piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XXXIII

Kiedy wreszcie otrzeźwiałam, bez namysłu zgniotłam kartkę i cisnęłam nią w kąt. Jednym ruchem zsunęłam kanapki z blatu, tak, że razem z talerzem wylądowały w koszu. Byłam pod wpływem emocji, a po drugie kto wie, czy nie było w nich czegoś? Mógł dodać jakimś sposobem podejrzane proszki, po takich osobach można spodziewać się wszystkiego.
Zaraz naszła mnie kolejna fala obaw i niepewności, ponieważ sytuacja, jaka miała miejsce, nie była normalna. Pewien typ bezkarnie wchodzi i wychodzi stąd, kiedy tylko chce. Zostawia kartki, wiadomości. Zwyczajnie nęka. Podejrzewam, że to podchodzi już od stalking, a to przecież podlega karze. Tylko czy ja mam siły i nerwy, żeby po raz kolejny składać zeznania? Skoro dzisiaj gościu zamierza przyjść, to… Moment! Przecież Titi będzie w domu! Wcale nie zostanę sama, skazana na konfrontację z nim. Najwyżej wtedy zadzwonimy na policję, damy im konkretnego winnego, będę bezpieczna. Tak, to chyba najlepszy pomysł. Ryzykowny, ale opłacalny. Po szkole wejdę do domu przez garaż, zaskoczę go z, przypuśćmy, siekierą w ręku, którą zabiorę stamtąd. Zresztą, Titi powinna być już w domu, więc złapie go na gorącym uczynku.
Po przemyśleniu całej sprawy, uznałam, że tak zrobię. Nieważne, że ten pomysł jest szalony, że się narażę. Taka już jestem. Poza tym, kolejne godziny na komendzie i odpowiadanie na te same pytania niezbyt mi odpowiadają.
Wyszłam do szkoły, a po otwarciu drzwi zaskoczył mnie widok. Nie wiem, jak to mogło się stać, lecz ja po prostu nie zwróciłam uwagi na krajobraz i zmieniające się pory roku.
Gdzieniegdzie leżały już cienkie warstwy białego puchu, a drobne płatki śniegu spadały gęsto, niemal zasłaniając obraz. Zadrżałam pod wpływem zimnego, ostrego wiatru, który wydawał mi się bardzo nieprzyjemny. W ogóle nie lubiłam zimy, szczególnie przez grasujące wtedy wirusy powodujące choroby, głównie przeziębienia. Nie cierpiałam, gdy ból głowy dosłownie zwalał z nóg, temperatura nieubłagalnie rosła, a katar sprawiał, że bez pudełka chusteczek ani rusz. Zazwyczaj, gdy mi się to zdarzało, zamiast wyjść ze znajomymi, czy chociażby pisania z nimi przez Internet, leżałam w łóżku, jęcząc. Babcia kazała mi wtenczas pić okropny syrop z cebuli, gotowała rosół, którego osobiście nie znosiłam, a rano podawała mleko z miodem – a miodu wprost nienawidziłam. Skrzywiłam się na tę myśl, ponieważ wiedziałam, że ten najgorszy okres w roku właśnie się zaczyna. Dobrze, że wytachałam z szafy zimową kurtkę i czarne kozaki, inaczej od razu by mnie rozłożyło. Mam dość słabą odporność, dlatego dziwię się, że przez wcześniejsze chłodne dni nic nie złapałam.
Szłam powoli do szkoły, nie paląc się zbyt mocno do kolejnego poranka nauki. Martwiłam się także całą tą sprawą z nieznajomym. Kurna, przecież włamywacz to to nie był, żadnych śladów od łomu, czy czegokolwiek innego nie zauważyłam. Złodziej też nie, ponieważ z tego, co zdołałam ogarnąć, mój laptop, telewizor, czy telefon nie zniknęły. Poza tym, wątpię w to, że ktoś, kto chce okraść czyjś dom, przygotowuje śniadanie, a dodatkowo ogląda potencjalne ofiary podczas snu, nie krzywdząc ich. Co jak co, ale gdyby naprawdę tak było, ten mężczyzna miałby nierówno pod sufitem. Skąd pewność, że to facet? W tych liścikach wszystkie czasowniki były napisane w rodzaju męskim, dlatego nie może być inaczej. Eh… Muszę się trzymać i dać radę, choćbym nie wiem jak się bała. A, i oczywiście trzymać buzię na kłódkę, bowiem nikt, powtarzam nikt, nie może się dowiedzieć. Nawet Rozalii się nie wygadam, tylko muszę być bardzo, bardzo czujna, gdyż ta domyśli się, że coś jest nie w porządku.
Po wejściu na teren szkolny natychmiast udałam się do szatni. Zdjęłam kurtkę, zmieniłam buty i szybkim krokiem wróciłam na korytarz. Pierwszą mieliśmy fizykę, dlatego pomaszerowałam prosto pod salę 10. Nie przyszło jeszcze wiele osób, a to pewnie dlatego, że do rozpoczęcia lekcji było grubo ponad dwa kwadranse. Nigdzie nie widząc Amber ani jej koleżanek, chwilowo zrezygnowałam z zaplanowanej z nią rozmowy. A raczej kłótni, gdyż czuję, że to nie będzie zwykła, uprzejma i spokojna wymiana zdań.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy podbiegła do mnie rudowłosa.
Ir: Nicola! Chodź, szybko! – chwyciła za mój łokieć i pociągnęła za sobą; Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć.
Nic: Iris, gdzie ty mnie wleczesz?
Ta zatrzymała się nagle, a ja niemal straciłam równowagę.

Ir: Nie wiem, o co poszło, ale Rozalia mocno pokłóciła się z Amber. Zaczęły się szarpać. Kiedy z Kim i Violką biegłyśmy, żeby je rozdzielić, na salę gimnastyczną weszła pani dyrektor.
Nic: Słucham? Jezusie, czy Rozalia dobrze się czuje? Po co jej to było? – zapytałam zdenerwowana, ruszając w stronę zajścia
Gdy weszłam na salę, moim oczom ukazał się niewielki tłumek uczniów. W środku stały trzy osoby – dyrektorka, białowłosa i blondynka. Ostatnia miała wyraźnie podartą koszulkę na przedramieniu, co mogło świadczyć o tym, że moja przyjaciółka ją szarpała. Poza tym nie było widać ewidentnych śladów przepychanek, obie wyglądały normalnie, bez siniaków, zadrapań, rozcięć czy ran. Stały naprzeciw siebie, wrogo nastawione, jakby zupełnie ignorowały obecność dorosłego.
Dyr: Co w was wstąpiło?! Bójki na terenie szkolnym są surowo zabronione!
Amb: Ale to nie ja zaczęłam, wszyscy mogą potwierdzić, że normalnie rozmawiałam z Li, a ta tutaj podeszła i mnie popchnęła.
Dyr: Rozalio, czy to prawda? – zapytała kobieta, marszcząc brwi; Widać było, że się denerwuje, szczególnie, że żadna z dziewczyn wcześniej się nie biła.
Roz: Och, niech już pani da mi jakąś karę, bo widzę, że tej blondynie wszyscy wokół wierzą. I jak zwykle to wszyscy inni są winni, tylko nie ona. Gdyby wiedziała pani, co ta dziewczyna odwala, zmieniłaby o niej zdanie.
Amb: O czym ty mówisz? Proszę pani, przecież ja nic jej nie zrobiłam, ani teraz, ani wcześniej. – naprawdę wyglądało, jakby nie rozumiała, o czym mówi Roza, albo zwyczajnie doskonale potrafiła się maskować
Roz: Ty już dobrze wszystko rozumiesz, tylko udajesz kompletną idiotkę. Wiedz, że ja nie pozwolę tak traktować moich przyjaciół i będę stawać w ich obronie zawsze, gdy takie podłe żmije jak ty zechcą coś im zrobić. Lub ośmieszyć, jeśli wiesz, o czym mówię. – dalej atakowała białowłosa
Dyr: Jak wy się do siebie zwracacie? Dziewczyny, zapraszam do mojego gabinetu, trzeba wszystko wyjaśnić. Kara także was nie ominie.
Roz: Za chwilę, proszę dać mi jeszcze moment. – poprosiła dyrektorkę – Żałuję, że wtedy, kiedy dopiero tutaj przyjechałam, zaczęłam się z tobą spotykać i przyjaźnić. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kolegowałam się z taką fałszywą ździrą. W dodatku kłamliwą, złośliwą i nachalną. Dobrze, że wszystko wtedy rozwaliłaś, że nasza relacja się popsuła i już nigdy nie nazwę cię swoją kumpelą. Chyba powinnam jeszcze dodatkowo pogratulować Kastielowi rozumu, iż ci nie uległ i nie zamierza. Nie jesteś warta nawet odrobiny uwagi ze strony innych, bo i tak zawsze wszystko psujesz i niszczysz. – wysyczała Rozalia
Jeśli dobrze pamiętam, pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nigdy nie była wobec drugiej osoby niemiła i sądzę, że w tym momencie zwyczajnie pękła. Wiem, że miała na myśli moją osobę i to, co Amber chciała zrobić, jeśli chodzi o przerobione ulotki. Broniła i wstawiła się za mną, mimo możliwych problemów. I nawet, kiedy przyszła pani dyrektor, nie zaprzestała i powiedziała to, co powiedziała. Myślę, że w sumie to sama już od dawna chciała wyrzucić to wszystko, co ją męczyło i nareszcie jej się udało. To prawda, że miała prawo mieć do drugiej żal za stare czasy, jak i za dzień wczorajszy. Jednak nie spodziewałam się, że narazi się dla naszej przyjaźni.
Poza tym, widok Amber, która nieporadnie próbowała powstrzymać napływające łzy, całej czerwonej z przejęcia, był niesamowicie piękny. Zaraz stał się jeszcze cudowniejszy, kiedy ta nie dała rady się opanować i wybuchła rozpaczliwym, histerycznym płaczem. I co zadziwiające – prawdziwym. Tak, ryczała z tego powodu, że w końcu któryś człowiek powiedział jej, co inni uważają o tego typu zachowaniu, knutych co rusz intrygach i coraz to nowych spiskach.
Dyr: Rozalio, proszę przestać. A teraz do gabinetu. Już! – pogoniła je
Zgodnie z poleceniem, ruszyły ku wyjściu, gdzie stałam ja. Kiedy obok mnie przechodziła przyjaciółka, zatrzymałam ją.
Nic: Roza, naprawdę nie trzeba było, narobiłaś sobie tylko problemów.
Roz: Nie. Miałam przynajmniej okazję, żeby ją oświecić. Wyszło trochę ostro, ale na to zasłużyła. – uśmiechnęła się do mnie szeroko – Co chcesz, najwyżej zostanę po lekcjach, albo…
Nic: Albo dostaniesz naganę. – dokończyłam
Roz: Jeśli jednak będę musiała siedzieć w tak zwanej kozie, to nie wypuszczę cię i dotrzymasz mi towarzystwa, zgoda?
Nic: Zgoda. – zaśmiałam się

***
Sześć lekcji i koniec… Dzisiaj właściwie osiągnęłam pełen sukces. Dlaczego? Jeden – nie dostałam żadnej uwagi, ani upomnienia za rozmowę. Dwa – brak jakichkolwiek jedynek, czy też dwój za kartkówki. Trzy – sprawdzian z biologii napisany na piątkę! Już dawno nie przeżyłam tylu przyjemności w szkole jednego dnia. Teraz już tylko trzy godziny z Rozą. Na szczęście dyrektorka nie wyciągnęła poważnych konsekwencji. Kazała zostać po zajęciach w sali, pod opieką któregoś z nauczycieli. Staromodna metoda i zupełnie nie na czasie, ale to i tak dobry obrót spraw. Rodzice białowłosej być może zostaną wezwani do szkoły, lecz jest szansa na to, że odpuści, ponieważ „to pierwszy taki incydent”, tak to ujęła pani dyrektor z tego, co się dowiedziałam od samej ukaranej. Co z Amber, nie mam pojęcia, mało mnie to obchodzi. Jutro wyjeżdża, dlatego rozdział z wiecznymi problemami mogę uznać za zamknięty. Poza tym, zostałam wyręczona w „pogawędce” z nią. Z tego, co wiem, od rana chodziła przybita, zmartwiona i załamana. Więc jednak ją zabolały słowa Rozalii. Ba, może do tej pory myślała, że białowłosa ciągle uważa ją za koleżankę, lub chociaż nie zapomniała o wcześniejszej przyjaźni. A tu takie rozczarowanie… Ma na co zasłużyła. Próbowała mnie zniszczyć, robiła to wszystko z chorej zazdrości o Kastiela. Nie mogła znieść, że nie potrafiła go zdobyć, a ja nawet się nie starałam, a złapałam z nim dobry kontakt. Cóż, może to odpłata za podłości, które robiła innym.
Roz: Hej, ty mnie słuchasz czy nie? – wyrwała mnie z moich myśli
Nic: Nie, wybacz. Zamyśliłam się.
Roz: Eh, zauważyłam… Dobra, więc pytałam się, co się dzieje. Widzę, że chodzisz ostatnio jakaś podenerwowana, niespokojna. A wiesz, że ja zawsze zauważę, kiedy masz problemy, tak?
„Kurna, jak ona to robi?!” – krzyknęłam w myślach; Tego się właśnie obawiałam. Że dziewczyna odkryje prawdę.
Nic: Jakie problemy? Jest okej. – skłamałam, bo niby co innego miałam zrobić?
Roz: No chyba sobie ze mnie żartujesz. Uwierz, że potrafię ocenić, czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. A ty ewidentnie blefujesz, widzę to.
Nic: Matko, przecież nic się nie dzieje, tak? Tym razem intuicja cię zawodzi, bo bezsensownie się przejmujesz. Jestem zwyczajnie przybita wczorajszym dniem, to wszystko.
Roz: I myślisz, że ci uwierzę? Dobrze, odpuszczę, widzę, że nie masz ochoty gadać. Ale pamiętaj, że w razie czego jestem do twojej dyspozycji, w każdej sytuacji ci pomogę, pogadam, rozumiesz?
Nic: Tak, dziękuję. Jeśli rzeczywiście coś będzie na rzeczy, wiem, gdzie się zgłosić. – uśmiechnęłam się szeroko, oczywiście sztucznie; Tak jak postanowiłam, nie chcę paplać o tym, co się dzieje. Nie mam pojęcia, dlaczego. Po prostu uważam, że tak będzie lepiej.
Dziewczyna, słysząc moje słowa, pokręciła z pobłażaniem głową, uśmiechając litościwie. Zgromiłam ją wzrokiem i weszłam do sali, w której miał się odbyć „areszt”. Naszły mnie pytania, jak ona może wyłapać takie szczegóły? Skąd wie, że faktycznie nie jest najlepiej, że mam zagadkę do rozwikłania? Czyta mi w myślach, czy jak?

