piątek, 7 lutego 2014

Rozdział XXVII

Sorry, że tak krótko, ale musiałam w tym momencie zakończyć. Następny będzie dłuższy, chyba nawet dwa razy, więc nie jest tak źle :D

***Lysander***
Musiałem wreszcie się przełamać i do niej pójść. Zachowywałem się jak jakiś tchórz, ale nie mogłem inaczej. Nie miałem odwagi, by po tych wszystkich oskarżeniach i słowach, które do niej skierowałem, spojrzeć jej w oczy. Sama, z własnej woli przyszła do mnie wtedy, próbowała wytłumaczyć. A ja nie chciałem słuchać tych wyjaśnień, a w zamian prawie nazwałem ją dziwką... W szpitalu tłumaczyła mi, że to Amber uknuła cała tą akcję i nie ma z tym nic wspólnego. I zamiast jej uwierzyć, uwierzyć mojej ukochanej, którą kochałem nad życie, wolałem zignorować to, co mówi i dalej ślepo wierzyć blondynce. Dziewczynie, która od niepamiętnych czasów kłamała i knuła nowe intrygi. Teraz z perspektywy czasu wiedziałem, że nonsensem był wierzyć w to, że Nicola rzuciła się na nią i pobiła. A nawet jeśliby była to prawda, to jakim cudem ot tak pojawiły się tam też jej przyjaciółki? To śmierdziało, i to na kilometr, ale ja nie skojarzyłem sobie takich faktów. A poza tym, dlaczego policja nic nie odkryła, nie sprawdziła, nie podejrzewała? Tak, teraz najlepiej sprawić, by przenieść swoje rozgoryczenie na stróżów prawa, świetnie... To wszystko jest moją winą i w tej kwestii nie ma nic do dodania. Nawet ta zdrada... Dopiero Rozalia wbiła mi do mojej jakże głupiej mózgownicy, że to jedna wielka mistyfikacja urządzona przez Amber. Dowiedziałem się, że rozmawiały w szkole w toalecie i Nicola chciała mi opowiedzieć i przyznać się, ale ta intrygantka podsłuchała to, co mówi, a potem wmówiła mi jakieś zmyślone historie, a ja, idiota, uwierzyłem jej... I oskarżyłem najbliższą memu sercu kobietę, o dwulicowość. Debil do potęgi!!! Jak mogłem stanąć jej naprzeciw i zostawić? Straciłem swoją szansę, w jej oczach stałem się zwykłym gnojkiem. I dobrze mi tak, mam za swoje. Nie zasłużyłem na nią. Nawet po tym, jak całowała się wtedy z tamtym Shonem, miała zamiar się do tego przede mną przyznać, co oznacza, że naprawdę miała wyrzuty sumienia, i... zależy jej na mnie. A raczej zależało, bo po tym, co jej nawymyślałem... pewnie mnie znienawidziła. Tak, to pewne. Ale czy tak, czy siak, powinienem zachować się wobec niej chociaż teraz fair, dlatego muszę ją odwiedzić, chociaż przeprosić.
Nie wiem, czy zechce rozmawiać, lecz nie mogę pozwolić, by myślała, że ją ignoruję, bo... mimo wszystko, jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i nie chcę, by się smuciła. Nie wyobrażam sobie nawet, jak zniosłem jej widok takiej zapłakanej w szpitalu, rozżalonej, kiedy była u mnie... 

