piątek, 2 maja 2014

Rozdział XXXIV

Pierwszy konkurs, jeśli chodzi o "włamywacza" wygrywa Sasa :D
Jesteś pewna na 95%, a ja upewnię Cię w stu procentach, że to właśnie on :))
(Oczywiście, było więcej osób, które głosowały(?) na tą osobę, lecz właśnie Slotkasasa Was wyprzedziła.)
Dostajesz oczywiście ciacho, no dobra, nie ciastko, ale ptysia. Uwielbiam je, mam nadzieję, że Ty też xD


Jeśli chodzi o drugi konkurs, nikt nie zgadł, tak więc od razu zapraszam na rozdział :D
____________________________________________________

Opanowując łzy, krzyknęłam:
Nic: Kim! Kim!
Przepchnęłam się przez tłum i podbiegłam do ratowników. Zaczęłam ich zatrzymywać, chaotycznie się poruszałam. Widok czarnowłosej w takim stanie był nie do wytrzymania. Ta niepewność, całkowita niewiedza, doprowadzała do rozpaczy…
Rat: Co pani robi? Proszę się natychmiast odsunąć!
Nic: Kim… Błagam, trzymaj się… Będzie dobrze, słyszysz?
Rat: Powiedzia… - zamierzał kolejny raz odpędzić mnie, jednak spoglądając w mą stronę, najwyraźniej złagodniał; Zupełnie nie wiem czemu.
Nic: Co z nią? – załkałam - Muszę wiedzieć, muszę. Moja przyjaciółka przeżyje, prawda? Niech pan powie, że tak!
Mężczyźni wnieśli ją do pojazdu, zamykając drzwi. Dopiero wtedy ten był łaskaw odpowiedzieć.
Rat: Przyjaciółka… Powiem tylko tyle, że żyje. Jest słaba, ale mimo wszystko ma szanse.
Otarłam szybko łzy, próbując uspokoić łopoczące serce, strach i związane z nim obawy.
Nic: Mo-mogę pojechać w karetce razem z n-nią? – dukałam, nadal chlipiąc
Rat: Przykro mi, ale tylko rodzina ma prawo podróżować z pacjentem.
I nic więcej nie mówiąc, zupełnie mnie lekceważąc, wskoczył do karetki. Pojazd na sygnale ruszył do szpitala, podczas gdy drugą kobietę przeniesiono do innego ambulansu. Został już tylko mężczyzna, którego teraz otoczyli policjanci. Wokół niego była spora kałuża krwi… Oczy miał otwarte, z ust ciągle ciekł mu powoli czerwony, gęsty płyn. Nie mam wątpliwości, że ten człowiek w średnim wieku był ojcem Kim… Był…
Nagle rozległ się głośny huk, dobiegający właśnie z miejsca wypadku. Nim się spostrzegłam, ogień wręcz wystrzelił w powietrze, a całe auto stanęło w płomieniach. Wybuch nie był silny i potężny, lecz przez parę chwil nie słyszałam normalnie, byłam otumaniona. Ogień rozprzestrzeniał się, a ludzie w popłochu zaczęli uciekać. Stróże prawa przenieśli zwłoki na sporą odległość. Strażacy rozpoczęli akcję gaśniczą. Nie było to łatwe, ponieważ ciągły dopływ gazu z silnika nie zmniejszał buchających płomieni. Nie trzeba było długo czekać, żeby pożar się rozszerzał, budynek apteki także zaczął płonąć. Na szczęście pracownicy i klienci opuścili wnętrze i w bezpiecznym miejscu obserwowali zdarzenie. Tak jak i ja. Stałam i jakby wyprana z emocji patrzyłam przed siebie. To było coś strasznego. Ogień pochłaniał wszystko na swojej drodze, niszczył każdy napotkany skrawek czegokolwiek i oczywistym było, że pomimo natychmiastowej reakcji zapanowanie nad sytuacją wcale nie będzie łatwe. W szczególności dlatego, że ogień zaczął trawić także przydrożny, piętrowy dom. Ludzie przekrzykiwali się, jedna kobieta trzymana przez policjanta, płakała, próbując mu się wyrwać.