*** 
Mimo wszystko, kara wcale nie minęła strasznie, czy nieprzyjemnie. Przez ten czas rozmawiałyśmy z obecną w środku anglistką – panią Wolf. Dzięki temu czas minął naprawdę szybko i zanim się obejrzałam, nasz odsiadka upłynęła.
Razem z Rozalią poszłam się przebrać, a po założeniu kurtek wyszłyśmy. Pożegnałyśmy się szybko, ponieważ dziewczyna spieszyła się na spotkanie z chłopakiem. Ta, z chłopakiem. Ja o tym mogę sobie tylko pomarzyć… Czy ja nie mogę wreszcie zapomnieć?! Ile jeszcze będę wspominać i marzyć?! Czy nie mogę żyć spokojnie bez niego?! W czym jestem gorsza od innych, którzy potrafią się zebrać po rozstaniu?! Kurde, no! 

W pewnej chwili usłyszałam cichy odgłos syren, jakieś krzyki, gwar. Idąc dalej, uzmysłowiłam sobie, że dźwięki, szumy i rozmowy stają się coraz głośniejsze. Wtem ujrzałam za rogiem, na ruchliwej ulicy, spore zbiegowisko, radiowóz, wozy strażackie i dwie karetki. Nie było takiej możliwości, żebym nie podeszła. Może to ciekawość o tym zadecydowała, a może jakaś troska, współczucie.
Stojąc już tuż za grupą gapiów, zdołałam ujrzeć to, co sprawiło takie zamieszanie. O budynek apteki rozbił się samochód. Maska i przód auta całkowicie zmasakrowane, wręcz wgniecione w betonową ścianę. Silnik dymił mocno, dało się słyszeć syk dochodzący właśnie stamtąd. Strażacy biegali dookoła, próbując zabezpieczyć teren przed pożarem, część zajmowała się samochodem i pasażerem czy też pasażerami. Reszta ewakuowała pracowników z budynku, bowiem właśnie w tej chwili auto stanęło w płomieniach. Ludziom nakazano oddalić się, pod rzeczywistym zagrożeniem wybuchu. Myślałam, że to sen. Czułam się, jakbym odgrywała rolę w jakimś filmie sensacyjnym, zresztą dość kiepskim. Z odległości około dwustu metrów niewiele widziałam, jednak udało mi się dostrzec, że z pojazdu są wyciągane ofiary. Trzy ofiary. Ich twarze były pokryte ciemnym pyłem, nie widziałam twarzy, ale to, że ręce mieli połamane i wygięte – owszem. Z głowy jednego człowieka sączyła się krew, której po chwili zdecydowanie przybyło, jednak nie zdołałam ocenić, czy to kobieta, czy może mężczyzna. Strażacy przenieśli ich w miarę bezpieczne miejsce, wołając lekarzy. Ratownicy z noszami na rękach przejęli poszkodowanych. Cały ten czas czułam dziwny niepokój, którego ani jak nie potrafiłam wyjaśnić.
Pierwszemu pasażerowi badano puls. Mojej uwadze nie umknęło to, że ratownik podniósł głowę i pokiwał nią do drugiego lekarza. Wstał zrezygnowany i poszedł do kolejnego poszkodowanego – kobiety. Rozpoczęto reanimację. Nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć, ale strasznie się denerwowałam. Stałam jak na szpilkach, ciągle wpatrywałam się, co się dzieje. Nie słyszałam rozmów i plotek wszystkich wokół, byłam tak zaaferowana zdarzeniem. Nie codziennie na moich oczach giną ludzie, bo ten mężczyzna… wiedziałam, że nie żył, ponieważ leżał na asfalcie, nikt nie udzielał mu pomocy. Dwie pozostałe ofiary toczyły walkę o życie, widziałam, jak zwinnie im pomagają, starają się ratować. Nagle usłyszałam krzyk, na który drgnęłam. Kolejnych dwóch medyków pojawiło się przy nieprzytomnej dziewczynie. Podnieśli nosze, na których leżała i skierowali się do karetki. Pojazd ratowniczy stał nieopodal mnie, coraz lepiej widziałam jej sylwetkę, głównie głowę, gdyż reszta ciała była osłonięta. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam jej twarz. Do oczu napłynęły mi łzy, szczególnie, że zauważyłam połamane i skręcone nogi, krew sączącą się z jej ramienia i rozciętą głowę. Myślałam, że to sen, jakiś koszmar. Nie wierzyłam… Uszczypnęłam się w dłoń. Nic, dalej ten sam widok… Znaczy, że wcale mi się to śni, to dzieje się naprawdę… Ale nie, to przecież niemożliwe… Dlaczego…?
____________________________________________________________________

Żeby nie obrażać tego czegoś, co wstawiłam, napiszę, że nie przepraszam za długość, a raczej krótkość. Chyba lepiej, że nie musiałałyście czytać dłuższego gniota, nie? Wiem, że ten rozdział, o ile można to tak nazwać nie spełnia niczyich oczekiwań, bo jest zwyczajnie nudny i nieudany, nic się w nim nie dzieje. Czekałyście, czekałyście, a tu takie... nico. Dobra, następny będzie zdecydowanie dłuższy, a przynajmniej tak mi się wydaje, chyba zacznie się jakaś akcja. Cóż, czasem trzeba przetrzymać badziewne rozdziały, żeby następnie czytać coś dobrego.
Druga sprawa to taka, że po zakończeniu jednego konkursu, rozpoczynam nowy. Z tym, kto jest "włamywaczem" niespodziewanie odpowiedziano w poprzedniej części, nie w tej, ale miłe zaskoczenie - ktoś zgadł. Więc teraz pytanie: kogo zobaczyła Nic? Dopuszczana jest JEDNA odpowiedź, jeżeli osoba wymieni więcej, tylko pierwsza będzie brana pod uwagę. Jest możliwe, że w nexcie będą aż dwie nagrody, o ile tutaj ktoś zgadnie.
Ostatnia sprawa dotyczy komentarzy... Zauważyłam, że coraz mniej osób się odzywa. Nie wiem, czy zrezygnowali z czytania, czy czytają a nie komentują. Miałabym więc prośbę, a mianowicie: czy mogę prosić, by pod tym postem WSZYSCY, którzy przeczytali, zostawili komentarz (z podpisem)? Jedno krótkie zdanie, ba, nawet dwa słowa, w stylu "Czytam ~Niunia" (przykładowo xD). Uwierzcie, że to bardzo pomaga i motywuje. Pod poprzednim rozdziałem pojawiły się komentarze zaledwie sześciu różnych osób. Dla tylko sześciu mam pisać? Serio już prawie nikogo tutaj nie ma?