Postanowiłem, że wreszcie muszę wziąć się za siebie i pójść do niej. Co z tego, że było rano? Jest około dziewiątej, ale dzisiaj sobota, więc na pewno jest w domu. Bo gdzie indziej miałaby być? Wyszedłem z budynku i kierowałem się w stronę mieszkania rudowłosej. Tak dawno jej nie widziałem... Kiedy już wychodziłem z parku, naszła mnie jedna myśl. Zawróciłem się i pomyślałem, że dobrze byłoby wstąpić do mijanej przeze mnie wcześniej kwiaciarni. Mogłoby się wydawać, że to głupie i naiwne, ale czułbym się jakoś tak... sam nie wiem, jak... Wracałem parkową alejką, by zajść po jakieś kwiaty, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz - Cathrina. Odebrałem. Zapytała się, gdzie położyłem ostatnio kupioną czekoladę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Od zawsze taka była, nic nie mogło umknąć jej uwadze, a wszelkie słodycze spotkane na drodze stawały się jej ofiarą. Odpowiedziałem jej, że leży w trzeciej szufladzie w szafce nad kuchenką. Wiedziałem, że nic mi nie zostawi, więc zaśmiałem się cicho, a ta się zdziwiła. W tym momencie spojrzałem w dal i zauważyłem, że coś porusza się za oddalony drzewem. Zaciekawiło mnie to, ale pomyślałem zaraz, że to pewnie wiewiórka. Zdążyłem nawet zobaczyć coś rudego, więc to na pewno to małe zwierzę. Znów ruszyłem przed siebie, pogrążając się w rozmowie. Powiedziałem Kate, że wrócę za jakiś czas. Najpierw musiałem w miarę szybko dojść do kwiaciarni, żeby po drodze się nie rozmyślić. Wyszedłem z obrębu zieleni, przeszedłem przez ulicę i idąc prosto, po kilkunastu krokach skręciłem w prawo i wszedłem do niewielkiego, zielonego budynku. Chciałem kupić pospolity, spory bukiet czerwonych róż, ale po wyznaniu florystce, że mają być na przeprosiny, uświadomiła mi, że Nicola mogłaby to źle odebrać, i poradziła mi, bym zdecydował się na fioletowe hiacynty - symbol prośby o przebaczenie, przynajmniej tak twierdziła. Po zakupieniu kwiatów, tym razem skierowałem się prosto w stronę domu dziewczyny. Doszedłem tam w niespełna trzy minuty, co mogło wydawać się niemożliwe, ale to dlatego, że dosłownie biegłem. Ludzie gapili się na mnie z uśmiechem, bo pewnie myśleli, że chcę na spotkanie z narzeczoną, żeby jej się oświadczyć. Gdyby tylko znali prawdę... Byłem właśnie przed bramką do wejścia dużego, żółtego domu. Zawahałem się jeszcze przez moment, ale musiałem się z nią skonfrontować, czy tego chciałem, czy nie. Podniosłem rękę, by zadzwonić domofonem, ale znowu naszła mnie fala niepewności i zatrzymałem się w pół ruchu, nie na długo. Nacisnąłem guzik. Sekundy strasznie się dłużyły, aż zmieniły się w minuty. Zacząłem nerwowo tupać nogą, bo niecierpliwiłem się jak cholera. Przez cały czas, od kiedy tam stałem, absolutnie nikt się nie odezwał. Na początku chciałem się wrócić i przyjść kiedy indziej, ale zaraz zauważyłem, że drzwi wejściowe są lekko uchylone, co oznaczało, że w środku musi ktoś być. Tylko czemu nie chce otworzyć? Sprawdziłem, czy może bramka nie jest otwarta i przekonałem się, że był to dobry ruch. Otwarte. W mojej głowie pojawiły się różne domysły. Najgłupsze scenariusze, jak i straszne wersje, w stylu włamania, lub porwania. Wpadłem do domu i zacząłem rozglądać się po salonie. Moje zachowanie było trochę, hm... dziwne, przecież nikogo nie było w środku. Odłożyłem kwiaty na stolik i zamierzałem sprawdzić jej pokój. Idąc, krzyknąłem kilka razy coś w stylu "Jest tu ktoś?!", ale znów zupełny brak reakcji. Stawiając nogę na pierwszy stopień schodów, coś przykuło moją uwagę. Z tego właśnie miejsca było widać wnętrze łazienki, oczywiście o ile drzwi były otwarte, tak jak teraz. W moje oko wpadła... wyciągnięta noga... W pierwszej chwili się przeraziłem, potem uspokoiłem, a kiedy zapaliłem tam światło... Myślałem, że to sen. Przy wannie, naprzeciwko mnie, leżała cała zakrwawiona Nicola. Spanikowałem, uznałem, że jakiś bandyta się tu włamał, ale gdy zobaczyłem rozszarpane i pocięte nadgarstki, z których lała się krew, a w jednej jej ręce żyletkę, wiedziałem, co jest grane. Rzuciłem się w jej stronę, zgarniając przed tym niebieski ręcznik z szafki. Jednym mocnym pociągnięciem rozerwałem materiał na pół i zacisnąłem każdy z nich na obydwu nadgarstkach dziewczyny, by powstrzymać i zapobiec wykrwawieniu. Wyjąłem telefon i wykręciłem 112. Zdałem sprawozdanie dyspozytorce, która oznajmiła, że wysyła karetkę na podany przeze mnie adres, a potem dała mi jeszcze wskazówki dotyczące tego, jak mam postąpić z dziewczyną. Gdy kobieta rozłączyła się, pozostało mi tylko czekać na pogotowie. Znów kucnąłem przy niej i dotknąłem delikatnie jej zimnego policzka. Kiedy sprawdzałem po raz kolejny tętno... wiedziałem, że jeśli szybko nie przyjadą, to już nigdy więcej nie zobaczę jej żywej. Zacząłem szlochać. Próbowałem się powstrzymać i opanować, ale nie potrafiłem. Mając świadomość, że może umrzeć... zupełnie się rozkleiłem. Nie poradziłbym sobie, nie zniósłbym, gdyby umarła...
Lys: Skarbie... Proszę... - zachlipałem - Błagam cię, nie zostawiaj mnie... Nie możesz mi tego zrobić... - oparłem swoją głowę o jej ramię i zatrząsłem się na widok przesiąkniętych krwią ręczników - Przepraszam za wszystko, co ci powiedziałem, za to, jak cię traktowałem... Ale... Wytrzymaj, zaraz przyjadą lekarze, bądź silna... Moje życie bez ciebie straci sens... - szeptałem
W tej właśnie chwili usłyszałem dźwięk syren. Wybiegłem na zewnątrz i pomachałem ręką do wychodzących właśnie z pojazdu mężczyzn w geście, że to tutaj. Szybkim krokiem weszli do środka. Nakierowałem ich do łazienki, więc przeszli do tegoż pomieszczenia. Otoczyli dziewczynę dookoła. Lekarz wyjął z torby jakiś stetoskop i zaczął wydawać polecenia:
Lek: George, sprawdź puls i tętno. Szybko! Thomas, opaska uciskowa! - podczas, gdy ratownicy wypełniali rozkazy lekarz, ten zwrócił się do mnie - Rozumiem, że to pan ją tu znalazł, tak?
Zamiast odpowiedzieć mu na pytanie, to stałem w jednym miejscu z szeroko otwartymi oczami i nie miałem siły, żeby cokolwiek z siebie wydusić.
Lys: Ona z tego wyjdzie, prawda? Musi pan coś zrobić, by się obudziła... - jęknąłem
Lek: Jak mniemam, pan ją zna. Więc czy wie pan może, jaką poszkodowana ma grupę krwi? Musimy natychmiast podać jej kilka jednostek, ponieważ straciła bardzo dużo tegoż płynu. - w tym czasie dwaj mężczyźnie położyli ją na nosze
Geo: Proszę się odsunąć. - polecił, zszedłem z drogi
Lekarz ruszył za nimi, a ja tuż obok niego
Lek: Jest pan kimś z rodziny, tak? - zapytał, a ja nie odezwałem się - Badania grupy krwi będą trwały zbyt długo. Do tego czasu, czasu przetłoczenia i podania odpowiedniej grupy... pacjentka najprawdopodobniej umrze. - dokończył
Spojrzałem na niego z przerażeniem. Nie miałem zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. Jakoś nigdy nie potrzebowałem informacji i nie wypytywałem jej o takie rzeczy. I to był błąd. A teraz... ona umrze... Nie! Nie dopuszczę do tego, muszę zareagować i się dowiedzieć.
Lys: Titi! - wrzasnąłem
Lek: Słucham? - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na jakiegoś idiotę
Z powrotem pobiegłem do łazienki i rzuciłem się do torebki leżącej koło kosza na brudy. Otworzyłem ją w poszukiwaniu telefonu i numeru jej komórki. Nie było w niej jednak nic, prócz chusteczek, kosmetyków i drobnych. Cholera! Zaraz, chwila, muszę coś wymyślić. Gdzieś muszą być jakieś dokumenty, w których będzie ta informacja. Albo... wiem! Widziałem w korytarzu na kalendarzu telefony kontaktowe do niej, biura i jeszcze gdzieś tam. Pobiegłem. Tak! Całe szczęście nie wydawało mi się, więc szybko wystukałem w swoim telefonie numer i rozpocząłem połączenie. Jak błyskawica pognałem w stronę odjeżdżającej karetki z komórką przy uchu.

