Witaj, Nic.
Pewnie zastanawiasz się, dlaczego do Ciebie piszę i
odzywam się po tym wszystkim, co zrobiłem. Odpowiedź jest jedna i jednoznaczna:
nie miałam odwagi, by spojrzeć Ci w oczy, dlatego piszę w liście.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i nie chcę się
tłumaczyć. Nie w tym rzecz, bo mam świadomość tego, że nienawidzisz mnie. Masz
takie prawo. Nie zasłużyłem na Ciebie, wiem o tym. Teraz już wiem.
Nie będę się bronił, nie martw się. Jedyne, co mnie dręczy
od czasu, gdy zrozumiałem, że jestem potworem, to fakt, że nawet Cię nie
przeprosiłem. A powinienem. Bardzo Cię skrzywdziłem i żeby to zrozumieć,
potrzebowałem zdania innej osoby, idiota ze mnie. Tyle czasu się starałaś i
wyjaśniałaś, a ja… Cóż…
Właściwie, to nawet nie proszę o wybaczenie, tylko o
zrozumienie, bo w tej sytuacji nie myślę o tym, że zapomnisz o wszelkich
upokorzeniach. Zrozumiałem, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd. Dzięki temu
mam nadzieję, że ułożysz sobie sprawy w głowie, kto wie – może zapomnisz? Tak
bardzo bym tego chciał… Jesteś jedyną osobą, której to napiszę. Postanowiłem
opuścić to miasto, zostawić Cię w spokoju, dać ci wolność. Decyzję podjąłem
błyskawicznie, ale czy dobrze? Wydaje mi się, że tak.
Jeszcze jedna i chyba najważniejsza sprawa. Ostatnia
rzecz, którą chcę ci napisać. Kocham Cię… Kochałem, kocham, i kochać będę.
Niezależnie od wszystkiego, nieustannie to Ty pozostaniesz w moim sercu, bez
względu na wszystko. Miłość – to piękne, cudowne uczucie, już zawsze będę żywił
tylko w stosunku do Ciebie. Nie wymagam tego samego. Moim największym marzeniem
i pragnieniem zarazem, jest to, byś ułożyła życie z kimś innym.
Z myślą, że jesteś szczęśliwa, będzie mi łatwiej żyć samemu. Żegnaj...
Lysander
Z myślą, że jesteś szczęśliwa, będzie mi łatwiej żyć samemu. Żegnaj...
Lysander
Wpatrzyłam się nietrzeźwo w litery, słowa, zdania. Jak...? Bez namysłu, zgniotłam kartkę i kulkę papieru cisnęłam w przeciwną ścianę. Nie dałam nawet rady ustać, więc runęłam na ziemię. Skuliłam się w kłębek i znów zaczęłam płakać. Nie, to nie był płacz. Wyłam, ryczałam, krzycząc przy tym bez przerwy, że to nie może być prawda. Sąsiedzi mogli pomyśleć, że ktoś mnie katuje, że tak wrzeszczę, ale mało mnie to obchodziło. Darłam się na cały głos do czasu, aż gardło napierdalało mi tak, że nie mogłam już wydać z siebie żadnego, nawet najcichszego dźwięku. Przestałam wydzierać się, ale nadal płakałam. Na zimnej podłodze, w powstałej niedawno, sporej kałuży. Nie mogłam znieść, pogodzić się z myślą, że wyjechał… Zmienił numer, zamieszkał niewidomo gdzie. Zostawił mnie samą…
...: Hej! Co tam się dzieje?! Nicola, tu Rozalia! Otwórz!
Nie byłam pewna, czy jednak jej nie otworzyć. Dobra, przełamałam się i podniosłam powoli. Przekręciłam zamek i uchyliłam drzwi. Dziewczyna, białowłosa dziewczyna, którą widziałam wcześniej przez szybę w szpitalu, wepchała się do środka, chwytając mnie za ramiona.
Roz: Ej, dlaczego płaczesz? – zapytała się, nie odpowiedziałam – Wiesz już, że jestem Rozalia i przyjaźnimy się razem z… - przerwałam jej
Nic: Daj spokój! Wiem wszystko! Przypomniałam sobie! – wydarłam się
Wbiegłam z powrotem do pokoju i rzuciłam się na sofę. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Byłam zupełnie rozbita.
Roz: Skoro pamiętasz… Co się stało? – zatroskała się
Zerwałam się z kanapy i podbiegłam, potrącając przy tym dziewczynę, do leżącej przy komodzie kulki, po czym odwróciłam się do niej.
Nic: O to chodzi! – krzyknęłam, rzucając w nią zgniecionym listem
Klapnęłam na ziemię, zakrywając usta dłonią i zaczynając znów szlochać.
Rozalia podniosła kartkę, rozprostowując ją w dłoniach, po czym zatraciła się w lekturze. Jej twarz wyrażała ogromny smutek, a kiedy spojrzała na mnie, widziałam w jej oczach współczucie. I co mi z tego? To nie zwróci mi białowłosego.
Roz: Nic, tak mi przykro, nie wiedziałam, że chce wyjechać. Ale… to moja wina… - spuściła wzrok i chwyciła się za głowę
Spojrzałam na nią pytająco.
Nic: Jak to: twoja wina?
Roz: Bo… Ja… - nabrała powietrza – Wtedy w szpitalu powiedziałam przy nim Jake’owi, że to przez niego chciałaś się zabić, a on…
Nic: Co?! – wstałam gwałtownie
Roz: Skąd miałam wiedzieć, co zechce zrobić? Nie pomyślałam o tym, ale… miałam do niego żal, że tak cię traktował i w końcu wybuchłam. W nieodpowiednim momencie niestety… - pokręciła bezsilnie głowąPrzetrawiałam tę informację, łkając cicho jednocześnie.
Nic: Gdzie on mógł wyjechać? Błagam cię, powiedz mi, muszę się z nim zobaczyć, porozmawiać. – powiedziałam, ocierając łzyRoz: Nie mam pojęcia. – rozłożyła bezradnie ręce - Boże, co ja narobiłam… - klapnęła na sofę
Nic: A rodzice? Może pojechał do nich, na wieś? – zaświtało w mojej głowie
Gwałtownie podniosła na mnie wzrok, a w jej spojrzeniu widniała ogromna nadzieja. Rzuciła się do swojej torebki, niczym tornado, przewracając butelkę z sokiem.
Roz: To może być to! Zadzwonię do nich, na pewno tam pojechał! – podekscytowała się
Obserwowałam jej gesty, słuchałam słów, z ogromną niecierpliwością. Nie mogło obejść się bez rozczarowania.
Roz: Dzień dobry! Tu Rozalia. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym się dowiedzieć, czy jest u was Lysander. – powiedziała i wsłuchała się w telefon – Nie, to nic ważnego, naprawdę. Leo poprosił mnie, bym się upewniła, bo mówił coś, że chciałby odwiedzić cię i Ronalda. – znów słuchała – Nie? Dobrze, dziękuję bardzo. Ja… będę kończyć. Do widzenia. – rozłączyła się szybko, nie dając nic powiedzieć, jak mniemam, mamie Lysa – Poczekaj, jeszcze muszę do kogoś zadzwonić. – oznajmiła, wyszła, by za chwilę znów wrócić
Patrzyłyśmy na siebie z ogromnym smutkiem, złością i rozczarowaniem. Nie musiała nic mówić, wiedziałam, czego się dowiedziała.
Nic: Czyli już nigdy więcej go nie zobaczę, tak? – zapytałam cicho, trzymając głowę w kolanach
Roz: Nie, jestem pewna, że nie. Nic… Lysio wróci. – próbowała mnie pocieszyć
Nic: Kiedy?! – wstałam szybko i zaczęłam krzyczeć – No kiedy pytam?! Czy o nie rozumie, że tą decyzją jeszcze bardziej mnie zranił?! Roza, ja go kocham, rozumiesz?! Myślałam, że wyjdę ze szpitala, spotkamy się, pogadamy i sobie wybaczymy. Miałam nadzieję, że zapomni o tej zdradzie, a Lysander… wyjechał. – jęknęłam
Białowłosa podeszła do mnie zmartwiona i objęła rękoma. Stałyśmy tak kilka minut, szlochając w swoje ramiona. Jak ja byłam zrozpaczona! Dlaczego mnie zostawił? Czemu znowu zachował się jak idiota?! W pewnej chwili usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Powoli oderwałam się od dziewczyny i popatrzyłyśmy na siebie nietrzeźwo.
Nic: Mogę nie otwierać? Nie dam rady… - załamana, pokręciłam nieznacznie głową
Roz: A co jeśli to Lys? – zerknęłam w jej rozradowane oczy
Nic: Myślisz? – zapytałam uradowana, choć nie miałam pewności
Roz: Sprawdź. – uśmiechnęła się do mnie
Jak na skrzydłach wybiegłam z salonu i zatrzymałam się przy drzwiach. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam włosy, jak jakaś lalunia, ale trudno. Otworzyłam. Kastiel. Eh… A już miałam nadzieję…
Spojrzałam na niego smutno, ale zaraz się przywitałam.
Nic: Cześć. – mruknęłam
Kas: Co taka smutaśna? Obstawiam, że to nie mnie się spodziewałaś, mam rację? – podniósł brew i widząc moją zdziwioną minę, dodał – Rozalia do mnie zadzwoniła kilka minut temu, więc od razu przyszedłem. To odpowiesz na moje pytanie?
Nic: Nie trudno się domyślić. – odparłam – Czego chcesz?
Kas: Ejejejej, może trochę uprzejmiej? Do środka byś mnie przynajmniej zaprosiła. – prychnął wyraźnie rozbawiony
Nic: Właź. – zeszłam z przejścia – Rozalia jest u mnie. – dodałam
Kas: Trójkącik? – uśmiechnął się zadziornie
Nic: Twoje jakże mądre wypowiedzi mnie powalają. – zironizowałam – A teraz tak na poważnie, to nie mam humoru na żarty, więc daruj sobie. – ruszyłam przed siebie
Kas: Dlaczego? A tak w ogóle, to jak się czujesz?
Prychnęłam, wchodząc do salonu, a on za mną.
Roz: Hej. – przywitała go
Kas: Cześć. – mruknął
Nic: Wiesz, mogę ci opowiedzieć, jeśli chcesz. Chciałam się zabić, prawie się wykrwawiłam i leżałam w szpitalu i na dodatek przez miesiąc muszę chodzić do psychologa. Wspaniale, prawda? – wywróciłam oczami
Klapnęłam na sofę i podciągnęłam kolana pod brodę, kuląc się w rogu kanapy. Podeszła do mnie Rozalia i przytuliła mocno do siebie.
Roz: Hej, nie łam się. Na pewno wróci, na pewno… - uspokajała mnie, sama nie wierząc do końca w swoje słowa
Kątem oka zauważyłam, że Kastiel marszczy brwi i zastanawia się nad czymś.
