sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXVIII + Urodziny Ewy :D

Nowy rozdział ze specjalnym dedykiem dla... Ewy!!! :3 
Czas na życzonka z okazji Twoich 14 urodzin! Widzisz? Nie zapomniałam o Tobie xD
Standardowo: Wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, dobrych ocen w szkole, wspaniałych przyjaciół i wielu PREZENTÓW! xD Dużo pieniędzy, zdrowia, wspaniałego chłopaka (no chyba, że już masz xD)! I najważniejsze - duuuuużo weny i czasu na pisanie rozdziałów :3
A teraz niestandardowy wierszyk:
Ile jest w drabinie szczebli,
ile Hitler nakradł mebli,
Ile gwiazd na niebie,
ile robaków w glebie,
ile samochodów jeździ na świecie,
ile cukierków zje przeciętne dziecię,
tyle szczęścia i słodyczy,
w dniu urodzin Tobie życzy:
Aga ;3
I prezencik ode mnie - czyli rozdział. Mam nadzieję, że wyszedł możliwie, a specjalnie dla Ciebie postarałam się, by był bardzoooo długi (nie wiem, czy to dobrze, czy nie).
Za dużo tej słodyczy... xD
Sto lat!!!

Happy Birthday to You
Happy Birthday to You
Happy Birthday dear Ewa
Happy Birthday to You


_______________________________________________

Lek: Mam dla państwa trzy wiadomości, z czego dwie są dobre, a trzecie gorsza. Zacznę od lepszych. Krew, którą podaliśmy, pasuje do grupy pacjentki.
Na te słowa wszyscy odetchnęli. Rozalia i Titi przytuliły się, śmiejąc, a z oczu lały im się łzy szczęścia.
Lek: Kolejna wiadomość jest taka, że dowiedzieliśmy się o tym, poprzez wybudzenie się dziewczyny. W tej chwili jest słaba, ale w pełni świadoma tego, co dzieje się wokół niej.
Uśmiechnąłem się. Tak strasznie się cieszyłem!
Lys: Panie doktorze, czy można z nią porozmawiać? - zapytałem z nadzieją
Lek: Jak już mówiłem, jest przytomna, ale... Istnieje pewna przeszkoda, by można było się z nią zobaczyć. - tym zdaniem zmroził mi krew w żyłach
Roz: Co to oznacza? - jako jedyna miała odwagę, by o to zapytać
Nie byłem pewien, czy chciałem usłyszeć to, co ma do powiedzenia. Bałem się jego słów.
Lek: W pewnych przypadkach, czy sytuacjach, będących stresującymi chwilami dla człowieka, organizm próbuje zamaskować i zapomnieć o tego typu niedogodnościach, które w jego psychice odbiły spore znamię. Tak jest właśnie w tym wypadku... - białowłosa nie dała mu dokończyć swojej wypowiedzi
Roz: Czy to znaczy, że... - patrzyła na niego przerażonym wzrokiem
Mężczyzna westchnął, delikatnie kiwając głową.
Lek: Jeśli ma pani to na myśli, to tak, zgadza się. Pacjentka straciła pamięć.
Słowa, na które po raz kolejny się załamałem. Dziewczyna, którą kocham, nie pamięta mnie i będę dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Świadomość, że żyje, a będzie mnie ignorowała jest chyba gorsza od jej śmierci...
Lek: Pocieszeniem w tej sprawie może być informacja, że utrata pamięci jest tymczasowa. Trwa maksymalnie do tygodnia, a najczęściej to okres trzech-czterech dni, także nie ma wielkiej tragedii. - pocieszał nas - Jednak nie ma pewności, że dziewczyna wszystko sobie przypomni. Istnieje obawa, że część z jej wspomnień zostanie zapomniana. - kolejne załamanie - Dlatego proponuję, by osoba z jej najbliższego otoczeni, najlpiej rodziny, pomogła jej w odzyskiwaniu tejże pamięci. Pani Titi jest odpowiednią do tego osobą. Myślę, że opowieści o przeszłości, a także oglądanie zdjęć i uświadamianie, kim są poszczególni uczestniczy, w dużym stopniu przypomni jej znajomych ludzi. - powiedział, uśmiechając się delikatnie – Na razie nie wskazane jest, by widywała się z kimkolwiek. Psycholog został wezwany, więc niedługo powinien się pojawić i na pewno porozmawia z Nicolą. Ale proszę się nie martwić, naprawdę. Najważniejsze w tej chwili jest to, że dziewczyna się obudziła i czuje się dobrze. A dla mnie to wielkie pocieszenie, jak i ulga, że krew, którą jej podaliśmy, pasuje do grupy pacjentki. W tej chwili nie należy robić nic innego, jak tylko cieszyć. – oznajmił
Po krótkim przedstawieniu sytuacji, ruszył szpitalnym korytarzem, zostawiając nas samych. Stałem sztywno, a po chwili dosłownie nogi się pode mną ugięły i walnąłem tyłkiem w twarde krzesło… Jezuuu… Zakryłem twarz dłońmi i westchnąłem ciężko. Mimo tego, co usłyszałem, nadal chciało mi się płakać. A jeśli ona nigdy nie przypomni sobie o mnie? O wspólnie spędzonych chwilach, spotkaniach, rozmowach…? Wtedy nie pamiętałaby także o tym wszystkim, co jej powiedziałem, ale nie jestem na tyle podły, by tego chcieć. Wolę wyjaśnić, przeprosić, niż zniżać się do takiego postępowania.
Gdy wszyscy już się w mirę uspokoili, przestali wylewać łzy szczęścia i przytulać się nawzajem, odezwała się do mnie Rozalia.
Roz: Lysander, pamiętasz jeszcze, co mi obiecałeś? – spojrzała na mnie pytająco
Podniosłem na nią wzrok i zacząłem przeglądać w swojej głowie, o co może jej chodzić. No tak…
Lys: Pamiętam. – burknąłem
Roz: W takim razie idziemy. – zarządziła – No chodź. – dodała, widząc moją niechęć
Titi: O co chodzi? – zapytała niewtajemniczona
Roz: Lys musi przeprosić Jake’a za to, że go pobił, bo inaczej pójdzie do pudła. – wytłumaczyła – Prawda? – zwróciła się do mnie
Wstałem z ociąganiem, bo nie uśmiechało mi się iść i się tłumaczyć. No ale cóż, Rozalia nie da mi żyć, dopóki tego nie zrobię.
Lys: Idę, idę. – mruknąłem
Kiedy szliśmy w stronę pokoju lekarskiego, gdzie najprawdopodobniej istniał kącik na odpoczynek, postanowiłem zapytać Rozalię, kto to w ogóle jest.
Lys: Słuchaj, skąd ty go znasz? Tego całego Jake’a? Bo jakoś nie pamiętam, żeby był kiedykolwiek u ciebie, czy nawet na imprezie. – zmarszczyłem brwi
Westchnęła i pokręciła lekko głową.
Roz: Wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz. Najpierw idziesz do środka i z nim pogadasz, a jak wyjdziesz, to pójdziemy na spacer i ci opowiem, co się stało…
Nie byłem pewny, o czym mówi. Wypytam ją o wszystko, ale najpierw… Idę do tego zasrańca. Zapukałem i usłyszałem „proszę”, więc uchyliłem drzwi, wsadzając głowę do środka.
Lys: Przepraszam bardzo, że przeszkadzam, ale szukam Jacoba… - urwałem i cofnąłem się, pytając szeptem Rozalii – Jak on się nazywa?
Roz: Vacelman, rusz się. – poleciła
Lys: Już, już. – znów zajrzałem do środka – Jacoba Vacelmana. – dokończyłem
