piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział LV

Ostrzegam przed jego długością. W Wordzie wyszedł mi chyba najdłuższy, jaki do tej pory kiedykolwiek napisałam, bo zajął mi ponad osiem stron. I to nie czcionką o rozmiarze 14, tylko 9, taką którą zawsze piszę O.O
Zapraszam do czytania :D
________________________________________________

***Miesiąc później***
Nic: Ale łóżeczko wybiorę ja. – oznajmiłam dumnie, ściskając jego rękę
Lys: No nie wiem… Mój pokój, mój wybór. – droczył się ze mną, uśmiechając słodko
Nic: Chciałeś chyba powiedzieć: nasz pokój. – wystawiłam mu język, na co pokręcił z rezygnacją głową
Wchodziliśmy właśnie do sklepu dziecięcego z meblami, ubrankami, wszystkim czego potrzeba dla maluszka. Mieliśmy już mniej więcej nakreślony wygląd wyposażenia naszego brzdąca, który trzeba było teraz zakupić. Postanowiliśmy po urodzeniu zamieszkać razem, żeby wspólnie dzielić obowiązki wychowawcze. A że oboje się uczyliśmy i nie mieliśmy funduszy na wynajem mieszkania, o kupnie nawet nie wspominając, ustaliliśmy, że przeprowadzę się do braci. Leo ten pomysł średnio się podobał, ale kiedy Rozalia zaczęła go zasypywać prośbami i rozwlekała się nad tym, że będzie mogła całymi dniami bawić się z dzidziusiem, zmienił swoje przekonanie. Białowłosa była zachwycona takim obrotem spraw, deklarując, że pomoże nam w opiece nad małym bąbelkiem. Lysander z zadowoleniem przyjął wiadomość, że Titi zgodziła się na tę przeprowadzkę. Widziałam w jej oczach, że bardzo jej przykro, lecz na pewno miała świadomość, że najlepszym wyjściem jest nasze wspólne zamieszkanie. Powiedziała, że naturalnie opłaci moją część za czynsz, mało tego, w prezencie dla dziecka dała nam pieniądze na zakup mebelków. Byłam jej wdzięczna, bo w gruncie rzeczy gdyby nie ona, nie wiem jak zdobylibyśmy sumę kilku tysięcy. Ciocia wyglądała na ucieszoną, że niedługo pozyska… jakby nie patrzeć, wnuka.
Lys: Chyba trzeba kupić nowe łóżko. – rzekł, rozglądając się za działem z kołyskami
Nic: Przecież właśnie idziemy wybierać. – zauważyłam, przenosząc na niego wzrok
Lys: Nie miałem teraz na myśli dziecka. Chodziło o to, które stoi w pokoju.
Nic: Coś z nim nie tak?
Lys: Nie, nie. Tylko że ma już swoje lata. – powiedział, nie patrząc na mnie
Nic: No to co? – zatrzymałam się i zapytałam, bo niewiele rozumiałam
Lys: Myślisz, że później wytrzyma nasze zabawy? – podniósł do góry brew, uśmiechając się rozbrajająco, powodując u mnie wypieki na policzkach
Nic: Ej! Ta przeprowadzka chyba nie była dobrym wyborem, ty zboku! Kupię sobie materac i będę spała na podłodze, żebyś nic mi w nocy nie zrobił. – roześmiałam się
Lys: To zbędne, skarbie. – rzekł, całując mnie krótko
Nic: Chodźmy się rozejrzeć, bo zaraz naprawdę się napalisz. – rzuciłam, ruszając i ciągnąc go za rękę
Lys: To nie moja wina, twoje nowe kształty cholernie podniecają.
Nic: Mam rozumieć, że właśnie mi powiedziałeś, że jestem gruba? – odwróciłam się z udawanym oburzeniem
Lys: Nigdy w życiu. Jesteś najpiękniejsza na świecie. – odparł z uśmiechem, obejmując mnie w talii i kierując się w stronę łóżeczek

***
Po powrocie do domu, to znaczy do mieszkania chłopców, teraz już także mojego, od razu poszłam do mojego pokoju, oczywiście współdzielonego z Lysandrem. Chłopak poszedł za mną, a gdy wszedł do pomieszczenia, zamknął drzwi i oparł się o nie. Rzuciłam się na łóżko.