Lys: Stop! - wrzasnąłem
Zza szyby wyjrzał ratownik i powiedział coś lekarzowi. Tylne drzwi pojazdu otworzyły się, a ja wskoczyłem do środka. Samochód ruszył na sygnale. Przez ten rozgardiasz nie zwróciłem uwagi na spory tłum ludzi, którzy zebrali się przed domem i obserwowali całą akcję. Darli się, plotkowali, jakby nie zauważyli, że tu chodzi o życie człowieka. To dopiero nazywa się wścibstwo.
Lek: Dowiedział się pan? - zapytał
Lys: Próbuję, właśnie dzwonię. - odparłem zdenerwowany, że nie odbiera
Lek: Proszę się pospieszyć, musimy zadzwonić do szpitala, żeby przygotowali jednostki krwi dla pacjentki. - powiedział, po raz kolejny mierząc tętno
Lys: Dob... - urwałem, bo właśnie odezwała się Titi
Titi: Słucham?
Lys: Dzień dobry, chciałem zapytać... To znaczy, mam na imię Nicola i dzwonię w sprawie Lysandra. - odparłem
Titi: Nie rozumiem... - mruknęła
Walnąłem się w czoło, robiąc natanielowego facepalma.
Lys: To znaczy, chodzi o Nicolę, bo... Potrzebuję wiadomości o jej grupie krwi... - jąkałem się
Nastała cisza.
Titi: Rozumiem, że mówi Lysander. Po co ci ta wiadomość? - zapytała podejrzliwie, nic nie rozumiejąc
Lys: Znalazłem ją w domu, ona... próbowała popełnić samobójstwo, tnąc się... - wydukałem
Titi: Słucham?! O czym ty mówisz?
Lys: Wezwałem pogotowie, teraz właśnie jadę karetką do szpitala, a lekarze muszą podać jej krew... A do tego musi być znana grupa...
Titi: Daj mi jakiegoś wolnego ratownika. - zażądała
Zdziwiłem się, że zachowała taki spokój. Chociaż pewnie miała świadomość, że nerwy tylko przeszkodzą w tej sprawie.
Lys: Panie doktorze... - zacząłem
Spojrzał na mnie natychmiast. Nawet nie musiałem kończyć, bo najwyraźniej wiedział, o co mi chodzi. Przejął moją komórkę i rozpoczął rozmowę. Miałem ogromną nadzieję, że kobieta rozwieje wszystkie wątpliwości i uratujemy Nicolę. I znowu rozczarowanie... Po dwóch minutach rozmowy, odsunął urządzenie od ucha i zapatrzył się w jakiś punkt na drzwiach, nic nie mówiąc.
Lys: Co się dzieje? - martwiłem się
Już nie wytrzymywałem... Przede mną leżała nieprzytomna Nicola, i nie było pewnym, czy przeżyje. A w dodatku nie chciano mi powiedzieć, o co chodzi...
Dosłownie sekundę po zakończeniu moich krótkich smętów, mężczyzna w brązowym płaszczu, pod którym był biały fartuch, odłożył mój telefon, a wyjął z torby własny. Bez słowa wybrał jakiś numer i już po kilku sygnałach, odebrano.
Lek: Liso, mam prośbę. Wieziemy właśnie niedoszłą samobójczynię i potrzeba nam krwi.
Wsłuchał się w aparat.
Lek: Grupa? - westchnął - Opiekunka dziewczyny jej nie zna, a dokumenty z jej wynikami zostały u jej biologicznej matki, z którą nie ma żadnego kontaktu. Kobieta przypuszcza, że to albo grupa A-, albo B-. Oboje wiemy, że w każdym przypadku przyjmie się krew O-. - rzekł zdecydowanie
Teraz mówiła coś ta cała Lisa.
Lek: Słucham? Jak to się skończyła?! Co to ma, do cholery, znaczyć?! Ze spokojem mi mówisz, że O- się skończyła?! - podniósł głos
Słuchał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Lek: Dobrze, posłuchaj mnie, uspokójmy się. Do A- będzie pasowała A-, do B- - B-. Musimy zaryzykować.
Znów mówiła coś ta kobieta.
Lek: Wiem, że to niedozwolone. Ale zrozum też, że jeśli nie zdecydujemy się na którąś z nich bez badań, dziewczyna ma 50% szans, by przeżyć, a w przeciwnym wypadku... po prostu umrze, bo musi natychmiast dostać krew. To ja ja jestem lekarzem i ja decyduję o takich poczynaniach, dlatego to tylko i wyłącznie moja decyzja i biorę wszystkie konsekwencje na siebie bez względu na wynik, rozumiesz? Dziesięć jednostek ma być gotowych na nasz przyjazd, a będziemy za około pięć minut. - powiedział
Serce podeszło mi do gardła. Jak to ma szansę pół na pół, by zostać uratowaną? Ona nie może umrzeć...
Lek: Grupa? - zastanowił się, nic dziwnego, skoro od tej decyzji będzie zależało życie człowieka
"Mojej ukochanej..." - pomyślałem
Lek: Przyszykuj A-. - i po chwili się rozłączył
W dalszej części drogi nikt się nie odzywał. A ja nawet się nie zapytałem o cokolwiek, nie podziękowałem, nie sprzeciwiłem się. Nie dałem rady. Z myślą, że mogę już nigdy nie zobaczyć jej promiennego uśmiechu, nie usłyszeć anielskiego głosu, jedwabistego, radosnego śmiechu... Tego, jak się z kimś drażni, jak się czerwieni i rumieni... Chciało mi się płakać. Boże, czemu ona to zrobiła? Dlaczego?!
Podszedłem do niej i dotknąłem jej lśniących, puszystych włosów, ale oczywiście nie dane mi było długo jej dotykać.
Lek: Proszę się odsunąć. A przynajmniej zaprzestać kontaktu z poszkodowaną. - pouczył
Odsunąłem od niej rękę, ale mimo rozkazu, kucnąłem i zwróciłem twarz w jej stronę. Zacząłem do niej mówić. Co z tego, że mnie nie słyszy?
Lys: Kotku... Słoneczko, wiem, że dasz radę. - uśmiechnąłem się przez łzy - Jesteś twarda, zawsze to wiedziałem. Nigdy nie poddajesz się bez walki... - uciąłem, żeby otrzeć spływającą po moim policzku łzę - i teraz też się nie poddasz, prawda? Nie zostawisz mnie, na pewno. Wygrasz tę walkę, jestem przekonany. Znów będziemy szczęśliwi, ale proszę, błagam... wytrzymaj, wygraj... - rozżaliłem się - Przeżyj... - jęknąłem