…: Kelly! R-ratujcie ją! Pomóżcie mojemu dziec-dziecku! Kelly! – krzyczała – Moja córka jest w ś-środku, zabierzcie ją, błagam! – młoda szatynka wyszarpała się, biegnąc w stronę palącego się domu; Przypatrywałam się jej bez przerwy, widziałam więc, jak w pewnym momencie zatrzymuje się, wyciągając ręce. Jeden ze strażaków cudem wyszedł ze środka, kaszląc od nadmiaru dymu. Na rękach niósł mniej więcej czteroletnią dziewczynkę. Nie ruszała się… Kobieta po chwili ocknęła się, ruszając, rzucając się na mężczyznę i zabierając małą.
…: Kelly, córeczko… Kruszynko, otwórz oczka, słyszysz? Żabko moja, już wszystko dobrze, mamusia jest przy tobie, obudź się. Kochanie, wstawaj. Hej, maleńka, ocknij się. Kelly… wstawaj! Wstawaj, słoneczko! Wstawaj! Obudź się! Kelly…! – potrząsnęła nią delikatnie, zaczynając szlochać
Nie zorientowałam się, kiedy na miejsce przyjechały kolejne dwie karetki i trzy zastępy straży pożarnej. Ratownicy wyskoczyli z pojazdu i natychmiast znaleźli się obok matki z dzieckiem. Ostrożnie przejęli dziewczynkę od zapłakanej kobiety, kładąc ją na ziemi. Zbadali, jak sądzę, puls, sprawdzili oddech. Zauważyłam, jak porozumiewają się wzrokiem, dość smutnym wzrokiem. Jeden z nich przyniósł worek. Taki sam, jak pokazują na filmach, gdy… gdy zabierają zwłoki…
…: Co pa-panowie robią? Proszę ją zawieść do szpitala, trzeba j-ją dokładnie zbadać, sprawdzić, czy nic nie jest mojemu ska-skarbowi!
Jeden z medyków wstał i wydał polecenie kolejnemu. Zwrócił się do stojącej naprzeciw, próbując uspokoić.
Rat: Przykro mi, nic nie możemy zrobić. Dziewczynka udusiła się dymem, ciało jest mocno poparzone, nie miała żadnych szans, żeby przeżyć. Ogień zbyt szybko zajął dom, nawet najszybsza reakcja niewiele by pomogła.
…: N-nie! To niemożliwe! S-słyszy pan? Ratujcie ją, proszę, zrobię wszystko, żebyście jej pomogli… Ona m-musi wstać, przecież Kelly żyje, trzeba ją tylko obudzić. – powiedziała roztrzęsiona, nie przyjmując do wiadomości, że dziecko nie żyje – Ej, co robicie?! Zabierzcie ten worek, on wcale nie jest potrzebny! Trzeba zawieść moje maleństwo do szpitala, zrobić operację… Dać jej lekarstwa, wtedy będzie dobrze, naprawdę. – tłumaczyła, po czym kucnęła przy ciele, głaszcząc dziewczynkę po kręconych blond włosach i uśmiechając do niej – Prawda, słońce? Będzie w porządku. Ale teraz już się nie wygłupiaj, popatrz na mnie. No, popatrz. Wystarczy spania, mój śpiochu kochany. – zaśmiała się; Wiedziałam, że próbowała nie dopuścić do siebie przykrej informacji, dlatego zachowywała się trochę jak wariatka.
Rat: Proszę to wypić. – podstawił pod jej twarz kubeczek z musującą tabletką
Szatynka spojrzała na niego, spełniając prośbę i znów odwracając się do swojej córki. Jednak jej tam nie było, ponieważ dwóch ratowników niepostrzeżenie zabrało zwłoki i przeniosło do karetki.
…: Nie! Oddajcie mi ją! To moje dziecko! Moja córka! Proszę, oddajcie… - kobieta padła na kolana, zalewając łzami; Wyglądała jak siedem nieszczęść, jej widok był jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek w życiu mogłam zaobserwować.
Tak samo postąpili z ciałem ojca Kim. Mojej przyjaciółki, która sama wylądowała w szpitalu… Więc co ja tutaj robię? Powinnam jak najszybciej iść do domu, przebrać się i jechać do czarnowłosej, by być w tych ciężkich chwilach przy niej. A co robię? Stoję i patrzę na to, co się dzieje. Obserwuję zapłakaną matkę, której dziecko spłonęło, bez żadnej, najmniejszej reakcji. To, co kobieta czuje po stracie ukochanego dziecka, musi być bardzo ciężkie, a taki dramat już zawsze będzie o sobie przypominać…