Nic: Nie denerwuje cię to, że w twoim pokoju non stop przebywa baba?
Lys: Nie baba, tylko kobieta. – uśmiechnął się, podchodząc i kładąc się obok mnie
Nic: Już niedługo wszystko się zmieni. – westchnęłam, zamyślając się na moment – Myślisz, że damy radę?
Lys: Nie widzę innej opcji. – rzekł z mocą – Wiesz, że nie mogę się doczekać?
Nic: Czego? Wstawania po nocach i zmieniania zarobionych pieluch? – zapytałam, na co zaśmiał się głośno – Leo chyba szlag trafi, kiedy o północy będzie budzony płaczem.
Lys: Nie będzie tak źle. Poradzimy sobie razem. – odrzekł, cmokając mnie w szyję
Nic: Mam nadzieję.
Przez moment nie odzywaliśmy się, do czasu aż białowłosy przerwał luźną ciszę.
Lys: To co, zbieramy się? Rozalia i Leo zaraz powinni być, musimy być gotowi.
Nic: Jasne, już wstaję.

***
Spakowaliśmy się do jednej torby podróżnej, bo jak na dzień z noclegiem nie potrzebowaliśmy wielu ubrań i rzeczy. Czekając na pozostałą dwójkę, stanęłam przed lustrem na korytarzy, poprawiając włosy. Lys przyglądał mi się, oparty o futrynę.
Lys: Ślicznie wyglądasz.
Nic: Próbujesz mi się podlizać, czy jak?
Lys: Nie mogę już powiedzieć swojej dziewczynie komplementu?
Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on podszedł i objął od tyłu, kładąc dłonie na lekko wydętym już brzuchu. Położyłam swoje ręce na jego, wpatrując się w nasze odbicie. Ładnie razem wyglądaliśmy. Bardzo ładnie. Niektórzy w wieku osiemnastu lat nie mają jeszcze swojej drugiej połówki, a ja posiadam i kochanego chłopaka, i dziecko, które za pół roku pojawi się na świecie.
Lys: To prawda, że na początku chciałaś zamówić jakieś tabletki? – zapytał cicho
Nic: Tak. Szukałam wszystkich sposobów, żeby usunąć ciążę, bo… nie chciałam, żebyś się dowiedział. – szepnęłam i zrobiło mi się głupio
Lys: Kocham was, skarbeczki.
Nic: My ciebie też. Będziesz wspaniałym ojcem.
Lys: Oboje będziemy najlepszymi rodzicami dla naszego dziecka.
Wtedy drzwi wejściowe otworzyły się, a stanęli w nich Rozalia z chłopakiem. Dziewczyna patrzyła na nas z zazdrością.
Roz: Jak wy ładnie wyglądacie… Leo, ja też chcę być w ciąży! – tupnęła nogą
Na twarzy czarnowłosego widziałam przerażenie. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, więc postanowiłam wyciągnąć z opresji ojcostwa.
Nic: Roza, przecież będziesz się już zajmować jednym bobasem. Jeśli zajdziesz w ciążę, to jak my sobie poradzimy?
Przyjaciółka zlustrowała mnie wzrokiem i przyznała rację, co uspokoiło jej chłopaka, posyłającego mi spojrzenie pełne podziękowań.
Kiedy poszli razem na górę, by znieść na dół pakunki Leo, białowłosy pogładził moje plecy.
Lys: Czasem cieszę się, że nie masz takich humorków jak Rozalia. – bąknął, na co zachichotałam

***
Na przednich siedzeniach siedzieli chłopcy z Leo za kierownicą, a na tyłach ja z dziewczyną. Po wspólnych śmiechach i żartach, białowłosa zaczęła nowy temat.
Roz: Jak dacie dziecku na imię? – zagadnęła beztrosko, grzebiąc w torebce
Lysander wychylił się i odwrócił, spoglądając na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że do tej pory o tym nie rozmawialiśmy.
Nic: Jeśli chodziłoby o mnie, pod uwagę wzięłabym Xenię. A dla chłopca Paul albo Scott.
Roz: A ty, Lysiu?
Lys: Jeżeli mowa o dziewczynce, to Jasmine, ale Xenia też ładnie brzmi. Philip, w wypadku chłopaka.