Byłem tak bardzo zapatrzony w nią, w mój największy skarb, że nie zauważyłem ich wzroku. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem i widocznym smutkiem w oczach. A lekarz teraz pewnie wiedział, kim byłem dla niej, a ona dla mnie... Co z tego, że "faceci nie płaczą"? Jeśli chodziło o nią, nie martwiłem się, co pomyślą sobie inni, w takim momencie szczerze miałem to gdzieś. Z pod moich powiek ulały się kolejne dwie łzy, ale były one ostatnimi. Być może tak, jak i widok rudowłosej... Pewnie myślała, że jej nienawidzę i sama miała do mnie potworny żal, a teraz... mogę już nie mieć szansy na wytłumaczenie i wyznanie jej, że jest całym moim światem. Tego, jak bardzo ją kocham, jak codziennie wygarniam sobie, że strasznie ją skrzywdziłem, i każdego dnia, kiedy tylko patrzę w lustro, chce mi się wymiotować na swój widok, przypominając obraz zapłakanej, przepraszającej dziewczyny i mojej reakcji, czyli odrzucenia i zostawienia... Kurde, no! Dlaczego ja jestem tak wielkim idiotą?! Wystarczyło kilka sytuacji, i po naszym związku zostały już jedynie wspomnienia... Ciekawe, co by było, gdybym wtedy z nią porozmawiał i wybaczył, wspierał podczas tamtego oskarżenia o rzekome pobicie... Mogliśmy być razem szczęśliwi, ale przez moją pieprzoną dumę... zniszczyłem wszystko... WSZYSTKO...!
Pojazd zatrzymał się, ratownicy wybiegli na zewnątrz i otworzyli tylne drzwi, natomiast lekarz w tym czasie obejrzał raz jeszcze ręce dziewczyny, sprawdził parametry życiowe. Została wyniesiona z karetki i jak mniemam po tym, co nakazano, zaniesiona na ostry dyżur.
*** 
Siedziałem na korytarzu przed jej salą i aż dygotałem z nerwów. Od pół godziny, kiedy pojawiliśmy się tu, nikt nic mi nie powiedział o stanie jej zdrowia. Wszyscy biegali wokół niej, coś przynosili, odnosili, zabierali, podawali. Zadzwoniłem też do kilku osób z informacją, że jestem w szpitalu, a Nicola leży na oddziale. Byli to między innymi Rozalia, Kastiel i Nataniel - pomyślałem, że powinien wiedzieć, jako gospodarz. Do ciotki dziewczyny nie musiałem telefonować, gdyż już wcześniej, podczas jazdy, poinformowałem Titi o tym fakcie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem obgryzać paznokcie. Siedziałem, a mimo to nogi miałem jak z waty. Dlaczego, dlaczego ona to zrobiła?! Czemu chciała się zabić?
...: Co z nią? Co się w ogóle stało?
Wyprostowałem się i zobaczyłem biegnącą ku mnie Rozalię. Spuściłem wzrok, nie miałem siły, żeby teraz opowiadać o całej sytuacji. Stanęła przed szybą oddzielającą korytarz od sali szpitalnej i wpatrzyła się w to, co dzieje się w środku. Potem przeniosła wzrok na mnie, zauważyłem to kątem oka, ale nadal nie podniosłem głowy. Podeszła do krzesła, na którym siedziałem i usiadła obok. Objęła mnie rękoma i zaczęła delikatnie nas kołysać.
Roz: Hej, powiedz mi, dlaczego, co się wydarzyło. - poprosiła spokojnie
Przez moment układałem sobie w głowie to, co się stało i co powiedzieć dziewczynie.
Lys: Ona... W łazience, w... domu... Dlaczego? - jąkałem się, chowając twarz w dłonie
Riz: Uspokój się, powiedz powoli. - powtórzyła łagodnie
Milczałem.
Roz: Widziałam się z nią jeszcze wczoraj wieczorem, a Iris i Viola dzisiaj. Jak się tutaj znalazła? - dociekała nadal
Nabrałem głęboko powietrza do płuc i zamknąłem oczy.
Lys: Mówiłaś... Że mnie kocha i żałuje... Kupiłem kwiaty i poszedłem tam... - umilkłem
Roz: I co dalej?
Lys: Nikt nie otwierał, drzwi były otwarte, więc wszedłem...
Roz: Lysiu, pomału, spokojnie. Co było potem? Pokłóciliście się? U-uderzyłeś ją? - zapytała niepewnie
Słysząc jej słowa, wstałem gwałtownie.
Lys: Co ty sugerujesz? Że jestem damskim bokserem i miałbym odwagę pobić kobietę? - uniosłem się
Patrzyła na mnie przepraszająco, po czym pociągnęła mnie ra rękę, bym usiadł. Zrobiłem to, a ta zaczęła:
Roz: Powiedz mi chociaż, co się z nią stało?
Lys: Wszedłem do łazienki, a tam... leżała ona... Pocięła się, próbowała zabić... - rzekłem, co rusz przerywając
Na jej twarzy pojawiło zmartwienie, strach, smutek, niedowierzanie i żal. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiedziałem, że ta informacja kompletnie ją załamała. A to jeszcze nie było wszystko...
Lys: A na dodatek... grupa krwi... Titi jej nie zna, więc lekarz... - nie mogłem dokończyć
...: Boże, co z nią?! Jak się czuje?!
W naszą stronę biegła długowłosa kobieta. Tak jak wcześniej Rozalia, tak i Titi podbiegła do szyby. Oczywiste też było, że kazała mi wyjaśnić, jak do tego doszło. Na szczęście wyręczyła mnie w tym białowłosa, chociaż na koniec i tak musiałem dokończyć moją wcześniejszą wypowiedź.
Lys: Lekarz musiał zaryzykować... - spuściłem wzrok - Nie wiadomo, co z nią będzie... - w końcu to wyplułem
Nastała cisza, jakby obydwie przetrawiały tą wiadomość. Kiedy wreszcie chciały coś powiedzieć, z sali wyszedł lekarz. Ciotka Nicoli natychmiast zerwała się z krzesła, podbiegła do mężczyzny i zapytała:
Titi: P-panie doktorze, co z nią? - w jej głosie słychać było nadzieję
Westchnął głęboko, dlatego byłem pewny, że nie jest zbyt kolorowo.
Lek: Podaliśmy krew, zatamowaliśmy krwotok, także wszystko, co mogliśmy, zrobiliśmy. Najbliższe, myślę, dwie godziny, będą decydujące i w największym stopniu zaważy na stanie zdrowia. W tym czasie okaże się, czy decyzja, którą podjąłem była dobra i czy ryzyko się opłaci.
Titi: Ale... dlaczego naraża pan moją siostrzenicę na takie ryzyko? Co będzie, jeśli... - nie mogła dokończyć, bo jej głos całkowicie się załamał
Lek: Teraz pobraliśmy krew do badań grupy, żeby było już wiadomym, natomiast laboranta nie ma w tej chwili, więc musimy odesłać próbkę do prywatnego laboratorium, ale na wynik trzeba będzie czekać około trzech godzin, a to zdecydowanie byłoby zbyt długo. Tłumaczyłem już, że w przeciwnym razie dziewczyna nie przeżyłaby. A teraz ma szansę pół na pół. - rzekł
Titi: Czy... Czy to znaczy, że ona... nadal może umrzeć? - jej głos zadrżał i w drugiej połowie załamał się
Lek: Radzę przygotować się na najgorsze. - dotknął ramienia kobiety, a potem odszedł
Titi nie zareagowała, nie odwróciła się, tylko wypowiedziała cicho kilka słów:
Titi: Ona nie może umrzeć... - niecałą godzinę temu mówiłem dokładnie to samo, co za zbieg okoliczności