Kas: O czym ona mówi? – zapytał mnie, mając na myśli wcześniejsze słowa Rozalii
Spojrzałyśmy na niego smętnymi minami, więc chyba domyślił się, że coś złego się stało. Popatrzyłam mu w oczy, więc musiał wyczytać, że jestem załamana. Po chwili milczenia, ruchem głowy nakierowałam go na leżącą na stole, zmiętoloną kartkę – czyli list od Lysandra. Podszedł do mebla i pochwycił papier w dłoń. Zaczął uważnie czytać, a ja mocniej przytuliłam się do przyjaciółki. Moim największym, jak i jednocześnie nierealnym, marzeniem było to, by zamiast niej siedział przy mnie białowłosy chłopak. Tak dawno go nie widziałam, nie rozmawiałam…
Kastiel spojrzał na mnie zaraz, więc logicznym było, że zapoznał się już z treścią. Patrzył na mnie wzrokiem, z którego zupełnie nic nie mogłam odczytać. Myślałam, że się rozpłaczę, ale co to da?
Wszyscy usłyszeliśmy wibracje. Rozalia wyjęła telefon z torebki i trafnie okazało się, że to do niej ktoś się dobija. Odebrała, moment pogadała i rozłączyła się, po czym zwróciła się do mnie:
Roz: Nicola, dzwonił Leo. Powiedział, że przygotował nam kolację, kazał wracać do domu, bo ma jakąś niespodziankę. Mówiłam mu, by nie przeszkadzał, bo wychodzę, ale… Wiesz… - tłumaczyła się
To, że dziewczyna miała potężną słabość do prezentów? Tak, o tym byłam przekonana, dlatego nie chciałam jej zatrzymywać. Poza tym, dzwonił jej chłopak, a nie mogłam pozwolić, by przeze mnie go ignorowała, jeszcze skończyłoby się na ich rozstaniu, a to była ostatnia rzecz, jakiej bym chciała.
Nic: Oj wiem, wiem. Idź, dam sobie radę. – zapewniałam – Jeju, nie martw się, tym razem się nie potnę. Nie jestem tak głupia, by robić to drugi raz, spokojnie.
Widziałam, że nadal nie była zbytnio przekonana. Dobrze, że dołączył się Kas.
Kas: Zajmę się nią. – powiedział – Przypilnuję, by nic sobie nie zrobiła.
Roz: Dobra, w porządku. Tylko pamiętaj, masz jej nie spuszczać z oka do czasu, aż nie wróci pani Titi. Bo inaczej znajdę cię i ukatrupię, jasne? – pogroziła mu palcem
Kas: Nie truj dupy, tylko idź już do tego swojego Leonka. – mruknął złośliwie
Zgromiła go wzrokiem, a potem podeszła do mnie, szepnęła, bym się trzymała, przytuliła długo i wyszła. Zostaliśmy z Kastielem sami.
Nic: Kas, możesz iść do domu, naprawdę. Bądź spokojny, nic mi się nie stanie. Nie musisz tu przy mnie gnić, wracaj. – powiedziałam, i nadal siedząc na kanapie, zaczęłam cicho płakać
Wszystko było lepsze, niż to. Ten stan, w którym żyłam ze świadomością, że nigdy nie zobaczę mojego Lysia, nie porozmawiamy, nie zrobimy razem niczego. Że będę żyła w samotności i umierała z tęsknoty za nim, przed snem moją głowę będą zaprzątać myśli o białowłosym, niemal wszystkie miejsca mają mi przypominać o wspólnie spędzonych, szczęśliwych chwilach, a każde jego zdjęcie w telefonie będzie powodowało, że rozryczę się i całą noc spędzę na rozmyślaniu o moim ukochanym…
Poczułam na sobie czyjeś ręce. Otworzyłam mokre od łez oczy i zorientowałam się, że obok mnie siedzi czerwonowłosy, obejmując mnie i kołysząc delikatnie na boki. Przytuliłam się do niego mocno i znów szlochałam, mocząc jego granatową koszulkę. Słyszałam szybkie bicie jego serca, co oznaczało, że również się denerwował.
Nic: Dlaczego on to zrobił? Czemu… czemu mnie zostawił? – jęknęłam, po czym dostałam napadu głośnego płaczu
Chłopak zaczął mnie uspokajać, ale na darmo. Byłam tak bardzo rozgoryczona i rozżalona…
Kas: Nie zostawił cię, nie myśl tak. Wróci, przyjedzie za jakiś czas, bo… jesteś dla niego najważniejsza i bardzo cię kocha. – powiedział przez zaciśnięte zęby, a ja nawet się nie domyślałam, jak wielki ból i trud sprawiło mu wypowiedzenie tych słów
Przyswajałam do siebie te słowa, lecz nie poprawiły mi ani trochę humoru.
Nic: Przytul mnie mocniej, tak, żebym czuła się kochana… - poprosiłam cichutko i nieśmiało
Chyba był zdziwiony, ale zaraz spełnił moją zachciankę, przygarniając do siebie bardziej. A ja wyobraziłam sobie, że zamiast niego, w swoich ramionach trzyma mnie białowłosy, co nieco podniosło mnie na duchu i lekko uspokoiło. Oplotłam wokół niego ramiona, wbijając palce dłoni w jego plecy. Brakowało mi takiej bliskości. Bliskości Lyandra. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak ogromnie go kocham i jestem od niego wręcz uzależniona. A mimo tego, nie będzie mi dane choć raz spojrzeć na jego postać…
Siedzieliśmy tak już nie wiem ile czasu, a Kastiel ciągle, z ogromnym spokojem i cierpliwością, kołysał. Po jakimś czasie uspokoiłam się trochę, ale jego bluzka była już całkiem mokra.
Odsunęłam się na niewielką odległość od mojego towarzysza i zaczęłam niemal niesłyszalnie:
Nic: Przepraszam, że przeze mnie musisz tutaj siedzieć i… wybacz za bluzkę. – spuściłam głowę, po czym wznowiłam – Pójdę się położyć, nie mam siły dłużej siedzieć. A ty wracaj, dam sobie radę.
Kas: Chyba śnisz, jeśli myślisz, że zostawię cię. Nie ma mowy. – przeciwstawił się moim słowom – Mógłbym dzisiaj u ciebie przenocować? Wolę mieć na ciebie oko, tylko daj mi jakiś koc, prześpię się na tej kanapie, dobrze? – zapytał
Delikatnie się uśmiechnęłam. Chciał ze mną zostać, nie opuścił mnie, zrobił tak dużo, bym dobrze się czuła… Właśnie zaczęłam zauważać, że wobec mojej osoby zachowuje się dużo inaczej, niż wobec innych. Ile to ludzi straszyło mnie, że Kas to podrywacz, że wykorzystuje dziewczyny, a potem rzuca je i tak w kółko? Ze mną postępował opiekuńczo, z ogromną troską i… Teraz zauważyłam, że jestem dla niego ważna. Bo dlaczego miałby się mną zajmować, gdybym była dla niego kolejną zabawką? Jest prawdziwym przyjacielem, któremu mogę w pełni zaufać. Poza tym, nie chciałam zostawać sama w pokoju.
Nic: A mógłbyś… spać ze mną? – zapytałam nieśmiało – Wolałabym, żeby… położysz się koło mnie? – spojrzałam na chłopaka jednocześnie z nadzieją, jak i smutkiem, którego po prostu nie potrafiłam się pozbyć
Objął mnie po raz kolejny, kładąc brodę na mojej głowie. Ten gest był taki… czuły…
Kas: Jeśli tego chcesz, to oczywiście, że tak. – odpowiedział równie cicho, co ja wcześniej
Poczułam się tak dobrze, że na moment zapomniałam o wydarzeniach tego dnia. Kas tak mnie zaskoczył swoim zachowaniem i słowami, że aż mnie zatkało. Taka opiekuńczość z jego strony była niewyobrażalnie rzadka, wręcz niemożliwa, a jednak był tak delikatny i kochany, że pomyślałam przez chwilę, że… Nieważne.
Wyplątałam się z uścisku i bez słowa skierowałam się ku schodom, wchodząc na piętro. Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na to, czy idzie za mną, czy nie, weszłam do łazienki. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu, zaczynając płakać. Woda ze słuchawki łączyła się z łzami wypływającymi z oczu. Jak ja miałam wytrzymać bez niego? Bez uśmiechu, głosu, dotyku mojego ukochanego? Usiadłam w rogu, skuliłam się i rozryczałam się na dobre. Wyłam w niebogłosy, ale co z tego? Musiałam wyrzucić z siebie te żale, które mnie dręczyły, chociaż po pewnym czasie znów miałabym ich w sobie pełno…
Kolejne dziesięć minut płaczu i powoli przeszło. Zebrałam się i dosłownie wylazłam na zimną, śliską podłogę. Idąc po ręcznik, poślizgnęłam się na kafelkach i zapoznałam mój tyłek z białą terakotą, robiąc przy tym sporo hałasu. Zaklęłam pod nosem i wstałam obolała z powrotem na nogi. Nie mogło się też obejść bez pytań Kasa o to, czy nic mi się nie stało. Odpowiedziałam, że jest okej i westchnęłam. Nie miałam ze sobą ubrań.
Podeszłam do drzwi i zastukałam lekko. Na reakcję nie trzeba było sługo czekać.
Kas: O co chodzi?
Nic: Możesz mi przynieść jakieś picie? – pierwsze, co tylko przyszło mi na myśl
Kas: Przecież jesteś w kiblu. – mruknął
Nic: Przyniesiesz, czy nie? – ponowiłam pytanie
Kas: Eh, dobra, dobra. Idę. – odpowiedział z wyczuwalną niechęcią
Kiedy usłyszałam jego pierwsze kroki na schodach, po cichu przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. Wyjrzałam, by upewnić się, czy przypadkiem gdzieś się nie zaczaił, po czym szybko wyślizgnęłam się z pomieszczenia i weszłam do swojego pokoju, opatulona skąpym ręcznikiem. Gdybym powiedziała mu, że wyjdę prawie aga z łazienki, to na pewno nie zamknąłby oczu i nie odwróciłby się, by nie podglądać, a wręcz przeciwnie.
Nałożyłam na siebie piżamę i właśnie w tej chwili do moich uszu doszedł zdziwiony głos czerwonowłosego.
Kas: A co ty tutaj robisz?
Trzymał w ręce parującą herbatę z cytryną, a w połączeniu z jego głupawą miną, wyglądało to doprawdy komicznie.
Nic. Stoję. A co, nie widać? – spytałam ironicznie
Kas: Nie, wcale. – wywrócił oczami – Zaparzyłem ci herbatę. – oznajmił, wystawiając ku mnie rękę z kubkiem
Nic: Dzięki, ale sam możesz ją wypić. – odwróciłam się i skoczyłam na łóżko
Kas: Jak to? To po co ja ją robiłem?! – zirytował się
Nic: Tak trudno się domyślić? A myślałeś, że pozwolę, żebyś zobaczył mnie w samym ręczniku bez niczego na sobie? – zapytałam, podnosząc brew
Odstawił filiżankę na komodę i podszedł do mnie.