***
Już zaledwie kilka domów dzieliło mnie od moich czterech ścian. Zmienię ciuchy, zjem coś na szybko i poproszę Titi o podwózkę. Nagle stanęłam jak wryta. Titi… Przecież dzisiaj miał przyjść ten facet… A ja jej nie powiadomiłam… O cholera! Zapominając o wcześniejszym widoku, wyglądających przez okno gapiach i ciągle kłębiących się chmurach dymu, ruszyłam biegiem. Matko Boska, a co jeśli on ją zaskoczył i coś zrobił? Przez moją głupotę i dziurawą pamięć kolejna tragedia wisi w powietrzu…
Przemknęłam przez bramkę, jak się okazało – otwartą. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, które również nie były zamknięte. I ja, i ciotka zawsze przekręcamy zamek, żeby nikt nie wszedł. W takim razie… już za późno…
Przełknęłam głośno ślinę, zaraz przypominając, że zaplanowałam wejść przez garaż. Dlatego też przeszłam na tyły budynku, wyjmując z kieszeni klucz. Po otwarciu, weszłam do środka i zapaliłam światło, a konkretnie żarówkę, która rzucała jasność po całym pomieszczeniu. Na szafce leżał sporej wielkości młotek, którego ciocia używała w przypadkach krytycznych, takich jak przybicie gwoździa na ścianę, by powiesić obraz. Uzbrojona „po uszy”, przeszłam przez całą długość garażu i zaraz znalazłam się w przedsionku, a później w korytarzu. I wtem ujrzałam coś, co naprawdę mnie zdziwiło i czego absolutnie nie rozumiałam.

