środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział XXX

Na wstępie: zmieniłam zdjęcie Cathriny - dziewczyny, z którą Nicola widziała Lyśka. 
Zapraszam! :)

Uniosłam leniwie powieki. W oko wpadły mi wskazówki zegara wiszącego naprzeciw łóżka – 6:04. Przeciągnęłam się mocno, podrapałam po głowie i po tym uznałam, że mogę wstać. Spuściłam nogi na podłogę, przypominając coś sobie. Zerwałam się jaki oparzona i z niepokojem rozejrzałam się pomieszczeniu, chwytając za leżącą na komodzie obok – lokówkę, czyli narzędzie ewentualnej obrony. Do głowy naszły mi wspomnienia poprzedniego wieczoru, gdy… ktoś był w salonie. Z ulgą uznałam, że w pokoju jestem tylko ja i bynajmniej nikt nie będzie chciał spowodować uszczerbku na moim zdrowiu. Odłożyłam więc urządzenie, po czym cichu podeszłam do drzwi, delikatnie naciskając klamkę. Wyjrzałam na korytarz, ale tam też pusto. Odetchnęłam. Ale chwila, jest jeszcze dół. Może tam jest ten ktoś? Na tę myśl przeszły mnie ciary. Opanowałam się jednak i postanowiłam dokładnie sprawdzić dom przed jakimikolwiek czynnościami.
Zamykając drzwi, usłyszałam jakieś ciche, zagłuszone kroki dochodzące z parteru. Cofnęłam się, serce podeszło mi do gardła. Co tu dużo mówić, bałam się. Jednakże musiałam to zbadać. Na wiszącej szafce stał wazon ze sztucznymi kwitami. Wspięłam się na palce, dzięki czemu opuszkami zdołałam dotknąć naczynia. Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując przysunąć go ku brzegu. Udało się, przez co za moment trzymałam w dłoniach wazon w abstrakcyjne wzory. Przeprowadziłam krótką, wewnętrzną walkę z samą sobą, czy na pewno schodzić. Odpowiedzią było pierwsze posunięcie się do przodu. Kolejne dwa kroki i stałam na krańcu schodów. Przełknęłam głośno ślinę, ale zeszłam z pierwszego stopnia. I kolejnego, i następnego. Znajdowałam się na dole, a dźwięk dochodził zza ściany, jakby z kuchni. Ale co to? Kroki stają się głośniejsze, jakby ktoś się do mnie zbliżał…
Nogi miałam jak z waty, lecz na szczęście zrobiło się cicho. Czyżby wyszedł? Wypuściłam cicho powietrze z płuc, mam spokój. Wychyliłam głowę zza ściany z myślą, że nikogo nie ma. Myliłam się. Metr przede mną…
Nic/…: Aaaaaaaa!!! – wydarłam się przerażona, tak jak i druga osoba
Złapałam się za serce, leżąc na ziemi po tym, jak przewróciłam się ze strachu, a mój „gość” opierał się o ścianę, dysząc ciężko. Ej, momencik… Przecież to żaden obcy, tylko…
Titi: Boże, Nicola! Czemu mnie tak straszysz?! – rozpoczęła wyrzuty ciocia

