Zaraz naszła mnie kolejna fala obaw i niepewności, ponieważ sytuacja, jaka miała miejsce, nie była normalna. Pewien typ bezkarnie wchodzi i wychodzi stąd, kiedy tylko chce. Zostawia kartki, wiadomości. Zwyczajnie nęka. Podejrzewam, że to podchodzi już od stalking, a to przecież podlega karze. Tylko czy ja mam siły i nerwy, żeby po raz kolejny składać zeznania? Skoro dzisiaj gościu zamierza przyjść, to… Moment! Przecież Titi będzie w domu! Wcale nie zostanę sama, skazana na konfrontację z nim. Najwyżej wtedy zadzwonimy na policję, damy im konkretnego winnego, będę bezpieczna. Tak, to chyba najlepszy pomysł. Ryzykowny, ale opłacalny. Po szkole wejdę do domu przez garaż, zaskoczę go z, przypuśćmy, siekierą w ręku, którą zabiorę stamtąd. Zresztą, Titi powinna być już w domu, więc złapie go na gorącym uczynku.
Po przemyśleniu całej sprawy, uznałam, że tak zrobię. Nieważne, że ten pomysł jest szalony, że się narażę. Taka już jestem. Poza tym, kolejne godziny na komendzie i odpowiadanie na te same pytania niezbyt mi odpowiadają.
Wyszłam do szkoły, a po otwarciu drzwi zaskoczył mnie widok. Nie wiem, jak to mogło się stać, lecz ja po prostu nie zwróciłam uwagi na krajobraz i zmieniające się pory roku.
Gdzieniegdzie leżały już cienkie warstwy białego puchu, a drobne płatki śniegu spadały gęsto, niemal zasłaniając obraz. Zadrżałam pod wpływem zimnego, ostrego wiatru, który wydawał mi się bardzo nieprzyjemny. W ogóle nie lubiłam zimy, szczególnie przez grasujące wtedy wirusy powodujące choroby, głównie przeziębienia. Nie cierpiałam, gdy ból głowy dosłownie zwalał z nóg, temperatura nieubłagalnie rosła, a katar sprawiał, że bez pudełka chusteczek ani rusz. Zazwyczaj, gdy mi się to zdarzało, zamiast wyjść ze znajomymi, czy chociażby pisania z nimi przez Internet, leżałam w łóżku, jęcząc. Babcia kazała mi wtenczas pić okropny syrop z cebuli, gotowała rosół, którego osobiście nie znosiłam, a rano podawała mleko z miodem – a miodu wprost nienawidziłam. Skrzywiłam się na tę myśl, ponieważ wiedziałam, że ten najgorszy okres w roku właśnie się zaczyna. Dobrze, że wytachałam z szafy zimową kurtkę i czarne kozaki, inaczej od razu by mnie rozłożyło. Mam dość słabą odporność, dlatego dziwię się, że przez wcześniejsze chłodne dni nic nie złapałam.
Szłam powoli do szkoły, nie paląc się zbyt mocno do kolejnego poranka nauki. Martwiłam się także całą tą sprawą z nieznajomym. Kurna, przecież włamywacz to to nie był, żadnych śladów od łomu, czy czegokolwiek innego nie zauważyłam. Złodziej też nie, ponieważ z tego, co zdołałam ogarnąć, mój laptop, telewizor, czy telefon nie zniknęły. Poza tym, wątpię w to, że ktoś, kto chce okraść czyjś dom, przygotowuje śniadanie, a dodatkowo ogląda potencjalne ofiary podczas snu, nie krzywdząc ich. Co jak co, ale gdyby naprawdę tak było, ten mężczyzna miałby nierówno pod sufitem. Skąd pewność, że to facet? W tych liścikach wszystkie czasowniki były napisane w rodzaju męskim, dlatego nie może być inaczej. Eh… Muszę się trzymać i dać radę, choćbym nie wiem jak się bała. A, i oczywiście trzymać buzię na kłódkę, bowiem nikt, powtarzam nikt, nie może się dowiedzieć. Nawet Rozalii się nie wygadam, tylko muszę być bardzo, bardzo czujna, gdyż ta domyśli się, że coś jest nie w porządku.