Na podłodze, od wejścia głównego, przez przedpokój, aż na schodach, rozrzucone były… płatki róż. Mrugnęłam kilka razy, aby upewnić się, że mi się nie wydaje. Obraz był prawdziwy, a to znaczy… Nieważne co, w każdym razie muszę sprawdzić, co się dzieje. Wzięłam cztery głębokie oddechy, zamknęłam oczy, uspokoiłam się i ruszyłam. Powoli, po cichu, żeby nie wywołać żadnego, najcichszego hałasu i skrzypienia. To, że w dłoniach trzymałam młotek pewnie wydaje się dość dziwne, ale nie miałam pomysłu na cokolwiek innego. A o tym, że uderzając nim człowieka na sto procent spowoduję jego natychmiastową śmierć, zwyczajnie nie pomyślałam. Działałam pod wpływem emocji, nie rozumowałam logicznie. 
Kierując się szlakiem czerwonych płatków, stanęłam na górze. Ścieżka prowadziła pod zamknięte drzwi mojego pokoju. Teraz wiedziałam, że to nie może być pomyłka, ten, który mnie dręczył, znajduje się w mym pokoju. Przeszły mnie głębokie dreszcze, lecz wiedziałam, że nie mam odwrotu. Zdołałam również zauważyć, że Titi nie ma w domu. W przeciwnym wypadku, od razu po wejściu zostałabym napadnięta i zganiona przez ciocię za to, że wchodzę do środka z młotem w rękach, jak jakiś morderca.
Położyłam dłoń na klamce, niemal słysząc, jak serce mocno i szalenie bije w mojej piersi. Myślałam, że za chwilę zemdleję z nerwów. Miałam ochotę porzucić wcześniejszy plan i uciec stąd jak najdalej. A co, jeżeli to szaleniec, który za chwilę się na mnie rzuci? Mógłby coś mi zrobić, przecież zaplanował to już wcześniej…
Wreszcie nadszedł ten moment. Szybko nacisnęłam uchwyt, energicznie popychając drzwi. Zrobiłam krok w przód i zamarłam… Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że to on… Mimo, że wiedziałam do czego jest zdolny, to była przesada. Shon leżał na moim łóżku wśród masy róż w samych bokserkach. To naprawdę działo się autentycznie. Uśmiechał się do mnie zadziornie, a widząc narzędzie i mój lękliwy wzrok, zaśmiał się na głos.
Nic: C-co ty tutaj robisz? – zapytałam z idiotycznym wyrazem twarzy, opuszczając ręce wraz z młotkiem wzdłuż ciała
Sh: Czekam na ciebie. Chciałem zrobić niespodziankę i jak widzę, udało mi się. Nie mnie się spodziewałaś, mam rację?
Nic: J-jak ty tu-tutaj wszedłeś? – nadal nie otrząsnęłam się z widoku chłopaka ciotki w moim pokoju
Sh: Mam klucze. No chyba nie myślisz, że Titi nie dałaby swojemu ukochanemu – tutaj wywrócił oczami – możliwości wejścia do swojego mieszkania. Staruszka jest bardzo naiwna.
Nic: Jaka staruszka? Jak ty moją ciotkę nazywasz? I w ogóle, co ty robisz w moim pokoju?! – wreszcie zebrałam się z chwilowego szoku
Sh: Zastanów się. – powiedział, wkładając do ust grono winogrona z etażerki – Och, wysil się trochę. – dodał, widząc u mnie brak ochoty na takie podchody – Dobrze, widzę, że jesteś zmęczona. Pomogę ci, jeśli chcesz. Chcesz?
Nie mam pojęcia kiedy, kiwnęłam lekko głową, jakby zahipnotyzowana widokiem jego pięknego, wspaniałego ciała. Znowu to robiłam. Po raz kolejny dałam mu się omamić, poddać urokowi osobistemu tego przystojnego, czarującego oszusta.
Sh: Widzisz, będąc z Titi… Wiesz, że jej nie kocham i jestem z nią tylko dla pieniędzy, dlatego nie będę cię oszukiwał. Ciało czterdziestolatki nie jest w stanie dać takiemu facetowi, jak ja, pełnego spełnienia i przyjemności. Potrzebuję urozmaicenia, to normalne. A ty jesteś śliczna, młoda, po prostu wspaniała. Taka kobieta jest moim ideałem.
Nic: Nie rozumiem… - rzekłam, zupełnie zapominając o bożym świecie
Sh: Pomyślałem, że wcześniej może źle z tobą rozmawiałem. Chodzi mi tylko o wzajemną przyjemność. To będzie nasza niewinna umowa. Ja będę przychodził do ciebie pod nieobecność twojej ciotki i zabiorę cię do krainy namiętności i niewyobrażalnej rozkoszy. Poczujesz się wtedy jak prawdziwa kobieta, bo, uwierz mi, potrafię to sprawić. Titi nigdy się nie dowie, obiecuję. Oboje byśmy tego chcieli, prawda? – zapytał, podchodząc do mnie
Był taki wspaniały, pachniał prawdziwą męskością, wydawał się być uprzejmy i miły. Prezentował się niezwykle seksownie, zachęcająco… Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby mu teraz ulec, ale… ale ja odzyskałam rozum i rezon. Wiedziałam, że próbuje mnie zwabić w swoją pułapkę. Gdybym się zgodziła na tą zupełnie niemoralną propozycję, już nigdy nie mogłabym się wycofać. Taki podły człowiek nie dałby mi spokoju, grożąc ujawnieniem rzekomej relacji.
Nic: Muszę ci coś koniecznie powiedzieć… - odparłam niepewnie, spuszczając głowę
Sh: Tak?
Nic: Zamiast Natniela, to ty powinieneś być bratem Amber. – natychmiast podniosłam wzrok, patrząc twardo
Sh: Słucham?
Nic: Jesteś tak samo bezwzględny i zakłamany, jak ona. Dziwię się, że nie masz nic wspólnego z moją „kochaną” koleżanką. A jeśli nie jesteś jej bratem, to może spróbuj z nią, bylibyście dopasowaną parą. Poza tym, z pewnością dałaby ci dupy, a skoro tak bardzo tego pragniesz... Pobzykaj się z nią, ta dopiero ma temperament. Spełni wszystkie twoje pragnienia i erotyczne fantazje, uwierz mi. A ode mnie to się odczep raz na zawsze, bo mam cię dość, rozumiesz? – warknęłam
Sh: Kurde, kobieto, dlaczego ty taka zacięta jesteś? Co ci szkodzi seks ze mną? I tak wiem, że tego chcesz, więc po co ciągłe odmowy?
Nic: Co mi szkodzi? A może to, że cię nienawidzę? To, że jesteś świnią, a nie facetem wartym cioci, czy nawet mnie? Naprawdę nie rozumiesz?
Sh: Dobra, skończ. Powiedz mi, kto to jest ta Amber, chętnie się do niej wybiorę. – uśmiechnął się złośliwie
Nic: Zabieraj swoje szmaty, zwane ubraniami, pozbieraj te żałosne kwiatki i wynocha z domu.
Sh: Bardzo chętnie, nie mam zamiar się płaszczyć. – prychnął
Zaskoczyła mnie jego uległość, ale może to dlatego, że wspomniałam o Amber. Pewnie chciał jak najprędzej ją odwiedzić. Pff…
Sh: A tak w ogóle, możesz mi powiedzieć, co to za dym za oknem? Zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie nasz dom się pali, ale skoro do tej pory się nie sfajczyliśmy, to raczej nie to. 
 – zapytał, zakładając spodnie