Dwie lekarki i jeden nieznajomy mi lekarz otaksowali mnie spojrzeniem, a po chwili odezwała się jakaś niska, opalona, starsza kobieta z krótkimi kręconymi włosami.
Lek: Jest najprawdopodobniej u ordynatora i bierze zwolnienie. No chyba, że już wyszedł. – oznajmiła – Nie wiem, czy pan może słyszał, ale jakiś białowłosy mężczyzna go pobił. – powiedziała ironicznie
No tak, jak mogłem sądzić, że ktokolwiek jeszcze nie wie o tym, co zrobiłem. Bo jakoś nie zdążyłem zauważyć jakiegoś innego faceta z białym włosami. Poczułem, że spaliłem buraka, dlatego wyszedłem, nawet nie dziękując za odpowiedź.
Roz: I co? Gdzie jest? – ciekawiła się
Lys: Ordynator… Bierze od niego zwolnienie, ale być może już wyszedł, więc lepiej nie będę… - przerwała mi
Roz: Idziesz do niego bez żadnych ale! Już! Na górę, zaraz cię zaprowadzę i dopilnuję, żebyś tylko z nim pogadał, zrozumiano?
Chwyciła mnie za rękaw i pociągnęła w stronę schodów. Zawlokła mnie aż na piętro, wszyscy ludzie gapili się na naszą dwójkę jak na kosmitów, ale ona nie chciała mnie puścić, rzez co zrobiła z nas pośmiewisko.
Roz: No, jesteśmy. A teraz grzecznie zapukasz, przeprosisz, że przeszkadzasz i zapytasz, czy zastałeś Jake’a, po czym poprosisz, by z tobą porozmawiał. Tutaj. – wskazała palcem miejsce, w którym stoję – I nie waż mi się odwalać jakichś cyrków. – zagroziła palcem
Kiwnąłem głową ze zrezygnowaniem i zrobiłem to, co mówiła. Zajrzałem do środka i zobaczyłam w nim dwie osoby. Siedzącego na fotelu za biurkiem, starszego, siwego mężczyznę oraz drugiego – czyli tego, który stał się moją ofiarą. Trzymał w ręce jakiś papier i właśnie podawał rękę ordynatorowi.
Kiedy spojrzeli na mnie razem, odezwałem się spokojnie:
Lys: Bardzo przepraszam, czy mógłbym porozmawiać z Jacobem Vacelmanem? – zapytałem grzecznościowo
Ord: Oczywiście, proszę chwilę poczekać. – odpowiedział, po czym zwrócił się do stażysty – Jake, trzymaj się i przez ten tydzień wykuruj się. A w razie jakichkolwiek komplikacji, czy przy bólach szczęki, wiesz, gdzie masz się zgłosić. – uśmiechnął się – To wszystko, możesz iść.
Jac: Dziękuję, panie ordynatorze. Oczywiście wyzdrowieję i do widzenia.
Ord: Do zobaczenia.
Wróciłem do czekającej na mnie Rozalii, a niedługo po tym dołączył do nas chłopak, w pierwszej kolejności przywitawszy się z białowłosą.
Jac: Fajnie znów cię widzieć, Rozalio. Jak po wieczorze? – zaśmiał się
Roz: Uuuu! Nawet sobie nie wyobrażasz. Chyba częściej będę musiała wpadać!
Jac: Zapraszam! – odrzekł roześmiany – Słuchaj, mam do ciebie pytanie dotyczące Nicoli. O co chodzi? Dlaczego próbowała się zabić? – zmarszczył czoło
Wsłuchiwałem się w ich rozmowę, ale nic nie rozumiałem. Jaki wieczór? O co chodzi? I po raz kolejny się pytam: skąd on zna Nic?
Słowa, które zaraz wypowiedział Rozalia, zupełnie mnie zaskoczyły. Kurde, naprawdę nie mogłem uwierzyć…
Roz: Podejrzewam, co nią kierowało. – zerknęła na mnie ukradkiem – Niedawno zerwał z nią chłopak, bo nie mógł wybaczyć jej błędu, który popełniła, a którego bardzo żałowała. Ignorował ją, aż w końcu nie wytrzymała. Nie raz mi powtarzała, że była głupia, że zrobiła mu świństwo, i jak bardzo go kocha i jej na nim zależy. I mimo wielu prób, on nie chciał jej przebaczyć. – teraz patrzyła na mnie z niemym wyrzutem
Jak ja mogłem się nie domyślić?! Tyle razy próbowała wyjaśniać… Z tego jednoznacznie wynika, że mnie kocha, a ja to zlekceważyłem. Totalny dureń! Czyli… Że chciała zabić się przeze mnie… Boże… Co ja narobiłem?
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie, jednak dziewczyna mnie zatrzymała.
Roz: Nie zapomniałeś przypadkiem o czymś? – warknęła
Stanąłem i obejrzałem się.
Lys: Przepraszam. – wymruczałem i zawróciłem się
Słyszałem jeszcze tylko kolejne zdania Rozalia, które mnie na maksa zdenerwowały.
Roz: A to właśnie jest ten jej chłopak. – ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą
Teraz przynajmniej dowiedziałem się, jakie ma o mnie prawdziwe zdanie i co o mnie myśli. Chociaż właściwie, to co mam jej się dziwić? Tyle razy próbował mi uświadomić, że Nicola żałuje, kocha mnie i jest zrozpaczona, że tak podle ją potraktowałem…
Zbiegłem na dół, pod salę, w której leżała dziewczyna. Nikogo nie było na korytarzu. Pomyślałem, że Titi pewnie poszła do łazienki, a Kastiel być może poszedł zapalić. Podszedłem do szyby i dotknąłem jej dłonią, po czym wyszeptałem:
Lys: Tak bardzo cię kocham… Jestem debilem do potęgi, że tak z tobą postąpiłem… Teraz wiem, że to ja nie zasługuję na ciebie, a nie odwrotnie… Zrobiłaś to przeze mnie… Chciałaś odejść z mojego powodu. Jestem potworem… - znów popłynęła mi łza
Odwróciłem twarz w bok. Naprzeciw mnie stali Rozalia i Kastiel. Dziewczyna patrzyła na mnie z troską, a on z jakimś nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Spuściłem głowę, kręcąc nią. Nie wiedziałem, co mam robić. Chociaż nie, byłem pewien. Decyzję podjąłem błyskawicznie, bez żadnego namysłu. To pewne. Potrzebowałem odpoczynku, by poukładać sobie wszystko, czego się dowiedziałem. I teraz nie ważna jest rozmowa z Rozą, żeby dowiedzieć się, gdzie się poznali z tym Jacobem. I dlaczego wtedy trzymał Nicolę za rękę. Spojrzałem zaraz na nich i nie zwracając uwagi na to, czy coś mówią, czy nie, wybiegłem z budynku. Coś tam krzyczeli, ale teraz mało mnie to obchodziło. Na postoju taksówka. Wsiadłem. Kierunek – dom. Dobrze, że Leo nie był w pracy, a Cathrina wyszła do siłowni, ale i tak muszę się spieszyć. Po drodze zadzwoniłem do Roben’a. Na szczęście okazało się, że jego kumpel się wyprowadził i ma wolny pokój. Zgodził się, bym u niego zamieszkał, świetnie.
Wbiegłem do pokoju i z szafy wyjąłem walizkę. Spakowałem ubrania, przybory toaletowe, jakieś pamiątki. Na kartce w salonie napisałem moim współlokatorom, żeby się nie martwili za bardzo. Chociaż w sumie to Kate na pewno będzie wariowała ze strachu, jak zwykle w takiej sytuacji. Trudno. Nie mam wyjścia. Podszedłem do drzwi i rzuciłem okiem na wnętrze, kolejny raz. Odwróciłem głowę w bok, by nie załamać się. Szybko otworzyłem drzwi, zamknąłem je na klucz i podbiegłem do czekającego na mnie auta, wrzucając walizkę na tylne siedzenie. Ostatni raz przyjrzałem się domu. Mojemu domu. Chociaż właściwie, to już nie. Podałem kierowcy dokładny adres, a ten ruszył ulicą.
Wyjechałem…