Kas: Nie miałbym nic przeciwko takim widokom. – zaśmiał się, rzucił na miejsce obok mnie i zaczął łaskotać – Oduczysz się taki zwodów i zagrywek. – uśmiechnął się złośliwie i przydusił mnie do materaca ciągle gilgocząc, a ja zaśmiewałam się przy tym, jak nienormalna
Nic: Prze… Przestań! Słyszysz? Hahaha! – wiłam się pod nim, próbując się uwolnić, ale nic z tego nie wyszło
Po pewnym czasie tych niewyobrażalnych tortur, jakie zadawał mnie chłopak, nachylił się lekko nade mną i zatrzymał w niewielkiej odległości.
Nic: C-co robisz? – zająkałam się
Kas: Jak on mógł tak cię potraktować i zranić? – szepnął ledwo słyszalnie
Odwróciłam głowę w bok. Też chciałabym zapytać o to białowłosego. Dla mnie było zupełnie niezrozumiałe, że tak po prostu odszedł.
Chłopak położył się koło mnie i nakrył nas kołdrą. Dopiero zauważyłam, że nie ma na sobie niczego, oprócz czarnych spodenek. Dotknęłam wskazującym palcem jego nagiej klaty.
Nic: Co to ma być? – podniosłam brew
Kas: Jak to: co? Mój kaloryfer, nie? Myślałem, że zrobi na tobie wrażenie, ale widzę, że chyba jednak nie... – westchnął, oczywiście udając
Pokręciłam z rozbawieniem głową, od razu poprawił mi humor.
Nic: Masz całkowitą rację. Nie zwracam uwagi na taki rzeczy. – odparłam niewzruszona, chociaż tylko ja jedna wiedziałam, że to kłamstwo
Nie biorąc pod uwagę, jak może to odebrać, przytuliłam się do niego mocno. Położyłam głowę na klatce piersiowej chłopaka, unoszącej się równomiernie, i uśmiechnęłam po nosem. Nie mogłam uwierzyć, że mogłabym się z nim tak bardzo spoufalać. A szczególnie, że mogę leżeć z nim w jednym łóżku bez żadnych pobudek erotycznych. Że się do niego przytulę, on mnie obejmie i zaśniemy wtuleni w siebie zupełnie jak dwójka najlepszych przyjaciół. A może ja wcale nie jestem jego przyjaciółką? Może traktuje mnie jak kogoś więcej, niż tylko kumpelę? Może zależy mu na mnie jako na… dziewczynie?
Jedno jest pewne – będę musiała z nim o tym porozmawiać i rozwiać jego ewentualne wątpliwości… taktownie i delikatnie.
***
Ze snu wybudziło mnie chrapanie Kasa. Leżał twarzą w poduszce, a po chwili zaczął mamrotać coś pod nosem.
Kas: Mamo, ale ja już zrobiłem kupkę, naprawdę. O zobacz, tam o jest. Widzisz? – zanim dokończył, wybuchłam niepohamowanym, wręcz histerycznym śmiechem
Czerwonowłosy niemal natychmiast zerwał się do pozycji siedzącej, z zaspaną i nieogarniętą miną na mnie patrząc. Tak się tarzałam po łóżku, że nie wyczułam, że leżę na krańcu i z głośnym hukiem spadłam na podłogę. Nic sobie z tego nie robiąc, nadal zaśmiewałam się z chłopaka, który po jakimś czasie i dokładnym obudzeniu się, wydarł się na mnie:
Kas: No z czego się ryjesz?! Musiałaś mnie budzić?!
Opanowałam trochę śmiech i wychyliłam głowę nad łóżko.
Nic: Zrobiłeś kupkę? Naprawdę? – znów parsknęłam
Kas: Co? Jesteś chora? Nic, dobrze się czujesz? – zmarszczył brwi
Nic: Lepiej być nie mogło. Z samego rana poprawiłeś mi humor. Jezu, jak ty potrafisz rozśmieszyć! – zaśmiałam się
Kas: Baby… - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą – Która godzina? – zapytał, przeciągając się; wyglądał wtedy bardzo, bardzo pociągająco… Nie! Co to w ogóle za myśli?! Jeszcze niedawno powiedział mi że… Ale zachowuje się w stosunku do mnie jakoś tak inaczej, troskliwiej…
Nic: Jest 6:22. Do szkoły na 8:50. – powiedziałam – Więc będziemy mogli sobie wszystko wyjaśnić. – mruknęłam do siebie pod nosem
Kas: Co?! I budzisz mnie przed ósmą?! Normalna jesteś?! – ryknął, momentalnie kładąc się i przykrywając kołdrą po uszy
Nic: Tak. Musimy pogadać, i to teraz.
Kas: Tsa… Gadaj, gadaj. – ziewnął – Na pewno ktoś cię wysłucha. – zamknął oczy
Zignorował mnie, dziad jeden. Wstałam na proste nogi i, mocno się odbijając, skoczyłam na niego.
Nic: Wstawaj, małpo! Słyszysz?! – zaczęłam czochrać go po włosach
Po chwili leżałam przyduszona jego silną ręką, tak, że nie mogłam się ruszyć.
Kas: Zaczynasz mnie poważnie denerwować, wiesz? – mruknął, nadal nie patrząc na mnie, z uwagi na opuszczone powieki
Pomyślałam sobie: „Po co owijać w bawełnę? Najlepiej być bezpośrednią”. Tak też zrobiłam.
Nic: Kochasz mnie? – zapytałam prowokacyjnie, a widząc jego reakcję, myślałam, że się posikam
W jednej sekundzie usiadł sztywno na łóżku, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem. Z twarzy czerwonowłosego wyczytałam lekkie podenerwowanie, niepokój, co było dla mnie sporym szokiem.
Kas: Żartujesz? – wydukał tylko
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Nic: Tak. A co, myślałeś, że pytam na serio? – podniosłam brew, z rozbawieniem obserwując jego nerwowe ruchy
Kas: Co? Nie, no co ty. Po prostu to nie jest zabawne. Ja… - przerwałam mu
Nic: Dobra, a teraz chcę zapytać cię o coś na poważnie. – stwierdziłam – Ale będziesz szczery w swoich odpowiedziach, dobrze?
Zawahał się.
Kas: Aż boję się, o czym chcesz gadać. – mruknął, znowu kładąc się na poduszce, a pod moim naciskającym wzrokiem, dodał – Dobra, dawaj z tym koksem.
Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je i odezwałam:
Nic: Pamiętasz, jak wcześniej mi powiedziałeś… Wtedy, kiedy uciekłam… - podniósł na mnie nieswój wzrok – Czy… Co miałeś na myśli? – wreszcie zapytałam
Nie mówił zupełnie nic, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie dziwię się mu. Taki ktoś jak on miał powiedzieć dziewczynie, że mu na niej zależy, albo chociaż mu się podoba?
Kas: Tu chodzi o to, że… - oboje usłyszeliśmy dzwonek jego telefonu
Zauważyłam, że z cichym świstem wypuścił powietrze z płuc, jako oznakę odczutej ulgi. Chyba jednak jest coś na rzeczy.
Kas: Sorry, muszę odebrać. – wyszedł z pokoju
Położyłam się z powrotem i zagłębiłam się w swoich myślach. Moje życie znów stało się beznadziejne i niemające sensu. Straciłam wszystko, na czym mi zależało i było ważnym. A tym czymś, właściwie kimś, był białowłosy.
Usłyszałam jakieś krzyki dochodzącego zza drzwi. Czy on musi się tak drzeć?
Za kilka minut wszedł do pokoju z grymasem na twarzy.
Nic: A głośniej to się nie dało?
Kas: Dało. – warknął – Ciekawe jak ty byś się czuła, gdyby zadzwonili do ciebie twoi starzy z jakże wspaniałą wiadomością, że przyjeżdżają do ciebie na tydzień, żeby sprawdzić, jak się masz. – powiedział z pogardą
Zaśmiałam się, widząc go tak zdenerwowanego. Z jednej strony trochę mu współczułam, przecież dla niego to istny koszmar. Bo jakże to, żeby do takiego buntownika wprosili się rodzice. Kontrolując go i prześwietlając jego życie. A z drugiej, cóż… Ja skakałabym z radości, gdybym dowiedziała się, że matka i ojciec wreszcie się mną interesują. Ale to było po prostu niemożliwe i nierealne, marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione.
Nic: Przestań, wytrzymasz. W końcu to tylko tydzień. – powiedziałam, a ten spojrzał groźnie
Kas: Chyba aż tydzień. – mruknął – Wejdą, zaczną jęczeć, że nieposprzątane, niepozmywane, zapuściłem dom, i tak dalej. Na trzy lata dali mi spokój. A teraz przylecą z tej swojej pieprzonej Irlandii… - zakrył twarz w dłoniach
Nic: Kas, przesadzasz. Nie będzie źle, wystarczy, że trochę ogarniesz w mieszkaniu i…
Kas: Będą za jakieś osiem godzin. Są na lotnisku. – pokręcił bezradnie głową
Zdziwiłam się trochę i zastanowiłam nad decyzją, ale w sumie nie mogłam go zostawić samego i postanowiłam pomóc.
Nic: Najwyżej powiem, że znów mnie nie było, bo zachorowałam, trudno. – mruknęłam sama do siebie
Kas: Co? – podniósł na mnie zdezorientowaną parę oczu
Nic: A to, że nie idziemy do szkoło, tylko do ciebie. – powiedziałam, wstając
Kas: Przecież jesteśmy w twojej sypialni, możemy to zrobić tutaj. – uśmiechnął się zawadiacko
Nic: A goń się! – krzyknęłam, wróciłam się, chwyciłam poduszkę i uderzyłam nią prosto w twarz Kasa. Nie pozostał mi dłużny i po chwili nawalaliśmy się jaśkami bez opamiętania. Biegaliśmy po domu, chowaliśmy się i atakowaliśmy drugiego z nas z zaskoczenia. Uśmiałam się, że aż brzuch mnie bolał.
Po pół godzinie rzuciłam się na kanapę w salonie i próbowałam nabrać powietrza. Zmachałam się strasznie, dlatego dyszałam ciężko, jakbym przebiegła ze dwadzieścia kilometrów. Wygląda na to, że straciłam formę przez ten szpital. Trzeba by coś z tym zrobić, ale to później.
Kas: Gdzie jesteś? – usłyszałam z góry
Nic: Na dole!
Zbiegł szybko ze schodów, stając opary o futrynę.
Kas: Po co chciałaś iść? – zapytał, drążąc temat
Nic: Daj spokój! Wiem wszystko! Przypomniałam sobie! – wydarłam się
Wbiegłam z powrotem do pokoju i rzuciłam się na sofę. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Byłam zupełnie rozbita.
Roz: Skoro pamiętasz… Co się stało? – zatroskała się
Zerwałam się z kanapy i podbiegłam, potrącając przy tym dziewczynę, do leżącej przy komodzie kulki, po czym odwróciłam się do niej.
Nic: O to chodzi! – krzyknęłam, rzucając w nią zgniecionym listem
Klapnęłam na ziemię, zakrywając usta dłonią i zaczynając znów szlochać.