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział XXXII

Co takiego trzymała w ręce dziewczyna? Ulotkę. Wydawałoby się, że to nic nadzwyczaj dziwnego, a jednak. To wcale nie był zwykły kawałek papieru propagujący jakąś pizzerię, czy nowo otwarty salon kosmetyczny.
Pewnie wszyscy zastanawiają się, o co chodzi? Na broszurze widniała reklama… prostytutki. Po lewej stronie małym druczkiem były napisane godziny „otwarcia”, czyli ogólnie rzecz biorąc całodobowe usługi. Na górze nagłówek – wulgarny, obleśny, ohydny. Prawą część kartki zajmowało zdjęcie całej tej panienki. Ubrana w skąpą, niewiele zasłaniającą, prawie przezroczystą bieliznę. Jej mina była wręcz wyzywająca, tak jak i reszta. Zniosłabym to, nie zwróciła uwagi, gdyby nie jeden szczegół, bardzo istotny, zresztą. A mianowicie – jej głowa. Do tego wypiętego ciała dodano… moją twarz. Fotomontaż był tak perfekcyjnie wykonany, że nawet po dokładnym przyjrzeniu się, nikt nie zauważyłby najmniejszych niedociągnięć. Teraz już wiedziałam, o czym mówiła Amber. Po tym, co ujrzałam, jestem w stu procentach pewna – ta dziewczyna nie jest normalna.
Nic: Skąd to masz? – zapytałam w miarę spokojnie, choć wiedziałam, że jestem gotowa zamordować blondynkę, poćwiartować i zjeść jej ciało – jakkolwiek to brzmi
Roz: Nie mamy czasu do stracenia. Chodź, musimy się pośpieszyć, szkoła jest dzisiaj otwarta zaledwie do osiemnastej, zostało tylko trzydzieści pięć minut.
Nic: Szkoła?
Roz: Tak. Po drodze ci opowiem.
Ruszyłyśmy przed siebie, zaczynając biec.
Roz: Dzisiaj miałam dodatkowe zajęcia. Wychodząc, zauważyłam dziewczyny zaczajone przy szafkach, podeszłam. Amber trzymała te ulotki, pokazywała je pozostałej dwójce. Słyszałam, jak mówiła, że jutro po przyjściu do budy wykleją nimi wszystkie korytarze. Wykradły klucz do pokoju gospodarzy Natanielowi, po czym go dorobiły. Chcą przechować kopie w biurku, które stoi w środku. Uważają, że tam nikt tego nie znajdzie. Zadzwoniłam do Nata, powiedziałam, że musi natychmiast wstawić się w szkole, naściemniałam o jakiś nieprawidłowościach, o dyrektorce. Zjawi się na sto procent, wtedy mu opowiemy. Mam tylko nadzieję, że weźmie klucze, biurko jest zamykane, tylko on i nauczyciele mają do niego dostęp. Wracając, kiedy szły, spadła im jedna kartka. Wzięłam ją i od razu pognałam do ciebie. – powiedziała, z przerwami na złapanie oddechu
Nic: Jezusie, Roza, dziękuję, że mi pomagasz. Gdybyś to zignorowała, byłabym największym pośmiewiskiem szkoły. Chyba, że jednak wzięły to do siebie, może się rozmyśliły. Nie widziałaś, czy na pewno zaniosły to gówno do pokoju gospodarzy?
Roz: Niestety, nie. Chciałam ci to jak najszybciej pokazać, wolałam nie obserwować ich dalej.
Nic: Aha, okej. Nataniel, teraz wszystko w twoich rękach! – krzyknęłam, przyspieszając
Zjawiłyśmy się na miejscu po kolejnych pięciu minutach. Tak się zmęczyłam, że czułam, że za chwilę zemdleję. Zebrałam się w sobie i zostawiając Rozalię daleko w tyle, z impetem otworzyłam główne wejście, zwracając tym na siebie uwagę sprzątaczki. Pomaszerowałam od razu do pokoju gospodarzy, uchylając drzwi. Na szczęście Nataniel był już na miejscu, mogłam od razu przejść do rzeczy.
Nat: Co ty tutaj robisz?
Nic: Dobrze, że jesteś. Dzięki, że przyszedłeś.
Nat: Słucham? Przecież to Rozalia do mnie zadzwoniła, nie ty. I gdzie jest pani dyrektor, co się stało? Źle wypełniłem papiery?
Nic: Widzę, że masz klucze, całe szczęście. Otwieraj szufladę w biurku. – poleciłam
Nat: Po co? Tylko nauczyciele mają dostęp do jej zawartości, nie możemy tak po prostu tam zajrzeć!
Nic: Rób co ci mówię, blondasku. To sprawa życia i śmierci, więc lepiej się posłuchaj. – warknęłam
Nat: Zwariowałaś? Słuchaj, ja wiem, że to, co ci wcześniej zrobiła Amber… Że ci nie wierzyłem i oskarżałem o…
Nic: Zamknij się i otwieraj tą chrzanioną szafkę! Już! Zaraz zobaczysz, jak bardzo twoja siostra jest walnięta! Tylko ostrzegam, że jeśli którykolwiek z tych papierów ujrzy światło dzienne, to nie żyjesz. – najpierw krzyknęłam, potem syknęłam
Nat: Jaki papiere…
Nic: Otwórz!
Widziałam po jego twarzy, że się wahał, ale zauważyłam także, że wie, że wcale nie żartuję. Miał rację, jeszcze chwila, a podeszłabym, przywaliła mu, zabrała ten klucz i sama sobie poradziła.
Nat: Dobrze, spokojnie, o co chodzi?
W tym momencie do pomieszczenia wpadła białowłosa, zahaczając przy tym o krzesło znajdujące się obok.
Roz: Jestem! Jak wam idzie?
Nat: A co ma iść? Nicola prosi mnie o coś, czego zrobić nie mogę. Dlaczego do mnie dzwoniłaś? Jakie nieprawidłowości? Czy możesz mi to wyjaśnić? – zirytował się
Roz: Jeszcze mu nie wygadałaś? – zwróciła się do mnie
Nat: Psia kość, co miała mi powiedzieć?
Myślałam, że za chwilę go uderzę, całe szczęście powstrzymała mnie przyjaciółka.
Roz: Nic, nie denerwuj się, zajmę się tym. – powiedziawszy to, odwróciła się do chłopaka – Twoja siostra schowała coś w tym biurku. Ta rzecz ośmiesza Nicolę, a jeśli jutro, tak jak powiedziała Amber, rozwieszą to w szkole, nie będzie dobrze.
Nat: O czym ty mówisz?
Roz: Nie zadawaj tyle pytań, sprawdź. Ale ostrzegam, jeżeli ktoś to zoba…
Nat: Tak, już to słyszałem. Wtedy ucierpi moje życie.
Roz: Właśnie.
Nat: W porządku, otworzę, lecz sam. Najpierw zobaczę, czy nie zmyślacie.
Tak jak powiedział, podszedł i zaczął szperać w zamku. Stałyśmy z Rozalią z boku, lecz nasze nerwy, a w szczególności moje, były w strzępkach. A jeśli one naprawdę zdecydowały się zabrać te zdjęcia ze sobą? W najgorszym razie, już za kilkanaście godzin uczniowie i nauczyciele to zobaczą. Jestem pewna, że nie puściliby tego płazem i wykorzystywali każdą okazję do dobicia mnie jeszcze bardziej.
Nat: Co to...
Podniosłam na niego wzrok. W dłoniach trzymał sporą, wysoką stertę kartek. Tych ulotek, które pokazywała mi Rozalia. Więc jednak nic mi nie grozi. Chyba, o ile nie mają jakichś kopii. Chociaż sądząc po ich inteligencji i poziomie IQ, pewnie nawet o tym nie pomyślały. Tak, to pewne. A teraz nie będą miały okazji do kolejnych wybryków. Nie interesuje mnie to, że obcy ludzie zobaczą fotomontaż ze mną w roli głównej – idę na policję. Nie mam na to najmniejszej ochoty, lecz w przeciwnym wypadku, blondynka zdolna jest do czegoś zdecydowanie gorszego, ponieważ właśnie dowiedziałam się, że ona nie ma oporów, czy zahamowań.
Nic: To właśnie to, o czym ci mówiłam. Twoja siostra jest niepoważna.
Nat: Ale jaką masz pewność, że to ona?
Nic: Rozalia widziała jak pokazywała to coś Li i Charlotte na korytarzu. – odparłam, po czym dodałam srogo – Jeśli znowu wolisz zaufać swojej kochanej siostrzyczce, to proszę bardzo. Wiedz tylko, że ja bez względu na to, co postanowisz, idę to zgłosić. Mam dość tej idiotki, która ciągle próbuje zrujnować mi życie. Raz jej się udało, nie pozwolę na drugi.
Roz: Dokładnie! Pójdziemy z tym na komisariat, bo to, co ona odwaliła, przechodzi ludzkie pojęcie.
Nat: Czekajcie, bo chyba nie rozumiecie. Dajcie mi pomyśleć, muszę ułożyć to wszystko w głowie. Nie mogę uwierzyć… Dobrze, Rozalia mówi, że zobaczyła moją siostrę na korytarzu. Możemy sprawdzić monitoring, zanim cokolwiek zrobicie? – zaproponował
Wymieniłyśmy z białowłosą porozumiewawcze spojrzenia.
Nic: Masz odstęp do szkolnych kamer? – zdziwiłam się
Nat: Oczywiście, że tak. Mam prawo je oglądać tylko w nagłych przypadkach za zgodą nauczyciela lub pani dyrektor, więc…
Nic: Nic się nie stanie, jeśli raz odstąpisz od zasad. Idź i oglądaj.
Nat: Ale…
Nic: Proszę, nie rób teraz problemów. To dla mnie naprawdę bardzo ważne, uwierz. Nie chcę, żeby nauczyciele się o tym dowiedzieli, a przynajmniej, żeby nie oglądali tych ulotek teraz, bo to pewna, że w końcu je zobaczą. – westchnęłam i sama się zdziwiłam; Zawsze mówiłam do niego zimnym, nieprzyjaznym tonem, nie lubiłam za to, że oskarżył mnie wcześniej o pobicie, że zwyzywał. A w tamtym momencie grzecznie go prosiłam, bez żadnych wyrzutów. I co najdziwniejsze, jego reakcja nie była taka, jak zawsze.
Nat: Jeśli tego chcesz, zgadzam się. Obejrzymy to razem, dobrze? Rozalio, jakbyś mogła, zostań tutaj. Do pokoju nauczycielskiego nie mają prawa wchodzić uczniowie, lecz Nicoli się to należy. Chodzi przecież o ważne nagranie.
Dziewczyna bez namysłu kiwnęła głową, a chłopak podszedł do drzwi, otwierając je na oścież i zapraszając gestem ręki do wyjścia. W absolutnej ciszy przeszliśmy korytarz. Fakt, że nie spędzałam z nim wcześniej wiele czasu, sprawiał, że czułam się w towarzystwie blondyna nieśmiało i niepewnie. W końcu, o czym miałam z nim rozmawiać? O nauce, sprawdzianach, książkach? Nie, to zdecydowanie nie był mój świat. Wolałam luz, zabawę i spotkania z przyjaciółmi, niż wieczne ślęczenie i uczenie się do kartkówek. Różniliśmy się niemal wszystkim, dlatego nie potrafiłabym rozmowy z chłopakiem wytrzymać długo.
Nat: Proszę, wejdź. Zaraz przejrzymy monitoring i ewentualnie… - zawiesił głos
Nic: Tak?
Nat: Najwyżej zgram to na płytę, żebyście miały dowód. – powiedział niemal niesłyszalnie
Nic: Serio? Zrobisz to? Wkopiesz Amber?
Nat: Wiem, że nie jest święta. Nie chciałbym je pogrążać, ale po tym, co tobie zrobiła…
Podszedł do mnie bardzo blisko, że niemal stykaliśmy się ciałami. Czułam bijące od niego nerwy, emocje, zakłopotanie. W oczach wypisaną miał prośbę, w tych miodowych, błyszczących, cudownych oczach. Dopiero teraz zauważyłam, że wcale nie powinnam traktować go jak wroga. Tego wysokiego, szczupłego, przystojnego faceta, za którym z pewnością szalała damska część szkoły…
Nat: Przepraszam, że cię obraziłem, potraktowałem, jak potraktować nie powinienem.
Dotknął ostrożnie mojego ramienia, jakby się bał, że wybuchnę złością i gniewem.
Nat: Jak teraz o tym myślę… Powinienem ją przejrzeć i uwierzyć tobie. I jeszcze jedno…
Nie mogłam się odezwać, zupełnie nie wiem, czemu. Dlatego patrzyłam mu prosto w oczy, próbując z nich coś wyczytać.
Nat: Nie mogę się dłużej powstrzymać… Próbowałam to pokonać w zarodku, ale nie potrafię przechodzić koło ciebie obojętnie…
Nic: Słucham? – zapytałam ochryple, chociaż w rzeczywistości wiedziałam, a przynajmniej podejrzewałam, o czym mówi
Blondyn przybliżył się do mnie, nasze wzroki się zrównały i spotkały, a jego ciepła, duża doń spoczęła na mojej talii.
Nat: Wybacz mi za to, co zrobię… - szepnął
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam zareagować, odepchnąć go. Poczułam coś na ustach. Jego wargi. Miękkie, zachęcające do dalszych pieszczot. Zupełnie się zapomniałam, lecz trwało to tylko chwilę, nim ten nie odchylił nieco swojej głowy. Spostrzegłam, że jest zaskoczony własnym zachowaniem, ale i zadowolony. Na początku chciałam zapytać, co to miało być, ale ujrzałam coś, co mocno zaskakiwało. Białe włosy, specyficzne oczy, znajomy uśmiech, to on… Lysander...
To, że stał przede mną, ten, za którym tęskniłam i rozmyślałam… Nie kontaktowałam, tylko zarzuciłam mu ręce na szyję. Od tak dawna się nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy, chciałam to zmienić. Pod wpływem nagłego impulsu w jednej sekundzie zbliżyłam swoją twarz i zatopiłam w jego ustach. Najpierw delikatnie, później z większymi emocjami. Tak mi go brakowało! A teraz on, mój ukochany, oddaje każdy pocałunek. Ostrożnie, powoli, wspaniale. Nareszcie miałam wszystko, czego mi brakowało!
Nic: Kocham cię, Lysander. – wymruczałam, gdy na moment oderwałam nasze usta od siebie, po czym znowu je złączyłam
Nat: Ale ja nie jestem Lysandrem. – usłyszałam zdziwiony głos
Zamarłam, otworzyłam oczy i… Nataniel. To gdzie jest białowłosy?! Przecież to go całowałam… Chwila… O nie! Wyrwałam się i nie patrząc na nic, wybiegłam z pomieszczenia. Pognałam do toalety z prędkością światła. Oparłam się o zimną ścianę, która podziałała jak kubeł lodowatej wody. Co ja zrobiłam? Dlaczego? Jak mogłam pomyśleć, że to Lys? Jak ja w ogóle mogłam sobie coś takiego wmówić? I jak mam się teraz zachować?!
Nat… Co to miało znaczyć? Czemu powiedział mi, że nie może chodzić obok mnie obojętnie? Czyżby się… Ale wtedy, w szpitalu, obraził i rozpoczął awanturę… Matko Boska, co się dzieje?! Nic nie rozumiem, niczego nie kapuję…
Wdech, wydech, wdech, wydech. Trzeba wracać. Nie wiem, tylko czy to na pewno dobry pomysł. Jak ja spojrzę mu w oczy po tym, co odwaliłam? Jestem idiotką? Tak, i to jaką…
Wyszłam i pomyślałam, że pokój gospodarzy będzie najlepszym wyjściem. Rozalia to lepsza opcja niż Nataniel, zdecydowanie. Podreptałam tam, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
Roz: I jak, załatwione? – zapytała radośnie, gdy tylko zobaczyła, że wchodzę
Nic: Nie wiem… To znaczy, jeszcze nie.
Roz: To co wyście tam tyle robili? – na te słowa, odwróciłam głowę w bok, żeby nie zobaczyła jak się czerwienię; Całe szczęście niczego nie dostrzegła, ponieważ do środka wszedł chłopak.
Roz: I co? Widać ją, prawda?
Nat: Tak, tak, tak. A, Rozalia, słuchaj, możesz przejść się i zanieść jeszcze te papiery do pani dyrektor? Kurczę, zapomniałem, a chciałbym jak najszybciej pogadać z Nicolą.
Roz: Eh, jeśli muszę… W porządku, widzę, że to grubsza sprawa, dam wam czas. I tak nawiasem mówiąc, nie musisz mi ściemniać o jakichś dokumentach, rozumiem bez tego.
Dziewczyna wyszła, a my zostaliśmy sami. Nie wiedząc, co począć, postanowiłam także się ulotnić.
Nic: Ja też już pójdę. Na razie. – podeszłam do drzwi i już chciałam naciskać klamkę, kiedy odezwał się blondyn
Nat: Poczekaj, nie musisz uciekać. Ja… Chcę cię przeprosić za to, co się stało.
Nic: Naprawdę, powinnam iść. – nalegałam
Nat: Ale jest jeszcze sprawa Amber, zostań. Pomyślałem, że lepiej byłoby, gdybyś nie szła na policję.
Nic: Słucham? Żartujesz sobie? – zmarszczyłam brwi, całkowicie zapominając o wcześniejszej sytuacji
Nat: Mam propozycję, proszę, przemyśl. Zapewniam cię, że Amber zostanie wysłana do kuzynów do innego miasta, dopóki nie nadejdzie czas rozprawy. Rozmawialiśmy o tym z rodzicami i ustaliliśmy, że w sobotę, czyli pojutrze, wyjeżdża, a sprawę w sądzie ma w piątek. Do tej pory będzie siedzieć u nich, bez telefonów, komputera, zupełnie odcięta od świata. To trochę despotyczne, ale doszliśmy do wniosku, że z Amber coś się dzieje. Ona potrzebuje pomocy, postaramy się o konsultacje z psychologiem, kiedy będzie w… W poprawczaku, bo to pewne. Za wcześniejszą akcję z Kastielem, gdy oskar…
Nic: Znam szczegóły, nie musisz opowiadać.
Nat: Ach, no tak, dowiedziałaś się już… Nie będzie w stanie zrobić kolejnej głupoty, zapewniam cię. A te ulotki, - spojrzał na stertę kopii – pokażesz w sądzie. Zastanów się, dobrze?
Nic: Dlaczego uważasz, że tak będzie lepiej? Co to za różnica?
Nat: Jeśli poszłabyś na policję, pewnie by ją aresztowali, to byłoby zbyt dużo dla nas wszystkich. Rodzice, cała rodzina… Nicola, rozumiem, że przez Amber przeszłaś piekło, ale jeszcze tylko jutro i ona wyje…
Nic: Dobrze. – odparłam niechętnie – Nie mam pojęcia, dlaczego się zgadzam. Chyba nie myślę racjonalnie, ale okej. Skoro wyjeżdża, mogę to zachować, tylko chcę wszystkie te zdjęcia wziąć ze sobą. I pamiętaj, że robię to tylko dla…
Nat: Dla mnie? – zaświeciły mu się oczy
Nic: Nie. Dla świętego spokoju, nie bardzo uśmiecha mi się kolejna wizyta na komisariacie. – mruknęłam – A o tym, co się wydarzyło niedawno… zapomnij.
Zgarnęłam te zakichane ulotki, natychmiast wychodząc, żeby nie narażać się na dalsze tego typu rozmowy. Przez tą decyzję nie byłam w stanie usłyszeć jago słów: „Nigdy o tym nie zapomnę…”.