Podniosłam na nią roztargniony wzrok, bo zupełnie mnie oszołomiła. Zaraz jednak powoli wstałam, przykładając rękę do czoła.
Nic: Ja cię wystraszyłam? To ty niemal doprowadziłaś mnie do zawału!
Titi: Gdybyś się tak nie skradała, to nic by się nie stało. Nie mogłaś jak normalny człowiek zejść i się przywitać? Wyszłaś zza ściany jak jakiś ninja, miałam prawo się zdenerwować i przestraszyć. – fuknęła, zawracając się z powrotem, by kończyć przygotowanie śniadania
Westchnęłam tylko i pokręciłam głową. I wszystko poszło na mnie, eh… Podreptałam za nią, czując w powietrzu zapach czegoś pysznego, smakowitego, ale nie byłam do końca pewna, co to było. Zajrzałam cioci przez ramię, zachęcona piękną wonią. Moim oczom ukazał się smażony czekoladowy naleśnik.
Nic: Naprawdę? – zapytałam, niedowierzając
Kobieta zaśmiała się, po czym podrzuciła placek do góry, tak, że przewrócił się na drugą stronę, po czym odstawiła patelnię na płytkę.
Titi: Przecież wiem, jak je uwielbiasz. Pamiętasz, jak kiedyś ci je robiłam, kiedy do mnie przychodziłaś? – uśmiechnęła się, na co odpowiedziałam jej szerokim wyszczerzem
Nic: Ale poprawiłaś mi humor, jak ja dawno nie jadłam tych pyszności! – przytuliłam ją, ale zganiła mnie, grożąc łopatką
Titi: Nie przymilaj się, tylko weź się za robienie musu, bo się nie wyrobiłam. No już, raz, dwa! – poleciła
Posłusznie wyjęłam zamrożoną paczkę malin, mały rondelek i resztę potrzebnych składników i naczyń. Stanęłam obok Titi i razem robiłyśmy posiłek, rozmawiając o starych czasach.
Wtedy, gdy moi rodzice wyganiali mnie z domu, przychodziłam do wcześniejszego domu cioci, a ona zawsze na pocieszenie smażyła naleśniki, zaganiając mnie do pomocy. Wiedziałam, jak bardzo to uwielbiam, bo mogłam wtedy nie tylko delektować się tymi słodkościami, ale także spędzić z nią trochę czasu. Bez wątpienia, wręcz kochałam to zajęcie, bo wtedy odrywałam się od przykrej rzeczywistości, o tym, że ojciec i matka traktują mnie jak śmiecia, wyzywają, biją, traktują, jak zwierzę.
W sumie, teraz było podobnie. Poczułam się fantastycznie, dzięki temu zapomniałam o troskach. O wyjeździe Lysandra, o tym, że mnie zostawił i nie wróci już nigdy, o włamaniu… Uwolniłam się choć na moment od problemów. Stałam tam i przeobraziłam się w małą, zagubioną dziewczynkę, która tak bardzo chciała być kochana.
Zamknęłam oczy, mieszając powoli zawartość garnuszka. Uśmiechnęłam się do siebie, a ciocia najwyraźniej zauważyła mój doskonały nastrój.
Titi: Widzę, że jednak dobrze zrobiłam, decydując się na taki ruch, mam rację? – spojrzała na mnie, ja także przeniosłam na nią wzrok
Nic: O tak, Titi, o tak… Dzięki. – uśmiechnęłam się blado, wiedziała, o co mi chodzi
Titi: Przestań się zadręczać, wszystko się ułoży, zobaczysz. Musisz po prostu nauczyć się cierpliwości, a niedługo unormuje się cała ta sytuacja, uwierz mi, wiem co mówię. – dotknęła mojego ramienia
Nic: Przepraszam, że ciągle tak się zachowuję, ale nie mogę znieść, że gdzieś wyjechał… - jęknęłam, bliska płaczu
Titi: Nic… - urwała, bo nie dałam jej skończyć
Nic: Nie, wybacz, że znowu się rozklejam. Koniec z tym, muszę się trzymać i być twardą. – podniosłam głowę, ocierając lekko wilgotne oczy; Widziałam, że chce zacząć pocieszać, dlatego zmieniłam temat. – Hej, zdejmuj go, bo się spali! Nie chcę jeść sfajczonych naleśników, wiesz?
Pokręciła głową z rozbawieniem, ale nic nie powiedziała, tylko posłuchała się mojej rady, zdjęła placek z patelni i rozprowadziła ciasto na kolejny.