Rozalia podniosła kartkę, rozprostowując ją w dłoniach, po czym zatraciła się w lekturze. Jej twarz wyrażała ogromny smutek, a kiedy spojrzała na mnie, widziałam w jej oczach współczucie. I co mi z tego? To nie zwróci mi białowłosego.
Roz: Nic, tak mi przykro, nie wiedziałam, że chce wyjechać. Ale… to moja wina… - spuściła wzrok i chwyciła się za głowę
Spojrzałam na nią pytająco.
Nic: Jak to: twoja wina?
Roz: Bo… Ja… - nabrała powietrza – Wtedy w szpitalu powiedziałam przy nim Jake’owi, że to przez niego chciałaś się zabić, a on…
Nic: Co?! – wstałam gwałtownie
Roz: Skąd miałam wiedzieć, co zechce zrobić? Nie pomyślałam o tym, ale… miałam do niego żal, że tak cię traktował i w końcu wybuchłam. W nieodpowiednim momencie niestety… - pokręciła bezsilnie głowąPrzetrawiałam tę informację, łkając cicho jednocześnie.
Nic: Gdzie on mógł wyjechać? Błagam cię, powiedz mi, muszę się z nim zobaczyć, porozmawiać. – powiedziałam, ocierając łzyRoz: Nie mam pojęcia. – rozłożyła bezradnie ręce - Boże, co ja narobiłam… - klapnęła na sofę
Nic: A rodzice? Może pojechał do nich, na wieś? – zaświtało w mojej głowie
Gwałtownie podniosła na mnie wzrok, a w jej spojrzeniu widniała ogromna nadzieja. Rzuciła się do swojej torebki, niczym tornado, przewracając butelkę z sokiem.
Roz: To może być to! Zadzwonię do nich, na pewno tam pojechał! – podekscytowała się
Obserwowałam jej gesty, słuchałam słów, z ogromną niecierpliwością. Nie mogło obejść się bez rozczarowania.
Roz: Dzień dobry! Tu Rozalia. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym się dowiedzieć, czy jest u was Lysander. – powiedziała i wsłuchała się w telefon – Nie, to nic ważnego, naprawdę. Leo poprosił mnie, bym się upewniła, bo mówił coś, że chciałby odwiedzić cię i Ronalda. – znów słuchała – Nie? Dobrze, dziękuję bardzo. Ja… będę kończyć. Do widzenia. – rozłączyła się szybko, nie dając nic powiedzieć, jak mniemam, mamie Lysa – Poczekaj, jeszcze muszę do kogoś zadzwonić. – oznajmiła, wyszła, by za chwilę znów wrócić
Patrzyłyśmy na siebie z ogromnym smutkiem, złością i rozczarowaniem. Nie musiała nic mówić, wiedziałam, czego się dowiedziała.
Nic: Czyli już nigdy więcej go nie zobaczę, tak? – zapytałam cicho, trzymając głowę w kolanach
Roz: Nie, jestem pewna, że nie. Nic… Lysio wróci. – próbowała mnie pocieszyć
Nic: Kiedy?! – wstałam szybko i zaczęłam krzyczeć – No kiedy pytam?! Czy o nie rozumie, że tą decyzją jeszcze bardziej mnie zranił?! Roza, ja go kocham, rozumiesz?! Myślałam, że wyjdę ze szpitala, spotkamy się, pogadamy i sobie wybaczymy. Miałam nadzieję, że zapomni o tej zdradzie, a Lysander… wyjechał. – jęknęłam
Białowłosa podeszła do mnie zmartwiona i objęła rękoma. Stałyśmy tak kilka minut, szlochając w swoje ramiona. Jak ja byłam zrozpaczona! Dlaczego mnie zostawił? Czemu znowu zachował się jak idiota?! W pewnej chwili usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Powoli oderwałam się od dziewczyny i popatrzyłyśmy na siebie nietrzeźwo.
Nic: Mogę nie otwierać? Nie dam rady… - załamana, pokręciłam nieznacznie głową
Roz: A co jeśli to Lys? – zerknęłam w jej rozradowane oczy
Nic: Myślisz? – zapytałam uradowana, choć nie miałam pewności
Roz: Sprawdź. – uśmiechnęła się do mnie
Jak na skrzydłach wybiegłam z salonu i zatrzymałam się przy drzwiach. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam włosy, jak jakaś lalunia, ale trudno. Otworzyłam. Kastiel. Eh… A już miałam nadzieję…
Spojrzałam na niego smutno, ale zaraz się przywitałam.
Nic: Cześć. – mruknęłam
Kas: Co taka smutaśna? Obstawiam, że to nie mnie się spodziewałaś, mam rację? – podniósł brew i widząc moją zdziwioną minę, dodał – Rozalia do mnie zadzwoniła kilka minut temu, więc od razu przyszedłem. To odpowiesz na moje pytanie?
Nic: Nie trudno się domyślić. – odparłam – Czego chcesz?
Kas: Ejejejej, może trochę uprzejmiej? Do środka byś mnie przynajmniej zaprosiła. – prychnął wyraźnie rozbawiony
Nic: Właź. – zeszłam z przejścia – Rozalia jest u mnie. – dodałam
Kas: Trójkącik? – uśmiechnął się zadziornie
Nic: Twoje jakże mądre wypowiedzi mnie powalają. – zironizowałam – A teraz tak na poważnie, to nie mam humoru na żarty, więc daruj sobie. – ruszyłam przed siebie
Kas: Dlaczego? A tak w ogóle, to jak się czujesz?
Prychnęłam, wchodząc do salonu, a on za mną.
Roz: Hej. – przywitała go
Kas: Cześć. – mruknął
Nic: Wiesz, mogę ci opowiedzieć, jeśli chcesz. Chciałam się zabić, prawie się wykrwawiłam i leżałam w szpitalu i na dodatek przez miesiąc muszę chodzić do psychologa. Wspaniale, prawda? – wywróciłam oczami
Klapnęłam na sofę i podciągnęłam kolana pod brodę, kuląc się w rogu kanapy. Podeszła do mnie Rozalia i przytuliła mocno do siebie.
Roz: Hej, nie łam się. Na pewno wróci, na pewno… - uspokajała mnie, sama nie wierząc do końca w swoje słowa
Kątem oka zauważyłam, że Kastiel marszczy brwi i zastanawia się nad czymś.
Kas: O czym ona mówi? – zapytał mnie, mając na myśli wcześniejsze słowa Rozalii
Spojrzałyśmy na niego smętnymi minami, więc chyba domyślił się, że coś złego się stało. Popatrzyłam mu w oczy, więc musiał wyczytać, że jestem załamana. Po chwili milczenia, ruchem głowy nakierowałam go na leżącą na stole, zmiętoloną kartkę – czyli list od Lysandra. Podszedł do mebla i pochwycił papier w dłoń. Zaczął uważnie czytać, a ja mocniej przytuliłam się do przyjaciółki. Moim największym, jak i jednocześnie nierealnym, marzeniem było to, by zamiast niej siedział przy mnie białowłosy chłopak. Tak dawno go nie widziałam, nie rozmawiałam…
Kastiel spojrzał na mnie zaraz, więc logicznym było, że zapoznał się już z treścią. Patrzył na mnie wzrokiem, z którego zupełnie nic nie mogłam odczytać. Myślałam, że się rozpłaczę, ale co to da?
Wszyscy usłyszeliśmy wibracje. Rozalia wyjęła telefon z torebki i trafnie okazało się, że to do niej ktoś się dobija. Odebrała, moment pogadała i rozłączyła się, po czym zwróciła się do mnie:
Roz: Nicola, dzwonił Leo. Powiedział, że przygotował nam kolację, kazał wracać do domu, bo ma jakąś niespodziankę. Mówiłam mu, by nie przeszkadzał, bo wychodzę, ale… Wiesz… - tłumaczyła się
To, że dziewczyna miała potężną słabość do prezentów? Tak, o tym byłam przekonana, dlatego nie chciałam jej zatrzymywać. Poza tym, dzwonił jej chłopak, a nie mogłam pozwolić, by przeze mnie go ignorowała, jeszcze skończyłoby się na ich rozstaniu, a to była ostatnia rzecz, jakiej bym chciała.
Nic: Oj wiem, wiem. Idź, dam sobie radę. – zapewniałam – Jeju, nie martw się, tym razem się nie potnę. Nie jestem tak głupia, by robić to drugi raz, spokojnie.
Widziałam, że nadal nie była zbytnio przekonana. Dobrze, że dołączył się Kas.
Kas: Zajmę się nią. – powiedział – Przypilnuję, by nic sobie nie zrobiła.
Roz: Dobra, w porządku. Tylko pamiętaj, masz jej nie spuszczać z oka do czasu, aż nie wróci pani Titi. Bo inaczej znajdę cię i ukatrupię, jasne? – pogroziła mu palcem
Kas: Nie truj dupy, tylko idź już do tego swojego Leonka. – mruknął złośliwie
Zgromiła go wzrokiem, a potem podeszła do mnie, szepnęła, bym się trzymała, przytuliła długo i wyszła. Zostaliśmy z Kastielem sami.
Nic: Kas, możesz iść do domu, naprawdę. Bądź spokojny, nic mi się nie stanie. Nie musisz tu przy mnie gnić, wracaj. – powiedziałam, i nadal siedząc na kanapie, zaczęłam cicho płakać
Wszystko było lepsze, niż to. Ten stan, w którym żyłam ze świadomością, że nigdy nie zobaczę mojego Lysia, nie porozmawiamy, nie zrobimy razem niczego. Że będę żyła w samotności i umierała z tęsknoty za nim, przed snem moją głowę będą zaprzątać myśli o białowłosym, niemal wszystkie miejsca mają mi przypominać o wspólnie spędzonych, szczęśliwych chwilach, a każde jego zdjęcie w telefonie będzie powodowało, że rozryczę się i całą noc spędzę na rozmyślaniu o moim ukochanym…
Poczułam na sobie czyjeś ręce. Otworzyłam mokre od łez oczy i zorientowałam się, że obok mnie siedzi czerwonowłosy, obejmując mnie i kołysząc delikatnie na boki. Przytuliłam się do niego mocno i znów szlochałam, mocząc jego granatową koszulkę. Słyszałam szybkie bicie jego serca, co oznaczało, że również się denerwował.
Nic: Dlaczego on to zrobił? Czemu… czemu mnie zostawił? – jęknęłam, po czym dostałam napadu głośnego płaczu
Chłopak zaczął mnie uspokajać, ale na darmo. Byłam tak bardzo rozgoryczona i rozżalona…
Kas: Nie zostawił cię, nie myśl tak. Wróci, przyjedzie za jakiś czas, bo… jesteś dla niego najważniejsza i bardzo cię kocha. – powiedział przez zaciśnięte zęby, a ja nawet się nie domyślałam, jak wielki ból i trud sprawiło mu wypowiedzenie tych słów
Przyswajałam do siebie te słowa, lecz nie poprawiły mi ani trochę humoru.