***
Wracając, zastanawiałam się nad tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. Jak mogłam zgodzić się na to, żeby odpuścić Amber? Czym kierowałam się, gdy obiecywałam Natowi, że nie pójdę na policję? Chyba byłam zbyt pobudzona emocjami. Tymi, które wzbudziła we mnie sytuacja sprzed poprzednich paru chwil. To, co stało się między mną, a nim… Jakim cudem przed mymi oczami pojawił się obraz Lysandra? Przez to, zupełnie się skompromitowałam. Wszyscy wiedzą, że byłam z białowłosym, a jeżeli nasz pocałunek wyjdzie na jaw… będą mnie uważać za dziwkę, która liże się z każdym po kolei. Jeszcze gorzej, jeśli dotarłoby to, jakimś cudem, do samego Lysa… Wtedy po raz kolejny zmieniłby zdanie i sądziłby o mnie tak, jak wcześniej – że jestem puszczalska. A to nieprawda, całkowita pomyłka. Chociaż, może właśnie tak jest?
***
Lekcje odrobiłam równo o dwudziestej pierwszej. Głodna nie byłam, ponieważ zjadłam kolację przygotowaną przez Titi, na spanie za wcześnie, więc postanowiłam poczytać książkę. I tak padło na lekturę szkolną „Kordian”. Cóż, w końcu i tak trzeba by się z nią zapoznać, a im wcześniej, tym lepiej. 
Po godzinnej czytance, rozpoczęła się salwa ziewania. Już nawet nie widziałam, co jest napisane na każdej kolejnej kartce, oczy same zaczęły mi się zamykać. Niechętnie podniosłam się z łóżka, choć wolałam zasnąć od razu. Wyjęłam z szafy zwiniętą w kłębek piżamę i tak jak każdego wieczoru, poszłam się umyć. Wzięłam krótki, acz gorący prysznic, po czym z powrotem pojawiłam się w pokoju. Rzuciłam ubrania w kąt, położyłam się na moim kochanym łóżeczku i szczelnie okryłam kołdrą. Nastawiłam jeszcze budzik i krzyknęłam w miarę głośno.
Nic: Dobranoc, Titi! Idę spać!
Nie spodziewałam się, ale niedługo potem usłyszałam ciche pukanie, otwierane drzwi i głos kobiety.
Titi: Wszystkim wokoło powiedziałam, a o tobie zapomniałam. Mieliśmy dziś kontrolę, jutro muszę być w pracy na piątą trzydzieści, trzeba wszystko uporządkować. Nie wiem, jak ja dam rady wstać. – jęknęła
Nic: Miło, że o mnie pamiętasz. – zaśmiałam się – Okej, rozumiem, dzięki, że mimo wszystko przypomniałaś.
Titi: Dobranoc, śpij dobrze. – wypowiedziawszy to, opuściła pokój

***
Otworzyłam oczy jeszcze przed zadzwonieniem budzika. To dziwne, ponieważ ogółem jestem śpiochem, a teraz wstałam kilkanaście minut po szóstej. Czuję, że coś wisi w powietrzu, chociaż pewnie mi się wydaje.
Czas skończyć te nielogiczne rozważania i iść się ubierać, żeby mieć czas na rozmówienie się w szkole z Amber. Nie doniosę na nią po raz kolejny, gdyż dałam słowo, ale powiedzenie, co myślę o niej i jej zachowaniu nie zaszkodzi.
Podeszłam do okna, by sprawdzić pogodę. I kompletne zaskoczenie. Śnieg?!
W sumie, to nic nadzwyczaj dziwnego, przecież już koniec listopada, właściwie przedostatni dzień tego miesiąca. Moment, to znaczy, że za nieco ponad trzy tygodnie będą święta? Zupełnie nie zauważyłam, kiedy czas tak szybko przeleciał. Niedawno tutaj przyjechałam, na początku września, jestem już tu niemal trzy miechy?
Odrywając się od rozmyślań, postanowiłam się ubrać. Moje pierwsze plany związane z założeniem krótkich spodenek i bluzki na ramiączkach, zamieniły się w ciemny zestaw.




Tak ubrana, zabrałam się za fryzurę. Miałam sporo czasu, wystarczająco dużo, żeby umyć włosy, wysuszyć je, wyprostować, a na koniec zrobić kilka fantazyjnych fal z przodu, zostawiając resztę w spokoju. Makijażu właściwie nie zrobiłam, chyba że liczy się tusz na rzęsach i jasnoróżowy, lśniący błyszczyk. Spakowałam książki, których wcale nie było dużo i uznałam, że po skonsumowaniu śniadanie będę gotowa do wyjścia.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Usłyszałam cichy szum, czy też szelest, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Już chciałam schodzić na dół, gdy na podłodze zauważyłam kartkę. Schyliłam się, podniosłam papierek i właśnie miałam go zgnieść i wyrzucić do kosza, biorąc go jako stronę wyrwaną z brudnopisu, jednak coś mnie powstrzymało. Rozłożyłam ją i ujrzałam to, co na niej było:
„Słodko wyglądasz, kiedy śpisz, wiesz o tym? Mam ochotę cię schrupać za każdym razem, gdy na ciebie patrzę…”

Upuściłam notkę i oparłam się o ścianę, uspokajając kolejny raz rozszalałe serce i nerwy. To na pewno nie zostało napisane przez ciocię, wykluczone. W takim razie... to znowu ten ktoś? Wcześniej rozbita szklanka, teraz liścik.
Ale zaraz! Skoro zawartość "mówiła": "Słodko wyglądasz, kiedy śpisz(...).", to znaczy, że... Ta osoba była w moim pokoju... Że mnie obserwowała podczas snu... Że tak po prostu weszła i mogła... mogła mi coś zrobić. Zabić, otruć, udusić, zgwałcić...
Nagle odepchnęłam się rękoma od ściany i pomknęłam do sypialni kobiety.
Nic: Titi! W naszym domu był... - zamilkłam, gdy ujrzałam pusty pokój; I teraz przypomniałam, że miała przecież wcześniej wyjechać do pracy. Jestem sana w domu. A co, jeżeli to wcale nieprawda? Jeśli włamywacz, czy też intruz także znajduje się w środku i gdzieś na mnie czeka, zaczaił się? Poczułam ciarki ba plecach, ale zebrałam się w sobie. Pomyślałam logicznie i wyjrzawszy za drzwi, wsłuchałam się w otoczenie. Próbowałam wyłapać jakieś szmery, hałas, cokolwiek, co świadczyłoby o czyjejś obecności. Nic, zero, kompletna cisza. Mimo żadnych podejrzanych dźwięków, musiałam się zabezpieczyć. Szybko doczłapałam do garderoby, gdzie za półkami , we wnęce, znajdował się mini składzik. Swoje miejsce miał tam również mop. Chwyciłam w dłonie kijek i tak uzbrojona, wyszłam. Stojąc na szczycie schodów, wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym krzyknęłam donośnie:
Nic: Idę po ciebie, więc lepiej wywalaj z mojego domu, jeśli nie chcesz, żebym zatłukłam cię kijem, który trzymam!
Co to miało na celu? Wierzyłam, że nawet jeśliby ta osoba przebywała w pobliżu, zareaguje na moje słowa ruchem, czy szmerem. Kolejne rozczarowanie. Cisza, jak makiem zasiał.
Zeszłam trochę odważniej, ponieważ byłam pewna w dziewięćdziesięciu pięciu procentach, że nikogo, prócz mnie, nie ma w środku. Odstawiłam kij przy lustrze, kierując się do kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg, na stole zauważyłam talerz z trzema kanapkami. Były nietknięte, więc uznałam, że są dla mnie.
„ Przynajmniej przygotowała mi śniadanie, dobre i to.” – pomyślałam sobie
Podchodząc bliżej, dostrzegłam przy naczyniu kolejną kartkę. Wzdrygnęłam się na sam jej widok, choć nie wiedziałam jeszcze, o co chodzi. Podniosłam ją, a oto to, co na niej widniało:
„Zapomniałem napisać, że zrobiłem ci śniadanko. Mam nadzieję, że jedząc, będziesz o mnie myślała. A, jeszcze jedno. Spodziewaj się mnie dzisiaj, wpadnę później. Tym razem spotkam się z tobą osobiście, mam niespodziankę, ślicznotko.”
Zamarłam. Nie dałam rady się ruszyć. Po prostu mnie zatkało. Co to miało znaczyć? Jakim prawem ten szaleniec bezkarnie buszuje po mieszkaniu? Właśnie, szaleniec – do czego jeszcze będzie zdolny? Jak chce tutaj wejść? Co za niespodzianka? Kto to w ogóle jest?!

________________________________________________________________________

Z uwagi, że w poprzednim rozdziale nikt nie podał konkretnej i prawidłowej odpowiedzi, nie będzie dedyka :( Ale spokojnie, w kolejnej części następny konkursik, bardzo prosty, więc na stówę ktoś zgadnie :D
Rozdział krótki, ale teraz postanowiłam pisać tak, ponieważ uwielbiam kończyć w tego typu momentach xD
Ach, ta Nicola, ciągle jakieś romanse xD
Ostatnia rzecz. Chcę Wam z okazji Wielkanocy życzyć wszystkiego, co najlepsze, smacznego jajka, mokrego Dyngusa i Wesołych Świąt! ;)


wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział XXXI

Odłożyłam karteczkę i nadal przyglądałam się kwiatom. Wyglądały tak wspaniale i pięknie, że lekko się uśmiechnęłam. Nie codziennie dostaje się tego typu prezenty, na dodatek od kogoś anonimowego. Tyle że ja byłam pewna, iż nadawca to Lysander.
Odwróciłam się i podeszłam do okna, wpatrując w oddalony krajobraz.
Nic: Dziękuję, skarbie. Ta niespodzianka to najcudowniejsza rzecz, jaką w tej sytuacji mogłeś mi podarować. Wiem, że mnie kochasz, tak ja i ja cię. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak po prostu odszedłeś… - powiedziałam cicho, spuszczając głowę w dół.
Wyobraziłam sobie, że białowłosy nigdy nie wyjechał i nadal jesteśmy razem, mocno się kochając. Za chwilę odeszłam jednak stamtąd, uświadamiając sobie, że właśnie rozmawiałam z oknem. Popadam w jakąś paranoję, wyobrażam, że on mnie słyszy i także do mnie mówi. Absurd! A może jednak…?
Chyba powinnam pójść do psychologa… Zaraz, przecież już jestem tam zapisana. I to na dodatek jutro po lekcjach. Nie mam wyjścia, jak tylko zgodnie z ustaleniami udać się do poradni. Po pierwsze, będę miała ostry przypał, jeśli spotkanie zlekceważę, a po drugie wydaje mi się, że rozmowa ze specjalistą może mi pomóc. Potrzebuję rady, sposobu, bym przestała się zadręczać i smucić. Nie pozostaje mi nic innego, jak ułożyć życie od nowa. Kiedyś znajdę sobie wspaniałego mężczyznę, który będzie za mną szalał, kochał i nie widział świata poza nami. Chwila, co ja wygaduję? Człowiek ma tylko jedną połówkę, a ja takową znalazłam. Tyle, że równie szybko ją straciłam…
A jeśli ten wyjazd ma ukryte znaczenie? Może nasza relacja wcale nie była prawdziwą, szaleńczą miłością? A co, jeżeli to tylko młodzieńcze, chwilowe zauroczenie, które właśnie przemija? Nie wiem, nic nie wiem. Tak bardzo chciałabym, by okazało się to prawdą, żebym się pogodziła z naszym rozstaniem, abym po jakimś czasie zapomniała. Przecież nie chcę całego życia spędzić samotna jak palec. Muszę wziąć się w garść – to jedyna racjonalna rzecz, jaka mi pozostała.
Pokręciłam rozpaczliwie głową. Czułam, że moje serce rozpada się w drobny mak, z już i tak przebitego i złamanego. Dlaczego to zawsze mnie dotykają takie przykrości? Czemu nie mogę być po prostu szczęśliwa, spełniona, kochana? Od początku mojego istnienia ciągle tylko nowe zmartwienia, tragedie. Najlepiej byłoby, gdybym w ogóle się nie urodziła.
Jak tak myślę, powinnam mieć żal do Lysandra. Czy on musiał wtedy przyjść i zadzwonić po karetkę? Byłabym teraz tam, wysoko nad ziemią, wolną od wszystkich zmartwień, bez wiecznych problemów tego świata, a tak…
Dotknęłam delikatnie maków, wąchając cudowny zapach. Przypominał o starych sytuacjach, kiedy to jako mała dziewczynka chadzałam z babcią po lasach, łąkach. Zbierałam kwiatki do bukietu, a potem ucieszona podarowywałam go jej, za co zawsze czule targała mnie po małej główce. Nie raz mówiła, że jestem jej skarbem, najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem, wiecznie uśmiechniętym, radosnym. Z czasem to się zmieniło, naturalnie po śmierci staruszki. Od tamtej pory nie zaznałam szczęścia do czasu zapoznania Lysandra. To on sprawił, że wreszcie zaczęłam z optymizmem patrzeć w przyszłość, nie rozdrapywać starych ran i cieszyć się każdym kolejnym dniem. A teraz, teraz wszystko wróciło do starego obiegu. Szare dni, płacz po nocach z tęsknoty, smutek, gorycz i rozpacz. Biorąc wszystkie te fakty pod uwagę, wysnuwam wniosek, że chyba warto jeszcze raz spróbować. Powieszenie się, połknięcie opakowania tabletek, skoczenie z dachu, zachlanie na śmierć? Do trzech razy sztuka, może mi się poszczęści i uda się za drugim? Już nikt mnie nie uratuje, nie powstrzyma, będę mogła umrzeć w spokoju, według własnej woli i pragnienia. Tylko, czy to dobra decyzja? Czy z powodu nieszczęśliwej miłości mam prawo się zabić? Wtedy, w łazience, gdy się pocięłam, odnalazł mnie białowłosy. Czy możliwe, że to jakiś znak? Może jest jeszcze na mnie za wcześnie, powinnam się podnieść i dać radę? Czy ktoś może mi pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na te dręczące pytania? Błagam...