***Nicola*** 
Latali nade mną, jak nad jakimś dziwolągiem. Cały czas sprawdzali, czy dobrze się czuję, badali, jakbym była jakimś nowym okazem zwierzęcia, które zostały niedawno odkryte i należy je dobrze poznać…
Nie pamiętałam, co się stało. Z tego, co powiedział mi lekarz, dowiedziałam się, że próbowałam popełnić samobójstwo. Ale dlaczego? Co się stało? Najgorszy moment w moim życiu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, co, lub kto, doprowadził mnie do stanu załamania. Boże, o co mogło chodzić?

Na korytarzu czekali ponoć moi znajomi i ciocia. Ciocia? Mam jakąś? Znajomi? Ilu ich jest, jak mają na imię, czy dobrze ich znam? A tak w ogóle, to czemu nie ma moich rodziców? Na pewno się martwią, ale dlaczego nie przyjechali do mnie? Do swojej córki? Kurde! Czy ktoś może mi, z łaski swojej, na te pytania odpowiedzieć?! 
Zauważyłam wchodzącego lekarza, a za nim jakąś kobietę. Krótkowłosa blondynka w okularach, dość młoda, szczupła, wysoka, z przyjaznym uśmiechem na twarzy. Moja mama?
Lek: Witaj Nicolo. Przyprowadziliśmy ci gościa. Oto pani psycholog. – powiedział
Psycholog? Serio? To gdzie moi rodzice?!
Psy: Dzień dobry. – przywitała się, spojrzałam na nią niepewnie – Nazywam się Georgie Binc. Jestem psychologiem i specjalizuję się w sprawach nastolatków, dlatego właśnie tu jestem. – posłała mi szczery uśmiech
Nie byłam pewna, po co przyjechała, bo… skoro nic nie pamiętam, to o czym ona będzie ze mną gadać? Raczej w sali szpitalnej nie będzie mi przypominać przeszłości, tak?
Zaczęła coś do mnie mówić. Wypytywała się o cokolwiek, co bym wiedziała, może pamiętam jakiś szczegół. Dlaczego pocięłam się, czy ktoś mnie źle traktował… Ale nic z tego nie wiedziałam. Wkurzała mnie taka właśnie niewiedza. Może ktoś mi kiedyś coś zrobił, skrzywdził, pobił, wyzwał, a ja… nie miałam o tym pojęcia… Jak dobrze, że za parę dni pamięć miała do mnie wrócić, co było dla mnie ogromnym pocieszeniem. Długo bym nie pociągnęła z takimi lukami. Kobieta wytłumaczyła mi, że to takie jakby przesłuchanie. Lekarze nie zgodzili się na wpuszczenie policjantów, ze względu na mój stan depresji, natomiast jej pozwolili ze mną porozmawiać. Co było, podsumowując, bezsensem, bo i tak była w punkcie wyjścia, czyli wiedziała tyle, co nic. Kiedy poszła, pan doktor polecił mi, bym odpoczęła, bo potrzebny mi sen, więc według jego polecenia, odpłynęłam.

***
Obudziłam się dopiero… zerknęłam na jedną z szafek przy przeciwnym łóżku – 6:58, dzisiaj niedziela. Swój wzrok skupiłam na śpiącej spokojnie na materacu, starszej kobiecie. Miała trochę siwych włosów, bo w większość była już łysa. Na twarzy zauważyłam pełno głębokich, długich zmarszczek. Wyglądała trochę jak taki pomarszczony pies rasy Shar Pei, oczywiście bez obrazy dla niej. Właściwie, to ja ją podziwiałam. Dawałam jej co najmniej osiemdziesiąt lat, czyli była już u schyłku życia. A skoro leży teraz tutaj, to oznacza, że nigdy nie podjęła kroku prowadzącego do samobójstwa, chyba że chodzi o próbę. Jest silna, mimo starego wieku, a ja? Nie wiem, dlaczego postąpiłam, jak postąpiłam, ale okazałam słabość. Przecież nic nie może być aż tak straszne, by od razu ze sobą kończyć. A jednak. To musiało być bardzo poważne, jestem pewna. Nie pamiętam swojego zachowania, ale wiem, że ot tak się nie poddaję i dążę do osiągnięcia celu. Nie wiem… Eh… Teraz pozostaje mi tylko czekać, by cokolwiek wróciło do mojej głowy.
Cały dzień spędziłam głównie na spaniu. Do mojej sali nie wpuścili nikogo z moich rzekomych znajomych, ponieważ stwierdzono, że nie jestem gotowa. Może to i lepiej? Bo jeśliby do mnie przyszli, to co byśmy robili? Rozmawiali? O czym? Teraz jedynymi osobami, które znałam, był lekarz i trzy pielęgniarki, które podłączały mi kroplówkę oraz wspomniana wcześniej kobieta, z którą nawet słowa nie zamieniłam, bo albo ja, albo ona – spałyśmy.
Wieczorem, po przyniesieniu nam posiłków, czyli kanapek z jakimś dżemem jabłkowym, choć dla mnie wyglądał i pachniał jak rozgotowane skarpety z dodatkiem zapachu skunksa, których nie zjadłam, odezwała się do mnie moja „współlokatorka”.
…: Witaj, dziecko. Nie miałam przyjemności jeszcze z tobą porozmawiać. Mam na imię Lucia, a ty? – uśmiechnęła się przyjaźnie
Zastanowiłam się chwilę, czy jej odpowiedzieć, ale nie miałam nic do stracenia, a potrzebowałam czyjegoś towarzystwa, bo czułam się samotnie z nikim się nie kontaktując.
Nic: Nicola. – mruknęłam
Przez moment nic nie mówiła, jakby o czymś myślała.
Luc: Ach… Co zbieg okoliczności. – wymówiła z jakąś… pogardą?
Nic: Słucham? – byłam ciekawa, co ma na myśli
Luc: Słyszałam co mówił lekarz, jak tu przychodził. Tak młoda osoba, a chciała… - umilkła, a po jej policzku spłynęła łza
Nie rozumiałam, co doprowadziło ją do takiego stanu. Ja… powiedziałam coś nie tak? Ale przecież nic złego nie mówiłam…
Nic: Przepraszam… co się dzieje? – zapytałam zmartwiona
Podniosłam się do pozycji siedzącej i oparłam ręce o łóżko, nie na długo. Rany na moich nadgarstkach dały o sobie znać, dlatego syknęłam głośno i rozmasowałam delikatnie miejsca wcześniejszych cięć, nadal patrząc z troską na kobietę, która ciągle szlochała. Zrobiło mi się jej żal, mimo, że nawet nie wiedziałam, czemu płacze.
Luc: Przepraszam, dziecko, że tak się zachowuję, ale jestem już stara, nie mogę nad tym zapanować. – szepnęła - Wiesz, dlaczego tu jestem? – spojrzała na mnie miękko, pokręciłam głową’ Westchnęła ciężko. – Miałam zawał. - nie wiem czemu, ale zrobiło mi się smutno – A… To przez to, że moja wnusia, kochana wnusia, popełniła samobójstwo. Powiesiła się. – wytrzeszczyłam oczy, a ta znów rozpłakała się – Miała na imię Nicola… - uśmiechnęła się do mnie blado przez łzy – Tak samo, jak ty… - szepnęła 

Odwróciłam głowę w bok, bo byłam na skraju załamania. Dlaczego ja chciałam się zabić?!
Luc: Bardzo mi ją przypominasz, wiesz? – załkała – Miała niemal takie same włosy, wyraz twarzy… - westchnęła
Wszystko już teraz rozumiałam.
Nic: Przykro mi…
Luc: Nie chodziło mi o to, byś robiła sobie jakieś wyrzuty, absolutnie. – uśmiechnęła się lekko – Powiesz mi, co się stało? – zapytała miękko
Pokręciłam delikatnie głową.
Luc: Ach… No tak, zapomniałam. Ale nie martw się, wszystko sobie przypomnisz. Doktor Folter to doskonały lekarz, wie, co mówi. – pocieszała mnie – Nie wiem, czy masz ochotę wysłuchiwać rozterek osiemdziesięcio trzylatki…
Nic: Proszę mówić. – uśmiechnęłam się do niej na tyle, ile pozwalało mi marne samopoczucie
Luc: Moja wnusia jest… - tu znów się załamała – Była… mniej więcej w twoim wieku. Nie mieszkała tutaj, tylko w sąsiednim mieście ze swoim ojcem. Sama do końca nie wiem, co nią kierowało, ale powiedziano mi, że to przez chłopaka. Podobno zakochała się po uszy w pewnym młodzieńcu, świata poza nim nie widziała. A on… ten gnój… Najpierw ją adorował, a potem zwyczajnie ignorował, traktował, jak śmiecia. – powiedziała jednocześnie z oburzeniem, jak i smutkiem – Nie wyobrażam sobie, jak bardzo podle musiała się czuć, żeby targnąć się na swoje życie. Nigdy nie poznałam osoby z tak twardym charakterem, jak właśnie Nicola. A mimo to w końcu się złamała… To bydlę odebrało jej życie, a mnie wnuczkę. Niech smaży w piekle za to, co zrobił. – wyrzuciła z siebie
Obserwowałam jej twarz, reakcję, ruchy, miny. Miałam ochotę podejść i ją przytulić, chociaż pierwszy raz widziałam ją na oczy i znałam jedynie jej imię.
Nic: Nie wiem co powiedzieć… - zdołałam tylko wydukać
A co innego miałabym jej odrzec? „Bardzo mi przykro”? „Wszystko się ułoży”? „Będzie dobrze”? Nie. Jej nic się nie ułoży, nie będzie w porządku. Nie ma słów, by opisać jej wielką tragedię. Straciła kochaną wnuczkę.
Opowiedział mi jeszcze trochę o sobie, a ja pytałam, bo sama nie miałam jej o czym mówić, gdyż nie wiedziałam nawet, gdzie mieszkam, i tak dalej. W tym momencie była jedynym człowiekiem, z którym zamieniłam kilka słów o życiu, przeszłości. Kiedy przychodził lekarz, padały jedynie zdania: „Jak się dzisiaj czujesz?”, czy „Wszystko w porządku?”, a ja odpowiadałam „Tak.”, lub „Bywało lepiej.”. Polubiłam panią Lucię, wydawała się bardzo miła. A kiedy znów zaczęła rozmowę na temat swojej Nicoli i tego chłopaka, który ją skrzywdził… Coś mignęło mi w pamięci. Przypomniałam sobie białe włosy, ale tylko. Żadnej twarzy, osoby. Jednak widziałam wyraźnie, że to ktoś, kogo znałam. Zamknęłam oczy i dałam ręką znać kobiecie, że potrzebuję ciszy. Próbowałam drążyć, szukać odpowiedzi na pytanie, kto to jest, ale na marne. Kto mógł mieć takie włosy? A może to po prostu któraś babcia, albo może dziadek? Proszę, błagam, niech to się wreszcie skończy…
Lucia chyba nadal coś mówiła, ale ja nie dałam rady. Zasnęłam na siedząco i padłam na łóżko.