Nic: Przytul mnie mocniej, tak, żebym czuła się kochana… - poprosiłam cichutko i nieśmiało
Chyba był zdziwiony, ale zaraz spełnił moją zachciankę, przygarniając do siebie bardziej. A ja wyobraziłam sobie, że zamiast niego, w swoich ramionach trzyma mnie białowłosy, co nieco podniosło mnie na duchu i lekko uspokoiło. Oplotłam wokół niego ramiona, wbijając palce dłoni w jego plecy. Brakowało mi takiej bliskości. Bliskości Lyandra. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak ogromnie go kocham i jestem od niego wręcz uzależniona. A mimo tego, nie będzie mi dane choć raz spojrzeć na jego postać…
Siedzieliśmy tak już nie wiem ile czasu, a Kastiel ciągle, z ogromnym spokojem i cierpliwością, kołysał. Po jakimś czasie uspokoiłam się trochę, ale jego bluzka była już całkiem mokra.
Odsunęłam się na niewielką odległość od mojego towarzysza i zaczęłam niemal niesłyszalnie:
Nic: Przepraszam, że przeze mnie musisz tutaj siedzieć i… wybacz za bluzkę. – spuściłam głowę, po czym wznowiłam – Pójdę się położyć, nie mam siły dłużej siedzieć. A ty wracaj, dam sobie radę.
Kas: Chyba śnisz, jeśli myślisz, że zostawię cię. Nie ma mowy. – przeciwstawił się moim słowom – Mógłbym dzisiaj u ciebie przenocować? Wolę mieć na ciebie oko, tylko daj mi jakiś koc, prześpię się na tej kanapie, dobrze? – zapytał
Delikatnie się uśmiechnęłam. Chciał ze mną zostać, nie opuścił mnie, zrobił tak dużo, bym dobrze się czuła… Właśnie zaczęłam zauważać, że wobec mojej osoby zachowuje się dużo inaczej, niż wobec innych. Ile to ludzi straszyło mnie, że Kas to podrywacz, że wykorzystuje dziewczyny, a potem rzuca je i tak w kółko? Ze mną postępował opiekuńczo, z ogromną troską i… Teraz zauważyłam, że jestem dla niego ważna. Bo dlaczego miałby się mną zajmować, gdybym była dla niego kolejną zabawką? Jest prawdziwym przyjacielem, któremu mogę w pełni zaufać. Poza tym, nie chciałam zostawać sama w pokoju.
Nic: A mógłbyś… spać ze mną? – zapytałam nieśmiało – Wolałabym, żeby… położysz się koło mnie? – spojrzałam na chłopaka jednocześnie z nadzieją, jak i smutkiem, którego po prostu nie potrafiłam się pozbyć
Objął mnie po raz kolejny, kładąc brodę na mojej głowie. Ten gest był taki… czuły…
Kas: Jeśli tego chcesz, to oczywiście, że tak. – odpowiedział równie cicho, co ja wcześniej
Poczułam się tak dobrze, że na moment zapomniałam o wydarzeniach tego dnia. Kas tak mnie zaskoczył swoim zachowaniem i słowami, że aż mnie zatkało. Taka opiekuńczość z jego strony była niewyobrażalnie rzadka, wręcz niemożliwa, a jednak był tak delikatny i kochany, że pomyślałam przez chwilę, że… Nieważne.
Wyplątałam się z uścisku i bez słowa skierowałam się ku schodom, wchodząc na piętro. Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na to, czy idzie za mną, czy nie, weszłam do łazienki. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu, zaczynając płakać. Woda ze słuchawki łączyła się z łzami wypływającymi z oczu. Jak ja miałam wytrzymać bez niego? Bez uśmiechu, głosu, dotyku mojego ukochanego? Usiadłam w rogu, skuliłam się i rozryczałam się na dobre. Wyłam w niebogłosy, ale co z tego? Musiałam wyrzucić z siebie te żale, które mnie dręczyły, chociaż po pewnym czasie znów miałabym ich w sobie pełno…
Kolejne dziesięć minut płaczu i powoli przeszło. Zebrałam się i dosłownie wylazłam na zimną, śliską podłogę. Idąc po ręcznik, poślizgnęłam się na kafelkach i zapoznałam mój tyłek z białą terakotą, robiąc przy tym sporo hałasu. Zaklęłam pod nosem i wstałam obolała z powrotem na nogi. Nie mogło się też obejść bez pytań Kasa o to, czy nic mi się nie stało. Odpowiedziałam, że jest okej i westchnęłam. Nie miałam ze sobą ubrań.
Podeszłam do drzwi i zastukałam lekko. Na reakcję nie trzeba było sługo czekać.
Kas: O co chodzi?
Nic: Możesz mi przynieść jakieś picie? – pierwsze, co tylko przyszło mi na myśl
Kas: Przecież jesteś w kiblu. – mruknął
Nic: Przyniesiesz, czy nie? – ponowiłam pytanie
Kas: Eh, dobra, dobra. Idę. – odpowiedział z wyczuwalną niechęcią
Kiedy usłyszałam jego pierwsze kroki na schodach, po cichu przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi. Wyjrzałam, by upewnić się, czy przypadkiem gdzieś się nie zaczaił, po czym szybko wyślizgnęłam się z pomieszczenia i weszłam do swojego pokoju, opatulona skąpym ręcznikiem. Gdybym powiedziała mu, że wyjdę prawie aga z łazienki, to na pewno nie zamknąłby oczu i nie odwróciłby się, by nie podglądać, a wręcz przeciwnie.
Nałożyłam na siebie piżamę i właśnie w tej chwili do moich uszu doszedł zdziwiony głos czerwonowłosego.
Kas: A co ty tutaj robisz?
Trzymał w ręce parującą herbatę z cytryną, a w połączeniu z jego głupawą miną, wyglądało to doprawdy komicznie.
Nic. Stoję. A co, nie widać? – spytałam ironicznie
Kas: Nie, wcale. – wywrócił oczami – Zaparzyłem ci herbatę. – oznajmił, wystawiając ku mnie rękę z kubkiem
Nic: Dzięki, ale sam możesz ją wypić. – odwróciłam się i skoczyłam na łóżko
Kas: Jak to? To po co ja ją robiłem?! – zirytował się
Nic: Tak trudno się domyślić? A myślałeś, że pozwolę, żebyś zobaczył mnie w samym ręczniku bez niczego na sobie? – zapytałam, podnosząc brew
Odstawił filiżankę na komodę i podszedł do mnie.
Kas: Nie miałbym nic przeciwko takim widokom. – zaśmiał się, rzucił na miejsce obok mnie i zaczął łaskotać – Oduczysz się taki zwodów i zagrywek. – uśmiechnął się złośliwie i przydusił mnie do materaca ciągle gilgocząc, a ja zaśmiewałam się przy tym, jak nienormalna
Nic: Prze… Przestań! Słyszysz? Hahaha! – wiłam się pod nim, próbując się uwolnić, ale nic z tego nie wyszło
Po pewnym czasie tych niewyobrażalnych tortur, jakie zadawał mnie chłopak, nachylił się lekko nade mną i zatrzymał w niewielkiej odległości.
Nic: C-co robisz? – zająkałam się
Kas: Jak on mógł tak cię potraktować i zranić? – szepnął ledwo słyszalnie
Odwróciłam głowę w bok. Też chciałabym zapytać o to białowłosego. Dla mnie było zupełnie niezrozumiałe, że tak po prostu odszedł.
Chłopak położył się koło mnie i nakrył nas kołdrą. Dopiero zauważyłam, że nie ma na sobie niczego, oprócz czarnych spodenek. Dotknęłam wskazującym palcem jego nagiej klaty.
Nic: Co to ma być? – podniosłam brew
Kas: Jak to: co? Mój kaloryfer, nie? Myślałem, że zrobi na tobie wrażenie, ale widzę, że chyba jednak nie... – westchnął, oczywiście udając
Pokręciłam z rozbawieniem głową, od razu poprawił mi humor.
Nic: Masz całkowitą rację. Nie zwracam uwagi na taki rzeczy. – odparłam niewzruszona, chociaż tylko ja jedna wiedziałam, że to kłamstwo
Nie biorąc pod uwagę, jak może to odebrać, przytuliłam się do niego mocno. Położyłam głowę na klatce piersiowej chłopaka, unoszącej się równomiernie, i uśmiechnęłam po nosem. Nie mogłam uwierzyć, że mogłabym się z nim tak bardzo spoufalać. A szczególnie, że mogę leżeć z nim w jednym łóżku bez żadnych pobudek erotycznych. Że się do niego przytulę, on mnie obejmie i zaśniemy wtuleni w siebie zupełnie jak dwójka najlepszych przyjaciół. A może ja wcale nie jestem jego przyjaciółką? Może traktuje mnie jak kogoś więcej, niż tylko kumpelę? Może zależy mu na mnie jako na… dziewczynie?
Jedno jest pewne – będę musiała z nim o tym porozmawiać i rozwiać jego ewentualne wątpliwości… taktownie i delikatnie.
***
Ze snu wybudziło mnie chrapanie Kasa. Leżał twarzą w poduszce, a po chwili zaczął mamrotać coś pod nosem.
Kas: Mamo, ale ja już zrobiłem kupkę, naprawdę. O zobacz, tam o jest. Widzisz? – zanim dokończył, wybuchłam niepohamowanym, wręcz histerycznym śmiechem
Czerwonowłosy niemal natychmiast zerwał się do pozycji siedzącej, z zaspaną i nieogarniętą miną na mnie patrząc. Tak się tarzałam po łóżku, że nie wyczułam, że leżę na krańcu i z głośnym hukiem spadłam na podłogę. Nic sobie z tego nie robiąc, nadal zaśmiewałam się z chłopaka, który po jakimś czasie i dokładnym obudzeniu się, wydarł się na mnie:
Kas: No z czego się ryjesz?! Musiałaś mnie budzić?!
Opanowałam trochę śmiech i wychyliłam głowę nad łóżko.
Nic: Zrobiłeś kupkę? Naprawdę? – znów parsknęłam
Kas: Co? Jesteś chora? Nic, dobrze się czujesz? – zmarszczył brwi
Nic: Lepiej być nie mogło. Z samego rana poprawiłeś mi humor. Jezu, jak ty potrafisz rozśmieszyć! – zaśmiałam się
Kas: Baby… - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą – Która godzina? – zapytał, przeciągając się; wyglądał wtedy bardzo, bardzo pociągająco… Nie! Co to w ogóle za myśli?! Jeszcze niedawno powiedział mi że… Ale zachowuje się w stosunku do mnie jakoś tak inaczej, troskliwiej…
Nic: Jest 6:22. Do szkoły na 8:50. – powiedziałam – Więc będziemy mogli sobie wszystko wyjaśnić. – mruknęłam do siebie pod nosem
Kas: Co?! I budzisz mnie przed ósmą?! Normalna jesteś?! – ryknął, momentalnie kładąc się i przykrywając kołdrą po uszy
Nic: Tak. Musimy pogadać, i to teraz.
