głos. Odwróciłam się jak zahipnotyzowana. Zobaczyłam przed sobą wysokiego, postawnego chłopaka. Ubrany był w nietypowe ciuchy, a pod rękawami płaszcza wyraźnie rysował mięśnie. Włosy miał białe, ale to, co mnie zaintrygowało, to oczy. Jedno koloru żółtego, właściwie złotego, a drugie zielone. Patrzyłam na niego takim wzrokiem, że się uśmiechnął.
- Mam coś na twarzy? - zapytał rozbawiony.
- N-Nie. Przepraszam - , zaprzeczyłam lekko speszona.
- Nie szkodzi. Lysander - powiedział i wyciągnął ku mnie dłoń.
- Nicola - odparłam bez namysłu i podałam mu swoją rękę, po czym uśmiechnęłam się przyjaźnie, co on odwzajemnił.
"Lysander, jak ładnie..."
Patrzyliśmy tak chwilę na siebie, aż on przerwał ciszę.
- Widziałem, że miałaś problem z kluczem.
- Tak. Nie dam rady wyjąć go z zamka - westchnęłam zrezygnowana.
- Daj, ja spróbuję.
Odsunęłam się robiąc mu miejsce, a on podszedł i chwilę majstrował coś, ale zaraz wstał z triumfalnym uśmiechem i kluczem w ręku.
- Trzeba było tylko podejść do tego spokojnie. Proszę. 

Podał mi go.
"Jak on to zrobił?!"
- Dzięki. Gdyby nie ty stałabym tu chyba do wieczora.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- W ramach podziękowania zapraszam do mnie - zaproponowałam.
Czemu to powiedziałam? Ostatnio robię wiele rzeczy z niezrozumiałego powodu. Ale Lysander sprawiał takie pozytywne wrażenie.
- Pewnie, dzięki - odparł.