***
Kolejnego dnia obudziłam się powitana szczerym uśmiechem mojej sąsiadki. Świetnie było mieć osobę, do której można się chociaż odezwać.
Luc: Witaj. Jak się czujesz?
Nic: Dobrze, chyba. A pani?
Luc: W porządku. Przynajmniej mam towarzyszkę do rozmowy. – uśmiechnęłyśmy się – Kolejny dzień z marudzącą staruszką, to musi być tortura, prawda? – zaśmiała się cicho, ale ten śmiech przerodził się w duszący, głośny kaszel
Kobieta zrobiła się sina, nadal kasłając ciężko. Chwyciła się za gardło i prawie wypluwała wnętrzności. Przeraziłam się nie na żarty.
Nic: Pomocy! Pani Lucia się dusi! – wrzasnęłam zdenerwowana, po czym postanowiłam wstać
Miałam się nie wysilać i leżeć bez wstawania do poniedziałku, czyli do dzisiaj, więc już chyba mogę się podnieść. Zresztą, tu chodzi o życie człowieka. Podbiegłam do łóżka staruszki i zauważyłam biegnących lekarzy, którzy po chwili dopadli panią Lucię. Obejrzałam się za siebie i za szybą, na korytarzu, zobaczyłam trzy osoby. Kobietę z długimi, kręconymi, czarnymi włosami, białowłosą dziewczynę i czerwonowłosego chłopaka, których oczywiście nie znałam. Ale… patrzyli na mnie zmartwionym wzrokiem, że przez chwilę pomyślałam, że to może właśnie moi znajomi i ta ciocia? Nie, niemożliwe. Przeniosłam wzrok na łóżko mojej salowej sąsiadki. Przecisnęłam się przez przybyłe właśnie pielęgniarki i chwyciłam ją delikatnie za rękę.
„Żeby tylko dała radę…” – pomyślałam

Kobiety zaczęły coś do siebie mówić, jedna wybiegła jak błyskawica, by po chwili wrócić z lekarzem u boku. Kazano mi się odsunąć, by mogli zająć się pacjentką. Martwiłam się, tak strasznie się martwiłam. W tym momencie ta pani była jedyną osobą, o którą mogłabym się bać. Nie zorientowałam się nawet, że jej łóżko wyjeżdża z pokoju i zostaję sama, a zza szyby obserwują mnie trzy pary oczu. Położyłam się i odwróciłam do nich plecami, by nie mogli obserwować mojej reakcji. Chociaż, może to naprawdę moi przyjaciele, skoro gapią się tak tyle czasu? Nie wiem. Kiedyś się dowiem, a teraz znowu pójdę spać. Nie, właściwie to nie, nie jestem śpiąca. Drzwi się rozsunęły, a ja jak oparzona zwróciłam się do mojego „gościa”. Doktor Folter. Od razu naskoczyłam na niego z tysiącem pytań.
Nic: Panie doktorze, co z panią Lucią? Jak się czuje? Czy… Czy ona w ogóle żyje? – przełknęłam głośno ślinę
Lek: Proszę się nie martwić, wszystko jest w porządku. W tej chwili trwa zabieg zatamowania krwotoku wewnętrznego u pacjentki. – przeraziłam się – Ale moi koledzy sobie poradzą, nie denerwuj się. – pocieszył mnie swoimi słowami – Polubiłyście się, co?
Potaknęłam mu.
Lek: Nic dziwnego, to bardzo miła osoba. – uśmiechnął się do mnie, po czym usiadł na krześle przy łóżku – A teraz wiadomości dla ciebie. Dzisiaj wieczorem cię wypuszczamy, bo nie masz obrażeń kwalifikujących się do pozostawienia na obserwacji. Po prostu dostajesz tygodniowe zwolnienie ze szkoły i leczysz ręce. – powiedział, po czym dodał – I psychikę również. Twojej cioci już poleciłem, byś przez najbliższy miesiąc trzy razy w tygodniu odwiedzała psychologa, który pomoże ci w uporaniu się ze stresem.
Nic: Słucham? Doktorze, to absolutnie nie potrzebne, ja…
Lek: Uwierz mi, wiem, co mówię. Zaraz po tym, jak pamięć wróci, będziesz przybita, rozżalona, bo w końcu coś cię zmusiło do takiego postąpienia. I mam nadzieję, że trzeci raz nie będę musiał cię oglądać. Najpierw pobicie, teraz to… - pokręcił głową, a ja, zbijając go z tropu, zaśmiałam się lekko
Nic: Mam bardzo ciekawe życie, prawda?
Lek: Nie ujął bym tego w ten sposób, ale skoro tak mówisz… - uśmiechnął się, po czym chrząknął – A teraz bądźmy poważni. Proszę w domu w miarę możliwości oszczędzać się, a po dwóch tygodniach zgłosić jeszcze na obejrzenie wszystkiego, dobrze?
Nic: Oczywiście. – odparłam – Jeśli nie zapomnę.
Lek: Pani Titi też przekażę, na pewno cię dopilnuje. Dobrze, zobaczymy się wieczorem przy wypisie, a tymczasem musisz jeszcze u nas jakoś przeżyć. – na jego twarz wpełzł uśmiech, idąc ku drzwiom
Nic: Jeszcze jedno… Czy… Czy ta kobieta na korytarzu to ktoś z mojej rodziny? – zapytałam słabo
Lek: To twoja ciocia, później się z nią zobaczysz, kiedy zabierze cię do domu. A pozostała trójka to jak mniemam znajomi. – odparł
Nic: Trójka? Widziałam tylko tę kobietę, dziewczynę i chłopaka z czerwonymi włosami…
Chwilę się zastanawiał.
Lek: Jak wchodziłem do sali, nie było białowłosego, tego, który pobił mojego stażystę… - zmarszczył brwi, po czym wyszedł, zamykając drzwi
Chwila… Chłopak z białymi włosami… Czy to mógł być ten, którego sobie zaczęłam przypominać...? I kim on dla mnie w ogóle jest?

O ja, moja głowa… Boli, ała! Chwyciłam się za łeb i nie panując nad sobą – znów opadłam na łóżko i zasnęłam …
***
…: Kocham cię… - usłyszałam cichy szept
Odwróciłam się nagle, by zobaczyć, kto do mnie mówi. Jednak nic nie dostrzegłam – wokół panowała całkowita ciemność. Jedyne, co udało mi się wypatrzeć, to burza białych włosów, wyraźnie zarysowana w otoczeniu. Przetarłam oczy, po czym znów je otworzyłam. Kto to jest? A może…
…: Jesteś całym moim światem, uwielbiam cię.
Zrobiłam krok w stronę tej osoby, wyciągając nieznacznie rękę.
Nic: Kim… Kim jesteś? – zapytałam lekko drżącym głosem
Nadal nie widzę twarzy, jego twarzy, bo ten głos… Głos jakiegoś mężczyzny gdzieś już słyszałam. 
Uśmiechnęłam się delikatnie, nie wiem, dlaczego. Śmiech. Przyjazny śmiech tego, kto przede mną stoi. Lecz po chwili stał się jakiś taki… nieprzyjemny…

…: Nie wiesz, kim jestem? Podejdź bliżej, na pewno mnie poznasz…
Zamiast przybliżyć się, cofnęłam kilka centymetrów, wystraszyłam się trochę.
…: No podejdź. – zachęcał mnie głos, ale ja nadal powoli kroczyłam do tyłu – Chodź do mnie! Nie słyszysz?! - warknął
Wzdrygnęłam się, a za chwilę przeraziłam. Ujrzałam jego twarz… Straszną twarz… Porozcinaną, zakrwawioną, czerwoną. I szyderczy uśmiech. 
Odcięty płat policzka, który teraz zwisał mu aż do szyi. Szedł do mnie z wrogim błyskiem w oku. Stanęłam jak wryta i patrzyłam bez najmniejszej reakcji, jak zbliża się niebezpiecznie. 