Nic: Oj, misiu, w domu musimy to skonsultować. – uśmiechnęłam się słodko
Roz: Weźcie jeszcze pod uwagę imiona Andrew i Victor, a także Meg, piękne są. – rozmarzyła się – Nazwiemy tak swoje dzieci, prawda Leo?
Chłopak dostał nagłego napadu kaszlu, a ja wiedziałam, że był on wymuszony. Brunet najwyraźniej nie kwapił się do zabawy w pieluchach, ku niezadowoleniu Rozalii.

***
Po czterdziestu minutach jazdy zatrzymaliśmy się pod dużym, robiącym wrażenie domem. W pierwszej chwili pomyślałam, że powierzchnia całego domu wynosi sporo ponad dwieście metrów kwadratowych. Nic dziwnego, że rodzice Leo i Lysandra – pani Isabela i pan Joseph, prowadzili kiedyś gospodarstwo agroturystyczne na ogromną skalę. Jasny budynek w delikatnym beżowym odcieniu otaczało zadbane podwórko pod cienką już warstwą śniegu. Nie była to willa urządzona z przepychem, tylko ładna, ale nieprzesadnie ozdobiona posiadłość. Bez rzeźb i pomników, ani alejek otoczonych drzewkami. Przyjemna dla oka ostoja małżeństwa.
Roz: Denerwujesz się? – szturchnęła mnie przyjaciółka, kiedy chłopacy wyjmowali z bagażnika torby
Nic: Tylko trochę. Chciałabym zrobić dobre wrażenie. – przyznałam
Roz: Na pewno tak będzie. Nasi przyszli teściowie są naprawdę miłymi ludźmi. Poza tym, ciebie nie da się nie lubić.
Patrząc na rozweseloną twarz dziewczyny, uspokoiłam się nieco. Skoro ją polubili i zaakceptowali, to może faktycznie nie będzie źle?
Lys: Chodźmy, Leo już ruszył do wejścia. – odezwał się przy nas, obejmując mnie w pasie jedną ręką, w drugiej trzymając bagaż
Roza podbiegła do bruneta, a my szliśmy za nimi. Serce mocniej zabiło w mojej piersi, gdy został naciśnięty dzwonek do drzwi. Spojrzałam nerwowa na Lysandra i zupełnie nad tym nie panując, z całej siły ścisnęłam dłoń Lysa, który spojrzał na mnie zdziwiony. Domyślając się o co chodzi po wyrazie mojej twarzy, uśmiechnął się ciepło, czym dodał mi otuchy.
Klamka poruszyła się, a drzwi już za moment otworzyły się. dwójka przed nami nieco mi przeszkadzała w przyjrzeniu się, lecz zdołałam ujrzeć kobietę, na moje oko po czterdziestce, ubraną w brązową spódnicę i biały sweter.
Isa: Leo, jak miło, że już jesteście. Witaj, Rozalko. – przywitała ich radośnie, ściskając kolejno
Zaprosiła ich do środka i kiedy obydwoje weszli, zostaliśmy już tylko my. Mój wzrok musiał zdradzać szalony niepokój, chociaż może to niepotrzebne i głupie. Nie chciałam tylko, żeby rodzice Lysandra źle mnie odebrali.
Isa: Stęskniłam się za tobą, mój mały Lysanderku. – zaśmiała się, poklepując białowłosego po policzku, na co ten ucałował dłoń mamy – Przedstawisz mi tę panienkę? – zapytała, przyglądając mi się z uśmiechem
Lys: Tak, mamo, tylko chodźmy do domu, żeby był przy tym też tata.
Kobieta kiwnęła głową i gestem nakazała, byśmy weszli, po czym zamknęła drzwi. Czułam na sobie jej uważne i zaciekawione spojrzenie, odwzajemniając jej się nieśmiałym uśmiechem.
Przeszliśmy przez całkiem duży korytarz, po czym prowadzona przez Lysandra, jak i głosy dochodzące z pomieszczenie, weszliśmy do pokoju, który okazał się przestronnym salonem. Przy oknie stał Leo z Rozalią, a obok nich mężczyzna o ciemnobrązowych włosach lekko oprószonych siwizną. Śmiał się teraz wraz z dziewczyną, a brunet stał z kwaśną miną.