***Lysander***
Dlaczego się zgodziłem? Pojęcia nie mam. Chyba tak samo jak ona nie wiedziała, z jakiego powodu mi to zaproponowała. Właściwie to się nie znaliśmy i nie wiem, jak to wyjaśnić, ale gdy ją zobaczyłem, poczułem, że...
***Nicola***
Zgodził się, więc nie miałam odwrotu, chociaż właśnie miałam iść na shopping. Trudno. Przecież Lysander nie będzie tu siedział cały dzień, no nie? Jeszcze zdążę wyjść. Ruszyłam chodnikiem prowadzącym do drzwi. Otworzyłam je i weszłam, zapraszając mojego gościa do środka.
- Mieszkasz tu od niedawna, prawda? - zapytał, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Nie widziałem cię tu wcześniej - sprostował.
- No tak, przecież to logiczne - odparłam. - Ale owszem, przeprowadziłam się tu wczoraj. Mieszkam z ciocią.
- A rodzice? - Spojrzał na mnie, ale od razu wycofał się. - Przepraszam. To nie moja sprawa, nie powinienem był pytać. Nie było tematu, zgoda?
W odpowiedzi posłałam mu blady uśmiech. Zadziwiające było, że nie wypytywał się dalej, tylko taktownie zmienił temat.
- Zapisałaś się już do szkoły? - zapytał, gdy usiadł na sofie, a ja właśnie niosłam sok wiśniowy i rogaliki, które kupiła rano Titi.
- Wiesz, dopiero wczoraj tu przyjechałam, także nie zdążyłam załatwić jeszcze takich spraw. W sumie ciotka poszła do Amorisa, złożyła z mnie papiery, ale i tak nie bardzo wiem, czy zostanę przyjęta, w końcu to drugi tydzień września - powiedziałam zrezygnowana.
- No fakt. Ale myślę, że nie będzie większego problemu, w razie czego myślę, że Nataniel ci pomoże - rzekł pocieszająco.
- Nataniel, dyrektorka? Uczysz się tam? - zapytałam z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Amoris to jedyne liceum w okolicy. Jasne, że się tam uczę - powiedział rozbawiony najwyraźniej moją reakcją, a potem kontynuował. - Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić. Uczę się tam już rok, więc dobrze znam szkołę.
- Naprawdę? Dzięki. Too... Podaj mi swój numer, to do ciebie drygnę, nie?
- Jasne - zgodził się, zajadając kolejnego rogala, a zaraz potem wymienił dziewięć cyferek, które zapisałam w swoim telefonie. Rozmawialiśmy jakiś czas o wszystkim i niczym, aż chłopak wstał.
- Powiedz mi jeszcze, gdzie jest łazienka, i zaraz będę spadać.
- Korytarz. Lewo. Drzwi. Kibelek. 
Uśmiechnęliśmy się do siebie
Zaniosłam szklanki i dwa pozostałe smakołyki do kuchni. Kiedy wstawiłam naczynia do zlewu, usłyszałam głos Lysandra.
- To ja już będę się zmywał. Dzięki za rogaliki - rzekł, ukazując zęby w uśmiechu.
- Poczekaj. Mam prośbę. Muszę iść na zakupy, a nie mam pojęcia, jak dojechać do centrum. Titi mi niby coś tam napisała, ale ja nadal nie bardzo wiem, gdzie to jest. Mógł...
- Jasne. Nie ma problemu. Ubieraj się, zaprowadzę cię tam.
- Wielkie dzięki. Ratujesz mi życie. Po raz drugi dzisiaj z resztą - zauważyłam, na co Lys puścił mi oczko, a ja zaśmiałam się.
Założyłam tą samą kurtkę i buty, co wcześniej, "spakowałam" telefon i oczywiście pieniądze - tym razem o tym nie zapomniałam. Wyszliśmy, zamykałam drzwi, ale podłapałam też uważne spojrzenie Lysandra spoczywające na mnie. Zaczerwieniłam się, odwróciłam głowę w bok. Boże, ostatni raz rumieniłam się... Jeszcze nigdy. Co się ze mną dzieje? Uspokoiłam się, schowałam klucz i poszłam za chłopakiem.
- Titi?
- Ciotka - sprostowałam.
- I mówicie sobie na "ty"?
- Taa... To takie dziwne? No dobra, po prostu mamy super kontakt, a tak w ogóle ona nie lubi jak mówi się do niej "ciociu".
Po drodze rozmawialiśmy o błahych sprawach, opowiedział mi troszkę o szkole, w której będę się uczyła, o swoich znajomych. Wiedziałam, że się polubiliśmy mimo, że znaliśmy się bardzo krótko. Czułam między nami taką przyjacielską atmosferę, cóż, ja zawsze byłam otwarta, widocznie on też, dlatego tak szybko znaleźliśmy wspólny język. Kiedy zbliżaliśmy się do budynku centrum, chłopak powiedział, że mnie już zostawia, bo musi zajść po drodze do kumpla.
"Koszmar coraz bliżej. Szykuj się na śmierć, Nicol." - pomyślałam sobie, bowiem nie miałam najmniejszej ochoty na łażenie po sklepach. W dodatku dochodziła trzynasta czyli czas, kiedy jak podejrzewałam, będzie wielu zakupowiczów. A to oznaczało kolejki, kolejki, kolejki...
Odwiedzałam kolejne sklepy, a z każdego wychodziłam z następną torbą ciuchów. Kupowałam wszystko, co tylko było możliwe. Od bluzek i koszul, przez spodnie, spódnice czy legginsy bądź sukienki, aż po bieliznę, piżamy. Zahaczyłam też o drogerię, w której wybrałam balsamy, perfumy i inne tego typu duperele. Wyszło na to, że wracałam do domu obładowana siedmioma torbami. Każdy, kogo mijałam, patrzył na mnie zdziwionym albo niedowierzającym wzrokiem. Wszyscy się gapili, ale oczywiście na tym poprzestali, i nie dostałam żadnej oferty pomocy, a byłam wykończona.
Do domu weszłam wyczerpana. Ręce miałam jak z waty, nie mogłam nimi ruszyć, o nogach nie wspominając. Postawiłam wszystko w salonie i spojrzałam na zegar. Już za piętnaście osiemnasta, a cioci niet. Śmieszne, bo właśnie w tym momencie poczułam wibracje w kieszeni.
"Nicol, przyjeżdżam dzisiaj później, bo w biurze jest jakiś problem. Nie wiem, o której wrócę. Buźka."
Mimo, że Titi była stewardessą, prowadziła również firmę razem ze swoim znajomym, z uwagi na to, że loty miała średni raz na dwa tygodnie i trwały one nie więcej jak pięć dni, co pozwalał jej na prowadzenie własnego biznesu.
Zrobiłam kolację, czyli twarożek z rzodkiewką. Mmm... Zaparzyłam herbatę i zaniosłam żarełko do salonu, włączając TV. Oglądałam jakiś serial do czasu, aż rozbolał mnie brzuch. Poszłam do swojego pokoju i położyłam się, ale to nic nie dało. Wzięłam do ręki telefon, zdjęcia. Czas przestać łudzić się, że będzie dobrze. Opcje. Usuń. Wszystkie jego zdjęcia poszły won, nie chcę więcej go widzieć.