***
Jadłam już czwartego, nie mogąc się powstrzymać. Ciocia tylko uśmiechała się nieznacznie, patrząc, jak delektuję się tymi pysznościami.
Titi: Już za dwadzieścia siódma, powinnam się ubierać i wychodzić. – zagadała
Nic: Yhm, ja też zaraz będę się szykować. Ej, jaki dzisiaj dzień? – zmarszczyłam brwi’ Przez ten szpital zupełnie straciłam rachubę czasu.
Titi: Wtorek. – odparła, wstając
Kiedy wstawiała naczynie do zlewu, naszła mnie jedna myśl.
Nic: Możesz mi powiedzieć… naprawdę byłaś u Shona? – zapytałam, nie patrząc na nią
Kątem oka zauważyłam, że uśmiecha się z błogością.
Titi: O tak… - odpowiedziała rozmarzonym wzrokiem
Nic: Titi, proszę, przestań się z nim spotykać. – na te słowa, popatrzyła na mnie gniewnie – On chce cię wykorzystać, dla niego jesteś zwykłą zabawką, nie bierze waszego związku na poważnie. – tłumaczyłam
Nie mogłam znieść, że ten debil tak bardzo ją krzywdzi, bo to pewne. Żal mi się zrobiło cioci, nie mogłam dłużej patrzeć na to, jak coraz bardziej się zakochuje, bo wiedziałam, że prędzej, czy później się rozczaruje. Wolałam, by dowiedziała się prawdy teraz, nim jest jeszcze szansa, że nie załamie się zupełnie, bo później nie ma nawet o czym mówić.
Tylko czy przyznać się, że się całowaliśmy? Że chciał ją zdradzić ze… ze mną?
Titi: A skąd ty to możesz wiedzieć? Shon mnie kocha, nie rozumiesz? A może jesteś zazdrosna, że mam tak świetnego faceta, a od ciebie wszyscy uciekają, co?! – wydarła się, rzuciła talerz na ziemię, o którą się rozbił, a potem wbiegła na górę
Siedziałam na krześle ze wzrokiem wbitym w miejsce, gdzie stała. Jak mogła powiedzieć coś tak podłego? Nawet w szale powinna się opanować i nie mówić takich rzeczy. Jej zdaniem wszyscy chłopacy ode mnie uciekają, bo nikt mnie nie chce? Teraz zrozumiałam. Edd – to on odszedł ode mnie, Kastiel – powiedział, że nie chce ze mną być, Lysander – on wręcz uciekł… Wcale nie chciał dać mi spokoju i wolności, napisał tak, żeby mnie nie załamać, tak ma w zwyczaju… Czyli, że on także nie mógł wytrzymać…
Zacisnęłam mocno usta w potężnym żalu, by po chwili rozbeczeć się, jak niemowlę. Jednak to prawda…
Zerwałam się na równe nogi, pomknęłam do pokoju, narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulkę i getry, nierozczesane włosy związałam byle jak i nic więcej nie robiąc, zbiegłam z powrotem. Nałożyłam jakieś trampki, stojące z brzegu, narzuciłam bluzę i wyszłam, zanosząc się płaczem. Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów, wołanie, bym się zatrzymała. Titi. Zignorowałam ją i zaczęłam biec. Łzy przesłaniały mi drogę, dlatego potrąciłam kilka osób. Nie zważając na to, nadal prułam do przodu najszybciej, jak tylko mogłam. Nie wiedziałam, gdzie zmierzam, gdzie jestem, wcale mnie to nie obchodziło. Z każdą kolejną minutą zwalniałam ze zmęczenia, przebiegłam może z trzy kilometry, wywróciłam chyba ze sto razy. Kolejne pięć minut i stanęłam, dysząc ciężko. Przetarłam oczy, co nic nie dało, bo zaraz znowu były pełne łez. Przez ten moment zdążyłam skojarzyć, że jestem na jakiejś łące, czyli najprawdopodobniej na krańcach miasta. Wokół było pusto, dało się słyszeć spokojny szelest liści, cichy szum łagodnego wiatru, dosłowne lekarstwo na moje nerwy. Klapnęłam na zimną ziemię, skuliłam się i zaczęłam ryczeć. I tak nikt mnie nie usłyszy, nie zobaczy. Poza tym, w dupie to mam. Wszystko…