Kas: Tsa… Gadaj, gadaj. – ziewnął – Na pewno ktoś cię wysłucha. – zamknął oczy
Zignorował mnie, dziad jeden. Wstałam na proste nogi i, mocno się odbijając, skoczyłam na niego.
Nic: Wstawaj, małpo! Słyszysz?! – zaczęłam czochrać go po włosach
Po chwili leżałam przyduszona jego silną ręką, tak, że nie mogłam się ruszyć.
Kas: Zaczynasz mnie poważnie denerwować, wiesz? – mruknął, nadal nie patrząc na mnie, z uwagi na opuszczone powieki
Pomyślałam sobie: „Po co owijać w bawełnę? Najlepiej być bezpośrednią”. Tak też zrobiłam.
Nic: Kochasz mnie? – zapytałam prowokacyjnie, a widząc jego reakcję, myślałam, że się posikam
W jednej sekundzie usiadł sztywno na łóżku, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem. Z twarzy czerwonowłosego wyczytałam lekkie podenerwowanie, niepokój, co było dla mnie sporym szokiem.
Kas: Żartujesz? – wydukał tylko
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Nic: Tak. A co, myślałeś, że pytam na serio? – podniosłam brew, z rozbawieniem obserwując jego nerwowe ruchy
Kas: Co? Nie, no co ty. Po prostu to nie jest zabawne. Ja… - przerwałam mu
Nic: Dobra, a teraz chcę zapytać cię o coś na poważnie. – stwierdziłam – Ale będziesz szczery w swoich odpowiedziach, dobrze?
Zawahał się.
Kas: Aż boję się, o czym chcesz gadać. – mruknął, znowu kładąc się na poduszce, a pod moim naciskającym wzrokiem, dodał – Dobra, dawaj z tym koksem.
Nabrałam powietrza do płuc, wypuściłam je i odezwałam:
Nic: Pamiętasz, jak wcześniej mi powiedziałeś… Wtedy, kiedy uciekłam… - podniósł na mnie nieswój wzrok – Czy… Co miałeś na myśli? – wreszcie zapytałam
Nie mówił zupełnie nic, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie dziwię się mu. Taki ktoś jak on miał powiedzieć dziewczynie, że mu na niej zależy, albo chociaż mu się podoba?
Kas: Tu chodzi o to, że… - oboje usłyszeliśmy dzwonek jego telefonu
Zauważyłam, że z cichym świstem wypuścił powietrze z płuc, jako oznakę odczutej ulgi. Chyba jednak jest coś na rzeczy.
Kas: Sorry, muszę odebrać. – wyszedł z pokoju
Położyłam się z powrotem i zagłębiłam się w swoich myślach. Moje życie znów stało się beznadziejne i niemające sensu. Straciłam wszystko, na czym mi zależało i było ważnym. A tym czymś, właściwie kimś, był białowłosy.
Usłyszałam jakieś krzyki dochodzącego zza drzwi. Czy on musi się tak drzeć?
Za kilka minut wszedł do pokoju z grymasem na twarzy.
Nic: A głośniej to się nie dało?
Kas: Dało. – warknął – Ciekawe jak ty byś się czuła, gdyby zadzwonili do ciebie twoi starzy z jakże wspaniałą wiadomością, że przyjeżdżają do ciebie na tydzień, żeby sprawdzić, jak się masz. – powiedział z pogardą
Zaśmiałam się, widząc go tak zdenerwowanego. Z jednej strony trochę mu współczułam, przecież dla niego to istny koszmar. Bo jakże to, żeby do takiego buntownika wprosili się rodzice. Kontrolując go i prześwietlając jego życie. A z drugiej, cóż… Ja skakałabym z radości, gdybym dowiedziała się, że matka i ojciec wreszcie się mną interesują. Ale to było po prostu niemożliwe i nierealne, marzenia, które nigdy nie zostaną spełnione.
Nic: Przestań, wytrzymasz. W końcu to tylko tydzień. – powiedziałam, a ten spojrzał groźnie
Kas: Chyba aż tydzień. – mruknął – Wejdą, zaczną jęczeć, że nieposprzątane, niepozmywane, zapuściłem dom, i tak dalej. Na trzy lata dali mi spokój. A teraz przylecą z tej swojej pieprzonej Irlandii… - zakrył twarz w dłoniach
Nic: Kas, przesadzasz. Nie będzie źle, wystarczy, że trochę ogarniesz w mieszkaniu i…
Kas: Będą za jakieś osiem godzin. Są na lotnisku. – pokręcił bezradnie głową
Zdziwiłam się trochę i zastanowiłam nad decyzją, ale w sumie nie mogłam go zostawić samego i postanowiłam pomóc.
Nic: Najwyżej powiem, że znów mnie nie było, bo zachorowałam, trudno. – mruknęłam sama do siebie
Kas: Co? – podniósł na mnie zdezorientowaną parę oczu
Nic: A to, że nie idziemy do szkoło, tylko do ciebie. – powiedziałam, wstając
Kas: Przecież jesteśmy w twojej sypialni, możemy to zrobić tutaj. – uśmiechnął się zawadiacko
Nic: A goń się! – krzyknęłam, wróciłam się, chwyciłam poduszkę i uderzyłam nią prosto w twarz Kasa. Nie pozostał mi dłużny i po chwili nawalaliśmy się jaśkami bez opamiętania. Biegaliśmy po domu, chowaliśmy się i atakowaliśmy drugiego z nas z zaskoczenia. Uśmiałam się, że aż brzuch mnie bolał.
Po pół godzinie rzuciłam się na kanapę w salonie i próbowałam nabrać powietrza. Zmachałam się strasznie, dlatego dyszałam ciężko, jakbym przebiegła ze dwadzieścia kilometrów. Wygląda na to, że straciłam formę przez ten szpital. Trzeba by coś z tym zrobić, ale to później.
Kas: Gdzie jesteś? – usłyszałam z góry
Nic: Na dole!
Zbiegł szybko ze schodów, stając opary o futrynę.
Kas: Po co chciałaś iść? – zapytał, drążąc temat
Nic: Nie domyśliłeś się? – pokręcił głową – Ach, ta twoja durna mózgownica… Pomogę ci ogarnąć chatę, jeśli nie chcesz mieć przypału. – wstałam powoli, zaraz jednak dopadł mnie czarwonowłosy
Kas: Coś ty powiedziała? Że niby jestem głupi? – podniósł groźnie brew, ale zdradziły go drgające kąciki ust, jakby chciał się uśmiechnąć
Nic: A co, może kłamię? Puść mnie, bo trzeba wychodzić. Może jeszcze zdążymy.
Wyszarpałam się, a potem wbiegłam na górę, krzycząc przy tym, by się ubrał. Weszłam do łazienki, uczesałam, umalowałam, przebrałam się. Trzeba się pospieszyć, bo inaczej w życiu nie wyrobimy się z wysprzątaniem domu chłopaka. Widziałam go jeden jedyny raz, i to tylko od zewnątrz, ale czułam, że nie było w nim za kolorowo.
Tak jak się domyślałam, czekała mnie ciężka praca. Po czterdziestu minutach staliśmy w korytarzu dużego domu wyłożonego jakimiś panelami, czy czymś tam. Po wejściu do środka, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. Porozrzucane ubrania, puszki po piwie, brudne talerze na parapecie, nawet lustro miało na sobie kilka śladów, chyba po ketchupie.
Nic: Kastiel! Jak ty tu w ogóle mieszkasz?! – podniosłam do góry ręce, z zaszokowaniem na twarzy
Kas: Normalnie. Przyzwyczaiłem się. – wzruszył ramionami
Rozejrzałam się kolejny raz i wskazałam palcem na jeden bardzo wyróżniający się element na żyrandolu.
Nic: Co to jest?
Skierował wzrok w tamtą stronę
Kas: O, moje bokserki. – zdziwił się – Szukałem ich chyba z tydzień. – podszedł
Nic: Ile one tu wiszą? – chwyciłam się za głowę
Zdjął bieliznę, po czym totalnie mnie załamał. Przyłożył ubranie do nosa i porządnie zaciągnął się „zapachem”.
Kas: Jednodniowe gacie, noszone przeze mnie około dwa miesiące temu. Przed powieszeniem ich na suficie, najpierw leżały na blacie w kuchni, o ile pamiętam. Ale potem to nie mogłem ich znaleźć Nie spodziewałem się, że będą tutaj. – spojrzał na mnie z uznaniem
Nic: Na blacie? W kuchni? – jęknęłam
Nie wyobrażałam sobie nawet tego. W miejscu, gdzie jadł, trzymał brudne majtki?
Nic: Skąd one się tam wzięły?
Kas: A jak myślisz? – uśmiechnął się szelmowsko
Nic: Nie… - szepnęłam
Kas: Chyba tak, ale to nic nie znaczyło.
Nic: Obrzydzasz mnie… - skrzywiłam się – Dobra, idę ogarnąć wzrokiem górę. Chcę wiedzieć, w jakie bagno się wpakowałam. – westchnęłam
Tak jak powiedziałam, poszłam na piętro i otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Pokój Kastiela. Zaraz pożałowałam, że w ogóle zaproponowałam mu taką pomoc.
Nic: Kas! Chodź tu, ty… ty… Rusz się! – wydarłam się, a ten po chwili stał obok mnie, patrząc trochę przestraszonym wzrokiem
Mój głos był naprawdę groźnym, ale nie miałam siły do tego chłopaka.
Nic: Powiedz mi, co to jest. – rozkazałam, wskazując ruchem głowy to, o co mi chodzi
Kas: No… Eee…
Nic: Okej, wiem, co to, ale… Dlaczego to leży tutaj? – popatrzyłam na niego z wyrzutem, zakładając ręce na piersi
Kas: Nie mów, że jestem zazdrosna. – uśmiechnął się zadziornie
Nic: Wcale nie. Zresztą, o ciebie? – zamknęłam oczy, by się uspokoić – Tłumacz się. – zażądałam
Kas: Bo to było tak, że…
Nic: Zdajesz sobie sprawę z tego, jak zareagowaliby twoi rodzice, gdyby zobaczyli w twoim pokoju zużyte gumki?
Kas: Dobra, uspokój się. Chyba lepiej, że leży tutaj, niżbym miał ją wrzucić za łóżko, nie? Tak, to przynajmniej zabiorę i wyrzucę.
Zawróciłam się i załamana zeszłam na dół. Nie chciałam nawet oglądać innym pokoi, bo biorąc pod uwagę prezerwatywy w jego sypialni, mogłabym natknąć się na coś dużo gorszego…
Kas: Sprawa załatwiona, a kondom już zdetonowany i niegroźny. – podszedł do mnie i wyszczerzył się
Nic: Wrzuciłeś za szafę? – zapytałam ironicznie
Kas: Bez przesady. – odetchnęłam – Za komodę. – znów spochmurniałam – No przecież żartuję. To był kawał czasu temu, nawet nie pamiętam, jak laska miała na imię. – wyjaśniał – Nie bocz się. – oczy zbitego szczeniaka
Nic: Eh… Zabierajmy się do roboty. – oznajmiłam
Kas: Coś ty powiedziała? Że niby jestem głupi? – podniósł groźnie brew, ale zdradziły go drgające kąciki ust, jakby chciał się uśmiechnąć
Nic: A co, może kłamię? Puść mnie, bo trzeba wychodzić. Może jeszcze zdążymy.