Wszystko do mnie wróciło… Kim na noszach… Jej stan… Krytyczny stan…
Popatrzyłam na niego, natychmiastowo zmieniając nastrój. Zrobiło mi się smutno, a cała wściekłość wyparowała. Kiedy zaczynałam myśleć o tym, co może stać się z czarnowłosą, dostawałam gęsiej skórki. Zaczęłam się trząść pod wpływem napływających łez. Próbowałam je jakoś powstrzymać i nawet mi się udawało. Na twarzy na pewno zrobiłam się czerwona, musiałam wyglądać naprawdę żałośnie. A on, widząc, że się rozżalam, postanowił to wykorzystać…
Sh: Nie marz się, spokojnie. – powiedział pokrzepiająco, zbliżając się
Zatrzymał się, ale po chwili znowu zrobił dwa kroki naprzód.
Sh: Chodź do mnie, nie powinnaś być teraz sama. – wyciągnął ręce, uśmiechając się
Pociągnęłam nosem, na szczęście żadnych łez nie było. Zerknęłam na niego, lecz wiedziałam, że długo nie będę w stanie się powstrzymywać. Potrzebowałam bliskości, czegoś, żeby ukoić nerwy i miotająca mną emocje. Podeszłam do niego… Położyłam głowę na jego klatce piersiowej… Objęłam ostrożnie rękami… Byłam taka głupia…
Sh: Niepotrzebnie się odzywałem, przepraszam. – powiedział z udawaną skruchą
Wtedy nie myślałam trzeźwo, ale fakt faktem, że Shon wcale się mną nie martwił. Każdy, kogo choć odrobinę obchodzi nastrój i problemy innych, zapytałby się, co się stało. A on? Próbował uniknąć nużących opowieści, a w zamian postanowił zadziałać.
Sh: Położymy się na chwilę, poleżymy, dopóki się nie uspokoisz, dobrze? Spokojnie, wszystko w porządku.
Zaczął powoli prowadzić mnie w stronę łóżka. Nie oponowałam, ponieważ ciągle rozmyślałam o wcześniejszym zdarzeniu. Dałam się położyć na materac, objąć, smyrać po plecach w ewidentnym dwuznacznym geście.
Nic: Ona musi przeżyć, musi… Powiedz, że nie umrze, że wróci… Powiedz… - jęknęłam smutno
Sh: Tak, tak, nie zamartwiaj się. Odciągnę cię od takich myśli, w porządku? Zaraz zapomnisz, obiecuję… - powiedziawszy to, pocałował mnie w szyję, aż się wzdrygnęłam; I to przywróciło mi mózg, zrozumiałam, co się dzieje. Kolejnym pocałunkom się nie poddałam, natychmiast zerwałam się z łóżka.
Nic: Co ty wyprawiasz, do cholery?!
Sh: Mała, proszę, nie teraz, ja już tak się napaliłem…
Nic: Mało mnie to interesuje. Mówiłam ci, że ze mną taki układ nie przejdzie, nie jestem jakąś dziwką. A teraz, tak jak powiedziałam, wynoś się!
Sh: Weź wyluzuj! Jeny, jaka cnotka. Pewnie i tak wszystkim dookoła dajesz. – uśmiechnął się szyderczo
Nic: Jeszcze raz walniesz takim tekstem, to przyłożę ci w ten łeb, że aż się zesrasz. – warknęłam – A przed wyjściem masz oddać klucze do mieszkania.
Sh: Marzenia nie zawsze są do spełnienia, kotku. Mogą mi się jeszcze przydać, gdybym chciał pooglądać cię podczas snu. – ubrany, podszedł do mnie, ocierając swoim ramieniem o moje, gdy wychodził
Nic: I jeszcze jedno: po co ty to zrobiłeś? Dlaczego tak mnie straszyłeś? – zapytałam, nawet nie odwracając się w stronę faceta; Pomimo tego, coś mi mówiło, że się uśmiechnął.
Sh: Chciałem wprowadzić do naszego związku trochę adrenaliny.
Nic: Do związku? Naszego związku? Zapomnij i przestań wygadywać takie farmazony!
Sh: A co, jeśli nie przestanę?
Nic: Zejdź mi z oczu, ty… Shonino
(wybacz, musiałam tego użyć xD)! – wrzasnęłam, kiedy był już na schodach
Sh: Uważaj na słowa, bo możesz ich pożałować. – odpowiedział złośliwie
Nic: Sranie w banie. Good bye, idioto! – krzyknęłam, zatrzaskując drzwi – Matko, co się ze mną dzieje? Jak mogłam się tak zapomnieć? – szepnęłam do siebie, opierając czołem o ścianę; Uderzyłam w nią lekko pięścią, powstrzymując przekleństwa. Stałam tam jeszcze moment, dopóki nie usłyszałam zamykanych drzwi, oznaki, że mój „gość” wyszedł. Szczerze mówiąc, w ogóle nie spodziewałam się, że to właśnie Shon, ale z drugiej strony lepiej, że to nie był jakiś psychopata, zdolny do wszystkiego. Jednak oznajmił, że nie odda kluczy, bo zamierza jeszcze tu zajrzeć… Wyjście jest jedno – zamykanie drzwi od środka każdego wieczoru przed snem. Trzeba to jeszcze jakoś wytłumaczyć Titi i będzie git. Właśnie, muszę do niej zadzwonić i… Chwila, a tak w ogóle, gdzie ona jest? Chcąc to sprawdzić, wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer ciotki.
Titi: Halo?
Nic: Hej, to ja. Słuchaj, czemu do tej pory nie ma cię w domu? Jest w pół do szóstej, powinnaś być.