Po wejściu na teren szkolny natychmiast udałam się do szatni. Zdjęłam kurtkę, zmieniłam buty i szybkim krokiem wróciłam na korytarz. Pierwszą mieliśmy fizykę, dlatego pomaszerowałam prosto pod salę 10. Nie przyszło jeszcze wiele osób, a to pewnie dlatego, że do rozpoczęcia lekcji było grubo ponad dwa kwadranse. Nigdzie nie widząc Amber ani jej koleżanek, chwilowo zrezygnowałam z zaplanowanej z nią rozmowy. A raczej kłótni, gdyż czuję, że to nie będzie zwykła, uprzejma i spokojna wymiana zdań.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy podbiegła do mnie rudowłosa.
Ir: Nicola! Chodź, szybko! – chwyciła za mój łokieć i pociągnęła za sobą; Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć.
Nic: Iris, gdzie ty mnie wleczesz?
Ta zatrzymała się nagle, a ja niemal straciłam równowagę.
Ir: Nie wiem, o co poszło, ale Rozalia mocno pokłóciła się z Amber. Zaczęły się szarpać. Kiedy z Kim i Violką biegłyśmy, żeby je rozdzielić, na salę gimnastyczną weszła pani dyrektor.
Nic: Słucham? Jezusie, czy Rozalia dobrze się czuje? Po co jej to było? – zapytałam zdenerwowana, ruszając w stronę zajścia
Gdy weszłam na salę, moim oczom ukazał się niewielki tłumek uczniów. W środku stały trzy osoby – dyrektorka, białowłosa i blondynka. Ostatnia miała wyraźnie podartą koszulkę na przedramieniu, co mogło świadczyć o tym, że moja przyjaciółka ją szarpała. Poza tym nie było widać ewidentnych śladów przepychanek, obie wyglądały normalnie, bez siniaków, zadrapań, rozcięć czy ran. Stały naprzeciw siebie, wrogo nastawione, jakby zupełnie ignorowały obecność dorosłego.
Dyr: Co w was wstąpiło?! Bójki na terenie szkolnym są surowo zabronione!
Amb: Ale to nie ja zaczęłam, wszyscy mogą potwierdzić, że normalnie rozmawiałam z Li, a ta tutaj podeszła i mnie popchnęła.
Dyr: Rozalio, czy to prawda? – zapytała kobieta, marszcząc brwi; Widać było, że się denerwuje, szczególnie, że żadna z dziewczyn wcześniej się nie biła.
Roz: Och, niech już pani da mi jakąś karę, bo widzę, że tej blondynie wszyscy wokół wierzą. I jak zwykle to wszyscy inni są winni, tylko nie ona. Gdyby wiedziała pani, co ta dziewczyna odwala, zmieniłaby o niej zdanie.
Amb: O czym ty mówisz? Proszę pani, przecież ja nic jej nie zrobiłam, ani teraz, ani wcześniej. – naprawdę wyglądało, jakby nie rozumiała, o czym mówi Roza, albo zwyczajnie doskonale potrafiła się maskować
Roz: Ty już dobrze wszystko rozumiesz, tylko udajesz kompletną idiotkę. Wiedz, że ja nie pozwolę tak traktować moich przyjaciół i będę stawać w ich obronie zawsze, gdy takie podłe żmije jak ty zechcą coś im zrobić. Lub ośmieszyć, jeśli wiesz, o czym mówię. – dalej atakowała białowłosa
Dyr: Jak wy się do siebie zwracacie? Dziewczyny, zapraszam do mojego gabinetu, trzeba wszystko wyjaśnić. Kara także was nie ominie.
Roz: Za chwilę, proszę dać mi jeszcze moment. – poprosiła dyrektorkę – Żałuję, że wtedy, kiedy dopiero tutaj przyjechałam, zaczęłam się z tobą spotykać i przyjaźnić. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kolegowałam się z taką fałszywą ździrą. W dodatku kłamliwą, złośliwą i nachalną. Dobrze, że wszystko wtedy rozwaliłaś, że nasza relacja się popsuła i już nigdy nie nazwę cię swoją kumpelą. Chyba powinnam jeszcze dodatkowo pogratulować Kastielowi rozumu, iż ci nie uległ i nie zamierza. Nie jesteś warta nawet odrobiny uwagi ze strony innych, bo i tak zawsze wszystko psujesz i niszczysz. – wysyczała Rozalia
Jeśli dobrze pamiętam, pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Nigdy nie była wobec drugiej osoby niemiła i sądzę, że w tym momencie zwyczajnie pękła. Wiem, że miała na myśli moją osobę i to, co Amber chciała zrobić, jeśli chodzi o przerobione ulotki. Broniła i wstawiła się za mną, mimo możliwych problemów. I nawet, kiedy przyszła pani dyrektor, nie zaprzestała i powiedziała to, co powiedziała. Myślę, że w sumie to sama już od dawna chciała wyrzucić to wszystko, co ją męczyło i nareszcie jej się udało. To prawda, że miała prawo mieć do drugiej żal za stare czasy, jak i za dzień wczorajszy. Jednak nie spodziewałam się, że narazi się dla naszej przyjaźni.