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział IV

Eh... Miałam wstawić po weekendzie, ale mam gotowe rozdziały aż do szóstego, więc chociaż wczoraj był trzeci, to dzisiaj wstawiam następny. ;)
Chcę jeszcze tylko dodać, że będzie trochę Edd'a ;D 

***Retrospekcja***
Dziewczyna wbiegła do domu, o mało się nie wywracając w progu. Trzasnęła drzwiami, oparła się o nie, a potem bezwładnie opadła, kuląc się. Łzy lały się strumieniami. Miała ochotę krzyczeć na cały głos, wyrzucić z siebie to wszystko, co teraz ją dręczyło. Pieprzoni egoiści. Matka, ojciec. Nawet babcia. Zostawiła ją. Samą. Odeszła. Przecież wiedziała, jak ona bardzo cierpi, a teraz ją opuściła...
"Nie żyje. Jak to nie żyje?! Co to znaczy, że moja ukochana babcia, babcia Margie, nie żyje? Nie to tylko sen, niemożliwe. Dlaczego?! Dlaczego do cholery umarła?! Jak mogła mnie zostawić?!" - myśli przechodziły w mojej głowie niczym tornado. Niszczyły wszystko, a konkretnie wspomnienia. Szczęśliwe chwile, nadzieję, która zrodziła się niedawno na nowe, normalne, spokojne życie... Jasna cholera!!! Zostałam sama... Nie...
Leżałabym tak jeszcze nie wiem ile czasu, ale wtem do drzwi ktoś zapukał. Nie wstałam. O nie. Nie teraz. Nie teraz... Zamknęłam oczy i szlochałam, ale wtem dobiegło mnie pukanie, wręcz walenie w drzwi. Nie miałam wyjścia. Powoli podniosłam się z podłogi, wytarłam łzy rękawem i przekręciłam zamek. Naprzeciwko mnie pojawiły się dwie sylwetki. Mianowicie, niska, "puszysta" kobieta z teczką oraz policjant ubrany w mundur. Oboje spojrzeli na mnie zatroskanym wzrokiem, pewnie na widok moich zapuchniętych oczu i resztek nieotartych łez. Wszystko się we mnie zagotowało. Nienawidziłam takich reakcji. Współczucia. Kiedy wszyscy skaczą nad tobą, użalają się, tylko pogłębiając cię w smutku i rozpaczy...
Jako pierwszy, ciszę przerwał policjant.
- Nicola Stivens, jak mniemam. Bardzo proszę, żebyś spakowała swoje rzeczy, wszystko, co masz. Jako że jesteś niepełnoletnia, naszym obowiązkiem jest przetransportowanie cię do rodziny zastępczej, ponieważ nie masz nikogo kto by się tobą tymczasowo zajął - wyrecytował.