***
Mniej więcej godzinę później nieco się uspokoiłam. Siedziałam teraz, wpatrując się w oddalony las z pustką w oczach. Wszystkie uczucia wypłynęły ze mnie razem z łzami. Czułam się opuszczona, zraniona. Przecież Titi wiedziała, jak bardzo cierpię, dlaczego to wykrzyczała? Była zdenerwowana, ale… czemu…?
Kiedy uznałam, że powinnam wracać, otarłam mokre policzki pięściami. Podniosłam się ostrożnie, zważając na zasiedziane kolana, które bolały, jak cholera. Chcąc sprawdzić, która godzina, włożyłam dłoń do kieszeni. Pusto. Kurde, no! Nie wzięłam telefonu, świetnie. Kompletna idiotka…
Podniosłam błagalnie oczy ku niebu, po czym wściekłam się, że zachciało mi się tak daleko biec. Nie wiedziałam, gdzie jestem, a do tego nie mogłam się spytać kogokolwiek, bo w okolicy nie widziałam żywej duszy. Wiedziałam, że jestem zdana tylko na siebie, dlatego postanowiłam iść w stronę, skąd wcześniej wybiegłam.
I tak po piętnastu minutach niespokojnego marszu dojrzałam za górką ulicę. Odetchnęłam, kierując się tam. Na szczęście, okazała się to być droga do miasta. Czyli, że jestem uratowana. Wystarczy iść przed siebie, do wieczora zajdę do domu.