Poza tym, widok Amber, która nieporadnie próbowała powstrzymać napływające łzy, całej czerwonej z przejęcia, był niesamowicie piękny. Zaraz stał się jeszcze cudowniejszy, kiedy ta nie dała rady się opanować i wybuchła rozpaczliwym, histerycznym płaczem. I co zadziwiające – prawdziwym. Tak, ryczała z tego powodu, że w końcu któryś człowiek powiedział jej, co inni uważają o tego typu zachowaniu, knutych co rusz intrygach i coraz to nowych spiskach.
Dyr: Rozalio, proszę przestać. A teraz do gabinetu. Już! – pogoniła je
Zgodnie z poleceniem, ruszyły ku wyjściu, gdzie stałam ja. Kiedy obok mnie przechodziła przyjaciółka, zatrzymałam ją.
Nic: Roza, naprawdę nie trzeba było, narobiłaś sobie tylko problemów.
Roz: Nie. Miałam przynajmniej okazję, żeby ją oświecić. Wyszło trochę ostro, ale na to zasłużyła. – uśmiechnęła się do mnie szeroko – Co chcesz, najwyżej zostanę po lekcjach, albo…
Nic: Albo dostaniesz naganę. – dokończyłam
Roz: Jeśli jednak będę musiała siedzieć w tak zwanej kozie, to nie wypuszczę cię i dotrzymasz mi towarzystwa, zgoda?
Nic: Zgoda. – zaśmiałam się
***
Sześć lekcji i koniec… Dzisiaj właściwie osiągnęłam pełen sukces. Dlaczego? Jeden – nie dostałam żadnej uwagi, ani upomnienia za rozmowę. Dwa – brak jakichkolwiek jedynek, czy też dwój za kartkówki. Trzy – sprawdzian z biologii napisany na piątkę! Już dawno nie przeżyłam tylu przyjemności w szkole jednego dnia. Teraz już tylko trzy godziny z Rozą. Na szczęście dyrektorka nie wyciągnęła poważnych konsekwencji. Kazała zostać po zajęciach w sali, pod opieką któregoś z nauczycieli. Staromodna metoda i zupełnie nie na czasie, ale to i tak dobry obrót spraw. Rodzice białowłosej być może zostaną wezwani do szkoły, lecz jest szansa na to, że odpuści, ponieważ „to pierwszy taki incydent”, tak to ujęła pani dyrektor z tego, co się dowiedziałam od samej ukaranej. Co z Amber, nie mam pojęcia, mało mnie to obchodzi. Jutro wyjeżdża, dlatego rozdział z wiecznymi problemami mogę uznać za zamknięty. Poza tym, zostałam wyręczona w „pogawędce” z nią. Z tego, co wiem, od rana chodziła przybita, zmartwiona i załamana. Więc jednak ją zabolały słowa Rozalii. Ba, może do tej pory myślała, że białowłosa ciągle uważa ją za koleżankę, lub chociaż nie zapomniała o wcześniejszej przyjaźni. A tu takie rozczarowanie… Ma na co zasłużyła. Próbowała mnie zniszczyć, robiła to wszystko z chorej zazdrości o Kastiela. Nie mogła znieść, że nie potrafiła go zdobyć, a ja nawet się nie starałam, a złapałam z nim dobry kontakt. Cóż, może to odpłata za podłości, które robiła innym.Roz: Hej, ty mnie słuchasz czy nie? – wyrwała mnie z moich myśli
Nic: Nie, wybacz. Zamyśliłam się.
Roz: Eh, zauważyłam… Dobra, więc pytałam się, co się dzieje. Widzę, że chodzisz ostatnio jakaś podenerwowana, niespokojna. A wiesz, że ja zawsze zauważę, kiedy masz problemy, tak?
„Kurna, jak ona to robi?!” – krzyknęłam w myślach; Tego się właśnie obawiałam. Że dziewczyna odkryje prawdę.
Nic: Jakie problemy? Jest okej. – skłamałam, bo niby co innego miałam zrobić?
Roz: No chyba sobie ze mnie żartujesz. Uwierz, że potrafię ocenić, czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. A ty ewidentnie blefujesz, widzę to.