Wyszarpałam się, a potem wbiegłam na górę, krzycząc przy tym, by się ubrał. Weszłam do łazienki, uczesałam, umalowałam, przebrałam się. Trzeba się pospieszyć, bo inaczej w życiu nie wyrobimy się z wysprzątaniem domu chłopaka. Widziałam go jeden jedyny raz, i to tylko od zewnątrz, ale czułam, że nie było w nim za kolorowo.
Tak jak się domyślałam, czekała mnie ciężka praca. Po czterdziestu minutach staliśmy w korytarzu dużego domu wyłożonego jakimiś panelami, czy czymś tam. Po wejściu do środka, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. Porozrzucane ubrania, puszki po piwie, brudne talerze na parapecie, nawet lustro miało na sobie kilka śladów, chyba po ketchupie.
Nic: Kastiel! Jak ty tu w ogóle mieszkasz?! – podniosłam do góry ręce, z zaszokowaniem na twarzy
Kas: Normalnie. Przyzwyczaiłem się. – wzruszył ramionami
Rozejrzałam się kolejny raz i wskazałam palcem na jeden bardzo wyróżniający się element na żyrandolu.
Nic: Co to jest?
Skierował wzrok w tamtą stronę
Kas: O, moje bokserki. – zdziwił się – Szukałem ich chyba z tydzień. – podszedł
Nic: Ile one tu wiszą? – chwyciłam się za głowę
Zdjął bieliznę, po czym totalnie mnie załamał. Przyłożył ubranie do nosa i porządnie zaciągnął się „zapachem”.
Kas: Jednodniowe gacie, noszone przeze mnie około dwa miesiące temu. Przed powieszeniem ich na suficie, najpierw leżały na blacie w kuchni, o ile pamiętam. Ale potem to nie mogłem ich znaleźć Nie spodziewałem się, że będą tutaj. – spojrzał na mnie z uznaniem
Nic: Na blacie? W kuchni? – jęknęłam
Nie wyobrażałam sobie nawet tego. W miejscu, gdzie jadł, trzymał brudne majtki?
Nic: Skąd one się tam wzięły?
Kas: A jak myślisz? – uśmiechnął się szelmowsko
Nic: Nie… - szepnęłam
Kas: Chyba tak, ale to nic nie znaczyło.
Nic: Obrzydzasz mnie… - skrzywiłam się – Dobra, idę ogarnąć wzrokiem górę. Chcę wiedzieć, w jakie bagno się wpakowałam. – westchnęłam
Tak jak powiedziałam, poszłam na piętro i otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Pokój Kastiela. Zaraz pożałowałam, że w ogóle zaproponowałam mu taką pomoc.
Nic: Kas! Chodź tu, ty… ty… Rusz się! – wydarłam się, a ten po chwili stał obok mnie, patrząc trochę przestraszonym wzrokiem
Mój głos był naprawdę groźnym, ale nie miałam siły do tego chłopaka.
Nic: Powiedz mi, co to jest. – rozkazałam, wskazując ruchem głowy to, o co mi chodzi
Kas: No… Eee…
Nic: Okej, wiem, co to, ale… Dlaczego to leży tutaj? – popatrzyłam na niego z wyrzutem, zakładając ręce na piersi
Kas: Nie mów, że jestem zazdrosna. – uśmiechnął się zadziornie
Nic: Wcale nie. Zresztą, o ciebie? – zamknęłam oczy, by się uspokoić – Tłumacz się. – zażądałam
Kas: Bo to było tak, że…
Nic: Zdajesz sobie sprawę z tego, jak zareagowaliby twoi rodzice, gdyby zobaczyli w twoim pokoju zużyte gumki?
Kas: Dobra, uspokój się. Chyba lepiej, że leży tutaj, niżbym miał ją wrzucić za łóżko, nie? Tak, to przynajmniej zabiorę i wyrzucę.
Zawróciłam się i załamana zeszłam na dół. Nie chciałam nawet oglądać innym pokoi, bo biorąc pod uwagę prezerwatywy w jego sypialni, mogłabym natknąć się na coś dużo gorszego…
Kas: Sprawa załatwiona, a kondom już zdetonowany i niegroźny. – podszedł do mnie i wyszczerzył się
Nic: Wrzuciłeś za szafę? – zapytałam ironicznie
Kas: Bez przesady. – odetchnęłam – Za komodę. – znów spochmurniałam – No przecież żartuję. To był kawał czasu temu, nawet nie pamiętam, jak laska miała na imię. – wyjaśniał – Nie bocz się. – oczy zbitego szczeniaka
Nic: Eh… Zabierajmy się do roboty. – oznajmiłam
Wyjęłam szmatki, w piwnicy odnalazłam mop, środki czystości, płyny do podłóg, okien. Kas zapewne nawet nie wiedział, że coś takiego posiada, sądząc po wyglądzie wnętrza. Zabraliśmy się za kuchnię, gdzie spędziliśmy dwa kwadranse, potem salon, łazienka, korytarz. Chłopak ciągle jęczał, że mu się nie chce, żebym posprzątała sama, ale nic sobie z tego nie robiłam, a z każdym kolejnym razem marudzenia, podchodziłam i strzelałam mu z mokrej szmaty w twarz, czym chyba motywowałam do dalszej pracy. Kolejne dwie godziny i wszystko było czyste. Oczywiście nie poszło tak łatwo i sprawnie, bo Kas co rusz się wygłupiał, a ja nie mogła pohamować śmiechu.
Za dziesięć trzecia zeszliśmy na dół do kuchni, aby coś zjeść. Bardzo zgłodniałam tymi porządkami, tak jak czerwonowłosy. Zdecydowaliśmy się zrobić zwykłe kanapki, bo oczywiście lodówka Kasa była niemal pusta. Masło, wędlina, ser, pomidor i sos majonezowy, a w chlebaku zaczynający czerstwieć chleb…
Nic: Ty nigdy nie robisz zakupów?
Kas: Po co? Mam wystarczająco dużo żarcia. – zruszył ramionami
Nic: Właśnie widzę. Trudno, zrobimy z tego, co jest.
Ja kroiłam i smarowałam pieczywo, a on zajął się pomidorem i układanie innych składników. Po skończonej robocie uśmiechnęłam się triumfalnie.
Kas: Mówiłem, że się uda. – podniósł dumnie głowę
Patrząc na niego, postanowiłam trochę upiększyć Kastiela, dlatego wzięłam na palec nico masła i umazałam nim czubek nosa chłopaka.
Nic: Tak wyglądasz o niebo lepiej. – parsknęłam śmiechem
Kas: Nie daruję ci. – szepnął z uśmiechem, ale i tak spróbowałam zwiać
Jednym susem przeskoczyłam pomieszczenie i pognałam na korytarz, gdzie, niestety, zostałam przygwożdżona do ściany przez Kastiela.
Kas: Mówiłem, że nie ujdzie ci to płazem. – zaśmiał się i dmuchnął mi w szyję, co załaskotało, więc zachichotałam – O, więc to dobry sposób na zemstę. – spojrzał na mnie uśmiechnięty do ucha do ucha
Jak na złość, zaczął łaskotać mnie oddechem, a rękami drażnił moje ciało w okolicach żeber. Wiedział, że to jedna z najokrutniejszych tortur, jakie mógł mi zaserwować, dlatego bez litości ją wykorzystywał.
Nic: Przestań… Hahaha! Kast… Zaraz się… posikam! Hahaha! – wrzeszczałam, śmiałam się i wyrywałam naraz
Kas: W życiu! A jak się zlejesz, to będziesz zmywać! – wyszczerzył się i kontynuował wcześniejszą czynność
Kolejna minuta łaskotek. Brzuch bolał od śmiechu niemiłosiernie, a na szczęście dla mnie, zostałam uratowana.
...: A co tu się dzieje?
Natychmiast znieruchomieliśmy. Kas zatrzymał swoje ręce i oboje odwróciliśmy głowy w stronę dochodzącego głosu. Naszym oczom ukazała się stojąca w przejściu do holu para. Wysoka, szczupła, wysportowana, brązowowłosa kobieta ubrana w elegancką granatową sukienkę i mężczyzna. Wyższy od niej o głowę, dobrze zbudowany, krótkowłosy brunet z wyraźnie zarysowaną szczęką, mający na sobie bordową koszulę i jeansy. Po chwili namysłu domyśliłam się, że to właśnie rodzice czerwonowłosego, czyli pani Tina i pan Barney.
Chłopak wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz odwrócił się ku dorosłym, z roztargnienia wciąż trzymając swoją dłoń na mojej talii, tym samym obejmując mnie delikatnie.
Kas: Ma-mama... Tato? - jąkał się, co wyglądało doprawdy komicznie
Bar: Kastiel? Co tu się dzieje? - zapytał, podnosząc brew
Nie odzywał się, tylko gapił się w dwie postacie, jakby doznał objawienia.
Ti: Synku, nie wstydź się nas, kochanie moje. - uśmiechnęła się
Ledwie powstrzymałam się, żeby nie roześmiać się dziko. "Kochanie", "synku". To poważnie było do niego? Ale jaja!
Podeszli do naszej dwójki, zostawiając po drodze swoje torby. Pierwsza odezwała się mama czerwonego.
Ti: Kastusiu, przedstaw nam, proszę, swoją dzie... - o kurde, muszę zainterweniować
Nic: Nicola Stivens, jestem koleżanką Kastiela i chodzimy razem do klasy. - powiedziałam z wyszczerzem, wyciągając rękę ku dwójce.
Po powrocie do mieszkania, zauważyłam cztery nieodebrane połączenia od Titi, dlatego oddzwoniłam. Podejrzewałam, że znów musi zostać w pracy, ale to było gorsze. Powiedziała mi prosto z mostu, że spędzi noc u Shona… Nie mogłam tego słuchać, chciało mi się rzygać. A niech sobie idzie do tego idioty, niech się bzykają do rana, droga wolna. Tylko niech później nie jęczy, że w ciążę zaszła! Rzuciłam telefon z furią na sofę. Nawiasem mówiąc, dziewczyny po niego pojechały jeszcze wtedy, gdy leżałam w szpitalu, więc od paru dni miałam go na własność.
Poirytowana, weszłam na górę. Wzięłam długą kąpiel odprężającą, by się uspokoić. Przyniosło rezultaty. Wytarłam się, ubrałam w piżamę i bez kolacji położyłam się do łóżka. Nie byłam głodna, a zmęczenie dzisiejszymi porządkami spowodowało, że bardzo chciało mi się spać. Nastawiłam budzik, zakryłam i kołdrą i zamknęłam oczy.