Titi: Tak, wiem, ale zmieniły mi się plany. Dowiedziałam się, że jutro z samego rana mam lot. Już dawno wzięłam urlop na jakiś czas, ale czas na powrót do latania. O czwartej nad ranem muszę wyjeżdżać z domu, dlatego pojechałam na zakupy. Zapomniałam cię poinformować.
Nic: Już drugi raz… - westchnęłam
Titi: Przepraszam, jestem zbyt roztargniona. Około dwudziestej pierwszej wrócę, zostało mi już tylko sześć sklepów z ubraniami do obejścia i koniec. – rzekła, a ja skrzywiłam się; Jak można tak fascynować się shoppingiem?
Nic: Czyli w takim razie nie możesz mnie zawieść?
Titi: Gdzie?
Nic: Do szpitala.
Titi: Po co? Nic, coś ci się stało?! – wrzasnęła, aż coś zapiszczało w moim uchu
Nic: Mi nie, ale koleżanka, Kim… Miała wypadek…
Titi: Wypadek? Zaraz… Słyszałam w radiu, że budynek apteki się zapalił, był pożar. To ma jakiś związek? – zapytała zmartwiona
Nic: Samochód, w którym jechała, rozbił się i… Wybuchł… Kim zabrało pogotowie, jest w stanie krytycznym…
Znów poczułam pieczenie oczu, więc zacisnęłam powieki, powstrzymując je. Nie chciała płakać, przynajmniej nie teraz. Muszę wytrzymać i dostać się kliniki, gdzie leży dziewczyna. Nie powinna widzieć, jak płaczę.
Titi: O Boże, Nicola… To musiało być straszne… Przykro mi, lecz nie mam jak po ciebie przyjechać. Zamów taksówkę, dobra? Zabiorę cię ze szpitala, gdy będę wracała. Dasz sobie radę?
Nic: Tak, Titi, nie martw się. – zapewniłam ją, ocierając mokre oczy
Zakończyłam połączenie. Jednak nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem. Poszłam się przebrać, przegryźć coś, uczesać, bez przerwy becząc. Zapewne wyglądałam jak małe dziecko, które nie dostało cukierka, ale nie obchodziło mnie to. Nikt nie widział mnie w takim stanie, poza tym martwiłam się o przyjaciółkę.
Mocno pociągnęłam nosem, odczekałam kilka sekund, by się uspokoić i wykręciłam numer podany na ulotce korporacji, którą cudem znalazłam na szafce pod stertą papierów.
Nic: Proszę taksówkę na ulicę Petersona 7, jak najszybciej.
Odłożyłam komórkę, narzuciłam kurtkę i wyszłam, dygocząc z nerwów.
***
Wchodziłam po schodach, kierując się do środka. Otwierając drzwi, poczułam charakterystyczny zapach, kojarzący się z lekarstwami. Od chwili, gdy sama wylądowałam tutaj po próbie samobójczej, nie cierpiałam tego miejsca. Przypominał mi o tamtym wydarzeniu, o pozostałych sytuacjach doprowadzających do załamania. Na myśl przychodziło mi moje wcześniejsze życie, wspaniałe życie. Kiedy przyszłam do tego liceum, poznałam go, gdy się zakochałam…
Wypływająca łza spowodowała grymas na mojej twarzy. Wywołał to również widok nastolatka, tego samego, z którym widziałam Kim w szkole. To był jej chłopak. Teraz stał przy ścianie, oparty o nią plecami i zakrywał twarz dłońmi. Podbiegłam do niego i zapytałam prosto z mostu:
Nic: Co z nią?
Opuścił ręce, lustrując mnie wzrokiem.
Nic: Jesteśmy przyjaciółkami, chcę wiedzieć.
Nadal patrzył w mą stronę nieprzekonany, ale niedługo odezwał się.
…: Nie mam pojęcia. Odkąd zabrali ją na blok, nie wiem nic, kompletnie nic. Nikt mi nie powiedział, co będzie dalej. Czy w ogóle coś będzie. To chyba koszmar, Kim nie może odejść, nie może… Przecież… - jąkał się, a ja zauważyłam, że bardzo się martwił
Nic: Prowadzą operację? Jezu… A-a jeżeli… Nic nie będą mogli z-z-zrobić? – zapytałam szeptem, siadając na krzesło
…: Muszą ją ratować! Muszą! – uderzył otwartą dłonią w śliską ścianę, przytknął do niej głowę i zaczął szlochać. Nie zwróciłam na to większej uwagi, lecz to był jednoznaczny argument, że losy Kim nie są mu obojętne.
Wtem usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Zza drzwi oddzielających oddział od bloku, wyszedł lekarz. Przecierał twarz jedną ręką, wyglądał na zmęczonego. Po skojarzeniu faktów, zerwałam się z siedzenia i zasypałam go pytaniami.
Nic: Panie doktorze, co z nią będzie? Jak się czuje? Można ją zobaczyć?
Lek: Niestety, nie mam dla was za dobrych wiadomości. - odrzekł
Czułam ogromny strach, bardzo się bałam. I wcale nie okazało się, że przesadzam. Słowa, które wypowiedział później lekarz, zupełnie mnie załamały. Ta wiadomość była najstraszniejszą rzeczą, jaką mogłam usłyszeć. Gdy do chłopaka stojącego obok również to dotarło, stracił równowagę i zsunął się po ścianie w pół przytomny…