Zauważyłem, że Rozalia, słysząc słowa doktora, popłakała się. Co ja mówię, przecież sam także byłem na skraju załamania.
Usiedliśmy na sąsiednich krzesłach w rządku. Na zniszczonych, obdartych, starych i niewygodnych siedzeniach, pragnę dodać, choć w sumie to nie zwróciłem na to większej uwagi. Po raz kolejny zakryłem dłońmi twarz i znowu zacząłem się obwiniać o zaistniałą sytuację.
Od ponad kwadransa nie odzywaliśmy się wcale, spoczywając na krzesłach. Właściwie, to może ktoś coś mówił, ale nawet jeśli, to i tak bym nie usłyszał, ponieważ całkowicie się wyłączyłem, aż do teraz. Spostrzegłem śpiącą Rozalię, opartą o ramię Titi, która także spała, tyle, że ta głowę zwiesiła. Trochę się zdziwiłem, że są tak zmęczone, ale w końcu to całkiem normalne, były wykończone nerwowo, co nie trudno odkryć. Usłyszałem rozsuwanie się drzwi, więc swój wzrok natychmiast skierowałem w tamtą stronę. Z sali wychodziła pielęgniarka, a przed wyjściem rzuciła jeszcze do pozostałego w środku, jak mniemam, stażysty, czy tam pielęgniarza.
Piel: Panie Jacobie, bardzo proszę obserwować stan pacjentki i w razie jakichkolwiek nieprawidłowości zawołać lekarza. - poleciła ozięble, na co kiwnął głową - I jeśli jeszcze raz zobaczę, że przysypia pan na dyżurze, to będzie pan miał poważną rozmowę u ordynatora. Jest pan tutaj tylko stażystą, więc nie potrzeba wiele, by pan stąd wyleciał. - rzekła srogo
Sta: Oczywiście, pani Bruner. To był jednorazowy incydent i więcej się nie powrórzy. Byłem zmęczony. - tłumaczył się
Piel: Mało mnie to obchodzi. I nie interesuje mnie, dlaczego jest pan tak wykończony i co robił pan w nocy. - prychnęła - Jak dla mnie to w sumie możesz spać, będzie mi na rękę, jeśli wylecisz. - syknęła - Zrozumiano?
I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, zasunęła drzwi.
W tym momencie poderwałem się z krzesła i chciałem wypytać ją o Nicolę.
Lys: Przepraszam, może mi pani powiedzieć, co z tą dziewczyną? - starałem się być miły, by mnie nie potraktowała tak, jak przed chwilą tego chłopaka, ale to na nic się nie zdało.
Piel: Czy ja panu wyglądam na lekarza, albo jakąś informatorkę?! - naskoczyła na mnie z jadem w głosie
Las: Pani wybaczy, myślałem... - przerwała mi
Piel: Od myślenia to są inni. - prychnęła, i nim zdążyłem jej coś odpowiedzieć, wyminęła moją osobę i poszła
Lys: Jędza. - mruknąłem pod nosem, gdy była już za moimi plecami
Piel: Nie pozwalaj sobie, chłopcze. Wszystko słyszałam, pyskaczu. - odwróciłem się do niej i zobaczyłem na jej twarzy uśmiech - Porozmawiaj z tym stażystą... - ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnym obrzydzeniem - Od siedmiu boleści. - dodała ze złośliwym uśmieszkiem
Ruszyła przed siebie i tyle ją widziałem. Westchnąłem i potarłem palcami skronie. Głowa mi dosłownie pękała, myślałem, że eksploduję. I jak zawsze, oczywiście jeszcze coś musiało mnie wkurzyć. A konkretniej nie coś, a ktoś.
Odwróciłem się i chciałem wejść do środka, by porozmawiać o rudowłosej. Rozsunąłem cicho drzwi i zastygłem. Przy łóżku, na którym leżała dziewczyna, siedział ten cały stażysta i trzymał ją za rękę. Zmarszczyłem mocno brwi.
Sta: Nie miałem okazji, by cokolwiek ci powiedzieć... - rzekł - Nie wiem, dlaczego to zrobiłaś, ale musisz być silna. - kontynuował
Chciałem zapytać, o czym on mówi, że przecież się nie znają, ale ten wznowił swoją wypowiedź. A słowa, które po chwili wymówił, zupełnie wytrąciły mnie z równowagi.
Sta: Kiedy byliśmy wczoraj razem w pokoju, to zauważyłem, że coś cię gryzie, ale nie sądziłem, że to takie poważne. Powinie... - nie zdołał dokończyć
Podleciałem do niego z prędkością światła i chwyciłem od tyłu za fraki. Nie mogłem słuchać tego, co mówi. Nie miał prawa jej dotykać i mówić do niej w ten sposób, kimkolwiek był. Widziałem jego zdezorientowaną minę i by jeszcze bardziej go zadziwić, przywaliłem mu lewym sierpowym prościutko w szczękę, coś chrupnęło. Obym złamał mu ją tym uderzeniem. Chłopak jęknął dość głośno, a ja kolejnym zamachem przyłożyłem tym razem w brzuch. Zgiął się wpół, trzymając za niego rękoma. W tym momencie do sali wpadła Rozalia, a za nią lekarz, pewnie zaniepokojeni hałasem. Nie zwróciwszy większej uwagi na ich obecność, nadal pastwiłem się nad tym śmierdzącym gnojkiem. Kiedy miałem zamiar załatwić go ostatnim, najmocniejszym ciosem, zostałem unieruchomiony. Mężczyzna trzymał mnie z tyłu za ręce, a Rozalia klęknęła przy tym... stażyście...
Roz: Boże, Jake... Dasz radę wstać? - zapytała zatroskana
Kurde, o co biega? Czemu mówi do niego po imieniu? Znają się? I dlaczego nic nie powiedziała do mnie, jakby ignorowała moją osobę? Co tu się do cholery dzieje?!
Lek: Przepraszam panią, zna pani pana Vacelmana?
Roz: Tak, tak, znam... Jake? Wstaniesz?
Sta: Yhm... Wstanę... Chy-chyba...
Trzymając go za rękę, powoli się podnieśli.
Lek: Mógłbym prosić, by zaprowadziła go pani do gabinetu obok? W środku zajmą się Jacobem. - poprosił - A ja podejmę odpowiednie kroki w związku z tym panem. - chodziło mu o mnie
Roz: Oczywiście, ale panie doktorze... proszę nie dzwonić po policję, zaraz wszystko wyjaśnimy, proszę... Lysiu, dlaczego uderzyłeś Jake?
Lek: Decyzja o zawiadomieniu o pobiciu policji będzie zależała tylko i wyłącznie od pana Vacelmana, potem to załatwimy, a teraz proszę go zaprowadzić do pokoju obok. - wyszli - A teraz my sobie porozmawiamy, tylko na korytarzu, by nie przeszkadzać pacjentce.
Wyprowadził mnie na korytarz, a tam wznowił swoje przemówienie
Lek: Nie wiem, co panu, że tak powiem, odbiło, ale takie zachowanie jest bynajmniej nie na miejscu, wręcz karygodne. Na pierwszy rzut oka wydał mi pan się odpowiedzialny, ale jednak to prawda, że pozory mylą, cóż... Rzucił się pan na mojego pomocnika, jak, za przeproszenien, jakiś prymitywny dzikus. - powiedział z niewyobrażalnym spokojem