A ja nie wiedziałam, czy to jakiś żart? Rodzina zastępcza? Jak oni tak szybko się tutaj zjawili? Przecież dopiero co wróciłam... Spojrzałam na zegar, no tak... Czyli leżałam tu tak dwie i pół godziny... Skierowałam się do sąsiedniego pokoju. Jako, że w domu była tylko łazienka, kuchnia, salon i wspólny pokój mój i, mojej Świętej Pamięci Babci, pakowanie nie zajęło mi dużo czasu. Nie miałam w głowie nic. Pustka. Nie dałam rady się nawet sprzeciwić, kłócić, wrzeszczeć. Nie potrafiłam. Zresztą, co by to zmieniło? Jeśli nie po dobroci, to zabraliby mnie siłą. Nie miałam wyjścia, jak zabrać wszystko i potulnie zaakceptować fakt, że będę mieszkać u jakichś obcych ludzi. Kiedy z powrotem wróciłam do salonu, gdzie na kanapie, a raczej starym materacu siedziała kobieta, o przy oknie stał policjant, znów poczułam łzy. Opuszczam ten dom. Poczucie bezpieczeństwa. Wspomnienia babci...
Po trzech godzinach, podczas których byłam na komisariacie, w Opiece Społecznej, powiedziano mi, że małżeństwo, które ma mnie przygarnąć, jest już w domu, i czekają na mnie. "Ma mnie przygarnąć". To brzmi tak, jakby chcieli wziąć pod swój dach jakiegoś bezdomnego psa. A tym psem miałam być ja...
Samochód kierowany przez kobietę zatrzymał się przy bramie. Wyjęła kluczyki ze stacyjki, wzięła jakieś tam dokumenty. Wysiadła, dając mi znak, bym zrobiła to samo. Mój wzrok zatrzymał się na budynku przede mną. Nieduży dom, wyłożony jasnobrązowymi panelami i ciemną dachówką. Wokół zadbany, skoszony trawnik i kilka rabatek jakiś pomarańczowych kwiatów, chyba bratków - przynajmniej tak mi się wydaje.
Podreptałam za nią do drzwi. Zapukała, a po chwili w stanęło przede mną to małżeństwo. Przywitali nas, zapraszając do środka. Byłam nadal skołowana, nie odzywałam się, tylko siedziałam ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje buty. Czułam na sobie spojrzenie tej dwójki dorosłych. W pokoju dało się wyczuć napięcie. Po przedstawieniu całej sprawy parze, kobieta z Opieki Społecznej wyszła, zostawiając nas samych. Serio? Myślałam, że to będzie bardziej skomplikowane, jakieś przepisy prawne, oczekiwanie. A tu po prostu mnie przywieziono i zostawiono. Kiedy moja "nowa mama" pokazała mi mój pokój, nawet się nie odezwałam. Czułam się strasznie dziwnie w jej towarzystwie, byłam jakaś skrępowana i smutna...
Po paru dniach nieco się oswoiłam z tą sytuacją, domem, Ivą i Frank'iem. Umówiliśmy się, że będziemy mówić do siebie po imieniu. Nie potrafiłabym się do niech zwracać "mamo" lub "tato", a tym bardziej nie zniosłabym, gdyby nazywali mnie "swoją córeczką". Cóż...
Po dwóch tygodniach było już całkiem dobrze. Nawet rozmawiałam z opiekunami, żartowaliśmy trochę, chociaż tak strasznie brakowało mi babci... Powiedziałam sobie, że nie będę przy nich płakać. Tylko wieczorami, gdy leżałam samotnie w swoim pokoju, opłakiwałam babcię... Do szkoły nie chodziłam, na razie. Iva uznała, że przez jakiś czas powinnam być w domu. Oni też wzięli urlopy, więc spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Mimo to nadal czułam się jakoś tak dziwacznie w ich towarzystwie...
Pewnego dnia zostałam sama w domu, ponieważ tamci musieli pojechać do pracy, w sprawie jakiegoś problemu. Problemy... Kto ich nie ma? Siedziałam na kanapie w przestronnym salonie, oglądając jakiś kiepski horror, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi, bo byłam w swoim świecie. Często rozpamiętywałam przeszłość, tak jak teraz. Jednak moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.
"Już wrócili? Dopiero wyszli, ale może nie było dużo do zrobienia. Chociaż trochę to dziwne, bo oni przecież mieli klucze" - trochę się zaniepokoiłam, głupia.