Zaraz jednak wróciło do mnie życie. Odwróciłam się z zamiarem ucieczki, nic z tego nie wyszło. Doskoczył szybko i objął mnie w pasie swoimi krwawiącymi rękoma, śmiejąc psychopatycznie.
…: Tak długo na ciebie czekałem i wreszcie nadszedł mój czas! – krzyknął triumfalnie
Wyrywałam się, szarpałam, co nie przyniosło rezultatu. Schyliłam się i bez namysłu ugryzłam go w jedną z rąk, dzięki czemu uwolniłam się. Zaczęłam uciekać, a wtem usłyszałam głośny jęk. Odwróciłam się i serce podeszło mi do gardła. Klęczał na ziemi, pochylając nad krwawiącym łokciem… Poczułam nieprzyjemny posmak w ustach, myślałam, że zwymiotuję. Dotknęłam dłonią warg. Nie, chwila… To nie są moje usta…
Nic: Aaaaaa! – wrzasnęłam
Wyplułam z siebie jego rękę… Boże… Odgryzłam mu ją…? Odskoczyłam kolejne kilka metrów i chwyciłam za serce. Myślałam, ze zemdleję. Kim on jest? To… Co mu się stało?
Moje rozważania przerwał głos.
…: Jak możesz? - szepnął ledwo słyszalnie - Kochałem cię kiedyś… A ty… - urwał – Zabiłaś mnie… - jęknął, padając bezwładnie na ziemię
Wytrzeszczyłam oczy, wycierając usta z krwi i zakryłam je dłonią. Zabiłam kogoś? Ale…
Odwróciłam się, biegnąc ile sił w nogach. Musiałam uciec jak najszybciej. Znów słyszę ten śmiech, odwracam się. Stoi tuż za mną, w pełni sił, patrząc na mnie zwyrodnialczym wzrokiem.
…: Jeszcze z tobą nie skończyłem… - szepnął groźnie, uśmiechając w straszny sposób
Rzucił się na mnie. Wykręcił rękę i pchnął na coś. Zaczęłam płakać i błagać, by przestał. Na te słowa podszedł, i przytulił.
…: Nigdy bym cię nie skrzywdził… - szepnął czule
Nie wiedziałam, co robić, ale trochę się uspokoiłam.
…: Ale jednak skrzywdzę. – powiedział, podniosłam na niego przerażony wzrok
Bez chwili namysłu, wbił mi coś w brzuch. Sztylet... Wrzasnęłam głośno i padłam na kolana, płacząc z bólu i bezsilności
Nic: Dlaczego? – jęknęłam na tyle, ile miałam jeszcze sił
…: Kocham cię. – szepnął jeszcze i odszedł, jak gdyby nigdy nic
Zapłakana, patrzyłam na niego chwilę, do czasu, aż nie zakrztusiłam się własną krwią…

***
Obudziłam się zlana zimnym potem. Lekarz już do mnie dobiegał, mówiąc coś, lecz ja go nie słuchałam, ciągle szlochałam.
Lek: Co się dzieje? – zapytał zmartwiony
Nadal płakałam, teraz jeszcze głośniej. Słowa mężczyzny docierały do mnie jak we mgle.
Lek: Kristin, daj jej coś na uspokojenie. Szybko. – zwrócił się do pielęgniarki – Nicola, słyszysz mnie? – potrząsnął moim ramieniem
Wpatrzyłam się w punkt na ścianie przede mną, trzęsąc się ze strachu.
Nic: Dlaczego? – jęknęłam – Dlaczego to zrobiłeś? – mój głos łamał się z każdym kolejnym słowem
W tym momencie wyłączyłam się kompletnie. Już nie kontaktowałam, nic nie słyszałam. Nie wiem ile minęło do czasu, kiedy przed moją twarz podstawiono tackę z kilkoma tabletkami i kubkiem z wodą, lecz wszystko połknęłam. Popatrzyłam przerażona, znowu zaczynając drżeć i płakać. Co to miało być? Przyśnił mi się jakiś zombi? Odgryzłam mu rękę, a on… zabił mnie? Przecież mówił, że mnie kocha… Łzy zaczęły lać się jeszcze większymi strumieniami i nie dało się mnie uspokoić, mimo licznych prób zebranych w mojej sali. Zauważyłam kątem oka, że lekarz kręci głową z bezsilności, karze pani Kristen, czy jak jej tam, pilnować mnie, a sam wychodzi.
Kolejne kilka minut i wreszcie się uspokoiłam, teraz kołysana delikatnie w ramionach pielęgniarki. No co jak co, ale ja to umiem wzbudzać czyjąś litość. Dobra, na dzisiaj starczy.
Nic: Już mi lepiej. Przepraszam. – wyplątałam się z jej ramion
Piel: Na pewno? – kiwnęłam jej – Więc chyba tabletki pomogły. Świetnie. Połóż się, powinnaś odpocząć. Za dwie godziny cię wypisujemy, trzymaj się. – uśmiechnęła się
Czy nikt nie rozumie, że już wystarczająco się dzisiaj wyspałam i nie jestem senna? Tak, najlepiej, żebym cały dzień przespała. Rozmyślając tak nad wszystkim, czyli niczym, do moich uszu doszedł szloch. A dochodził zza szyby. Zerknęłam w tamtą stronę. Moja rzekoma ciocia opierała ręce o plastikową szybę i łkała cicho. Patrzyła na mnie troskliwie, a gdy zorientowałam się, że jej się przyglądam, uśmiechnęła się do mnie delikatnie, na co jej odpowiedziałam takim samym uśmiechem. Wiedziałam, że odetchnęła i zrobiło jej to przyjemność. Nagle naszła mnie jedna myśl. Zawahałam się i przygryzłam dolną wargę, lecz postanowiłam zrobić jeszcze jedną rzecz. Powoli wyciągnęłam ku niej rękę w geście zaproszenia. Zdziwiła się nieco, nic dziwnego. Rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma nikogo i upewniwszy się, że nikt jej nie wyprosi, bardzo cicho i ostrożnie rozsunęła drzwi. Stanęła przy wejściu i patrzyła na mnie uważnie.
Nic: Usiądź… - zaczęłam, na co drgnęła – Ciociu. – dodałam
Ostatnim słowem naprawdę ją zdziwiłam, ale posłusznie podeszła i spoczęła na krześle. Siedziałyśmy w ciszy, żadna z nas nie wiedziała, co ma powiedzieć tej drugiej. W końcu postanowiłam przerwać ten moment.
Nic: Proszę, opowiedz mi coś o mnie. Jak się nazywam, gdzie mieszkam, czy mam znajomych. Wszystko. A w szczególności, gdzie są moi rodzice. - poprosiłam Titi: Ja... Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy porozmawiały o tym w domu... - tłumaczyła
Nic: Chcę wiedzieć o tym teraz. Proszę cię, ciociu, jesteś w tej chwili jedyną osobą, od której mogę się czegokolwiek dowiedzieć. - błagałam
Westchnęła.
Titi: Dobrze. Opowiem ci.
Uśmiechnęłam się na te słowa i wsłuchałam w opowieść. W pierwszej kolejności dowiedziałam się, że mówiłam i nadal mam do niej mówić po imieniu. Trochę się zdziwiłam, ale potem, gdy opowiedziała o rodzicach, wiedziałam, że to dlatego, iż zawsze miałyśmy doskonały kontakt i traktowałyśmy się jak koleżanki. Ten fakt przyjęłam bez problemu, gorzej z tym drugim... Więc to dlatego ani mojej matki, ani ojca nie było w szpitalu. Po prostu ich nie obchodziłam i mieli mnie w głębokim poważaniu. Mogłam się spodziewać... Przecież nie próbowałabym się zabić bez ważnego powodu. A jeszcze to pobicie... Z tego, co mi powiedziała ciocia, znaczy Titi, mniejsza z tym, jakaś Amber uknuła z koleżankami intrygę i mnie skatowały, a potem obróciły sprawę przeciwko mnie. Mój były. Edd się ponoć nazywał i któregoś wieczoru w parku, chciał... Uratował mnie kolega, mówiła o czerwonowłosym chłopaku, którego wcześniej widziałam w jej towarzystwie. Zapytana, gdzie poszedł razem z dziewczyną, odparła, że siedzieli niemal całą noc i poszli się wyspać, bo do szkoły dzisiaj i tak nie mieli co iść, był już prawie wieczór. A wracając, opowiedziała mi jeszcze jedną, bardzo ważną w tamtej chwili, informację. Około dwa tygodnie temu zerwał ze mną chłopak, z którym byłam, no, nieco ponad tydzień... To nie napawało optymizmem, lecz jedna cecha jego wyglądu bardzo mnie zainteresowała. Oczywiście Titi nie znała go zbytnio, ale pamiętała, że ma na imię Lysander, ubiera się w ciuchy w stylu wiktoriańskich, cierpi na heterochromię, więc jedno oko jest złote, a drugie zielone. I to, co dało mi do myślenia. Miał białe włosy... Może to on? Jego zapamiętałam i miałam w pamięci? A we śnie... on był tym zombi i mnie zabił? Ale dlaczego? Czemu?! Potem oczywiście dowiedziałam się, że pocięłam się w łazience, a Lysander mnie znalazł... 