***
Siedziałam na łóżku z laptopem na kolanach, zmęczona odpisywaniem na wiadomości. Mogłam nie wchodzić na Facebooka, domyślając się, że będę skazana na opowiadanie wszystkim po kolei, dlaczego mnie nie było. Najpierw Roza, potem Alexy, dodatkowo Armin, który musiał ze mną popisać, mimo opisania sytuacji przez bliźniaka. Viola, Iris i Kim, które zapytały się, co się dzieje. Wstyd się przyznać, ale wzruszyłam się. Świadomość, że mam takich cudownych przyjaciół, zupełnie rozklejała. Po wyjściu ze szpitala, nie przyszłam do szkoły dwa dni, a oni już zmartwieni i zaniepokojeni. Co do przyjaciół – jestem cholerną szczęściarą, czego nie mogę powiedzieć o szczęściu przy facetach, którzy zwyczajnie uciekają… Dobra, koniec użalania się nad sobą. Miałam być twarda, jutro idę do psychologa, mam nadzieję, że trochę pomoże. Samobójstwo… Byłabym kompletną kretynką, gdybym to zrobiła. Mam tyle argumentów, by się powstrzymać, a naprawdę chciałam się zabić. Wspaniali kumple, dobra opinia i ogólny szacunek to tylko nieliczne z nich. Co by było, gdyby kiedyś moja matka i ojciec dowiedzieli się, że odebrałam sobie życie? Czuliby satysfakcję, uważaliby mnie za słabą szmatę, która nie potrafi poradzić z problemami. Ich samoocena wzniosłaby się na wyżyny, że dzięki takiemu traktowaniu mnie, doprowadzili do tego, że wreszcie umarłam. A w przeciwnym razie, za kilka, kilkanaście lat mogłabym ich odnaleźć. Pojechać, pokazać, że jestem silna, zdeterminowana i osiągająca sukcesy, na przykład w pracy. Wtedy powiedziałabym im, co myślę o takich perfidnych ludziach. Wyrzuciłabym to, co od lat dręczyło moją duszę, poczułabym sięę fantastycznie. To byłby wspaniały odwet za wszystko, co mi do tej pory zrobili. Muszę zrobić wszystko, żeby dać radę, wytrzymać i nie poddać się. Może się uda?
A zbaczając z tego tematu, miałam dzisiaj wieczorem trochę pomyśleć. O tym, co stało się poprzedniego wieczoru. Włamanie, szklanka, otwarty balkon. Dobra, w takim razie należy rozpocząć burzę mózgów. A raczej mózgu.
Po zamknięciu drzwi na klucz, usiadłam na łóżku i przykryłam nogi kocem. Na kolana położyłam notes, a w rękę chwyciłam długopis, sama nie wiem po co. Podobno jestem kinetykiem, dlatego lepiej mi się myśli i koncentruje, kiedy jestem w ruchu, a obracanie czymś w ręku pewnie się zalicza.
Zacznijmy od wyliczenia możliwych sprawców. Nie, to nie ma sensu, przecież nie mam wrogów. Oprócz Amber, to fakt. Jednak wątpię, że byłaby zdolna do czegoś takiego. Kolejnej osoby właściwie nie ma. Niektórych uczniów znam dobrze i jesteśmy w przyjaznym kontakcie, a z pozostałą resztą ani się nie lubimy, ani nie nienawidzimy, takie neutralne stosunki. Dlatego szkołę należy raczej wykluczyć. Chwila, są jeszcze nauczyciele. Nie, nonsens, to największa głupota, o której pomyślałam. Nauczyciel włamywacz… A jeśli tak? Nie, stop! Jestem jakaś przewrażliwiona, skoro wymyślam tego typu głupoty.
Następny domysł: nieznajomy? Tu trudno się wysłowić, to może być każdy, kto mnie zna, kojarzy, pamięta.
Kate odpada, mimo że poznałam ją tylko powierzchownie, jestem pewna, że to nie ona. Zresztą, nie miałaby powodu. Tak jak moi przyjaciele, Lys także, w końcu wyjechał… Wyjechał, znowu to samo. Czy nie mogę tego nareszcie powiedzieć? Wcale nie wyjechał, tylko zakończył definitywnie nasz związek, zerwał. Tylko dlaczego napisał w liście, że mnie kocha i wysłał kwiaty? Zaraz, a jeśli… jeśli te kwiaty wcale nie były od niego…?

***
Leżałam na mięciutkim materacu, zamyślona. Sama nie wiem, o czym w takim skupieniu dumałam. Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się wspominać, marzyć, bujać w obłokach. Jakby coś się we mnie zmieniło, jak gdybym stała się sentymentalną dziewczyną. Może to te tabletki tak na mnie zadziałały? Chociaż nie, biorę je dopiero od przedczoraj. Trudno, to na pewno przez stres, który bez przerwy mnie męczył. Ciągłe zmartwienia, niekończące się problemy, nic dziwnego, że emocje mnie rozpierają.
Po paru minutach spokój został przerwany przez ciche stukanie do drzwi. Domyśliłam się, że to ciotka, która wróciła z pracy, na pewno chce porozmawiać.
Titi: Nicola, możemy porozmawiać?
Nic: Nie wydaje mi się, odejdź. – mruknęłam
Titi: Dzisiaj po pracy pojechałam, żeby coś sobie przemyśleć. – urwała – Wiem, że to co ci powiedziałam… mogło cię bardzo zranić i upokorzyć, przepraszam.
Spojrzałam na zegarek i ujrzałam godzinę – 20:58. Długo jej zajęły te refleksje, zważając na to, że z biura miała dzisiaj wyjść o siedemnastej.
Odwróciłam się na drugi bok, nic nie mówiąc. Brakowało mi siły, ażeby wdawać się teraz w bezsensowną dyskusję. Bolało, że według niej sprawa tak się prezentowała. I nawet, jeśli powiedziałam to wszystko pod wpływem zwykłego impulsy czy napadu złości, pewniakiem tak sądziła, nawet w małym stopniu. A tego znieść nie potrafiłam, zwyczajnie nie potrafiłam.
Titi: Skarbie, słyszysz?
Nic: Zostaw mnie. Nie będę teraz o tym rozmawiała.
Titi: Ale…
Nic: Odejdź. – powiedziałam twardo, wchodząc jej w słowo
Titi: A jutro? Pogadamy?
Nic: Nie wiem.
Usłyszałam ciche westchnienie i oddalające się kroki. Cóż innego mi pozostało, jak nie umyć się i położyć do łóżka? Przynajmniej tak będę mogła choć na chwilę, te kilka godzin, zapomnieć i odprężyć się. Jedyne wyjście na zostawienie wszelkich nieprzyjemności – zaśnięcie.

***
Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej trzydzieści, ale wstałam kilkanaście minut później. Nie chciałam konfrontować się z Titi, wolałam zrobić to po południu, kiedy wróci z pracy, a ja od psychologa.
Zgodnie z codziennym planem dnia, zrobiłam poranną toaletę, uczesałam się. Tym razem postawiłam na dwa kucyki opadające łagodnie na ramiona, tak, jak u małej, słodkiej dziewczynki.
Uśmiechnęłam się do swojego lustrzanego odbicia, bo faktycznie przypominałam zadowolonego brzdąca. Brakowało mi tylko ogromnego, kolorowego lizaka, jakie to pokazują w telewizyjnych kreskówkach.
Żeby stonować nieco, założyłam zwykłe jeansy i czarną tunikę, dopełniając całość dyskretną biżuterią. Do tego lekki, delikatny makijaż i uznałam, że dzieło skończone. A właściwie - arcydzieło, bowiem według mnie prezentowałam się zjawiskowo.
Nic: Nie ma to, jak komplementowanie własnego wyglądu. - rzekłam do odbijającej się mnie, zaraz się rozpromieniając; Nie mogę pójść do szkoły w zupełnej rozsypce, bliska płaczu. Muszę zacisnąć zęby i przynajmniej udawać, że nic się nie stało.
Otworzyłam zamknięte dotąd drzwi i zeszłam na dół. Wokół było pusto, dlatego odetchnęłam z ulgą. Nie jestem pewna, czy miałabym siłę, by wysłuchiwać tłumaczeń ciotki.
Uchyliłam drzwi lodówki, zastanawiając się, co mam zjeść. Wyszło na to, że po dziesięciu minutach pałaszowałam jajecznicę z kiełbasą przygotowaną na maśle. Smaki dzieciństwa, można ująć w ten sposób. Po zmyciu naczyń, udałam się do korytarza. Zakładając buty, luknęłam na zegar wskazujący siódmą trzydzieści dwie. Miałam sporo czasu, ale lepiej było przyjść za wcześnie, niż za późno. Szczególnie, że pierwszą lekcją miała być geografia, a gdybym się spóźniła, nie byłoby kolorowo. Dlaczego? Nauczyciel stosuje kary fizyczne, w tym wypadku polegające na robieniu pompek. A że przez szpital zupełnie straciłbym. formę, nie zrobiłabym nawet pięciu, czym jeszcze bardziej podpadłabym geografowi.
Zarzuciłam torbę pełną podręczników na ramię i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Drogę do szkoły pokonałam żwawym krokiem. Dziwiłam się, ale po czasie spędzonym z dala od znajomych, dzień spędzony w budzie wcale nie wydawał się koszmarem. Chciałam wreszcie zobaczyć dziewczyny, chłopaków. Jeszcze w piątek, kiedy chciałam się zabić, gdy pocięłam się, byłam pewna, że już nigdy nie będzie mi dane zobaczyć się przyjaciół. Stało się inaczej i nim się obejrzałam, podbiegły do mnie Roza, Viola i Kim. Co dziwne, brakowało Iris.
Roz: Nicola! Nareszcie jesteś! - wrzasnęła, rzucając na mnie
Kiedy wszystkie już się uścisnęłyśmy, czarnowłosa zaczęła gadać.
Kim: Fantastycznie wyglądasz! Jak taka wyrośnięta lolitka!
"...What?..."
Roz: Dokładnie! Przypominasz dziecko-landrynę!
"...What the fuck?!"
Kim: Puci, puci! - chwyciła mnie za policzki, zaczynając je rozciągać w różne strony
Nic: Y! Czyy! Tańcie!
Kim: Co? - zapytała, pozostając w bezruchu
Nic: Powiedziałam, żebyście przestały. - uśmiechnęłam się; Od razu mnie rozśmieszyły, zresztą jak zwykle.
Viol: Jak się czujesz? – zapytała nieśmiało
Nic: A dziękuję, Violuś. Lepiej, dużo lepiej. – posłałam jej promienny i życzliwy uśmiech, którym próbowałam zatuszować prawdziwy humor i swój nienajlepszy stan ducha
Viol: To dobrze. Martwiłam się o ciebie.
Nic: Najważniejsze, że już w porządku. Jest fantastycznie, uwierzcie.
Źle się czułam, że okłamuję najlepsze przyjaciółki. One nie wiedziały, co się stało i z jakiego powodu cała akcja potoczyła się tak a nie inaczej, a jej finał mógł skończyć się tragicznie. Jedynie Rozalia była świadoma i informowana na bieżąco o kolejnych istotnych faktach. Tylko białowłosa znała wszystkie szczegóły rozpadu związku z Lysandrem i to, dlaczego ten zniknął. Uważałam, że Violetta, Kim i Iris również powinny wiedzieć. Jednak nie znalazłam w sobie siły, żeby opowiadać im o tym. Lepiej, żeby o niczym nie miały pojęcia, trapiłyby się moimi problemami, a to bez sensu.
Nic: Dziewczyny, bardzo was przepraszam, ale mam prośbę. Muszę pogadać z Rozą w cztery oczy, proszę, nie gniewajcie się. – poprosiłam
Kim: Dobra. I tak powinnyśmy iść pod salę, dzisiaj przygotowujemy salę z Violką.
Viol: Mam nadzieję, że dzisiaj coś namalujemy. Albo moglibyśmy pracować z modeliną, dawno tego nie robiłam.
Nic: Haha! To zapytaj się plastyczki, co trzeba przygotować i namów ją na to, chcesz.
Viol: Myślisz, że się uda?
Nic: Oczywiście, przecież wiesz, że jesteś ulubienicą nauczycielki.
Viol: Nie wiem… Ale zawsze warto spróbować…
Kim: Jeszcze tylko chwila. Nic, możesz nam powiedzieć, co z tobą i Lysandrem? Czy…
Mogłam się spodziewać takiego pytania, ale nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Przecież nie będę na środku dziedzińca opisywać tego, co się wydarzyło. Poza tym, jak już wspominałam, nie miałam tyle siły.
Nic: Nie, Kim, nie chcę zaczynać tego tematu, proszę. Zapewne wiesz, że się rozstaliśmy. Eh, co ja gadam… Każdy to wie, ale na razie… Nie jestem gotowa, by roztrząsać całą sprawę.
Kim: Jeśli tak wolisz, nie nalegam. Zostawimy was.
Nic: Dziękuję. – mruknęłam trochę smutno
Dziewczyny odeszły, a ja poczułam wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że je ranię. Miały świadomość, że z Rozalią dogaduję się najlepiej z wszystkich i to jej powierzam największe sekrety, wyżalam się. Mimo to, nie nalegały, tak jak zawsze. „Obeszły się smakiem”, to chyba najtrafniejsze określenie.
Wzięłam to wszystko pod uwagę, ale nie przełamałam się. Szramy są zbyt świeże, żeby o nich rozmawiać. Z czasem zapomnę, odkocham się. Jeśli inni ludzie po stracie miłości dają radę wrócić do normalnego funkcjonowania, to ja też.
Nic: Możesz mi powiedzieć, dlaczego ani razu mi nie wspomniałaś, że do chłopaków przyjeżdża kuzynka?
Roz: Masz na myśli Cathrinę? Nie wiem, nie przyszło mi to do głowy. Poza tym, jakoś nie bardzo się dogadujemy. Ale czemu pytasz? I skąd wiesz, że ona mieszka z Leo?

Nic: Bo cała ta akcja w dużym stopniu wynikła z tej niewiedzy. – wycedziłam
Roz: Co?
Nic: To, że po ich gestach uznałam, że są razem. Znaczy Kate i Lysander. To dlatego później próbowałam się zabić. Słyszałam ich rozmowę i wywnioskowałam, że to jego nowa dziewczyna.
Roz: Słucham?! Czyli rozstaliście się przez taką głupotę?!
Nic: Dla kogo głupota, dla tego głupota. Rozalia, to naprawdę ważny fakt, a ja dowiedziałam się tym, że Cathrina to kuzynka Lysa dopiero wczoraj. Wiesz, co mogłoby się teraz z nami dziać? Gdyby nie to wszystko, pewnie teraz leżałabym w jego objęciach, oglądając jakiś dramat. Wyobrażasz to sobie?
Zamilkłyśmy, a ciszę przerywały jedynie donośnie krzyki i pogawędki przybyłych uczniów.
W pewnej chwili dał się słyszeć stłumiony szloch i nie musiałam się oglądać, kto płacze.
Roz: Jezu, Nicola, tak mi przykro… Gdybym się zastanowiła, domyśliłabym się jak to może się skończyć, ale ja, taka debilna kretynka nie mogłam użyć mózgu… - załkała, ciągnąc nosem
Zamiast ją przytulić i powiedzieć, że to nie przez nią, nadal stałam nieruchomo, patrząc ślepo w drzewo. Rozalia nie była winna, bo jak miała domyślić się, że tak sprawy się potoczą? To ja i Lys byliśmy zbyt zapatrzeni we własny honor, że żadne nie odważyło się przyjść do drugiego, przeprosić i pogodzić się. Pieprzona duma!
Z drugiej strony, gdybym tylko wiedziała o Kate, o tym, co łączy ją z białowłosym, w życiu nie zareagowałabym tak niemądrze i zupełnie nierozsądnie.
Dlaczego życie musi być tak skomplikowane i zagmatwane? Czy nie zasługuję na szczęście, na to, żeby zaznać choć chwili spokoju bez zmartwień?
Nic: Idę pod salę. Później się spotkamy, chyba powinnyśmy pomyśleć. – rzekłam oschle
Zawróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Emocje, które dusiłam w środku, w końcu wybuchły. Czułam żal, którego nie potrafiłam wyjaśnić. Kurde, za każdym razem, gdy pomyślę, co by było gdyby, dostaję szału. Uświadamiam sobie, że nie mogę tak po prostu wymazać naszych wspólnych chwili. Chyba nigdy nie zapomnę…

***
Zajęcia artystyczne, tak jak chciała Violetta, skupiły się na modelowaniu. Westchnęłam, ponieważ byłam beztalenciem, jeśli chodzi o prace plastyczne. Jednak nauczycielka nie zgodziła się, bym siedziała bezczynnie i zagoniła do „roboty”. Mieliśmy wykonać dowolny przedmiot, który siedział nam w głowie. Coś związane z przeszłością, ulubioną pamiątką, czymś, co ma znaczenie dla duszy.
Żaden pomysł nie przychodził do mojej głowy. Zupełna pustka. W połowie lekcji nadal nie zaczęłam, dlatego z nudów chwyciłam plastelinę i ulepiłam kulkę. Potem, zupełnie bezwiednie, w palcach rozkręciłam modelinę, kształtując ją. Nim zorientowałam się, przede mną na ławce stał skończony, dopracowany w każdym szczególe, zwierzaczek.
Naucz: Och, Nicola! Jaki wspaniały królik! – zachwyciła się kobieta, biegnąc w stronę ławki
Zerknęłam na swoją pracę i zastanowiłam się – skąd w mojej głowie taki pomysł?