Chyba nie myślałam, że do domu wskoczy jakiś morderca? Idiotyczna teoria. Otworzyłam, a jakie było moje zdziwienie na widok tego, kogo zobaczyłam. Przed drzwiami stał... Mój chłopak Edd! Tak za nim tęskniłam, odkąd zamieszkałam w tym mieście, nie widziałam go, pisałam z nim, ale to nie to samo. Ale czemu mi nie powiedział, że przyjedzie? Zresztą, skąd wiedział, gdzie teraz jestem? Nieważne. Rzuciłam mu się na szyję, a jakie było moje zdziwienie, kiedy nie poczułam rąk chłopaka obejmujących mnie. Spojrzałam na niego pytająco, ale zobaczyłam tylko jego zacięty wyraz twarzy.
- Co się dzieje? - zapytałam zatroskana i znów go przytuliłam, z całych sił. Tak za nim tęskniłam. Brakowało mi czułości ze strony bliskich, których już zresztą nie miałam, został mi już tylko Edd. To samo rozczarowanie. Chłopak stał tak, najwyraźniej nieporuszony moim zachowaniem. Oderwałam się od niego, patrząc nietrzeźwo. Kiedy już chciałam ponownie się odezwać, ten zabrał głos.
- Nicola, musimy pogadać. - Spojrzał na mnie obojętnie.
- Eddi, co się stało? Czemu tak dziwnie się zachowujesz? - zapytałam go z wyrzutem.
- Możesz mnie choć chwilę posłuchać i nie przerywać? - odparł, lekko podenerwowany, jak podejrzewałam, moim zachowaniem.

A ja nie wiedziałam, jak mam to rozumieć. Był taki oschły, nie poznawałam go. 
- Wiem, że będziesz teraz tutaj mieszkać. W tym domu, w innym mieście, niż ja. Ja... 
Chwilowo wyraźnie zakłopotał się, jakby nie wiedział, co powiedzieć, co było dziwne. Nigdy tak się nie zachowywał.
- Myślę, że to nie ma sensu. Nasz związek nie przetrwa takiej próby i odległości przede wszystkim. Przykro mi, to była ciężka decyzja, ale to koniec - powiedział i odwrócił się z zamiarem wyjścia, ale nie pozwoliłam mu na to. Złapałam go za rękaw.
- Co? Jak to koniec? Dlaczego? Przecież damy radę, kochamy się - mówiłam ze łzami w oczach. - Nie zostawiaj mnie. Nie teraz. Proszę. Jesteś dla mnie wszystkim. Nie rób tego - zaszlochałam.
- Nie, Nic. Nie. Tak będzie lepiej, uwierz mi - powiedział, teraz już miękko i ciepło.

Potem jak gdyby nigdy nic - wyszedł. Stałam tak parę sekund, ale zaraz się ogarnęłam, nie chciałam pozwolić mu odejść. Wybiegłam na dwór, już chciałam krzyczeć, żeby się zatrzymał, gdy to zobaczyłam. On siedział w swoim samochodzie, a obok niego jakaś laska. Którą. Teraz. Całował... Co? A więc taki był powód naszego rozstania? Mówił, że to dzieląca nas odległość, że tak będzie lepiej, a tak naprawdę znalazł sobie jakąś dupę, i musiał wymyślić jakąś wymówką. Ale jak śmiał przyjechać tu z tą szmatą?! Patrzyłam jak odjeżdżają, a po chwili wybuchłam głośnym płaczem, aż sąsiadka przechodząca przy ogrodzeniu odwróciła się, spoglądając na mnie z troską. Wbiegłam do domu, a po moich policzkach lały się dwa wodospady łez.
Jak to możliwe, że zrobił coś tak podłego? Zawsze był dla mnie oparciem. W chwilach, gdy ojciec wyganiał mnie z domu, opiekował się mną, zabierał na spacery. Kiedy miałam problemy z nauką, zawsze mi pomagał, gdy tylko mógł. Jak zmarła babcia, przez te pierwsze dni, gdy tu wylądowałam, wysyłał sms-y, podtrzymując mnie na duchu, że będzie dobrze. Że mnie kocha. Kocha. Kochał... Przez ostatni tydzień nie odpisywał, nie miałam z nim kontaktu. A więc tak, to wtedy poznał tą zdzirę, która mi go odebrała. Nie będę go błagać, żeby wrócił. Nie zniżę się do tego poziomu. Niech sobie żyją szczęśliwie, jedno gorsze od drugiego. Dupek i szmata. Idealnie dopasowani. Tak bardzo mnie zawiódł i rozczarował...
Wbiegłam po schodach do swojego pokoju, usiadłam na łóżku, i rozryczałam się na całego. Jeszcze wczoraj miałam chociaż jedną bliską mi osobę, którą kochałam. A on mnie zostawił.
Matka, ojciec, babcia i on - Edd - wszyscy mnie opuścili...