Isa: Kochanie, Lysander chce nam kogoś przedstawić. – powiedziała czarnowłosa kobieta, na co jej mąż odwrócił się, po czym podszedł
Lys: Mamo, tato, to jest moja dziewczyna, Nicola. A to moi rodzice, Isabella i Joseph, skarbie. – rzekł, całując mnie w skroń
Brunetka podała mi zadbaną dłoń i z zaskoczeniem przyjęłam, że ucałowała mnie w policzek. Pan domu przywitał mnie uściskiem ręki, lustrując mnie przyjaznym wzrokiem.
Isa: Zaraz będzie obiad, dzisiaj przygotowałam pieczeń jagnięcą, chodźcie, dziewczynki, pomożecie mi. – rzekła z uśmiechem i wyszła, a ja razem z Rozalią podreptałyśmy za nią
Roz: Widzisz? Nie było czego się bać. – zachichotała
Nic: To fakt.
Znalazłyśmy się zaraz w kuchni urządzonej w brązie i bieli. Masywne, ciemne szafki sprawiały piękne wrażenie. Na stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem, stało sześć kompletów nakryć.
W pewnej chwili zauważyłam, że nikt z dwójki dorosłych nie nadmienił nic o ciąży. Mój widoczny brzuszek wyraźnie wskazywał na odmienny stan, ale oni ani razu nawet na niego nie spojrzeli. Pomyślałam sobie, że to idealnie się składa i powiemy o tym razem z Lysandrem. Dodatkowo moja dość luźna bluzka ukrywała nowe kształty, co w gruncie rzeczy wyszło na dobre.
Isa: Rozalkę znam już od dawna, ale ciebie, Nicolo, bardzo miło poznać. Cieszę się, że przyjechałyście z moimi chłopcami.
Białowłosa zaczęła wtedy luźną rozmowę na różne tematy, śmiejąc się i żartując. Zazdrościłam jej takiego podejścia, niezobowiązujących pogawędek i niestresowania się przed wszelkimi wizytami. Stałam z boku i wtedy, gdy było trzeba, odpowiadałam zdawkowo na jakieś pytania. Czułam się skrępowana, pomimo tego, że mama Lysandra była naprawdę przyjazną i wspaniałą osobą.
Isa: Dobrze, już będę wyjmować tę pieczeń, zawołajcie resztę. – poprosiła kobieta
Zgodnie z jej poleceniem, poinformowaliśmy, a właściwie ona poinformowała o zbliżającym się obiedzie. Robiłam za taki dodatek, chodziłam tylko w te i z powrotem, zupełnie nic nie mówiąc. Podczas kiedy wszyscy maszerowali razem do kuchni, podszedł do mnie białowłosy.
Lys: Dlaczego jesteś taka cicha?
Nic: To nie tak, ja po prostu boję się ich reakcji, gdy im powiemy…
Lys: Nie masz czego. Kochanie, moi rodzice będą wniebowzięci, jak dowiedzą się, że za kilka miesięcy pozyskają wnuka. – zatrzymał się, złapał moje ręce i uśmiechnął się
Nic: A jeśli nie?
Lys: W takim razie chodź, od razu jak usiądziemy za stołem, zaczniemy rozmowę, dobrze? – zapytał, gładząc mój policzek, a ja kiwnęłam głową
Zajęliśmy krzesła obok siebie, a podczas gdy gospodyni szła z pieczenią, Lysander rysował palcem po mojej dłoni różne wzorki.
Mając przed sobą naczynie z cudownie pachnącym daniem, każdy po kolei nakładał na swój talerz porcję posiłku. Ja również to zrobiłam, tyle że nie potrafiłam wziąć do ust choćby kęsa. Spojrzałam znacząco na chłopaka na sąsiednim krześle. Zrozumiał chyba, że chcę, by powiedział o tym teraz, sam. Nie miałam odwagi tego zacząć.
Lys odsunął swoje krzesło i wstał, nakazując mi to samo. Chwycił mnie mocno za dłoń, przez co lepiej się poczułam pod zaskoczonym wzrokiem pozostałej czwórki.