Nie rozumiałam tego wszystkiego. Mimo, że po części znów poznałam swoje życie, nadal miałam wiele pytań i zdaje się, że Titi mi na nie odpowie. Właśnie naszła mnie kolejna myśl, i nie omieszkałam nie zagaić o to kobiety.
Nic: Posłuchaj, muszę wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Mam może jakąś najlepszą przyjaciółkę, kogoś, komu mogłam wcześniej się zwierzać, powierzać tajemnice?
Pewnym było, że jeśliby taka osoba istniała, to na bank wiedziałaby coś niecoś o moich problemach i dylematach.
Titi: O ile pamiętam, ma na imię Rozalia, to ta, która jeszcze niedawno tu była i siedziała ze mną na korytarzu. Wiedziałam ją kilka razy. Między innymi wtedy, gdy przyszła do nas z tamtym chłopakiem, albo w piątek, kiedy to zrobiliście sobie mały babski wieczorek. Beze mnie. – dodała, udając groźną minę
Zaśmiałam się cicho.
Nic: Widocznie nie zasłużyłaś. – uśmiechnęłyśmy się do siebie
Faktycznie łapało się z nią świetny kontakt i już się nie dziwię, że mówię jej na „ty” i w ogóle tak dobrze się rozumiemy.
Nic: Czyli byłam wtedy tylko z tą Rozalią, tak? – drążyłam dalej
Zastanowiła się krótką chwilę.
Titi: Nie, pamiętam jeszcze inne dziewczyny. Z imion ich dokładnie nie znałam, ale słyszałam, jak rozmawiają. Mówiły do siebie: Violka, Kim i Irys. Oprócz ciebie, spały u nas te cztery dziewczyny, więc jak mniemam to jakieś twoje dobre koleżanki. – rzekła – A następnego dnia, kiedy wieczorem wróciłam z pracy i po krótkiej drzemce zeszłam na dół, dowiedziałam się z wiszącej na lodówce karteczki, że moja siostrzenica poszła do nocnego klubu, nawet ze mną o tym nie rozmawiając. – wymówiła ironicznie, spoglądając na mnie pobłażliwie
Nic: Ej, proszę mi tu nie robić wyrzutów! Nic nie pamiętam i nie mogę by pewna, że mi kitu nie wciskasz. – broniłam się
Titi: A potem zadzwonił do mnie Lysander, mówiąc, że znalazł cię w łazience. – dokończyła
Zasmuciłam się znów. Co się stało, że ze mną zerwał? Co takiego się stało, że rozeszliśmy się? Może się mną bawił i to typowy podrywacz? A może to ja go zraniłam? Sama nie wiem…
Lek: Proszę, proszę. – dopiero się zorientowałam, że do Sali wszedł lekarz – Mogłem się spodziewać, że nie wytrzyma pani tutaj bez zobaczenia się z pacjentką.
Titi: Eh… Ja, musiałam wejść. Zobaczyć, co się dzieje...
Lek: Spokojnie, nie musi się pani tłumaczyć. Właśnie przyszedłem wypisać Nicolę, a to dużo lepiej, że zapoznała się z panią i porozmawiałyście ze sobą. – uśmiechnął się – To co, mogę cię wypuścić do cioci, czy wolisz u nas zostać? – zapytał
Nic: O nieee, nigdy więcej szpitali. Mam dość.
Titi i pan Folter zaśmiali się.
Lek: Dobrze, w takim razie proszę, to zwolnienie ze szkoły do końca tygodnia. – wręczył kobiecie świstek – Jak mówiłem, za dwa tygodnie kolejna wizyta, będę musiał sprawdzić, czy wszystko dobrze się goi. I bardzo proszę nie zapomnieć o psychologu. Trzy wizyty tygodniowo w ciągu miesiąca to i tak niedużo, więc proszę nie ignorować tegoż zalecenia, dobrze?
Titi: Tak, oczywiście, panie doktorze. Osobiście tego dopilnuję. – zapewniała Titi
Lek: Cieszę się. Teraz, Nicolo, idź się przebrać, a ja pomówię jeszcze chwilę z twoją ciocią.
Nic: Dobrze. – wstałam z łóżka, wzięłam ubranie, które kobieta przed chwilą wypakowała z torby i położyła na szafkę, i poszłam do łazienki
Nałożyłam na siebie ciuchy. W lusterku, zaraz po rozczesaniu, jako tako ułożyłam włosy, choć marnie to wyszło, zważając na to, że na szybce było pełno smug, nie wspominając o jego wielkości. Wychodząc, podłapałam kilka słów wypowiadanych przez pana doktora.
Lek: Nie należy też zapominać o tabletkach. Codziennie na wieczór trzeba jej podawać dwie tabletki, po jednej każdego rodzaju. Kiedy pamięć wróci, na pewno będzie jej ciężko i może sobie nie radzić, więc leki na uspokojenie jej nie zaszkodzą. – polecił
Titi: Dobrze, wykupię wszystko to, co tylko będzie potrzebne. Zadbam o to, by miała teraz dużo spokoju i czasu do rozmyślania, tak, jak pan powiedział.
Rozmawiali o mnie… Tabletki na uspokojenie. Jak dla jakiejś rozhisteryzowanej, nieradzącej sobie w życiu osoby… Chociaż, najwyraźniej, to sobie nie radziłam. Eh…

Nic: Już jestem. Zwarta i gotowa. – uśmiechnęłam się, by nie domyślili się, że cokolwiek słyszałam
Lek: Dobrze. W razie jakichkolwiek komplikacji proszę się zgłosić, choć myślę, że nie ma co się dziać. Cóż, dzisiaj poniedziałek, czyli jutro, pojutrze – we środę, pamięć powinna wrócić. Albo stopniowo, albo w całości. Nie martw się.
Titi: W porządku. Bardzo dziękujemy, panie doktorze. Do widzenia. – skierowała się ku wyjściu, a ja za nią
Za moment jednak zatrzymałam się i zapytałam:
Nic: Może pan jeszcze powiedzieć, co z panią Lucią?
Lek: Trafiła na inny oddział, bo właśnie zwolniło się miejsce. Czuje się dobrze, dochodzi do siebie po zawale. Miło, że się o nią martwisz. Przekażę jej, że pytałaś o jej stan, na pewno bardzo się ucieszy. – uśmiechnął się
Nic: Dziękuję. – podziękowałam mu radośnie i wyszłam
Drogę pokonałyśmy z Titi niemal w milczeniu, prócz kilku zdań o tym, że jak przyjedziemy, obejrzymy trochę zdjęć, opowie mi ze szczegółami moje wcześniejsze życiowe potyczki. Chyba trochę niepotrzebnie, ponieważ doktor zapewniał, że nawet jutro mogę sobie wszystko przypomnieć. Chociaż w tej chwili nie byłam pewna, czy tego chcę. Może powinnam zadzwonić do Rozalii? Na pewno mam jej numer, a skoro to moja przyjaciółka, jak powiedziała ciocia, wyjaśni mi, o co chodzi z tamtym chłopakiem? Tak, to pewne, że się z nią skontaktuję. Jutro rano zaproszę ją do siebie po szkole. Albo zaraz po powrocie napiszę jej esa. Co z tego, że kompletnie jej nie znam?
Zatrzymałyśmy się pod sporym, żółtym domem wyłożonym jasną dachówką. Wokół zadbany, niewielki ogródek, z boku drewniana altana. Że to niby mój dom? Supcio!
Titi: Idziemy? – zapytał, gdy przez dłuższą chwilę nie ruszałam się, zapatrzona w budynek.
Nic: Eeee… Tak, jasne. To naprawdę mój, znaczy nasz, dom? – nie dowierzałam
Zaśmiała się wesoło.
Titi: Myślisz, że zawiozłabym cię do domu naszego sąsiada?
Nic: No, nie…
Titi: Właśnie. Chodź. Zaraz zrobimy sobie wieczorek… zapoznawczy? Można by to tak ująć, bo poznasz swoich znajomych nieznajomych, jakkolwiek to brzmi. – wzruszyła ramionami
Po kolejnych pięciu minutach stałyśmy w salonie, wcześniej rozebrawszy się, a kobita przeglądała szuflady, podczas gdy ja rozglądałam się po wnętrzu. Dziwnie się czułam. Niby mieszkałam to od ponad miesiąca, a nic nie pamiętałam.
Titi: No, mam. Oto album z naszymi zdjęciami. – podniosła do góry przedmiot – Twoich znajomych to ja ci nie przypomnę, ale chociaż rodzinę zobaczysz, dobra?
Jakie miałam wyjście? Kiwnęłam głową w ramach potwierdzenia. Kiedy przerzucałam kolejne kartki, ciocia tłumaczyła mi, kto jest na poszczególnym zdjęciu, kiedy było robione. Dowiedziałam się też, że trafiłam do niej po śmierci babci Margie – siwej, niskiej staruszki ze zdjęć, nie bezpośrednio, lecz przez krótki pobyt w rodzinie zastępczej. Dziwne, bo ta informacja nie wzbudziła we mnie dosłownie żadnych uczuć. Tak, jak wiadomość, że byłam katowana przez ojca, czego nie powiedziała mi bez oporów. Kurde, jak bardzo moje życie było do dupy. Aż żal mi się robiło, słuchając o tym wszystkim. Od narodzin, do teraz, ciągle spotykały mnie nieszczęścia…
Do dwudziestej drugiej siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy o naszej rodzinie. Nie spodziewałam się, że znów zechce mi się spać, tyle przespałam w szpitalu. A jednak. Ziewałam i ziewałam, aż Titi rozkazała mi iść się położyć, wcześniej oczywiście zaprowadzając do pokoju na piętrze. Obejrzałam mój kącik, ale tylko pobieżnie, bo zaraz poszłam do łazienki, wzięłam ciepłą, szybką kąpiel i położyłam się w łóżku i leżałam spokojnie z zamiarem zaśnięcia, do czasu, gdy to Titi nie przybiegła do mnie z tabletkami na uspokojenie. Jenyyy…