***
Po kolejnych dwóch lekcjach skierowałam się w stronę sali gimnastycznej. Teraz w-f, ale nie ćwiczę – tygodniowe zwolnienie lekarskie… Dziewczyny poszły na obiad, a przynajmniej Rozalia z Violą. Kim ma coś dużo ważniejszego do roboty, a mowa tu konkretnie o flirtowaniu ze swoim chłopakiem. Wspominałam już, że chodzi z gościem z sąsiedniej klasy? Sama go jeszcze nie znam, bo dziewczyna nie przedstawiła go nikomu. Pewnie wolała się jeszcze nie ujawniać. Na marne, bo wszyscy wokół dostrzegali, jak na każdych przerwach razem gadają, wpatrują w siebie jak w największy skarb. Co tu dużo mówić – miłość…
Postanowiłam od razu przejść do szatni, gdyż hałas, jaki panował dookoła był nie do zniesienia. Wyjęłam telefon, odczytując po drodze sms-a, którego dostałam. Titi przepraszająca za wczorajszy ranek, mogłam się spodziewać. Westchnęłam, chowając komórkę z powrotem do kieszeni. Chciałam, żeby tamta akcja w ogóle nie miała miejsca, wtedy nie musiałabym męczyć się tym, co odpowiedzieć, czy odpuścić, czy nie darować tamtych słów. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, więc w końcu i tak trzeba będzie wyjaśnić, posłuchać.
Wchodząc do pomieszczenia, usłyszałam szmer, nucenie. Uznałam, że ktoś jest w środku. I gdybym wiedziała, kto, nie zdecydowałabym się na to, by tu przychodzić.
Amb: Co ty tutaj robisz?! – wydarła się blondynka, spostrzegając mnie w wejściu
Nic: Jakbyś nie widziała, geniuszko, właśnie stoję.
Amb: Won stąd!
Nic: Chyba w twoich snach. – prychnęłam – Za to nie pogardzę, jeśli ty się wyniesiesz.
Amb: Wstrętna krowa… - warknęła
Nic: Skretyniała kretynka. – odrzekłam ze złośliwym uśmieszkiem
Co mną kierowało, żeby być tak wredną? Najprawdopodobniej fakt, że ta dziewczyna zamieniła moje życie w istny koszmar. W dodatku chciała wpakować mnie do pudła, bez skrupułów kłamiąc i fałszując zeznania. Do tego pobiła mnie. Czyż to nie wystarczająco wiele argumentów?
Amb: Jesteś żałosna. Udajesz pyskatą i odważną, a jak przychodzi co do czego, to nawet obronić się nie możesz.
Nic: Słucham?
Amb: Pozwoliłaś się zatłuc, wylądowałaś w szpitalu. To jednoznacznie świadczy o tym, że jesteś słaba. A teraz próbujesz sprawić wrażenie wytrzymałej. Jak na ciebie patrzę, to aż mi się szkoda robi.
Nic: Byłyście we trzy, dobrze o tym wiesz. A tak zmieniając temat, przyszedł do mnie list kilka dni temu. Za tydzień masz rozprawę, pamiętasz? Zostałam powołana na świadka i jednego możesz być pewna. Opowiem wszystko, powtarzam wszystko, co mi zrobiłaś. Jakich głupot nagadałaś Lysowi, żeby nas zniszczyć. Jak pobiłaś, zachowywałaś się w stosunku do mnie. Niczego ci nie przepuszczę, obiecuję. Świadomość, że wylądujesz tam, gdzie być powinnaś, codziennie poprawia mi humor. Niech cię zamkną w poprawczaku i dowalą jeszcze wyrok za oskarżenie Kasa o gwałt. – syknęłam
Po tym, co powiedziałam, poczułam się o niebo lepiej. Wreszcie wyrzuciłam sobie wszelkie rozterki i zmartwienia z nią związane. Niech wie, że się nie poddam i będę walczyć o to, by dostała zasłużoną karę.
Amb: Co? Skąd ty to wiesz?!
Nic: Serio myślisz, że ci powiem? Mylisz się i to bardzo. Ostatnia rzecz, którą chcę ci powiedzieć. Na wszelki wypadek, gdybyś znowu coś odwaliła, wezmę ze sobą nagranie ze szpitala, kiedy rozmawiasz z tymi dwoma. – rzekłam, a widząc jej minę i chęć rzucenia się na mnie i rozszarpania, dodałam – Wiedz, że od dawna wasza rozmowa jest przegrana na mój komputer, zrobiłam to od razu. Nie uda ci się zniszczyć tego dowodu, uwierz mi.
Amb: Zobaczysz, że oczyszczą mnie z zarzutów. Zdziwisz się, jak dobrą jestem aktorką.
Nic: Gadaj co chcesz, ja wiem swoje.
Amb: Wiesz, co? Też mam ci coś do zakomunikowania. Wahałam się do tej pory, ale po tym, co tu odstawiłaś, bądź pewna – zmieszam cię z błotem. I to w kolejnych paru dniach. Wszystko jest gotowe, niedługo staniesz się największym pośmiewiskiem szkoły. Pomyślałam sobie, że jak już knuję i intryguję, to polecę na całość. Nawet, jeśli nie uda mi się obronić i mnie skażą, to będę usatysfakcjonowana, że udało mi się pogrążyć cię – mojego największego wroga.
W tym momencie usłyszałyśmy dzwonek zwiastujący początek lekcji, ale zupełnie zignorowałyśmy ten fakt.
Nic: Spróbuj cokolwiek zrobić, a pożałujesz. Kolejnego razu ci nie odpuszczę i odpowiesz za to.
Drzwi szatni otworzyły się, a w nich stanęły wszystkie dziewczyny z klasy: Kim, Viola, Klementyna, Melania, Li, Charlotte, Peggy. Stałam oko w oko z Amber, obie miałyśmy wściekłość wymalowaną na twarzach. Żebyśmy się na siebie nie rzuciły, dwie z przybyłych odsunęły nas w przeciwne strony. Tak, to był zdecydowanie dobry ruch, bo jeszcze chwila, a nie wytrzymałabym.
Kim: Co się stało?
Nic: Pierdzieliła coś o jakichś głupotach. W sumie, jak zwykle.
Kiedy wszystkie już się ubrały, wyszły na salę. Oczywiście Księżniczka potrzebowała jeszcze czasu na umalowanie się, nie wiadomo, po co. Jako niećwicząca, musiałam poczekać, aż ta wyjdzie i zamknąć kluczem pomieszczenie.
Nic: Pospieszyłabyś się, nie mam zamiaru tu siedzieć do czasu, aż jaśnie pani nie skończy.
Amb: Stul pysk. – powiedziała, kończąc i kierując się w stronę swojej torby
Nic: Wiesz, jak patrzę na ludzi takich jak ty, to staję się zwolenniczką aborcji.
Amb: Mądre, bardzo mądre. Co tu dużo mówić, po prostu twój poziom. – mruknęła złośliwie, wychodząc
Kiedy ustawiłam się w dwuszeregu za Melanią, nauczycielka rozpoczęła zbiórkę. Dopiero zauważyłam, że na drugiej połowie sali ćwiczą chłopacy.
Klementyna musiała złożyć raport, przez co zmarnowaliśmy dziesięć minut lekcji, gdyż dziewczyna jąkała się, nie wiedząc, co powiedzieć.
Załamana kobieta pokręciła głową, po czym zebrała zwolnienia od niećwiczących, czyli ściślej mówiąc ode mnie, cała reszta ćwiczyła.
Amb: Proszę panią, chcę coś powiedzieć. Nie mogę dzisiaj dużo ćwiczyć, żeby nie przemęczyć się. – rzekła blondynka
Naucz: Ach, tak? Dlaczego?
Swoją następną wypowiedź podkreśliła głośnym, wyraźnym głosem.
Amb: Mam TE dni. Mogę źle się poczuć. – mówiąc to, podniosła głowę, uśmiechając się dumnie
Jeny, jakby miała się czym chwalić...
Rozdrażnienie po idiotycznym wyznaniu, w rozbawienie zamienił jeden z chłopaków, przysłuchujący się.
…: Ha, ha, ha! Durna Amber cieczkę ma! – wykrzyknął
Na całej sali zapanowała cisza, jak makiem zasiał. Tylko na chwilę, ponieważ zaraz wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Li i Charlotte odwróciły się, również chichocząc. I nawet, jeśli wuefista chłopców ukarał gostka uwagą, widziałam, że sam także się uśmiechnął. Amber prawie gotowała się ze złości, zrobiła się cała czerwona na twarzy. Wybiegła z ogromnego pomieszczenia prosto do szatni, trzaskając drzwiami. Na pewno nie chciała słuchać tego, jak wszyscy się z niej leją, a sama pogrążyła się.

***
Wracając ze szkoły, zastanawiałam się nad słowami siostry Nataniela. Gdy wychodziłam z szatni, po raz kolejny powiedziała mi, że wprowadzi w życie swój plan, jak to ujęła. Nie byłam pewna, czy mówi poważnie, czy blefuje. A jeśli wcale nie kłamie? Co wymyśliła? Czy rzeczywiście to coś, co ewentualnie przygotowała, byłoby w stanie sprowadzić mnie na dno?
Te pytania przyprawiały mnie o zawrót głowy. Teraz wiem, że ta dziewczyna nie ma oporów przed niczym, zrobi wszystko, dążąc do celu. Lecz czy zrobiłaby coś podłego i niedozwolonego nie zważając na to, że jej wyrok będzie wtedy wyższy? Nie, na pewno nie. Wszystko mogę o niej powiedzieć, ale nie to, że jest na tyle niemądra, by bardziej się wkopać, i to w dodatku świadomie.
Podreptałam na przystanek, czekając na autobus, który miał mnie dowieść do siedziby psychologa. Jestem umówiona na piętnastą dziesięć, więc zostało pół godziny, powinnam zdążyć.

***
Przyciągnęłam się do domu po godzinie spędzonej na rozmowie. Wyrwałam się wcześniej, zmyślając wizytę u lekarza. Dlaczego? Wbrew moim przypuszczeniom, niewiele to pomogło. Kobieta mówiła o tym, czego sama miałam świadomość. Poradziła, bym spróbowała pogodzić się, zapomnieć, pozbyć się rzeczy związanych z nami. Powtarzała, że to może zająć sporo czasu, ale w końcu się uda i wyleczę swoje serce. Wiedziałam to wszystko doskonale, ale nie potrafiłam zebrać się, wykasować naszych zdjęć i… Właściwie to tyle. Nie posiadałam innych pamiątek, czegoś, co by mi go przypominało. Zostały tylko fotki, lecz coś powstrzymywało mnie przez usunięciem. Każdego wieczoru mogłam wpatrywać się w nie, szlochając przy tym cicho. Oglądałam, wspominając pierwszy wspólny wieczór na polanie, wypad do teatru. Uśmiechnęłam się do siebie, mimo zepsutego humoru. Ta wizyta u psycholożki była pierwszą, ale i ostatnią. Obiecałam sobie, dziewczynom, Kastielowi, że więcej się nie potnę, że nie poddam się, nie wymięknę. Już raz popełniłam ogromny błąd, przez który straciłam najbliższą mi osobę, nie chcę przeżywać tego kolejny raz.
Titi: Nicola? To ty?
Zorientowałam się, że jest na górze. No tak, zapomniałam o cioci…
Nic: Taaa, ja. – mruknęłam
Titi: Poczekaj, już do ciebie schodzę!
Usłyszałam, że zbiega po schodach, by zaraz zmaterializować się przed moimi oczami.
Titi: Posłuchaj…
Nic: Dobra, w porządku. Wybaczam, nie musisz nic mówić. Nie chcę znowu się zagłębiać w tą sprawę. Już i tak psycholożka wystarczająco mnie zdołowała.
Titi: Och, Nic… - szepnęła, podchodząc i przytulając mnie – Dziękuję. I przepraszam, nie wiem, co mnie napadło.
Nic: Titi, tak bardzo chcę, żeby było tak zawsze… Chciałabym móc na ciebie liczyć i nie kłócić się, jesteś dla mnie jak matka… - powiedziałam cicho w jej ramię
Titi: Nie mogłam patrzeć, co oni z tobą wyprawiali. Zawsze traktowałam cię jak córkę i czuję się twoją mamą, kocham cię.
Stałyśmy tak jeszcze moment. Czułam się szczęśliwa i byłam niemal pewna, że ona także. Sądziłam, że ta rozmowa będzie straszniejsza, krzyki, obelgi, wyrzuty. Nic z tego się nie sprawdziło i chyba tylko dzięki temu, że ominęłam cały temat.
Titi: Tak strasznie mi przykro… Nie chciałam tego powiedzieć…
Nic: Co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, o czym my tu gadamy? Lepiej powiedz, co mi na kolację zrobiłaś?
Oderwałyśmy się od siebie, śmiejąc. Kobieta poszła do kuchni, dlatego uznałam, że ma zamiar zrobić jedzenie.
Weszłam na górę i rozpakowałam torbę. Wyjęłam książki i przejrzałam zadane na jutro prace domowe. Nie było tego dużo, ale i tak rozwiązywanie zadań zajmie mi ponad godzinę.
Chciałam zabrać się za biologię, ale nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Wyjęłam komórkę z kieszeni, spoglądając na godzinę, czyli 16:26. Wracając, na ekranie widniało: „Rozalia dzwoni”. Nie czekając długo, odebrałam.
Nic: No hej. Co chci…
Roz: Ubieraj się i wychodź z domu, natychmiast.
Nic: Co?
Roz: Nie gadaj tyle, tylko wyłaź. Dochodzę do ciebie, będę za trzy minuty, ale musimy się spieszyć. Czekaj na mnie pod bramką. A teraz zakładaj buty i to migiem!
Nim zdążyłam zapytać, co się stało, połączenie zostało zakończone. Odchyliłam telefon od ucha, parząc głupio na niego. Nie rozumiałam z jej słów niczego. Dlaczego miałam wyjść?
Postanowiłam nie narażać się Rozalii i wyjść, nawet jeśli to nic ważnego. Wyczułam, że jest zdenerwowana, ale uważałam, że to jakaś błahostka – białowłosa z natury była nerwowa. Jednak zgodnie z tym, co nakazała, zeszłam na dół. Ubierając się, krzyknęłam do ciotki:
Nic: Titi! Muszę na chwilę wyjść, zaraz wracam!
Titi: Dobrze. Tylko szybko, bo pyzy zaraz się ugotują!
Nic: Pyzy? Tak szybko zrobiłaś?
Titi: No, nie zrobiłam. Raczej kupiłam zamrożone i odgrzewam. – zaśmiała się
Nic: Okej. Na razie!
Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Zauważyłam zmierzającą ku mnie szybkim krokiem Rozalię. Zdenerwowaną, rozdrażnioną – to było widać z daleka. Podeszłam do bramki, a gdy ta stanęła przede mną, zaczęłam:
Nic: O co chodzi?
Nic nie mówiąc, podniosła do góry rękę. Dopiero teraz zorientowałam się, że coś w niej trzyma. Kiedy ujrzałam to, co mi pokazuje… Zagotowało się we mnie. Poczułam nieopisywalnie wielką złość, gniew, wzburzenie i furię. Wiedziałam, że jeśli ta jebana blondyna wpadnie w moje ręce, nie będzie z nią dobrze i nie przeżyje więcej, niż minuty.