***
Już prawie pół godziny bezustannego chodu, więc nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę położyć się w przydrożnym rowie i zasnąć, jakkolwiek to brzmi. Wychodząc z zakrętu udało mi się zobaczyć mieszkanie, oznakę tego, że nareszcie jestem. Po kilku kolejnych krokach doszłam do wniosku, że to dom Leo. I Lysandra… Znów przypomniały mi się słowa cioci, że nie potrafię zatrzymać przy sobie faceta. Przynajmniej nie idę z chłopakiem do łóżka, by mnie nie zostawił, nie to, co ona. Bzyka się z tym podrywaczem i myśli, że ją kocha, naiwna. Ale co mnie to obchodzi? Po tym, co wygarnęła, życzę jej wszystkiego, co najgorsze. Tak, nienawidzę jej, ohydna krowa. Przerobi ją na dziwkę i będzie miała, gdy potem rzuci dla innej. Jeśli tak bardzo chce, niech sobie żyje marzeniami, a później popłacze, popłacze, i przestanie. Proste? Proste.
Przechodząc obok bramy, zaciekawiła mnie jedna rzecz. Na podwórku Leo chodziła ta dziewczyna, z którą wcześniej widziałam… Lysa. Nie zabrał swojej nowej laski, dla której mnie zostawił, ze sobą? Nią też się bawił? Serio? Skończony dupek!
Ale ona wcale nie wyglądała na smutną, czy nieszczęśliwą, przeciwnie – uśmiechała się. Zagadać?
Nic: Czyżby ciebie też porzucił? – zapytałam głośno – Jaka szkoda… - dodałam ironicznie
Blondynka odwróciła głowę w moją stronę, obserwując dokładnie.
…: Słucham? – zmarszczyła lekko brwi
Właściwie to się nie dziwię, że wolał tą laskę, niż mnie. Wyglądała bardzo ładnie, jej włosy powiewały na wietrze, a zdezorientowana teraz twarz prezentowała się pięknie. Szczupła, wysoka, urodziwa dziewczyna – to z pewnością był ideał Lysa, a ja po prostu łudziłam się i głupio wierzyłam, że mnie kocha.
Podeszła do bramy, przypatrując się mojej osobie.
Nic: Myślałam, że wziął cię ze sobą. Pewnie się przeliczyłaś, mam rację? Uważałaś, że traktuje cię poważnie, tak? Jakie rozczarowanie. – powiedziałam wrogo
…: O co ci chodzi? Kim w ogóle jesteś? – irytowała się
Nic: Dziewczyną, której zniszczyłaś życie! Miałaś niezły ubaw, gdy dowiedziałaś się, że zerwaliśmy, prawda? Dobrze się bawiłaś, szmato?! – wrzasnęłam
…: Proszę się uspokoić, i to natychmiast! – nakazała – Chyba mnie z kimś pomyliłaś. – rzekła spokojnie
Nic: Jak mogłabym nie rozpoznać takiej suki, która mi Lysa odbiła, co?! – próbowałam przez ogrodzenie pociągnąć ją za włosy, ale odskoczyła
…: Ja nie znam żadnego Ly… Chwila, chodzi o Lysandra? Jakie odbiła? Kogo?
Nic: Mam ochotę wydłubać ci oczy, wiesz? Takie jak ty, powinny być skazywane na śmierć. Co ja ci zrobiłam? – jęknęłam, nagle zmieniając nastawienie z nienawistnego na żałosny
…: O czym ty do ciasnej gadasz?
Nic: Ty udajesz idiotkę, czy naprawdę nią jesteś?
…: Nie wiem kim jesteś, czego chcesz, ale jeszcze raz mnie obrazisz, to wzywam policję. – warknęła
Nastała cisza. Wpatrywałyśmy się w siebie, nie mówiąc absolutnie nic. Czułam do niej wstręt, obrzydzenie, wszystko, co najgorsze. Zabrała mi go. Bez skrupułów odbiła i teraz jeszcze mieszka tu, u nich.
…: Może zróbmy tak, że wejdziesz do środka i spokojnie mi wyjaśnisz o co chodzi, bo czuję, że to poważna sprawa. – rzekła niespodziewanie, na co po krótkim wahaniu skinęłam – Ale, - zagroziła palcem – jedna próba uderzenia mnie, a się nie pozbierasz, jasne?
Otworzyła zamkniętą dotąd bramkę. Bez namysłu zrobiłam krok naprzód, po czym skierowałam się za dziewczyną, prowadzącą mnie do środka. Na moje oko, była starsza ode mnie, jak i od Lysa. Że też wybrał sobie taką staruchę… W pewnym momencie naszła mnie nieodparta ochota, by się na nią rzucić. Pobić, szarpać i zemścić się za białowłosego. Nie było łatwo, lecz udało się opanować tę chęć. Jeszcze tego brakowało, bym do poprawczaka poszła.
…: Może mi powiesz przynajmniej, jak się nazywasz i wytłumaczysz, o co chodzi, dobra? – zatrzymała się w salonie
Nic: A co tu do opowiadania? Uwiodłaś mojego chłopaka, to ty wszystko uknułaś, tak? – zaatakowałam ją
…: Chwila! O jakim chłopaku mówisz? O Lysandrze?
Nic: A o kim innym? Całowałaś się z nim na moich oczach, a potem jeszcze jakieś obiadki mu gotowałaś! Co, przeleciał się i zostawił, tak? – uśmiechnęłam się smutno, złośliwie i litościwie zarazem
Blondi podeszła do mnie, chwyciła za ramiona i potrząsnęła nimi.
…: Dziewczyno! Lysander to mój kuzyn! Rozumiesz? Kuzyn! – wrzasnęła – Nie miałam gdzie mieszkać, pozwolili mi przenocować kilkanaście nocy, w końcu jesteśmy rodziną. Chyba coś ci się przywidziało, bo nigdy się nie całowaliśmy. Nie wiem, skąd wiesz o obiadach, ale przecież musiałam im się jakoś odwdzięczyć za noclegi. Gotowałam, sprzątałam, po prostu pomagałam w domu. – wypowiedziała na jednym tchu
Co wtedy czułam? Zatkało mnie. Byli kuzynami? Lysander wcale mnie nie zdradził, tylko ja wszystko źle zrozumiałam? Dlaczego Rozalia nie powiedziała mi o tym, że przyjeżdża do nich ktoś z rodziny?! Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej…
Nic: J-jak to? – zesztywniałam, spięłam się i karciłam za swą głupotę
Puściła mnie, podchodząc do okna i wpatrując się w obraz za nim.
…: Mam na imię Cathrina. Rodzice kilka tygodni temu wyrzucili mnie z domu za pewne przekręty, ale nie o tym teraz. Wynajęłam mieszkanie, wyciągnęłam pieniądze od kumpeli, ale okazało się, że lokatorzy wyprowadzą się dopiero za jakiś czas, a do tej pory musiałam się u kogoś zatrzymać. Padło na Leo i Lysandra. Bez wahania mnie przyjęli, dlatego tu jestem. – powiedziała, odwracając się do mnie
Nic: A-ale… nie byliście razem? – jęknęłam
Cat: No coś ty! Mówię, że jesteśmy kuzynami. Nigdy w życiu nie mogłabym zrobić czegoś takiego. – skrzywiła się, ale zaraz kontynuowała – A ty? Domyślam się, że jesteś tą przewspaniałą Nicolą?
Zerknęłam na nią zdziwiona.
Nic: Skąd wiesz?
Zaśmiała się.
Cat: Lysander mi o tobie dużo opowiadał, oczywiście przed przyjazdem. Rozmawialiśmy przez Skype’a, zebrało nam się na zwierzenia i dowiedziałam się sporo o tobie. – uśmiechnęła się – Mówił, że jesteś cudowna, piękna, śliczna i bardzo, bardzo cię kocha… - spuściła wzrok
Nic: A przez swoją głupotę już go nie zobaczę… - mruknęłam smutno
Nie dała mi po tych słowach spokoju i kazała wyjaśnić, o czym mówię. Byłam zmuszona znowu zagłębiać się w tej historii. Że zamiast porozmawiać, wolałam się pociąć. A on przez to wyjechał…