________________________________________________________________________

Dobrze, a teraz pragnę tylko napisać, że dzisiaj jest specjalna okazja. Wstawiłam rozdział dlatego, że właśnie dziś mija pół roku, odkąd ten blog istnieje. To tak jakby "pół-jubileusz", ale i tak bardzo się cieszę, że ze mną wytrzymaliście :D Niektórzy są ze mną od początku, tak jak Slotkasasa, Bid Boss, Paulina Wisińska i Dagmara Kaa, inni od niedawna, lub po prostu wcześniej się nie ujawniali. Osiemnaście osób napisało komentarze do ostatniego posta. Zaskoczyło mnie to, oczywiście pozytywnie, bo naprawdę myślałam, że niewiele osób czyta. W każdym razie, widząc Wasze podpisy, uśmiechałam się jak nienormalna. Dziękuję za nie i za to, że trwacie tutaj mimo moich ciągłych narzekań =DD

32 komentarze:

  1. Nie gniewam się o Shonine :)
    Rozdział fajny, a właśnie myślałam, że to Kim ale pomyślałam "Kim? Yyyy na pewno
    nie" Ach ta moja mądrość :)
    Czekam na nexta oczywiście :)
    ~Alice~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja się nie gniewam, zresztą, za co? Nie było innej opcji, jak tylko użyć "Shoniny" xD To jest boskie xD
      Też zazwyczaj tak mam, że zamiast zaufać pierwszej myśli, daję drugą, bo pierwsza wydaje się niemożliwa *_*

      Usuń
  2. KIEDY WRÓCI LYSANDER BŁAGAM POWIEDZ ZE TO NIEDŁUGO JEZU TĘSKNIE ZA NIM :((((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I komentarz numer 500 :DDDD
      Hahah, chciałam, żebyście się stęskniły ;)) Spokojnie, maks pięć rozdziałów i wróci :D Ale nie ciesz się zbyt mocno, bo ja jak to ja, planuję kolejny dramat. A w sumie dwa, nie, chwila, trzy xD

      Usuń
    2. Ty, ty, ty ty ! Ma być piękny happy end z Lysiem i Nic rozumiesz!?

      Usuń
    3. Mam nadzieję na happy end - Nicola i Lysander forever :)

      Usuń
    4. Ty mi grozisz? xD
      Mam dokładnie zaplanowany koniec bloga, lecz nie będę zdradzać, co się wydarzy :D

      Usuń
    5. Kurcze, zawsze, gdy coś napiszę okazuje się, że już jest podobny komentarz

      Usuń
    6. Chodzi o ten komentarz "Nic i Lys forever"? Hah, też często mam, że chcę coś napisać, a ktoś mnie wyprzedził :P

      Usuń
    7. :)

      »czytam Akinot« ( w krótce się ujawnię buhahahaha :) )