Szczerze? Myślałem, że pęknę. Ten facet mnie najnormalniej rozśmieszył i nic więcej. "Co panu odbiło.", " Jak, za przeproszenien, jakiś prymitywny dzikus.". O ja cie nie mogę, jeszcze chwila słuchania takich tekstów, a parsknę śmiechem. No dobra, okej, może faktycznie nie powinienem tak z nim postępować, ale już nie wytrzymałem. Musiałem się jakoś wyżyć, wyładować wszystkie żale, które mnie dręczyły. Rozdrażnił mnie i już dłużej po prostu nie mogłem.
Lek: O dalszych krokach zadecyduje pan Vacelman, a ja nie będę zawiadamiał policji. Chcę, by to był wybór Jacoba. Moim jedynym poleceniem w tej sprawie jest wydalenie pana z obszaru szpitala. - rzekł
Załamałem się. Miałem siedzieć w domu, kiedy ona toczyła walkę o przeżycie?
Lys: Doktorze, rozumiem, że źle zrobiłem, natomiast nie mogę stąd wyjść, proszę mnie zrozumieć... - jęknąłem
Lek: Albo wyjdzie pan z terenu szpitalnego z własnej woli i będzie mógł wrócić dopiero przy bezpośrednim zagrożeniu zdrowia, lub życia, albo wezwę odpowiednie służby i zostanie pan przewieziony natychmiast na komisariat. Co pan wybiera?
Zacisnąłem usta w cienką, ciasną linię. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, jak tylko wykonać jego polecenie. Nic nie mówiąc, ruszyłem w przeciwną stronę. Kurde, mogłem się opanować, domyślić się, że to może się tak skończyć! Niech do piorun trzaśnie...
Usiadłem na ławce przy wejściu. Oparłem brodę o dłonie, a te - o kolana. Teraz naszły mnie następne pytania. A dotyczyły one słów wypowiedzianych przez tego, którego niedawno nieźle urządziłem. "Kiedy byliśmy wczoraj razem w pokoju...", co to ma znaczyć? Razem? W pokoju?! Chwila... To nie może być prawda... Ale właściwie, wszystko układa się w absolutnie logiczną całość. Wywnioskowałem, że oboje się znają. Ją znalazłem ubraną w sukienkę, uczesaną, umalowaną. A on... powiedział, że jest zmęczony. Już wiem, czym... Jasna cholera! Niech to nie okaże się prawdą, bo nie zniosę, jeśli wybierze kogoś innego. W sumie, skoro jest z tym swoim Jacobem, to niech spada i idzie do niego, jak tak się kochają, ja im przeszkadzać nie będę. Nie! Co ja gadam?! Nie odpuszczę jej, do końca będę się starał, by mi wybaczyła. Tym razem swój honor to se, za przeproszeniem, w dupę wsadzę. Pójdę do Rozalii i z nią porozmawiam. Muszę wiedzieć, czy oni są ze sobą, czy nie. Ale jest jeden problem. Jak się tam dostanę? Wstałem i nerwowo przeszedłem się wzdłuż chodnika. Wtem poczułem mocne uderzenie w ramię. Kto by inny, jak nie Kastiel?
Kas: Siema brachu! Czemu tu jesteś, do cholerki? Okres ci się spóźnia, czy jak? - zapytał wesoło
W jednej chwili się odwróciłem.
Lys: Zamknij się! - wydarłem się na niego - Będziesz sobie z tego żarty stroił?! - syknąłem
Kas: Co? Czyli... naprawdę masz okres? - zmarszczył czoło - A to nie występuje tylko u bab? - podrapał się po głowie z zamyśloną miną, po czym wzruszył ramionami - Widocznie coś mi się popierdzieliło.
Lys: Piłeś? - zapytałem nagle, bo coś w jego zachowaniu mnie zaniepokoiło
Kas: Tak. - popatrzyłem na niego srogo - Wczoraj. - dodał, czym jeszcze bardziej się wkopał - Ale tylko jedno piwko. - tłumaczył
Lys: I pewnie nie wiesz, co się stało, tak? - zapytałem, a ten potwierdził - Nicola... - zacząłem
Kas: Nicola? Co z nią?!
Zauważyłem, że był zmartwiony, a Kastiel nigdy nie przejmował się nikim. Wiedziałem, co to oznacza, ale nie chciałem przyjmować tego do wiadomości. Że w moim największym kumplu będę mógł mieć konkurenta. Konkurenta w zdobyciu uczuć rudowłosej. Bo nie oszukujmy się, wyraźnie był nią zainteresowany. I bez względu na to, czy traktował ją jako kolejną zabawkę, czy jako tą jedyną, nie mogłem pozwolić, bym stracił ją na jego korzyść.
Lys: Ona... Się pocięła. - z uwagą obserwowałem reakcję czerwonowłosego
Kas: Co kurwa?! - wydarł się - Jak to się pocięła?!
Patrzył na mnie zarazem zdenerwowanym, jak i przerażonym wzrokiem.
Lys: Znalazłem ją w łazience, prawie się wykrwawiła...
Kas: Ja pier... - chrząknął - Żyje? - zapytał z wyczuwalną nadzieją w głosie
Lys: Tak, ale... Zresztą, sam się dowiedz. Pod salą jest Rozalia i Titi.
Kas: Titi? Ciotka Nicoli? - potaknąłem - I jesteś z nią na ty? - zdziwił się - No, brawo, brawo, stary. - zaśmiał się, szturchając mnie łokciem w żebra
Lys: Uspokój się, to nie jest ani trochę zabawne. - mruknąłem - Leży w sali numer dwa, idź. Zapytasz się jakiejś pielęgniarki o drogę. - poleciłem
Kas: A czemu ty nie możesz mnie tam zaprowadzić? - zirytował się
Lys: Bo ja mam zakaz. - odparłem
Kas: Że co proszę? - zdziwił się
Lys: Pobiłem tam jednego gościa i mnie wywalili. - powiedziałem niby od niechcenia
Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, po czym zagwizdał na głos.
Kas: No, no, no... O co poszło? - zaciekawił się - Zresztą, nieważne, muszę iść.
Ruszył szybkim krokiem w stronę budynku, ale go zatrzymałem, mówiąc:
Lys: Poinformujecie mnie, jak czegokolwiek się o niej dowiecie, okej? Kiedy powiedzą, co z tą krwią, dobra?
Kas: Z jaką krwią, do jasnej ciasnej? - znów zmarszczył czoło
Lys: Dowiesz się w środku. Ponawiam pytanie: okej? - kiwnął, po czym kontynuował drogę - Jeszcze jedno...
Odwrócił się, robiąc zniecierpliwioną minę.
Lys: Kastiel, mam nadzieję, że zachowałeś się i nadal zachowasz tak, jak na przyjaciela przystało, w sprawie Nicoli. - powiedziałem z powagą
Patrzył ba mnie uważnie, a właściwie wwiercał mi się w oczy.
Kas: Gdybyś tylko wiedział... - mruknął cicho i odszedł
Nie bardzo wiedziałem, jak mam to odebrać. Czy pozytywnie, czy negatywnie. Jedno było pewne - będę o nią walczył bez względu na wszystko...