***
...: Chodź do mnie. - wystawił ku mnie ręce - Nigdy cię nie zostawię, nigdy. - zapewniał, a ja na te słowa uśmiechnęłam się
Bez wahania podeszłam do rozradowanego białowłosego i wtuliłam się w niego mocno. Po chwili odsunął mnie delikatnie od siebie, spoglądając głęboko w oczy, po czym wyszeptał ledwo słyszalnie dwa słowa, które w tamtej chwili były najpiękniejszą muzyką dla moich uszu:
...: Kocham cię...
Wspięłam się na palce i chciałam delikatnie go pocałować, lecz nagle obraz zaczął się rozmazywać. Mrugnęłam kilka razy oczami, a otworzywszy je, ujrzałam kilkanaście postaci mojego ukochanego... Dziesięć sobowtórów chłopaka stało w całym pokoju, a każdy z nich szeptał wypowiedziane wcześniej przez pierwszego słowa: "Kocham cię...".
Uśmiechnęłam się do tego jedynego, którego nadal trzymałam za rękę. Otaczały mnie dokładne klony lubego, wymawiające najpiękniejsze w świecie słowa.
Nic: Ja też cię kocham. - rzekłam spokojnie
Przeniosłam spojrzenie z naszych splecionych ciasno dłoni, na samą twarz mojego mężczyzny. Wpatrzył się w jakiś punkt za mną, a to spojrzenie było jakieś takie nieswoje, jakby zaniepokojone. Odwróciłam twarz za siebie, zwykła ściana. Więc co go tak interesuje? Obróciłam się z powrotem i spostrzegłam, że w tym momencie w pomieszczeniu brakuje dwóch osób. Rozejrzałam się, zatrzymując wzrok na rozmazującym się sobowtórze. Sypał się z niego proszek i po chwili znikł, pozostawiając po sobie jedynie kupkę drobnego piasku. Zmarszczyłam brwi, bo zaraz to samo stało się z kolejnym. I kolejnym, i kolejnym, i kolejnym i następnymi czterema. Pozostałam tylko ja z moim ukochanym. Podeszłam powoli do jednej kupki prochu i wzięłam trochę do ręki, by zaraz znów zsypać go na ziemię. Zwróciłam głowę ku ukochanemu i odeszłam parę kroku w tył. On także znikał. Podbiegłam do niego szybko i chwyciłam za ramiona, potrząsając nimi nerwowo.
Nic: Nie! Nie, nie odchodź! Nie ty! Zostań!
Póki skończyłam wrzeszczeć, z niego także pozostał już tylko sypki piasek na podłodze. Chwyciłam się za głowę, schyliłam i dotknęłam ostrożnie palcami wolnej ręki jego pozostałości, łkając cicho.
Nic: Czemu? - jęknęłam
Rozżalałam się nie za długo, bo wtem poczułam wstrząs, a podłoga zaczęła pękać wzdłuż linii środkowej pokoju. Odskoczyłam w bok, a pęknięcie zaczęło się wydłużać i rozszerzać. Górna część, czyli sufit, odpadł, znikając ku górze, a jedna z bocznych ścian skruszyła się. Zasłony zaczęły groźnie łopotać, a przez szczeliny wpadł zimny wiatr, który zaczął świszczeć głośno, napawając niepokojem. Skuliłam się przy ścianie i zaczęłam drżeć. I z zimna, i ze strachu, i z żalu ze straty ukochanego. Poczułam, że unoszę się w powietrzu. Pomieszczenie zaczęło wzlatywać do góry, natomiast niebo, w tej chwili całkowicie widoczne przez odłamanie dachu, zmieniło kolor na ciemnogranatowe. Stało się tajemnicze i po prostu straszne. Do moich uszu doszły zaraz głośne, przeraźliwe jęki. Drastyczne krzyki, błagania o pomoc. Schowałam twarz w dłonie i zatrzęsłam się. Zaraz otworzyłam jednak dotąd zamknięte powieki i ujrzałam... no właśnie, nic nie ujrzałam. Wokół zapadł zmrok, całkowita ciemność.
...: Przepraszam... - usłyszałam - Okłamałem cię... - rozejrzałam się, jednak nic nie wpadło mi w oko - Obiecałem, że cię nie zostawię. Skłamałem... - głos z każdym słowem stawał się cichszy, aż w końcu umilkł
Wstałam gwałtownie.
Nic: Gdzie jesteś? Proszę wróć do mnie, proszę... - błagałam
Doczekałam się odpowiedzi. Jednak głos, który się odezwał, był zniekształcony, taki nieprzyjemny, zupełnie niepodobny do głosu chłopaka, którego jeszcze niedawno opłakiwałam.
...: Teraz jesteś już moja! Pamiętasz? Już kiedyś ci obiecywałem, że cię zdobędę. Zastanów się uważnie, a zrozumiesz, kim jestem. On tego nie zrobił, ale ja dotrzymam obietnicy. Jesteś moja, moja i tylko moja! - zaraz po tym, doszedł nie wiadomo skąd histeryczny, straszny i przerażający śmiech. Podłoga rozstąpiła się jeszcze bardziej, ukazując płonącą, niebezpieczną przestrzeń, wnętrze ziemi mogące w sekundę pochłonąć człowieka w tę otchłań. Tak się stało ze mną. Straciłam równowagę, zachwiałam się niebezpiecznie.
...: Tak, tak, tak! Chodź do mnie skarbie! Przyjmę cię otwarcie, kochanie! Chodź! - znów słychać ten śmiech
Nie mogłam opanować chwiania. Spadłam...