Gdy już prawie zasypiałam, usłyszałam głośny huk tłuczonego szkła. Otworzyłam natychmiast oczy i zerwałam się na równe nogi z przerażeniem. Narzuciłam szlafrok i ostrożnie wyjrzałam zza drzwi. Pusto. Wyszłam cicho podeszłam do schodów. Sprawdziłam, czy nikogo tam nie ma, po czym zeszłam po schodach, rozglądając na boki. Niczego podejrzanego nie zauważyłam. Do czasu. Na dole, przy stole w salonie… leżała rozbita na drobny mak szklanka, a wokół niej kałuża soku…
Nic: Titi?! – krzyknęłam, by upewnić się, czy to ona; Cisza.
Wtem ujrzałam coś, co przeraziło mnie nie na żarty. Drzwi balkonowe prowadzące na taras były otwarte, a firana falowała niespokojnie, jakby ktoś przed chwilą ją ruszał. Albo wybiegał ze środka…
Ogarnęła mnie panika. Rzuciłam się, by je zamknąć, po czym z prędkością światłą wbiegłam na górę, zamykając pokój na klucz. Pomyślałam, by zadzwonić do Kastiela, by przyszedł, bo bałam się jak cholera. Ale nie mogłam mu przeszkadzać, to nie wypada. Muszę porodzić sobie sama.
Tylko jak? Kurde, przecież ktoś tu wszedł! Był w moim domu! Włamywacz?! Zostawił po obie jednoznaczny ślad, szklanka sama by się nie rozbiła…
Natychmiast położyłam się w łóżku, opatulając dookoła. Próbowałam zasnąć, udało mi się. W końcu zapomniałam o tym nieproszonym gościu. Nie widziałam tylko, że to dopiero początek…
Za dziesięć trzecia zeszliśmy na dół do kuchni, aby coś zjeść. Bardzo zgłodniałam tymi porządkami, tak jak czerwonowłosy. Zdecydowaliśmy się zrobić zwykłe kanapki, bo oczywiście lodówka Kasa była niemal pusta. Masło, wędlina, ser, pomidor i sos majonezowy, a w chlebaku zaczynający czerstwieć chleb…
Nic: Ty nigdy nie robisz zakupów?
Kas: Po co? Mam wystarczająco dużo żarcia. – zruszył ramionami
Nic: Właśnie widzę. Trudno, zrobimy z tego, co jest.
Ja kroiłam i smarowałam pieczywo, a on zajął się pomidorem i układanie innych składników. Po skończonej robocie uśmiechnęłam się triumfalnie.
Kas: Mówiłem, że się uda. – podniósł dumnie głowę
Patrząc na niego, postanowiłam trochę upiększyć Kastiela, dlatego wzięłam na palec nico masła i umazałam nim czubek nosa chłopaka.
Nic: Tak wyglądasz o niebo lepiej. – parsknęłam śmiechem
Kas: Nie daruję ci. – szepnął z uśmiechem, ale i tak spróbowałam zwiać
Jednym susem przeskoczyłam pomieszczenie i pognałam na korytarz, gdzie, niestety, zostałam przygwożdżona do ściany przez Kastiela.
Kas: Mówiłem, że nie ujdzie ci to płazem. – zaśmiał się i dmuchnął mi w szyję, co załaskotało, więc zachichotałam – O, więc to dobry sposób na zemstę. – spojrzał na mnie uśmiechnięty do ucha do ucha
Jak na złość, zaczął łaskotać mnie oddechem, a rękami drażnił moje ciało w okolicach żeber. Wiedział, że to jedna z najokrutniejszych tortur, jakie mógł mi zaserwować, dlatego bez litości ją wykorzystywał.
Nic: Przestań… Hahaha! Kast… Zaraz się… posikam! Hahaha! – wrzeszczałam, śmiałam się i wyrywałam naraz
Kas: W życiu! A jak się zlejesz, to będziesz zmywać! – wyszczerzył się i kontynuował wcześniejszą czynność
Kolejna minuta łaskotek. Brzuch bolał od śmiechu niemiłosiernie, a na szczęście dla mnie, zostałam uratowana.
...: A co tu się dzieje?
Natychmiast znieruchomieliśmy. Kas zatrzymał swoje ręce i oboje odwróciliśmy głowy w stronę dochodzącego głosu. Naszym oczom ukazała się stojąca w przejściu do holu para. Wysoka, szczupła, wysportowana, brązowowłosa kobieta ubrana w elegancką granatową sukienkę i mężczyzna. Wyższy od niej o głowę, dobrze zbudowany, krótkowłosy brunet z wyraźnie zarysowaną szczęką, mający na sobie bordową koszulę i jeansy. Po chwili namysłu domyśliłam się, że to właśnie rodzice czerwonowłosego, czyli pani Tina i pan Barney.
Chłopak wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz odwrócił się ku dorosłym, z roztargnienia wciąż trzymając swoją dłoń na mojej talii, tym samym obejmując mnie delikatnie.
Kas: Ma-mama... Tato? - jąkał się, co wyglądało doprawdy komicznie
Bar: Kastiel? Co tu się dzieje? - zapytał, podnosząc brew
Nie odzywał się, tylko gapił się w dwie postacie, jakby doznał objawienia.
Ti: Synku, nie wstydź się nas, kochanie moje. - uśmiechnęła się
Ledwie powstrzymałam się, żeby nie roześmiać się dziko. "Kochanie", "synku". To poważnie było do niego? Ale jaja!
Podeszli do naszej dwójki, zostawiając po drodze swoje torby. Pierwsza odezwała się mama czerwonego.
Ti: Kastusiu, przedstaw nam, proszę, swoją dzie... - o kurde, muszę zainterweniować
Nic: Nicola Stivens, jestem koleżanką Kastiela i chodzimy razem do klasy. - powiedziałam z wyszczerzem, wyciągając rękę ku dwójce.
***
Rodzice Kasa są naprawdę bardzo mili. Aż nie mogę się ich nachwalić. Kolejne dwie godziny od ich przyjazdu, rozmawialiśmy w salonie o wszystkim i niczym, ponieważ nie chciano mnie wypuścić. Mama chłopaka wypytywała mnie o wszystko w związku ze swoim synem, pytała, czy jesteśmy razem, na co oczywiście zaprzeczyłam, a potem dyskusja poszła tak gładko i przyjemnie, że straciłam poczucie czasu. O siedemnastej postanowiłam wracać, co nie było łatwe, bo pani Tina zachęcała, bym jeszcze chwilę została. Ponadto Kas robił do mnie co rusz maślane oczka, z niemą prośbą, bym nie zostawiała go z „koszmarem”. Ja tam bym się cieszyła, że przyjeżdżają do mnie rodzice, ale nie on. Zresztą, już to chyba nawet mówiłam.Po powrocie do mieszkania, zauważyłam cztery nieodebrane połączenia od Titi, dlatego oddzwoniłam. Podejrzewałam, że znów musi zostać w pracy, ale to było gorsze. Powiedziała mi prosto z mostu, że spędzi noc u Shona… Nie mogłam tego słuchać, chciało mi się rzygać. A niech sobie idzie do tego idioty, niech się bzykają do rana, droga wolna. Tylko niech później nie jęczy, że w ciążę zaszła! Rzuciłam telefon z furią na sofę. Nawiasem mówiąc, dziewczyny po niego pojechały jeszcze wtedy, gdy leżałam w szpitalu, więc od paru dni miałam go na własność.
Poirytowana, weszłam na górę. Wzięłam długą kąpiel odprężającą, by się uspokoić. Przyniosło rezultaty. Wytarłam się, ubrałam w piżamę i bez kolacji położyłam się do łóżka. Nie byłam głodna, a zmęczenie dzisiejszymi porządkami spowodowało, że bardzo chciało mi się spać. Nastawiłam budzik, zakryłam i kołdrą i zamknęłam oczy.
Gdy już prawie zasypiałam, usłyszałam głośny huk tłuczonego szkła. Otworzyłam natychmiast oczy i zerwałam się na równe nogi z przerażeniem. Narzuciłam szlafrok i ostrożnie wyjrzałam zza drzwi. Pusto. Wyszłam cicho podeszłam do schodów. Sprawdziłam, czy nikogo tam nie ma, po czym zeszłam po schodach, rozglądając na boki. Niczego podejrzanego nie zauważyłam. Do czasu. Na dole, przy stole w salonie… leżała rozbita na drobny mak szklanka, a wokół niej kałuża soku…
Nic: Titi?! – krzyknęłam, by upewnić się, czy to ona; Cisza.
Wtem ujrzałam coś, co przeraziło mnie nie na żarty. Drzwi balkonowe prowadzące na taras były otwarte, a firana falowała niespokojnie, jakby ktoś przed chwilą ją ruszał. Albo wybiegał ze środka…
Ogarnęła mnie panika. Rzuciłam się, by je zamknąć, po czym z prędkością światłą wbiegłam na górę, zamykając pokój na klucz. Pomyślałam, by zadzwonić do Kastiela, by przyszedł, bo bałam się jak cholera. Ale nie mogłam mu przeszkadzać, to nie wypada. Muszę porodzić sobie sama.
Tylko jak? Kurde, przecież ktoś tu wszedł! Był w moim domu! Włamywacz?! Zostawił po obie jednoznaczny ślad, szklanka sama by się nie rozbiła…
Natychmiast położyłam się w łóżku, opatulając dookoła. Próbowałam zasnąć, udało mi się. W końcu zapomniałam o tym nieproszonym gościu. Nie widziałam tylko, że to dopiero początek…
_____________________________________________
Wreszcie! Dokończyłam na sił, ale nie wyszło za dobrze, jak widać :c
Właśnie, i tu chcę się trochę rozpisać. Tak, wiem, że jest tu kilka osób, które czytają to opo, komentują, itd. A teraz moje zdanie. Uważam, że ta historia staje się beznadziejnie nudna, sama nie mogę patrzeć na te „rozdziały”, czymkolwiek są. Mam pomysły na bardziej odległe części, teraz absolutnie brak chęci, weny, czasu. Piszę z przymusu, a i ta jak tylko najdzie mnie najmniejsza ochota, to włączam Worda, czytam końcowe dialogi, które już mam i po zobaczeniu tych wypocin, po prostu wyłączam, bo żal dupę ściska. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że piszę to, by wzbudzić litość, czy cokolwiek w tym stylu, to zupełnie o co innego chodzi.
Zastanawiam się nad zawieszeniem. Myślałam o zakończeniu, ale to chyba przesada. Chociaż nie wiem, pomyślę i powiadomię Was o decyzji :D Chociaż jak najdłużej powstrzymuję się przed końcem, z biegiem czasu coraz bardziej do mnie przemawia takie wyjście. Przeczytałam sobie ostatnio cały ten blog, a po pierwszych dziesięciu rozdziałach wyłączyłam neta. Może jestem przewrażliwiona i wcale nie jest tak źle? Nie wiem :(
W przeciągu dwóch tygodni pojawi się info. Albo o zawieszeniu (lub przerwaniu), albo będzie to rozdział, o ile najdzie mnie tak zwana wena. Na 60% będzie to ta pierwsza opcja, ale się zobaczy. Mam nadzieję, że jednak jakoś się zmotywuję i dam radę. Przepraszam :(