niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział I

Autobus zatrzymał się na przystanku. Pasażerowie wychodzili po kolei z biało-niebieskiego PKS-u, a wśród nich ona. Średniego wzrostu, ruda dziewczyna z brązowymi oczami. Wiatr rozwiał jej włosy, a nastolatka poczuła promienie słońca na skórze. Zadziwiające było, że we wrześniu panował taki upał… Wytargała swoją brązową, zniszczoną walizkę i ruszyła przed siebie. Czuła na sobie zdegustowane spojrzenia przechodniów na widok jej wyglądu. Nic dziwnego, miała bowiem na sobie białe rurki z małą dziurką, znoszoną kremową tunikę i całkiem poszarpane trampki pod kolor bluzki, co tu dużo mówić, wyglądała koszmarnie. Do tego czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy.
Szła ze spuszczoną głową, nie mogła znieść tych krzywych spojrzeń kierowanych w jej stronę. Zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Nie chciała już płakać.
"Nic*, przestań się mazać, ciocia nie może cię zobaczyć w takim stanie." - powiedziała sobie w myślach.
Ciągnęła walizkę z łatwością, bo nie zawierała w niej dużo, co było dziwne, gdyż podczas przeprowadzki człowiek zwykle ma ze sobą kilka walizek i toreb podróżnych zapakowanych po brzegi. A ona? Jaj rzeczy zajmowały niewiele ponad pół walizki. Śmieszne... I znów, przypomniała sobie słowa ojca, który nazywała ją niewdzięczną szmatą, kiedy oznajmiała, że potrzebuje nowej bluzki, ponieważ nie ma w czym chodzić do szkoły. Przypomniała, jak ją traktował, gdy nie chciała pójść po kolejną porcję alkoholu dla niego, matki i ich "znajomych" - takich samych pijaków jak oni, do monopolowego. Zamykał ją w pokoju na cała noc, bez jedzenia, picia. Albo po prostu znęcał się. Nic prostszego. Bił, dusił do nieprzytomności... A matka? Też nie była lepsza. Tyle razy córka ją błagała, by coś zrobiła, pomogła, ale ta się bała. Uczestniczyła więc w całonocnych libacjach i patrzyła, jak jedyne dziecko potwornie cierpi. Nawet wtedy, gdy to jej "tatuś" omal jej nie udusił, i gdy wylądowała w szpitalu, po wezwaniu sąsiadki, którą zaniepokoiły krzyki i inne odgłosy, ona nie chciała tego zgłosić sama. I gdyby nie to, że szpital skontaktował się w tej sprawie z policją, nadal mieszkałaby z tym dwojgiem. Chociaż może lepiej byłoby, gdyby wtedy po prostu umarła?
"No co ty, Nic*, nie myśl o tym! Musisz pokazać, że jesteś silna. Że dasz sobie z tym wszystkim radę." - pomyślała.
Jednak gdyby to się stało, nie zostałaby przygarnięta przez babcię, swoją kochaną babcię... To ona dawała dziewczynie odczuć, że jest naprawdę kochana. Z wzajemnością. Wszystko było cudownie, nastolatka już prawie zapomniała, jaki koszmar przeżyła z tymi potworami, minął już bowiem nieco ponad rok, aż do pewnego cholernego dnia. Wracając ze szkoły, zobaczyła przy domu karetkę.
- Twoja babcia zasłabła na spacerze. Wezwała nas sąsiadka, niestety nie dało się nic zrobić. Przykro mi. Pani Margerita nie żyje - powiedział mi wtedy lekarz.
"Nie żyje, nie żyje, nie żyje, nie żyje, nie żyje..." - te słowa krążyły w mojej pamięci i głowie. Kochana babcia Margie... Uwielbiałam tak do niej mówić.
Poczułam pod powiekami łzy. Wchodziłam do parku. Usiadałam na pobliskiej ławeczce, stawiając walizkę obok, i rozpłakałam się na dobre...

Nic* - zdrobnienie od Nicola




 Dodajcie do tego białe legginsy, poszarpcie trampki i tunikę :)


3 komentarze:

  1. Pierwszy rozdział i nie mogę się doczekać następnego :D
    Rozdział wyszedł cudownie :) Tylko szkoda, że taki krótki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Myślałam, że nikt tego nie będzie czytał... Serio. Ale bardzo się cieszę, że Ci się podoba. Żadnej akcji nie było, więc według mnie straszne nudy.
      Następny jutro. A może dzisiaj? Mam gotowy, więc być może wstawię po południu albo wieczorem. Zobaczę :D

      Usuń
  2. Szczerze powiem że zaciekawiło mnie. Zgadzam się z Bellą że trochę krótki, ale wspaniały =D

    OdpowiedzUsuń