*** 
Siedziałem już na tej ławce chyba z godzinę, jak nie więcej. Zmarzłem tak, że cały dygotałem, a nogi to mi chyba zamarzły, nie mogłem nimi ruszać. Od czasu, gdy wyszedłem za szpitala, nikt do mnie nie wyszedł. Myślałem, że zwariuję z tej niepewności. Mogliby chociaż przyjść i porozmawiać! A tak, to musiałem siedzieć tam sam jak palec i oglądać jakieś pieprzone tuje... Wariowałem. Dlaczego nie mogłem się wtedy opanować?! No dlaczego?! Bo mnie poniosło, tak brzmi odpowiedź. Dobra, wyjmuję telefon i wybieram numer Rozalii, dopiero teraz to mi do głowy przyszło. Dowiem się czegoś przynajmniej. Przyłożyłem komórkę do ucha, po pierwszym sygnale rozłączyła się. O co jej chodzi?! Zaraz się przekonałem. Wybiegła ze środka niczym błyskawica, potrącając przy tym jakiegoś starszego mężczyznę. Z jej miny wywnioskowałem, że to coś ważnego. Chociaż właściwie nie mogłoby być inaczej, skoro chodziło o życie człowieka. Wstałem gwałtownie, a ta podbiegła do mnie, zatrzymując się w odległości, może czterech metrów. Z jej wyrazu twarzy próbowałem wywnioskować, co chce mi powiedzieć. Obserwowałem uważnie każdy jej ruch, mrugnięcie okiem, drgnięcie ust. Nie potrafiłem niestety z tego wysnuć jakichkolwiek wniosków, domysłów. Po prostu zero. A ona nadal nic nie mówiła. Nie musiała. Domyśliłem się. Z oczu polały mi się pierwsze w przeciągu godziny, łzy. Ona... odeszła... Jednak mnie zostawiła, opuściła... Chciałem porozmawiać, przeprosić, a teraz... nie będę miał takiej szansy. Już nigdy...
Roz: Lysiu, uspokój się, ja jeszcze nic nie wiem, nie mam pojęcia, co się dzieje... Tylko, lekarz niedawno został zawołany, biegają po sali, coś mierzą, badają, ale wszyscy mamy nadzieję, że... to nie chodzi o to...
W jej oczach także zaszkliły się łzy, dlatego odwróciła głowę, bym ich nie dostrzegł. Na marne.
Roz: Chodź. Doktor zaraz wyjdzie i powie, co z nią. - szepnęła niemrawo
Lys: Nie mogę... - jęknąłem
Roz: Idziesz. To ważne, musisz usłyszeć, jaki jest wynik, co dalej. Poza tym, załatwiłam z Jakiem sprawę. Masz przyjść i go przeprosić, wtedy odpuści i sprawa pójdzie w niepamięć z uwagi na to, że jesteś moim przyjacielem. - uśmiechnęła się, jakoś tak smutno
Nie miałem takiego zamiaru. Iść i przepraszać? No chyba jej się coś przyśniło. Jestem wściekły na tego gostka, a mam jeszcze iść i go o wybaczenie prosić? Na pewno nie. A białowłosa najwyraźniej to zauważyła.
Roz: I bez żadnych ale! Mam ci wbić do łba, co mu zrobiłeś? Dobrze. Otóż, brzuch na szczęście w miarę dobrze, ale za to szczęka... Musieli mu ją nastawiać, rozumiesz? - nie zareagowałem - Rozumiesz? - ponowiła pytanie
Lys: Pójdę. Ale później. Teraz musimy zobaczyć, co z Nicolą. - westchnęła, jednak ruszyła za mną
Nie odzywaliśmy się, aż do czasu dojścia do sali. W odpowiednim momencie, bowiem lekarz właśnie wychodził z pomieszczenia. Na mój widok westchnął, kręcąc głową, ale na szczęście postanowił nie wyrzucać mnie stąd po raz drugi.
Cała nasza czwórka stała, czekając na wiadomości. Nataniel, jak mi powiedziała Titi, jedynie zadzwonił, bo nie miał czasu, gdyż głowę miał zaprzątaną innymi sprawami, jak to ujął. A według mnie, pewnie zwyczajnie się wstydził, obawiał. Ja przynajmniej mam odwagę, żeby ją przeprosić, a on?
Titi: P-panie dok-doktorze... co się dzieje? - zająkała się
Wszyscy obserwowaliśmy i słuchaliśmy go z ogromnym skupieniem. Byliśmy strasznie podenerwowani. Od jego słów zależało wszystko. Jeśli powie "tak" - już nigdy jej nie skrzywdzę i będę się o nią starać, jeśli "nie" - moje życie straci sens i jedyne, co mi pozostanie, to także zabicie się.
Chwila, w której rozpoczął mówić, była przeze mnie najbardziej wyczekiwanym momentem. Po tym, wiedziałem już, że to koniec...