***
Po godzinie spędzonej u Kate, wróciłam do domu. Czułam się przybita. Po raz kolejny, nawiasem mówiąc. Titi jeszcze nie wróciła, na moje szczęście, bo w gruncie rzeczy była dopiero 13:59. Jeszcze ponad dwie godziny spokoju, a potem konfrontacja z tą, która mnie dobiła. I tak wystarczająco mnie zasmuciła pogawędka z Cathriną, z której dowiedziałam się, że to ja coś sobie ubzdurałam i uroiłam i to dlatego sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej. Obwiniałam jego, a tak naprawdę Lys wcale mnie nie zdradził, mało tego, powiedział nawet, że kocha…
Załamana, poszłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Zakryłam twarz, próbując ułożyć myśli. Po pewnym czasie zrobiłam się mocno senna i nie wiem kiedy - zasnęłam.

***
Zerwałam się na równe nogi, słysząc głośny dźwięk. Wystraszyłam się, ale okazało się, że to tylko dzwonek do drzwi. Ja to mam szczęście, zawsze coś lub ktoś musi mnie zbudzić…
Przeciągnęłam się mocno, a potem podreptałam do korytarza. Ułożyłam jeszcze tylko jako tako włosy, bo pewnie wyglądałam jak wiedźma, po czym otworzyłam. Przede mną stał jakiś facet ubrany w jakieś dziwne ciuchy, trzymający w rękach ogromny kosz kwiatów, z całą pewnością były to maki.
...: Dzień dobry, czy mieszka tu, - spojrzał na kartkę, którą miał w dłoni – Nicola Stivens? – popatrzył na mnie
Nic: Tak, to ja. O co chodzi? – zapytałam
Nie wierzyłam – to dla mnie?
…: Jestem posłańcem kwiatowym i jak widzę ma pani wspaniałego adoratora, nie codziennie noszę takie prezenty. Pani przesyłka. – uśmiechnął się, stawiając przesyłkę przy progu
Nic: Jest pan pewny, że się nie pomylił? – drążyłam, ale pokręcił głową
Pos: Właściwie się nie dziwię. Tak piękna kobieta powinna być obsypywana niespodziankami przez swojego mężczyznę. – rzekł wesoło, a ja wbiłam w niego najgroźniejszy wzrok, na jaki było mnie stać
Nic: To wszystko? – zapytałam, chwytając uchwyt kosza i wstawiając go do środka i powoli zamykając drzwi – Żegnam. – warknęłam
Pos: Chwileczkę, chwileczkę! – oparł dłoń o mebel – Jeszcze pokwitowanie proszę. – polecił, wystawiając jakąś kartkę
Nic: Masz pan, - syknęłam, podpisując się – i się wypchaj. – trzasnęłam mu przed samym nosem, lecz po chwili coś sobie przypomniałam i z impetem otworzyłam, pytając jeszcze posłańca – Ej! Kto to wysłał?
Pos: Nadawca chciał być anonimowy, dlatego nie mogę nic wyjawić. Na razie! I lepiej weź coś na uspokojenie, laska! – wyszczerzył się
Nic: Wal się! – wrzasnęłam, znikając we wnętrzu mieszkania
Zabrałam kwiaty, zanosząc je do kuchni i stawiając na stole. Usiadłam na krzesło, zastanawiając się, od kogo są. Jeśli na początku nikogo nawet nie podejrzewałam, za chwilę przyszło mi na myśl, że to od Lysandra. Dodatkowo przekonał mnie liścik przyczepiony do maków, który zobaczyłam dopiero za jakiś czas.
Przepraszam…” – brzmiał tekst na karteczce.
Może nadal czuł się winny, ale bał się przyjechać i wrócić? Pewnie myślał, że go nienawidzę, tak jak wcześniej ja o nim. Jestem przekonana, to musi być od Lysa.
Ale czy na pewno?