Lys: Mamo, tato, musimy wam coś powiedzieć. – zaczął chłopak, przez co wstrzymałam oddech – Przyjechaliśmy tutaj głównie po to, aby was poinformować o tym, że Nicola jest w ciąży. Za siedem miesięcy urodzi nam się dziecko. – dokończył i dopiero wtedy wypuściłam powietrze cicho z płuc
Spojrzałam na niego z oczekiwaniem, jednak z osłupieniem przyjęłam do wiadomości, że nie zamierza dodawać już czegokolwiek. Między innymi tego, że nie jest ojcem „naszego dziecka”.
Małżeństwo patrzyło to na mnie, to na Lysa, a mężczyźnie w pewnym momencie wypadł z ręki widelec, który z łoskotem spadł na podłogę.
Jos: Dziecko? Jakie dziecko? – zapytał głupio ojciec, kręcąc z niedowierzaniem głową
Lysander popatrzył na niego, w niemy sposób utwierdzając jego ewentualne wątpliwości
Jos: Masz osiemnaście, prawie dziewiętnaście lat. Masz świadomość, co właśnie powiedziałeś?
Poczułam się podle, bo ton głosu mężczyzny przytłoczył mnie. Brzmiał tak ozięble i nieprzyjemnie, że serce zaczęło walić w mojej piersi jak oszalałe. Zrozumiałam, że moje obawy były słuszne. Według małżeństwa, a raczej ojca Lysa, ciąża była abstrakcją i czymś, o czym nie chciał słyszeć.
Wyjęłam swoją dłoń z uścisku chłopaka, patrząc na niego z żalem. Przecisnęłam się między krzesłami i nie obracając się za siebie, wyszłam z kuchni. Łatwo przyszło mi odnalezienie korytarza i założywszy kozaki, otworzyłam drzwi i wymaszerowałam z domu. Przechodząc kilka kroków, poczułam przeszywająco zimny podmuch wiatru i zorientowałam się, że z emocji we mnie buzujących nie wzięłam kurtki. Jedynie bluzka z długim rękawem chroniła nieudolnie przed chłodem. Weszłam na podjazd i udałam się w stronę samochodu. Usiadłam na zimnym betonie, opierając się o koło samochodu. Podkuliłam nogi, a mroźny powiew przyprawił mnie o dreszcze i gęsią skórkę. Co mogłam teraz zrobić? Wyraźnie dano mi do zrozumienia, że moja osoba, a uściślając moje dziecko nie jest mile widziane. W głębi duszy miałam nadzieję, że rodzice chłopaków się ucieszą. Głupie…
Usłyszałam otwierane drzwi frontowe i usłyszałem wołanie Lysandra „gdzie jesteś?”. Całe szczęście, że siedziałam po drugiej stronie auta, tak, że nie mógł mnie dojrzeć. Chłód wstrząsnął moim ciałem i oddałabym wszystko, żeby pozyskać teraz moją kurtkę.
Lys: Skarbie, wyjdź do mnie, proszę. – jęknął, a mnie w sercu ścisnął ten jęk
Nic: Jestem za samochodem. – szepnęłam, mając nadzieję, że usłyszał
Już po chwili ujrzałem przed sobą dobrze mi znane buty chłopaka, a w kolejnej sekundzie poczuła wszechogarniając mnie ciepło lysandrowych ramion.
Lys: Przepraszam cię, że tak wyszło. Ojciec nie powiedział tego szczerze, był zaskoczony. Proszę cię, wróćmy do środka, bo nie masz na sobie kurtki i jeszcze się przeziębisz. – rzekł mi chicho i spokojnie do ucha
Nic: Możemy wrócić do nas, do domu? Wybacz mi, ale ja nie chcę tutaj być…
Lys: Nic, skarbie mój… Wrócimy. Wrócimy…
Podniósł mnie wtedy z ziemi i razem poszliśmy do budynku. Przykro mi się zrobiło, że proszę białowłosego o to, byśmy tak nagle wyjeżdżali z jego rodzinnego domu.
Lys: Zamówimy taksówkę, dobrze? – zapytał, kiedy znaleźliśmy się w środku; Jego głos brzmiałby normalnie, gdyby nie nutka zawodu.
Nic: Nie, zostańmy jednak. Nie chcę, byś miał mi coś za złe.