      Usuń
  3. dziękuje, za wspomnienie o mnie w notatce :) A i myśle... Co ja myśle?....
    Że lekarz powiedział, że Kim nie żyje... Albo nie! Że jest w śpiączce... Albo nie! Że straciła pamięć... Albo nie! Nie mam pomysłów... TT^TT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, przecież Ty od początku tutaj jesteś, jak mogłabym zapomnieć? xD
      Ahaha, od razu typowanie, co powiedział, wiedziałam że tak będzie xD
      Nooo, trochę to będzie inaczej ;))

      Usuń
  4. Łof.. Jak czytałam ten fragment ze skradaniem się do pokoju i ogólnie z Shonem To normalnie mi akcja serca przystopowała. No dobra, tak źle to nie było, ale jeszcze teraz, jak piszę to czuję takie, takie te.. dziwne uczucie w dłoniach. Super rozdział, graty na pół-jubileusz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff, czyli że jeszcze nie jestem odpowiedzialna za czyjś zawał :p
      Fajnie, że się podobał i dzieny =D

      Usuń
  5. A tak sobie teraz myślę.. Nicola to w końcu będzie z Lysem ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, chciałoby się wiedzieć xD
      Korci mnie, żeby coś zdradzić, ale jakoś daję radę się powstrzymać, bo nie chcę, żeby wydało się przed czasem =]

      Usuń
  6. Ło kurwa! Jakie emocje!
    Jak czytałam o tej jebanej Shoninie (xD) to normalnie o mało co się na swoim kocie nie wyżyłam! Cały czas tylko powtarzałam "Nie próbuj mu uledz, nie próbuj mu uledz..."
    Co do tego wypadku...W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że to Kim. A ty nawet nie próbuj jej zabijać. Doskonale wiesz, że zabijanie postaci, to moja działka xD
    Rozdział świetny, a ja czekam na next :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż za słownictwo, to Shon tak na ciebie działa? xD
      A jeśli Ci powiem, że być może kogoś zabiję? I to w najbliższym czasie, być może? xD

      Usuń
    2. A więc ja także cię poinformuje, że w najbliższym czasie mam zamiar kogoś zabić :) Kofffam zabijać *_*

      Usuń
    3. Już się do tego przyzwyczaiłam... xD Ty ciągle zabijasz xD
      A ja tym razem muszę zabrać Ci na chwilę Twoją rolę morderczyni i wykorzystam ją w tak dramatyczny sposób, że jak będę pisać, to się popłaczę ze smutku xD

      Usuń
  7. Wspaniałym rozdział
    -Kicia

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział :D
    Czyli jednak moje przypuszczenia były prawdziwe. Dzięki wielkie za ptysia ;3 A i owszem, też je lubię xD
    W życiu bym nie pomyślała że to Kim... Serio, strasznie mnie zaskoczyłaś.
    Podczas tej sceny z Shonem to cały czas się śmiałam :D Tylko nie mam pojęcia dlaczego xd
    Ja stawiam że Kim będzie żywa, ale sparaliżowana.
    I dziękuję jeszcze za wymienienie oraz obiecuję (a raczej grożę xD) że zostanę tutaj do końca albo i jeszcze dalej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nmzc :)
      Zaskoczyłam? To fajnie, bo szczerze to myślałam, że część osób zgadnie ;)
      Grozisz? Powinnam zacząć się bać? :P Och, to super, że zostaniesz do końca, ale to jeszcze "trochę potrwa - kilka miesięcy? Coś koło tego :)

      Usuń
  9. Genialny rozdział! Ten wypadek Kim... i ta cała akcja z Shonem...
    Super! :)
    U mnie nn: http://smierc-za-zycia.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;)
      Wpadnę niedługo, bo teraz jestem mega zajęta.

      Usuń
  10. Odpowiedzi
    1. No wiem, że już powinien być. Moim wytłumaczeniem jest jedynie to, że w tym tygodniu się rozchorowałam i nie chodziłam do szkoły, lecz nie miałam siły, żeby coś napisać, bo zbyt źle się czułam :(
      Nie jestem w stanie określić, kiedy rozdział się pojawi, postaram się jak najszybciej, choć nie wiem, jak to wyjdzie. Może jutro, jeśli najdzie mnie duża ochota na pisanie?

      Usuń
  11. Genialne! ^^

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny trzymający (caaaaały czas) w napięciu rozdział.
    Kim nie może umrzeć. Nie może, bo, bo, bo jak umrze to Nic ją do domu więcej nie przyjnmie.

    OdpowiedzUsuń
  13. ...
    ...
    ...
    Rany jaka to ja jestem mądra *Facepalm Nata*

    OdpowiedzUsuń