Nic: Matko, przecież nic się nie dzieje, tak? Tym razem intuicja cię zawodzi, bo bezsensownie się przejmujesz. Jestem zwyczajnie przybita wczorajszym dniem, to wszystko.
Roz: I myślisz, że ci uwierzę? Dobrze, odpuszczę, widzę, że nie masz ochoty gadać. Ale pamiętaj, że w razie czego jestem do twojej dyspozycji, w każdej sytuacji ci pomogę, pogadam, rozumiesz?
Nic: Tak, dziękuję. Jeśli rzeczywiście coś będzie na rzeczy, wiem, gdzie się zgłosić. – uśmiechnęłam się szeroko, oczywiście sztucznie; Tak jak postanowiłam, nie chcę paplać o tym, co się dzieje. Nie mam pojęcia, dlaczego. Po prostu uważam, że tak będzie lepiej.
Dziewczyna, słysząc moje słowa, pokręciła z pobłażaniem głową, uśmiechając litościwie. Zgromiłam ją wzrokiem i weszłam do sali, w której miał się odbyć „areszt”. Naszły mnie pytania, jak ona może wyłapać takie szczegóły? Skąd wie, że faktycznie nie jest najlepiej, że mam zagadkę do rozwikłania? Czyta mi w myślach, czy jak?
***
Mimo wszystko, kara wcale nie minęła strasznie, czy nieprzyjemnie. Przez ten czas rozmawiałyśmy z obecną w środku anglistką – panią Wolf. Dzięki temu czas minął naprawdę szybko i zanim się obejrzałam, nasz odsiadka upłynęła. Razem z Rozalią poszłam się przebrać, a po założeniu kurtek wyszłyśmy. Pożegnałyśmy się szybko, ponieważ dziewczyna spieszyła się na spotkanie z chłopakiem. Ta, z chłopakiem. Ja o tym mogę sobie tylko pomarzyć… Czy ja nie mogę wreszcie zapomnieć?! Ile jeszcze będę wspominać i marzyć?! Czy nie mogę żyć spokojnie bez niego?! W czym jestem gorsza od innych, którzy potrafią się zebrać po rozstaniu?! Kurde, no!
W pewnej chwili usłyszałam cichy odgłos syren, jakieś krzyki, gwar. Idąc dalej, uzmysłowiłam sobie, że dźwięki, szumy i rozmowy stają się coraz głośniejsze. Wtem ujrzałam za rogiem, na ruchliwej ulicy, spore zbiegowisko, radiowóz, wozy strażackie i dwie karetki. Nie było takiej możliwości, żebym nie podeszła. Może to ciekawość o tym zadecydowała, a może jakaś troska, współczucie.
Stojąc już tuż za grupą gapiów, zdołałam ujrzeć to, co sprawiło takie zamieszanie. O budynek apteki rozbił się samochód. Maska i przód auta całkowicie zmasakrowane, wręcz wgniecione w betonową ścianę. Silnik dymił mocno, dało się słyszeć syk dochodzący właśnie stamtąd. Strażacy biegali dookoła, próbując zabezpieczyć teren przed pożarem, część zajmowała się samochodem i pasażerem czy też pasażerami. Reszta ewakuowała pracowników z budynku, bowiem właśnie w tej chwili auto stanęło w płomieniach. Ludziom nakazano oddalić się, pod rzeczywistym zagrożeniem wybuchu. Myślałam, że to sen. Czułam się, jakbym odgrywała rolę w jakimś filmie sensacyjnym, zresztą dość kiepskim. Z odległości około dwustu metrów niewiele widziałam, jednak udało mi się dostrzec, że z pojazdu są wyciągane ofiary. Trzy ofiary. Ich twarze były pokryte ciemnym pyłem, nie widziałam twarzy, ale to, że ręce mieli połamane i wygięte – owszem. Z głowy jednego człowieka sączyła się krew, której po chwili zdecydowanie przybyło, jednak nie zdołałam ocenić, czy to kobieta, czy może mężczyzna. Strażacy przenieśli ich w miarę bezpieczne miejsce, wołając lekarzy. Ratownicy z noszami na rękach przejęli poszkodowanych. Cały ten czas czułam dziwny niepokój, którego ani jak nie potrafiłam wyjaśnić.