***
Otworzyłam oczy i poczułam, że po moich policzkach znów płyną łzy. Co ta za sny? Ten białowłosy... to mój były chłopak? Kim jest ktoś, kto mnie zapraszał? 
Skuliłam się w rogu łóżka, opatulając się kołdrą. Zapaliłam lampkę, bo nie mogłam opanować strachu. Cały czas rozglądałam się dookoła z obawy, że ten, który mnie wciągnął w otchłań, zaraz się pojawi. Siedziałam tak może z godzinę. Same te sny powodowały u mnie załamanie. Zamknęłam mocno oczy i modliłam się w duchu, by nikt tu nie wszedł...
***
Otworzyłam oczy. Ja pierdzielę, już 9:18?! Zerwałam się na równe nogi, zahaczając przy tym o kabel od lampki, która całą noc była włączona, przez co jak długa runęłam na ziemię, robiąc przy tym niemały hałas.
Nic: Ała… - jęknęłam
Zebrałam się po chwili z podłogi, zeszłam powoli na dół, bo właśnie sobie uświadomiłam, że mam tygodniowe zwolnienie. Shit… Teraz to już na pewno nie zasnę… Podeszłam do lodówki, musiałam się napić jakiegoś soku, czegokolwiek, co by tylko zgasiło moje pragnienie. Półprzymkniętymi oczami zdołałam zobaczyć przyklejoną karteczkę.
„Wyszłam do pracy, wracam około siedemnastej. Do tego czasu musisz sobie jakoś poradzić. Powodzenia ^.^”
Super… Więc sama musiałam i nadal muszę zrobić sobie śniadanie? Eh… Wzięłam szklankę, nalałam do pełna nektaru z czarnych porzeczek i wypiłam powoli, delektując się każdym najmniejszym łykiem. Z kubkiem w ręku postanowiłam przejść się po domu. Oglądałam każdy kącik, mebel. Starałam sobie przypomnieć cokolwiek z wcześniejszego życia. Na próżno.
Nie wiedząc, co dalej ze sobą zrobić, wwaliłam się na kanapę, wcześniej włączając film. W trakcie naszła mnie ogromna ochota na gorącą czekoladę, więc poszłam do kuchni, by spełnić zachciankę. Wzrokiem zahaczyłam o zegar wiszący na ścianie – 12:45. Może powinnam zadzwonić do Rozalii, czy jak tam? No, tej mojej przyjaciółki, żeby przyszła po szkole. Dobra, czekolada zaczeka, są ważniejsze sprawy. Wyjęłam telefon i wybrałam jej numer. Co z tego, że jest w szkole? Powinna akurat trwać przerwa, o ile dobrze obliczyłam. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty. Odebrała.
Roz: Nicola? Co się dzieje?
Nic: N-nic. To znaczy… Przyszłabyś do mnie dzisiaj?
Milczała.
Nic: Ro-Rozalia?
Roz: Przepraszam. Tak, tak, oczywiście, że przyjdę. Po szkole, może być?
Nic: Tak, w porządku. Dzięki.
Roz: Ależ nie ma za co. – odparła wesoło, a za moment spoważniała – Nic, wiem, że nic nie pamiętasz, ale może coś ci wiadomo, gdzie jest Lysio?
Nic: Kto? Lysio? – nie rozumiałam
Roz: No tak. Lysander, twój chłopak, bo… zostawił jakąś kartkę, że musi odpocząć, i… zniknęły wszystkie jego rzeczy… - powiedziała zgaszonym głosem
To był ten moment, jedna, krótka chwila. Teraz już wiedziałam. Lysander Fresher – mój były chłopak, który zerwał ze mną przez… Chwila, niech się zastanowię… Przez moją zdradę z Shonem – chłopakiem cioci. Amber, czyli mój największy wróg, mu wygadała. Potem pobiła. Razem z Li i Charlotte. Byłam w szpitalu. Dyktafon. Poszłyśmy z Rozalią do niej i nagrałyśmy rozmowę. Policja. Uniewinnili mnie. Wyjście do klubu, poznanie Jake'a. Potem usłyszenie rozmowy Lysandra z tamtą dziewczyną. „Zaraz wrócę, nie martw się.”, „Jesteś kochana.”. To przez to targnęłam się na swoje życie…
Roz: Nicola? Jesteś tam? Halo! – denerwowała się tym, że umilkłam
Nie zważając na nią, rozłączyłam się, usiadłam na krześle, a głową walnęłam w stół tak mocno, że wszystko aż zaczęło wirować. Teraz wolałabym nie wiedzieć, co się działo, do jasnej ciasnej. Boże! Co ja narobiłam?!
Moment… Jak to Lysander zniknął? Co to ma znaczyć?! Zerwałam się z siedzenia w jednej sekundzie. Nie ma jego rzeczy?! Jakaś kartka?! Nie… Tylko nie to… On nie mógł…
Usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu, Rozalia. Odrzuciłam połączenie. Teraz najważniejszym było, bym porozmawiała z białowłosym. Białowłosym… Tak, jestem pewna, to on mi się śnił dwa razy. To on… Wybrałam numer. Jego numer. Przyłożyłam komórkę do ucha i czekałam. A jaka była moja radość, gdy usłyszałam głos.
Tel: Przepraszamy, wybrany numer nie istnieje. Proszę spróbować jeszcze raz. – odezwała się ta wnerwiająca babka
Co? Jak to „wybrany numer nie istnieje.”? Przecież… Nie… Zlikwidował go, bym nie mogła się do niego dodzwonić, czy jak? Jak mógł zrobić coś takiego… Czemu wyjechał, dlaczego mnie zostawił?
Rozważania przerwał dzwonek do drzwi. Nie ruszałam się nadal. Usta zacisnęłam w wąską linię, dłonie w pięści, byłam tak strasznie załamana… Oczy zamknęłam, by tylko się nie rozryczeć. Kolejny dzwonek. Czy ludzie nie rozumieją, że może nie chcę ochoty się z kimkolwiek widzieć?! Teraz walenie w drzwi. Podeszłam powoli i otworzyłam. Listonosz.
„Tylko nie płacz, tylko nie płacz. Nie w jego obecności. Wytrzymaj.” – powiedziałam sobie w myślach
Lis: Dzień dobry. Mam polecony dla niejakiej Nicoli Stivens. To pani? – popatrzył mi w oczy
Nic: T-tak, to ja. – pociągnęłam nosem
Lis: Świetnie. Bardzo proszę. – podał list – I jeszcze tutaj należy pokwitować. – polecił
Podpisałam jakiś papierek i dosłownie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. List… Pff... Nie mam nawet ochoty, by go czytać. Nie teraz…
Odłożyłam kopertę na stół i w tym momencie coś wpadło mi w oko. A mianowicie – nadawca. Lysander Fresher. Napisał coś do mnie? Ale dlaczego nie przyszedł porozmawiać? Wiem, że oboje bardzo się skrzywdziliśmy, ale mam już dość tych kłótni. Może uda mi się jeszcze wygrać walkę o niego z tą Cathriną? Nadal bardzo go kocham, zrobię wszystko, by do mnie wrócił… 

Rozerwałam kopertę, wyjmując ze środka kremową kartkę. Z roztargnienia przez chwilę nie potrafiłam jej rozłożyć, ale w końcu jakoś mi się udało. Wczytałam się w słowa i oniemiałam.
Wszelkie nadzieje, które właśnie snułam, prysły jak bańka mydlana… Czytając, nie mogłam się opanować, moje serce zaczęło jeszcze mocniej krwawić. Jedna łza spłynęła po policzku i skapała na papier, robiąc sporą mokrą plamę i rozmazując tusz długopisu. Nie, to nie może być prawda… Tylko nie to…

9 komentarzy:

  1. Lys się zabiję! Wyjeżdża na zawsze i nigdy nie wróci?! No pisz następny, bo normalnie kręćka dostanę! More, more, more!
    Boże, ale super, że Nic tak szybko odzyskała tą pamięć. A Lys głupek zamiast zaczekać na ukochaną, to sobie do kolegi wyjechał. No rozumiem, że chciał sobie wszystko poukładać, ale mógł z tym poczekać, aż Nic wyjdzie ze szpitala, no!

    W każdym razie rozdział świetny a ty pisz next xD

    OdpowiedzUsuń
  2. o dziękuję za życzenia i rozdział był cudowny! >3<
    co było w tym liście?! jak można przerywa w takim momencie?!
    jeszcze raz dziękuję za superowy prezent
    rozdział zajebisty! nie napiszę dłuższego komenta bo bateria w lapku siada!
    czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  3. nie tylko nie lys łeeee biedak chce next co jest do jasnej ciasnej w tym liśc ie

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :3 , boże Lysio wracaaaaaaj !

    OdpowiedzUsuń
  5. EJ wiesz co. W. Takim momencie przerwać to nie ldnie ja cheee jest chociaż powiedz kiedy będzie proszęeeeeeeeeee

    OdpowiedzUsuń
  6. Pragnę wszystkich uspokoić ;3
    W liście nie będzie nic nadzwyczaj ciekawego, więc nie musicie się martwić, czy tam denerwować ;D
    A co d nexta... tak jak napisałam w poprzednim poście, teraz nie mam jak pisać, bo jestem kontrolowana :'( Za minimum tydzień (a pewnie dłużej), bo mam dopiero sam początek i nie sądzę, że szybko się ukaże :c

    OdpowiedzUsuń
  7. Zrobiłam sobie nadrabianie rozdziałów w podróży powrotnej do domu,i kuhwa jak to niedoszłe samobójstwo Nic mnie nie ruszyło, to tak tu ciągle podnosiłam wzrok żeby sie nie rozbeczeć gdy pani Lucia prawie umarła. ;-;
    Ty chyba chcesz żebyśmy ryczały, wkurwiały sie i inne w oczekiwaniu na rozdział, bo ja usiedzieć nie moge.
    Tak, tak. Bedziesz kontrolowana przeze mnie abyś pisała. :3
    Meega, zresztą jak zwykle. *-*

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudny rozdział *-*
    Boże, tyle się działo, że nie mam pojęcia co napisać...
    Lys ma wrócić, przeprosić, no i po prostu żądam happy endu ;-;

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgaduję, że Lyś targnął się na swoje życie tak jak zrobiła to wcześniej Nicola
    Czyli to co działo się w "Romeo i Julii"

    OdpowiedzUsuń