_____________________________________________________________________
Starałam się, żeby nie było błędów, nie jestem pewna, czy nic nie przegapiłam.
Pod liczbą wyświetleń dodałam "Postęp w pisaniu rozdziału". Od teraz na bieżąco będę aktualizować tę informację, żebyście wiedziały, co i jak z nextami. Chyba dobry pomysł, nie? 
+ Zrobiłam ankietę. Mam nadzieję, że spojrzycie i oddacie głos. Chcę być pewna w tej kwestii.

I ostatnie: KONKURS!
Co Rozalia przyniosła Nicoli? Jeśli ktoś ma pomysły, można wymieniać po kilka propozycji. Jeżeli któraś z osób odgadnie, dostanie prezencik w następnym rozdziale oraz dedykację w części 33. To trochę trudne do wytypowania, ale może akurat się uda? 

środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział XXX

Na wstępie: zmieniłam zdjęcie Cathriny - dziewczyny, z którą Nicola widziała Lyśka. 
Zapraszam! :)

Uniosłam leniwie powieki. W oko wpadły mi wskazówki zegara wiszącego naprzeciw łóżka – 6:04. Przeciągnęłam się mocno, podrapałam po głowie i po tym uznałam, że mogę wstać. Spuściłam nogi na podłogę, przypominając coś sobie. Zerwałam się jaki oparzona i z niepokojem rozejrzałam się pomieszczeniu, chwytając za leżącą na komodzie obok – lokówkę, czyli narzędzie ewentualnej obrony. Do głowy naszły mi wspomnienia poprzedniego wieczoru, gdy… ktoś był w salonie. Z ulgą uznałam, że w pokoju jestem tylko ja i bynajmniej nikt nie będzie chciał spowodować uszczerbku na moim zdrowiu. Odłożyłam więc urządzenie, po czym cichu podeszłam do drzwi, delikatnie naciskając klamkę. Wyjrzałam na korytarz, ale tam też pusto. Odetchnęłam. Ale chwila, jest jeszcze dół. Może tam jest ten ktoś? Na tę myśl przeszły mnie ciary. Opanowałam się jednak i postanowiłam dokładnie sprawdzić dom przed jakimikolwiek czynnościami.
Zamykając drzwi, usłyszałam jakieś ciche, zagłuszone kroki dochodzące z parteru. Cofnęłam się, serce podeszło mi do gardła. Co tu dużo mówić, bałam się. Jednakże musiałam to zbadać. Na wiszącej szafce stał wazon ze sztucznymi kwitami. Wspięłam się na palce, dzięki czemu opuszkami zdołałam dotknąć naczynia. Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując przysunąć go ku brzegu. Udało się, przez co za moment trzymałam w dłoniach wazon w abstrakcyjne wzory. Przeprowadziłam krótką, wewnętrzną walkę z samą sobą, czy na pewno schodzić. Odpowiedzią było pierwsze posunięcie się do przodu. Kolejne dwa kroki i stałam na krańcu schodów. Przełknęłam głośno ślinę, ale zeszłam z pierwszego stopnia. I kolejnego, i następnego. Znajdowałam się na dole, a dźwięk dochodził zza ściany, jakby z kuchni. Ale co to? Kroki stają się głośniejsze, jakby ktoś się do mnie zbliżał…
Nogi miałam jak z waty, lecz na szczęście zrobiło się cicho. Czyżby wyszedł? Wypuściłam cicho powietrze z płuc, mam spokój. Wychyliłam głowę zza ściany z myślą, że nikogo nie ma. Myliłam się. Metr przede mną…
Nic/…: Aaaaaaaa!!! – wydarłam się przerażona, tak jak i druga osoba
Złapałam się za serce, leżąc na ziemi po tym, jak przewróciłam się ze strachu, a mój „gość” opierał się o ścianę, dysząc ciężko. Ej, momencik… Przecież to żaden obcy, tylko…
Titi: Boże, Nicola! Czemu mnie tak straszysz?! – rozpoczęła wyrzuty ciocia

Podniosłam na nią roztargniony wzrok, bo zupełnie mnie oszołomiła. Zaraz jednak powoli wstałam, przykładając rękę do czoła.
Nic: Ja cię wystraszyłam? To ty niemal doprowadziłaś mnie do zawału!
Titi: Gdybyś się tak nie skradała, to nic by się nie stało. Nie mogłaś jak normalny człowiek zejść i się przywitać? Wyszłaś zza ściany jak jakiś ninja, miałam prawo się zdenerwować i przestraszyć. – fuknęła, zawracając się z powrotem, by kończyć przygotowanie śniadania
Westchnęłam tylko i pokręciłam głową. I wszystko poszło na mnie, eh… Podreptałam za nią, czując w powietrzu zapach czegoś pysznego, smakowitego, ale nie byłam do końca pewna, co to było. Zajrzałam cioci przez ramię, zachęcona piękną wonią. Moim oczom ukazał się smażony czekoladowy naleśnik.
Nic: Naprawdę? – zapytałam, niedowierzając
Kobieta zaśmiała się, po czym podrzuciła placek do góry, tak, że przewrócił się na drugą stronę, po czym odstawiła patelnię na płytkę.
Titi: Przecież wiem, jak je uwielbiasz. Pamiętasz, jak kiedyś ci je robiłam, kiedy do mnie przychodziłaś? – uśmiechnęła się, na co odpowiedziałam jej szerokim wyszczerzem
Nic: Ale poprawiłaś mi humor, jak ja dawno nie jadłam tych pyszności! – przytuliłam ją, ale zganiła mnie, grożąc łopatką
Titi: Nie przymilaj się, tylko weź się za robienie musu, bo się nie wyrobiłam. No już, raz, dwa! – poleciła
Posłusznie wyjęłam zamrożoną paczkę malin, mały rondelek i resztę potrzebnych składników i naczyń. Stanęłam obok Titi i razem robiłyśmy posiłek, rozmawiając o starych czasach.
Wtedy, gdy moi rodzice wyganiali mnie z domu, przychodziłam do wcześniejszego domu cioci, a ona zawsze na pocieszenie smażyła naleśniki, zaganiając mnie do pomocy. Wiedziałam, jak bardzo to uwielbiam, bo mogłam wtedy nie tylko delektować się tymi słodkościami, ale także spędzić z nią trochę czasu. Bez wątpienia, wręcz kochałam to zajęcie, bo wtedy odrywałam się od przykrej rzeczywistości, o tym, że ojciec i matka traktują mnie jak śmiecia, wyzywają, biją, traktują, jak zwierzę.
W sumie, teraz było podobnie. Poczułam się fantastycznie, dzięki temu zapomniałam o troskach. O wyjeździe Lysandra, o tym, że mnie zostawił i nie wróci już nigdy, o włamaniu… Uwolniłam się choć na moment od problemów. Stałam tam i przeobraziłam się w małą, zagubioną dziewczynkę, która tak bardzo chciała być kochana.
Zamknęłam oczy, mieszając powoli zawartość garnuszka. Uśmiechnęłam się do siebie, a ciocia najwyraźniej zauważyła mój doskonały nastrój.
Titi: Widzę, że jednak dobrze zrobiłam, decydując się na taki ruch, mam rację? – spojrzała na mnie, ja także przeniosłam na nią wzrok
Nic: O tak, Titi, o tak… Dzięki. – uśmiechnęłam się blado, wiedziała, o co mi chodzi
Titi: Przestań się zadręczać, wszystko się ułoży, zobaczysz. Musisz po prostu nauczyć się cierpliwości, a niedługo unormuje się cała ta sytuacja, uwierz mi, wiem co mówię. – dotknęła mojego ramienia
Nic: Przepraszam, że ciągle tak się zachowuję, ale nie mogę znieść, że gdzieś wyjechał… - jęknęłam, bliska płaczu
Titi: Nic… - urwała, bo nie dałam jej skończyć
Nic: Nie, wybacz, że znowu się rozklejam. Koniec z tym, muszę się trzymać i być twardą. – podniosłam głowę, ocierając lekko wilgotne oczy; Widziałam, że chce zacząć pocieszać, dlatego zmieniłam temat. – Hej, zdejmuj go, bo się spali! Nie chcę jeść sfajczonych naleśników, wiesz?
Pokręciła głową z rozbawieniem, ale nic nie powiedziała, tylko posłuchała się mojej rady, zdjęła placek z patelni i rozprowadziła ciasto na kolejny.

***
Jadłam już czwartego, nie mogąc się powstrzymać. Ciocia tylko uśmiechała się nieznacznie, patrząc, jak delektuję się tymi pysznościami.
Titi: Już za dwadzieścia siódma, powinnam się ubierać i wychodzić. – zagadała
Nic: Yhm, ja też zaraz będę się szykować. Ej, jaki dzisiaj dzień? – zmarszczyłam brwi’ Przez ten szpital zupełnie straciłam rachubę czasu.
Titi: Wtorek. – odparła, wstając
Kiedy wstawiała naczynie do zlewu, naszła mnie jedna myśl.
Nic: Możesz mi powiedzieć… naprawdę byłaś u Shona? – zapytałam, nie patrząc na nią
Kątem oka zauważyłam, że uśmiecha się z błogością.
Titi: O tak… - odpowiedziała rozmarzonym wzrokiem
Nic: Titi, proszę, przestań się z nim spotykać. – na te słowa, popatrzyła na mnie gniewnie – On chce cię wykorzystać, dla niego jesteś zwykłą zabawką, nie bierze waszego związku na poważnie. – tłumaczyłam
Nie mogłam znieść, że ten debil tak bardzo ją krzywdzi, bo to pewne. Żal mi się zrobiło cioci, nie mogłam dłużej patrzeć na to, jak coraz bardziej się zakochuje, bo wiedziałam, że prędzej, czy później się rozczaruje. Wolałam, by dowiedziała się prawdy teraz, nim jest jeszcze szansa, że nie załamie się zupełnie, bo później nie ma nawet o czym mówić.
Tylko czy przyznać się, że się całowaliśmy? Że chciał ją zdradzić ze… ze mną?
Titi: A skąd ty to możesz wiedzieć? Shon mnie kocha, nie rozumiesz? A może jesteś zazdrosna, że mam tak świetnego faceta, a od ciebie wszyscy uciekają, co?! – wydarła się, rzuciła talerz na ziemię, o którą się rozbił, a potem wbiegła na górę
Siedziałam na krześle ze wzrokiem wbitym w miejsce, gdzie stała. Jak mogła powiedzieć coś tak podłego? Nawet w szale powinna się opanować i nie mówić takich rzeczy. Jej zdaniem wszyscy chłopacy ode mnie uciekają, bo nikt mnie nie chce? Teraz zrozumiałam. Edd – to on odszedł ode mnie, Kastiel – powiedział, że nie chce ze mną być, Lysander – on wręcz uciekł… Wcale nie chciał dać mi spokoju i wolności, napisał tak, żeby mnie nie załamać, tak ma w zwyczaju… Czyli, że on także nie mógł wytrzymać…
Zacisnęłam mocno usta w potężnym żalu, by po chwili rozbeczeć się, jak niemowlę. Jednak to prawda…
Zerwałam się na równe nogi, pomknęłam do pokoju, narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę i getry, nierozczesane włosy związałam byle jak i nic więcej nie robiąc, zbiegłam z powrotem. Nałożyłam jakieś trampki, stojące z brzegu, narzuciłam bluzę i wyszłam, zanosząc się płaczem. Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów, wołanie, bym się zatrzymała. Titi. Zignorowałam ją i zaczęłam biec. Łzy przesłaniały mi drogę, dlatego potrąciłam kilka osób. Nie zważając na to, nadal prułam do przodu najszybciej, jak tylko mogłam. Nie wiedziałam, gdzie zmierzam, gdzie jestem, wcale mnie to nie obchodziło. Z każdą kolejną minutą zwalniałam ze zmęczenia, przebiegłam może z trzy kilometry, wywróciłam chyba ze sto razy. Kolejne pięć minut i stanęłam, dysząc ciężko. Przetarłam oczy, co nic nie dało, bo zaraz znowu były pełne łez. Przez ten moment zdążyłam skojarzyć, że jestem na jakiejś łące, czyli najprawdopodobniej na krańcach miasta. Wokół było pusto, dało się słyszeć spokojny szelest liści, cichy szum łagodnego wiatru, dosłowne lekarstwo na moje nerwy. Klapnęłam na zimną ziemię, skuliłam się i zaczęłam ryczeć. I tak nikt mnie nie usłyszy, nie zobaczy. Poza tym, w dupie to mam. Wszystko…

***
Mniej więcej godzinę później nieco się uspokoiłam. Siedziałam teraz, wpatrując się w oddalony las z pustką w oczach. Wszystkie uczucia wypłynęły ze mnie razem z łzami. Czułam się opuszczona, zraniona. Przecież Titi wiedziała, jak bardzo cierpię, dlaczego to wykrzyczała? Była zdenerwowana, ale… czemu…?
Kiedy uznałam, że powinnam wracać, otarłam mokre policzki pięściami. Podniosłam się ostrożnie, zważając na zasiedziane kolana, które bolały, jak cholera. Chcąc sprawdzić, która godzina, włożyłam dłoń do kieszeni. Pusto. Kurde, no! Nie wzięłam telefonu, świetnie. Kompletna idiotka…
Podniosłam błagalnie oczy ku niebu, po czym wściekłam się, że zachciało mi się tak daleko biec. Nie wiedziałam, gdzie jestem, a do tego nie mogłam się spytać kogokolwiek, bo w okolicy nie widziałam żywej duszy. Wiedziałam, że jestem zdana tylko na siebie, dlatego postanowiłam iść w stronę, skąd wcześniej wybiegłam.
I tak po piętnastu minutach niespokojnego marszu dojrzałam za górką ulicę. Odetchnęłam, kierując się tam. Na szczęście, okazała się to być droga do miasta. Czyli, że jestem uratowana. Wystarczy iść przed siebie, do wieczora zajdę do domu.