Pierwszemu pasażerowi badano puls. Mojej uwadze nie umknęło to, że ratownik podniósł głowę i pokiwał nią do drugiego lekarza. Wstał zrezygnowany i poszedł do kolejnego poszkodowanego – kobiety. Rozpoczęto reanimację. Nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć, ale strasznie się denerwowałam. Stałam jak na szpilkach, ciągle wpatrywałam się, co się dzieje. Nie słyszałam rozmów i plotek wszystkich wokół, byłam tak zaaferowana zdarzeniem. Nie codziennie na moich oczach giną ludzie, bo ten mężczyzna… wiedziałam, że nie żył, ponieważ leżał na asfalcie, nikt nie udzielał mu pomocy. Dwie pozostałe ofiary toczyły walkę o życie, widziałam, jak zwinnie im pomagają, starają się ratować. Nagle usłyszałam krzyk, na który drgnęłam. Kolejnych dwóch medyków pojawiło się przy nieprzytomnej dziewczynie. Podnieśli nosze, na których leżała i skierowali się do karetki. Pojazd ratowniczy stał nieopodal mnie, coraz lepiej widziałam jej sylwetkę, głównie głowę, gdyż reszta ciała była osłonięta. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam jej twarz. Do oczu napłynęły mi łzy, szczególnie, że zauważyłam połamane i skręcone nogi, krew sączącą się z jej ramienia i rozciętą głowę. Myślałam, że to sen, jakiś koszmar. Nie wierzyłam… Uszczypnęłam się w dłoń. Nic, dalej ten sam widok… Znaczy, że wcale mi się to śni, to dzieje się naprawdę… Ale nie, to przecież niemożliwe… Dlaczego…?
Stojąc już tuż za grupą gapiów, zdołałam ujrzeć to, co sprawiło takie zamieszanie. O budynek apteki rozbił się samochód. Maska i przód auta całkowicie zmasakrowane, wręcz wgniecione w betonową ścianę. Silnik dymił mocno, dało się słyszeć syk dochodzący właśnie stamtąd. Strażacy biegali dookoła, próbując zabezpieczyć teren przed pożarem, część zajmowała się samochodem i pasażerem czy też pasażerami. Reszta ewakuowała pracowników z budynku, bowiem właśnie w tej chwili auto stanęło w płomieniach. Ludziom nakazano oddalić się, pod rzeczywistym zagrożeniem wybuchu. Myślałam, że to sen. Czułam się, jakbym odgrywała rolę w jakimś filmie sensacyjnym, zresztą dość kiepskim. Z odległości około dwustu metrów niewiele widziałam, jednak udało mi się dostrzec, że z pojazdu są wyciągane ofiary. Trzy ofiary. Ich twarze były pokryte ciemnym pyłem, nie widziałam twarzy, ale to, że ręce mieli połamane i wygięte – owszem. Z głowy jednego człowieka sączyła się krew, której po chwili zdecydowanie przybyło, jednak nie zdołałam ocenić, czy to kobieta, czy może mężczyzna. Strażacy przenieśli ich w miarę bezpieczne miejsce, wołając lekarzy. Ratownicy z noszami na rękach przejęli poszkodowanych. Cały ten czas czułam dziwny niepokój, którego ani jak nie potrafiłam wyjaśnić.
Pierwszemu pasażerowi badano puls. Mojej uwadze nie umknęło to, że ratownik podniósł głowę i pokiwał nią do drugiego lekarza. Wstał zrezygnowany i poszedł do kolejnego poszkodowanego – kobiety. Rozpoczęto reanimację. Nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć, ale strasznie się denerwowałam. Stałam jak na szpilkach, ciągle wpatrywałam się, co się dzieje. Nie słyszałam rozmów i plotek wszystkich wokół, byłam tak zaaferowana zdarzeniem. Nie codziennie na moich oczach giną ludzie, bo ten mężczyzna… wiedziałam, że nie żył, ponieważ leżał na asfalcie, nikt nie udzielał mu pomocy. Dwie pozostałe ofiary toczyły walkę o życie, widziałam, jak zwinnie im pomagają, starają się ratować. Nagle usłyszałam krzyk, na który drgnęłam. Kolejnych dwóch medyków pojawiło się przy nieprzytomnej dziewczynie. Podnieśli nosze, na których leżała i skierowali się do karetki. Pojazd ratowniczy stał nieopodal mnie, coraz lepiej widziałam jej sylwetkę, głównie głowę, gdyż reszta ciała była osłonięta. Oniemiałam, kiedy zobaczyłam jej twarz. Do oczu napłynęły mi łzy, szczególnie, że zauważyłam połamane i skręcone nogi, krew sączącą się z jej ramienia i rozciętą głowę. Myślałam, że to sen, jakiś koszmar. Nie wierzyłam… Uszczypnęłam się w dłoń. Nic, dalej ten sam widok… Znaczy, że wcale mi się to śni, to dzieje się naprawdę… Ale nie, to przecież niemożliwe… Dlaczego…?