_____________________________________________________________________

Wreszcie jest :D Wydaje mi się, że jak na taką przerwę nie wyszedł źle, ale same to ocenicie. No nic, next w połowie gotowy, ale w tym tygodniu szanse są nikłe, że skończę. 
Dobra, kończę. Dziękuję, że tyle na czekałyście na ten rozdział! <3

12 komentarzy:

  1. hej:* rozdział jest mega ŚWIETNY!!! nie mogłam już sie go doczekać :D czekam na nastepną notke z niecierpliwoscią!!
    Zycze dużo weny
    Li

    OdpowiedzUsuń
  2. hej nie dawno zaczęłam czytać twojego bloga i musze przyznać ,że jest genialny
    czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział zajebisty! Na prawdę ci się udał. I nie zgadzam się z tobą, że wyszedł nie źle...Wyszedł ci świetnie! Serio! Poprawiłaś mi humor, który, przyznam się, nie jest za dobry przez moje rozmyślenia na temat tego co mam dalej robić z moim blogiem...A koniec o mnie! Czekam na next :)

    ~Tak, Bid Boss, to ja, Marcelaa. Zmieniłam nazwę (Uprzedzam tylko żeby nie było, że ktoś się pode mnie podszywa) xD~

    OdpowiedzUsuń
  4. Superaśne xD Ale fajnie, że znów zaczęłaś! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział naprawdę genialny:3 Nawet nie wiesz jak się cieszę że w końcu do nas wróciłaś :D

    OdpowiedzUsuń
  6. zajebiocha *.* czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział :D
    Kolejny autor wraca do świata żywych ;P
    Czekam na next, bo wiem że będzie genialny jak ten ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. niedawno zaczełam czytać twój blog i moge go ująć 1 słowem BOSKI!!
    Rozdział supper!! I niemoge dczekać się nastepnego!!
    zapraszam do mnie może ci się spodoba: http://creazy-history-sf-ff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ogromnie się cieszę, że nadal tu jesteście, czytacie, komentujecie :D
    Widzę nowe czytelniczki, super :) Świetnie, że Wam się podoba.

    P.S.: Wybaczcie, dziewczyny, ale ja najzwyczajniej w świecie nie mam czasu, na angażowanie się w czytanie kolejnych blogów. Szkoła, znajomi, pisanie u siebie. Już nawet rozdziały pojawiające się na tych, które obserwuję, czytuję z opóźnieniem. Jestem tak zawalona dodatkowymi zajęciami, że nieraz przychodzę do domu po szesnastej, a potem prace domowe... Jeśli znajdę chwilę, to wpadnę, ale nic nie obiecuję :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział świetny, naprawdę. Podziwiam, że po takiej przerwie, udało Ci się napisać taki dobry rozdział. ( zabierałam się za następny u Siebie, ale pisanie mi nie szło, dlatego propsy. ;D )
    Titi trochę przegięła z tym tekstem... :/ I mam przeczucie, że kwiaty nie są od Lysandra. ;>
    No... Rozdział ekstra. :D ~Dagmara Kaa, której nie chce się logować.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bukiet kwiatów i kartka przepraszam na bank Lys :3

    OdpowiedzUsuń