***
Już prawie pół godziny bezustannego chodu, więc nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę położyć się w przydrożnym rowie i zasnąć, jakkolwiek to brzmi. Wychodząc z zakrętu udało mi się zobaczyć mieszkanie, oznakę tego, że nareszcie jestem. Po kilku kolejnych krokach doszłam do wniosku, że to dom Leo. I Lysandra… Znów przypomniały mi się słowa cioci, że nie potrafię zatrzymać przy sobie faceta. Przynajmniej nie idę z chłopakiem do łóżka, by mnie nie zostawił, nie to, co ona. Bzyka się z tym podrywaczem i myśli, że ją kocha, naiwna. Ale co mnie to obchodzi? Po tym, co wygarnęła, życzę jej wszystkiego, co najgorsze. Tak, nienawidzę jej, ohydna krowa. Przerobi ją na dziwkę i będzie miała, gdy potem rzuci dla innej. Jeśli tak bardzo chce, niech sobie żyje marzeniami, a później popłacze, popłacze, i przestanie. Proste? Proste.
Przechodząc obok bramy, zaciekawiła mnie jedna rzecz. Na podwórku Leo chodziła ta dziewczyna, z którą wcześniej widziałam… Lysa. Nie zabrał swojej nowej laski, dla której mnie zostawił, ze sobą? Nią też się bawił? Serio? Skończony dupek!
Ale ona wcale nie wyglądała na smutną, czy nieszczęśliwą, przeciwnie – uśmiechała się. Zagadać?
Nic: Czyżby ciebie też porzucił? – zapytałam głośno – Jaka szkoda… - dodałam ironicznie
Blondynka odwróciła głowę w moją stronę, obserwując dokładnie.
…: Słucham? – zmarszczyła lekko brwi
Właściwie to się nie dziwię, że wolał tą laskę, niż mnie. Wyglądała bardzo ładnie, jej włosy powiewały na wietrze, a zdezorientowana teraz twarz prezentowała się pięknie. Szczupła, wysoka, urodziwa dziewczyna – to z pewnością był ideał Lysa, a ja po prostu łudziłam się i głupio wierzyłam, że mnie kocha.
Podeszła do bramy, przypatrując się mojej osobie.
Nic: Myślałam, że wziął cię ze sobą. Pewnie się przeliczyłaś, mam rację? Uważałaś, że traktuje cię poważnie, tak? Jakie rozczarowanie. – powiedziałam wrogo
…: O co ci chodzi? Kim w ogóle jesteś? – irytowała się
Nic: Dziewczyną, której zniszczyłaś życie! Miałaś niezły ubaw, gdy dowiedziałaś się, że zerwaliśmy, prawda? Dobrze się bawiłaś, szmato?! – wrzasnęłam
…: Proszę się uspokoić, i to natychmiast! – nakazała – Chyba mnie z kimś pomyliłaś. – rzekła spokojnie
Nic: Jak mogłabym nie rozpoznać takiej suki, która mi Lysa odbiła, co?! – próbowałam przez ogrodzenie pociągnąć ją za włosy, ale odskoczyła
…: Ja nie znam żadnego Ly… Chwila, chodzi o Lysandra? Jakie odbiła? Kogo?
Nic: Mam ochotę wydłubać ci oczy, wiesz? Takie jak ty, powinny być skazywane na śmierć. Co ja ci zrobiłam? – jęknęłam, nagle zmieniając nastawienie z nienawistnego na żałosny
…: O czym ty do ciasnej gadasz?
Nic: Ty udajesz idiotkę, czy naprawdę nią jesteś?
…: Nie wiem kim jesteś, czego chcesz, ale jeszcze raz mnie obrazisz, to wzywam policję. – warknęła
Nastała cisza. Wpatrywałyśmy się w siebie, nie mówiąc absolutnie nic. Czułam do niej wstręt, obrzydzenie, wszystko, co najgorsze. Zabrała mi go. Bez skrupułów odbiła i teraz jeszcze mieszka tu, u nich.
…: Może zróbmy tak, że wejdziesz do środka i spokojnie mi wyjaśnisz o co chodzi, bo czuję, że to poważna sprawa. – rzekła niespodziewanie, na co po krótkim wahaniu skinęłam – Ale, - zagroziła palcem – jedna próba uderzenia mnie, a się nie pozbierasz, jasne?
Otworzyła zamkniętą dotąd bramkę. Bez namysłu zrobiłam krok naprzód, po czym skierowałam się za dziewczyną, prowadzącą mnie do środka. Na moje oko, była starsza ode mnie, jak i od Lysa. Że też wybrał sobie taką staruchę… W pewnym momencie naszła mnie nieodparta ochota, by się na nią rzucić. Pobić, szarpać i zemścić się za białowłosego. Nie było łatwo, lecz udało się opanować tę chęć. Jeszcze tego brakowało, bym do poprawczaka poszła.
…: Może mi powiesz przynajmniej, jak się nazywasz i wytłumaczysz, o co chodzi, dobra? – zatrzymała się w salonie
Nic: A co tu do opowiadania? Uwiodłaś mojego chłopaka, to ty wszystko uknułaś, tak? – zaatakowałam ją
…: Chwila! O jakim chłopaku mówisz? O Lysandrze?
Nic: A o kim innym? Całowałaś się z nim na moich oczach, a potem jeszcze jakieś obiadki mu gotowałaś! Co, przeleciał się i zostawił, tak? – uśmiechnęłam się smutno, złośliwie i litościwie zarazem
Blondi podeszła do mnie, chwyciła za ramiona i potrząsnęła nimi.
…: Dziewczyno! Lysander to mój kuzyn! Rozumiesz? Kuzyn! – wrzasnęła – Nie miałam gdzie mieszkać, pozwolili mi przenocować kilkanaście nocy, w końcu jesteśmy rodziną. Chyba coś ci się przywidziało, bo nigdy się nie całowaliśmy. Nie wiem, skąd wiesz o obiadach, ale przecież musiałam im się jakoś odwdzięczyć za noclegi. Gotowałam, sprzątałam, po prostu pomagałam w domu. – wypowiedziała na jednym tchu
Co wtedy czułam? Zatkało mnie. Byli kuzynami? Lysander wcale mnie nie zdradził, tylko ja wszystko źle zrozumiałam? Dlaczego Rozalia nie powiedziała mi o tym, że przyjeżdża do nich ktoś z rodziny?! Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej…
Nic: J-jak to? – zesztywniałam, spięłam się i karciłam za swą głupotę
Puściła mnie, podchodząc do okna i wpatrując się w obraz za nim.
…: Mam na imię Cathrina. Rodzice kilka tygodni temu wyrzucili mnie z domu za pewne przekręty, ale nie o tym teraz. Wynajęłam mieszkanie, wyciągnęłam pieniądze od kumpeli, ale okazało się, że lokatorzy wyprowadzą się dopiero za jakiś czas, a do tej pory musiałam się u kogoś zatrzymać. Padło na Leo i Lysandra. Bez wahania mnie przyjęli, dlatego tu jestem. – powiedziała, odwracając się do mnie
Nic: A-ale… nie byliście razem? – jęknęłam
Cat: No coś ty! Mówię, że jesteśmy kuzynami. Nigdy w życiu nie mogłabym zrobić czegoś takiego. – skrzywiła się, ale zaraz kontynuowała – A ty? Domyślam się, że jesteś tą przewspaniałą Nicolą?
Zerknęłam na nią zdziwiona.
Nic: Skąd wiesz?
Zaśmiała się.
Cat: Lysander mi o tobie dużo opowiadał, oczywiście przed przyjazdem. Rozmawialiśmy przez Skype’a, zebrało nam się na zwierzenia i dowiedziałam się sporo o tobie. – uśmiechnęła się – Mówił, że jesteś cudowna, piękna, śliczna i bardzo, bardzo cię kocha… - spuściła wzrok
Nic: A przez swoją głupotę już go nie zobaczę… - mruknęłam smutno
Nie dała mi po tych słowach spokoju i kazała wyjaśnić, o czym mówię. Byłam zmuszona znowu zagłębiać się w tej historii. Że zamiast porozmawiać, wolałam się pociąć. A on przez to wyjechał…

***
Po godzinie spędzonej u Kate, wróciłam do domu. Czułam się przybita. Po raz kolejny, nawiasem mówiąc. Titi jeszcze nie wróciła, na moje szczęście, bo w gruncie rzeczy była dopiero 13:59. Jeszcze ponad dwie godziny spokoju, a potem konfrontacja z tą, która mnie dobiła. I tak wystarczająco mnie zasmuciła pogawędka z Cathriną, z której dowiedziałam się, że to ja coś sobie ubzdurałam i uroiłam i to dlatego sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej. Obwiniałam jego, a tak naprawdę Lys wcale mnie nie zdradził, mało tego, powiedział nawet, że kocha…
Załamana, poszłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Zakryłam twarz, próbując ułożyć myśli. Po pewnym czasie zrobiłam się mocno senna i nie wiem kiedy - zasnęłam.

***
Zerwałam się na równe nogi, słysząc głośny dźwięk. Wystraszyłam się, ale okazało się, że to tylko dzwonek do drzwi. Ja to mam szczęście, zawsze coś lub ktoś musi mnie zbudzić…
Przeciągnęłam się mocno, a potem podreptałam do korytarza. Ułożyłam jeszcze tylko jako tako włosy, bo pewnie wyglądałam jak wiedźma, po czym otworzyłam. Przede mną stał jakiś facet ubrany w jakieś dziwne ciuchy, trzymający w rękach ogromny kosz kwiatów, z całą pewnością były to maki.
...: Dzień dobry, czy mieszka tu, - spojrzał na kartkę, którą miał w dłoni – Nicola Stivens? – popatrzył na mnie
Nic: Tak, to ja. O co chodzi? – zapytałam
Nie wierzyłam – to dla mnie?
…: Jestem posłańcem kwiatowym i jak widzę ma pani wspaniałego adoratora, nie codziennie noszę takie prezenty. Pani przesyłka. – uśmiechnął się, stawiając przesyłkę przy progu
Nic: Jest pan pewny, że się nie pomylił? – drążyłam, ale pokręcił głową
Pos: Właściwie się nie dziwię. Tak piękna kobieta powinna być obsypywana niespodziankami przez swojego mężczyznę. – rzekł wesoło, a ja wbiłam w niego najgroźniejszy wzrok, na jaki było mnie stać
Nic: To wszystko? – zapytałam, chwytając uchwyt kosza i wstawiając go do środka i powoli zamykając drzwi – Żegnam. – warknęłam
Pos: Chwileczkę, chwileczkę! – oparł dłoń o mebel – Jeszcze pokwitowanie proszę. – polecił, wystawiając jakąś kartkę
Nic: Masz pan, - syknęłam, podpisując się – i się wypchaj. – trzasnęłam mu przed samym nosem, lecz po chwili coś sobie przypomniałam i z impetem otworzyłam, pytając jeszcze posłańca – Ej! Kto to wysłał?
Pos: Nadawca chciał być anonimowy, dlatego nie mogę nic wyjawić. Na razie! I lepiej weź coś na uspokojenie, laska! – wyszczerzył się
Nic: Wal się! – wrzasnęłam, znikając we wnętrzu mieszkania
Zabrałam kwiaty, zanosząc je do kuchni i stawiając na stole. Usiadłam na krzesło, zastanawiając się, od kogo są. Jeśli na początku nikogo nawet nie podejrzewałam, za chwilę przyszło mi na myśl, że to od Lysandra. Dodatkowo przekonał mnie liścik przyczepiony do maków, który zobaczyłam dopiero za jakiś czas.
Przepraszam…” – brzmiał tekst na karteczce.
Może nadal czuł się winny, ale bał się przyjechać i wrócić? Pewnie myślał, że go nienawidzę, tak jak wcześniej ja o nim. Jestem przekonana, to musi być od Lysa.
Ale czy na pewno?

_____________________________________________________________________

Wreszcie jest :D Wydaje mi się, że jak na taką przerwę nie wyszedł źle, ale same to ocenicie. No nic, next w połowie gotowy, ale w tym tygodniu szanse są nikłe, że skończę. 
Dobra, kończę. Dziękuję, że tyle na czekałyście na ten rozdział! <3