Jego słowa brzmiały tak: ...

20 komentarzy:

  1. Boże! To jest zaje! Po prostu...cudownnyyy!

    A Lys jest taki debilny, że normalnie czekał do ostatniej chwili, żeby ją przeprosić, przez co Nic prawię się zabiła...O ile ona jeszcze żyje...Ale myślę, że tak. Bo przecież jak ty zakończysz opowiadanie, to ja normalnie cię zabiję. I co z tego, że nie wiem gdzie mieszkasz? Coś wymyślę! Już się o to nie martw.

    I jeszcze raz powtórzę, że rozdział świetny, zafajny, cudowny! No normanie...brak słów!

    Czekam na next xD

    ~Marcelaa Liv, której nie chce się zalogować, bo jest w szkole xD~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hue hue hue! Ty chodzisz już do szkoły, a ja mam jeszcze ferie! :P Niestety, tylko do poniedziałku :'(
      Czy mi się wydaje, czy ty w każdym komentarzu pod rozdziałem mi grozisz? o.O xD
      W takim razie lepiej trochę poszperaj i dowiedz się, gdzie mieszkam. Taka malutka rada xD :D

      Usuń
    2. Pod każdym? No u mnie to chyba normalne. Często zdarza mi się grozić, ale jeśli piszę ci, że cię zabiję, to znaczy, że rozdział mi się baaaardzo podoba xD

      Usuń
  2. ZABIJE! JAK MOGLAS W TAKIM MOMENCIE?!

    Nie no! jak Nicola nie przezyje to sama sie potne! KIEDY NEX·?

    a tak ogolem to rozdzial BISTYYY! Jak cos, to moge ci pare pomyslow przeslac na dalsze czesci jesli nie bedziesz miala weny, tylko podaj nick na SF ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mogłam, mogłam :D
      Next pojawi się na pewno w następnym tygodniu (nie ma co liczyć na termin wcześniejszy niż środa, ale oczywiście nie gwarantuję, że wtedy właśnie się opublikuje xD), więc musicie trochę poczekać :)
      A co do pomysłów, to... Jasne, że chcę! Jakieś tam akcje mam, w tym jeden całkiem niezły, ale im więcej, tym lepiej. Jeśli chcesz mi pomóc i przesłać, to bardzo się cieszę :D Mój nick: "agusiaga" xD I ten, z góry bardzo dziękuję! :D

      Usuń
    2. Moj Majka200209, sorry ze cie sama nie zaprosze ale mam wycieczke i cudem udalo mi sie wejsc na neta i ci odpisac.

      Usuń
  3. Zabić to za mało.
    Rozdział cudowny *-*
    Jacob stażystą? :D A w nocy to w klubie Go Go nadrabia xD
    Wow, wyczerpujący komentarz xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z Bellą. :<
    Aż mi się szkoda Lysia zrobiło. ;(
    Ma przeżyć, bo jak nie to się możesz zdziwić w następnym rozdziale ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. łoooo kurwa! chciałam odświeżyć sobie stronę (naciskając prawy guzik myszki) bo okienko do komentarza mi się nie wyświetliło i wyskakuje mi taki komunikat " ta... chciałoby się" hahahahaahahahahhahahhahha jebłam hahahahha dawno się tak nie uśmiałam XD
    zajebisty rozdział!
    i w końcu Lys zrozumiał to co mu próbowałam wbić do łebka!
    tak! czuję się spełniona!
    powiem jeszcze raz oj oj oj zajebisty rozdział!
    nie stać mnie na dłuższy komentarz niestety, ale padam na twarz
    czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie małe zabezpieczenie przed skopiowaniem bloga xD A co do komunikatu... Nie wiem, co mi odwaliło, ale chyba jest dobry, no nie? xD

      Usuń
    2. heheheh! Spoko pomysł! "Ta...Chciałoby się" hahahaha! Jebłam! Ty jak coś wymyślisz...xD

      Usuń
    3. To jest dobre? Weźcie spróbujcie teraz odświeżyć, to zobaczycie, co jest niezłe xD

      Usuń
    4. Co mówi ten głosik? Zrozumiałam tylko "cię lamusie.". C co było prze tym?

      Usuń
    5. Wiem, że trochę niewyraźnie, ale to jest głos Kacpra z "rodzinki.pl" , a brzmi: "ty śmiejdzący lamusie". Dobra, jak jutro wrócę, to zmienię, bo to tak dla jaj było. Zresztą, jeszcze ktoś się obrazi xD

      Usuń
  6. Zróbmy listę:
    +Lys ją kocha
    -Ona się pocieła
    +Może przeżyć
    -Może nie przeżyć
    +Jake dostał w szczenę
    -Ale szkoda, że Lysa wyrzucili
    +Kastiel jest dobrym przyjacielem
    -NIE NAPISAŁAŚ KOŃCÓWKI!!! -------------

    Świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ło kurfa xD ale się emocjonowałam xD boże dawaj szybko next!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny wręcz genialny rozdział:D
    Już nie mogę doczekać się nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobry >3<
    Twój blog został nominowany do Liebster Blog Award ;)
    więcej informacji na moim blogu :**

    OdpowiedzUsuń
  11. Śmierć kliniczna i obudzi się w kostnicy :P

    OdpowiedzUsuń