____________________________________________________________________
Żeby nie obrażać tego czegoś, co wstawiłam, napiszę, że nie przepraszam za długość, a raczej krótkość. Chyba lepiej, że nie musiałałyście czytać dłuższego gniota, nie? Wiem, że ten rozdział, o ile można to tak nazwać nie spełnia niczyich oczekiwań, bo jest zwyczajnie nudny i nieudany, nic się w nim nie dzieje. Czekałyście, czekałyście, a tu takie... nico. Dobra, następny będzie zdecydowanie dłuższy, a przynajmniej tak mi się wydaje, chyba zacznie się jakaś akcja. Cóż, czasem trzeba przetrzymać badziewne rozdziały, żeby następnie czytać coś dobrego.
Druga sprawa to taka, że po zakończeniu jednego konkursu, rozpoczynam nowy. Z tym, kto jest "włamywaczem" niespodziewanie odpowiedziano w poprzedniej części, nie w tej, ale miłe zaskoczenie - ktoś zgadł. Więc teraz pytanie: kogo zobaczyła Nic? Dopuszczana jest JEDNA odpowiedź, jeżeli osoba wymieni więcej, tylko pierwsza będzie brana pod uwagę. Jest możliwe, że w nexcie będą aż dwie nagrody, o ile tutaj ktoś zgadnie.
Ostatnia sprawa dotyczy komentarzy... Zauważyłam, że coraz mniej osób się odzywa. Nie wiem, czy zrezygnowali z czytania, czy czytają a nie komentują. Miałabym więc prośbę, a mianowicie: czy mogę prosić, by pod tym postem WSZYSCY, którzy przeczytali, zostawili komentarz (z podpisem)? Jedno krótkie zdanie, ba, nawet dwa słowa, w stylu "Czytam ~Niunia" (przykładowo xD). Uwierzcie, że to bardzo pomaga i motywuje. Pod poprzednim rozdziałem pojawiły się komentarze zaledwie sześciu różnych osób. Dla tylko sześciu mam pisać? Serio już prawie nikogo tutaj nie ma?
Żeby nie obrażać tego czegoś, co wstawiłam, napiszę, że nie przepraszam za długość, a raczej krótkość. Chyba lepiej, że nie musiałałyście czytać dłuższego gniota, nie? Wiem, że ten rozdział, o ile można to tak nazwać nie spełnia niczyich oczekiwań, bo jest zwyczajnie nudny i nieudany, nic się w nim nie dzieje. Czekałyście, czekałyście, a tu takie... nico. Dobra, następny będzie zdecydowanie dłuższy, a przynajmniej tak mi się wydaje, chyba zacznie się jakaś akcja. Cóż, czasem trzeba przetrzymać badziewne rozdziały, żeby następnie czytać coś dobrego.
Druga sprawa to taka, że po zakończeniu jednego konkursu, rozpoczynam nowy. Z tym, kto jest "włamywaczem" niespodziewanie odpowiedziano w poprzedniej części, nie w tej, ale miłe zaskoczenie - ktoś zgadł. Więc teraz pytanie: kogo zobaczyła Nic? Dopuszczana jest JEDNA odpowiedź, jeżeli osoba wymieni więcej, tylko pierwsza będzie brana pod uwagę. Jest możliwe, że w nexcie będą aż dwie nagrody, o ile tutaj ktoś zgadnie.
Ostatnia sprawa dotyczy komentarzy... Zauważyłam, że coraz mniej osób się odzywa. Nie wiem, czy zrezygnowali z czytania, czy czytają a nie komentują. Miałabym więc prośbę, a mianowicie: czy mogę prosić, by pod tym postem WSZYSCY, którzy przeczytali, zostawili komentarz (z podpisem)? Jedno krótkie zdanie, ba, nawet dwa słowa, w stylu "Czytam ~Niunia" (przykładowo xD). Uwierzcie, że to bardzo pomaga i motywuje. Pod poprzednim rozdziałem pojawiły się komentarze zaledwie sześciu różnych osób. Dla tylko sześciu mam pisać? Serio już prawie nikogo tutaj nie ma?