***Koniec***
Zaraz się opanowałam. Nie będę przez niego więcej płakać. Nie jest wart moich łez, to skończony idiota. Wytarłam łzy ręką, wstałam i dumna ze swojej postawy zaczęłam rozpakowywanie walizki. Kilka bluzek, spodni, bielizna. Oprawione w ramką zdjęcie przedstawiające mnie i babcię na spacerze w lesie. Często tam chodziłyśmy. Wtedy zapominałam o wszystkim i czułam się naprawdę szczęśliwa, a ona doskonale o tym wiedziała... Postawiłam je na komodzie, przy łóżku i przyjrzałam się mu. Zaraz potem westchnęłam cicho i zamknęłam walizkę. Tak, to było wszystko. Trzy bluzki, spodnie i zdjęcie. Koniec. Odwróciłam się z zamiarem zejścia na dół, ale tak się wystraszyłam, że aż podskoczyłam. Ciocia stała w progu, i patrzyła na mnie z przerażeniem. Nie spodziewałam się jej. Tak szybko skończyła pracę? Spojrzałam na siebie, a potem na nią.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - zapytałam. - Cioci... Yyyy... Titi?
Spojrzała na mnie groźnie, a potem zapytała:
- To są twoje ubrania? - zapytała z udawanym przerażeniem w oczach.
- Nooo... Tak - odparłam.

Nie czekałam długo na odpowiedź.
- Jutro idziesz na zakupy. Bez względu na to, jak bardzo będziesz padnięta, i nie chcę słuchać zapewnień, że nie potrzebujesz czegoś nowego niż - przerwała - to...

Wskazała na moje ciuchy, wypowiadając się z udawanym obrzydzeniem, ale zaraz się uśmiechnęła, a widząc moją sprzeciwiającą się minę, kontynuowała. 
- Albo pójdziesz tam z własnej woli sama, albo JA pójdę z tobą.
Wiedziałam, że ciotka ma dosłownie bzika na punkcie ciuchów, więc gdyby poszła ze mną na zakupy, nie wróciłabym do domu przed kolejnym tysiącleciem. Nie miałam wyjścia, jak tylko się zgodzić.
- Dobra, dobra. Idę. Tylko powiedz mi, gdzie, bo ja sama nie wiem, gdzie tu są jakieś sklepy - powiedziałam znudzona.
- Jasne. Jutro z samego rana wstajesz, a jak wrócisz to masz mi pokazać, co kupiłaś - rzekła, puszczając mi oczko.
- Pewnie. - Uśmiechnęłam się, a zaraz mój wzrok spoczął na komodzie, na której leżał rulonik zwiniętych pieniędzy. - Titi?
- Tak? 

Ciocia powędrowała za moim wzrokiem wpatrującym się w mebel 
- Bierz, tylko wydaj je na coś fajnego, okej?
- To za duż...
- Nie za dużo, nie za dużo. Chowaj, a jutro jak przyjdę z pracy, to chcę cię widzieć w nowych ciuchach, jasne?
- Oczywiście. Dzięki, Titi. Cieszę się, że jesteś - powiedziałam, a ona uśmiechnęła się do mnie szeroko.