Lys: Ale…
Nic: Naprawdę, zostańmy. – przerwałam mu, unosząc nieznacznie kąciki ust
Wtedy pocałował mnie. Oparł o ścianę i pocałował. Pieścił moje wargi, jedną dłonią gładząc z czułością brzuch, w którym rozwijało się życie. Prawą rękę zarzuciłam mu na szyję, przyciągając chłopaka do siebie i pogłębiając pocałunek. Kiedy kątem oka zobaczyłam stojące kilka metrów dalej i obserwujące nas małżeństwo, odwróciłam głowę w ich stronę. Oszołomiony chłopak zrobił to samo.
Isa: Nicolo, bardzo cię przepraszam…
Jos: Nie, to moja wina. Nie powinienem tak reagować, ale byłem zdumiony. W gruncie rzeczy cieszymy się razem z żoną.
Isa: O tak. – kiwnęłam głową, podchodząc do nas – Będziemy mieli wnuka albo wnuczkę. To najlepszy prezent, jaki mogliście nam sprawić. – rzekła, uśmiechając się ciepło
Zerknęłam na białowłosego i na jego przepełnione radością oczy. Schowałam twarz w jego ramieniu, niedowierzając w tak pozytywną zmianę.

***
Leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Cała nasza przyjezdna czwórka dostała oddzielne pokoje. Niespokojnie czułam się, sama w zupełnie mi obcym, dużym domu. pani Isabela z lekkością oznajmiła, że mam osobną sypialnię, jakby to było oczywiste. Wiedziałam, że według nich może to normalne, lecz jak dla mnie dzielenie pomieszczenia z Lysem bardziej by mi leżało.
Na telefonie widniała dwudziesta trzecia czterdzieści. Nie wliczając nieporozumienia przy obiedzie, reszta mnie oczarowała. Białowłosy pokazał mi pomieszczenie, w którym jego rodzice trzymali pięć królików. Dowiedziałam się, że w dzieciństwie było ich znacznie więcej i Lys uwielbia zajmować się tymi zwierzątkami. Kiedy trzymał jednego z nich na rękach, głaszcząc go po jedwabistej sierści z uwielbieniem, wiedziałam, że doskonale sprawdzi się w roli ojca. Był tak opiekuńczy, że utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nasze dziecko pozyska wspaniały dom, przepełniony miłością. Z dnia na dzień chłopak wydawał mi się coraz słodszy. Bez dwóch zdań poznanie białowłosego było najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu.
Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi, które otworzyły się, a przynajmniej tak wywnioskowałam po cichych krokach. Przerażona, usiadłam na łóżku, odsuwając się na bok. W ciemnościach nie zobaczyłam nawet sylwetki, ale mimo wszystko wystraszyłam się. z roztargnienia zapomniałam nawet, że na szafce obok znajduje się lamka nocna, którą w każdej chwili mogłabym zapalić. Gdy poczułam na ramieniu dłoń, pisnęłam, lecz słysząc „to ja”, uspokoiłam się i opadłam z powrotem na materac, odetchnąwszy z ulgą.
Nic: Wystraszyłeś mnie. – westchnęłam
Lys: Musiałem do ciebie przyjść. Przyzwyczaiłem się do twojej obecności w nocy i tego, że zawsze mogę się do ciebie przytulić. – rzekł cicho
Nic: No to się przytul. – zachęcałam go
Zgodnie z moimi słowami, przybliżył się. Tyle tylko, że zamiast przytulić, położył się na mnie w poprzek. Uważając na brzuch, ułożył się na mojej klatce piersiowej i głowie.
Nic: Ej! – odezwałam się, z ustami przyciśniętymi do jego koszulki – Złaź, cycki mi gnieciesz!
Lys: O, przepraszam. – natychmiast stoczył się na miejsce obok mnie – Mam nadzieję, że ich nie zdewastowałem. – zaśmiał się, a ja przez kilka sekund wahałam się nad odpowiedzią
Nic: Trzeba by to sprawdzić. – mruknęłam prowokacyjnie
Nie widziałam tego, ale miałam wrażenie, że na mnie spojrzał.
Lys: Oho, czy ty mi coś proponujesz? – zapytał ze śmiechem
Nic: Może tak, może nie. – odparłam pokrętnie
Lys: Moja ty urocza, kochana grzesznico…
Przytuliłam się do niego wtedy i szepnęłam, że go kocham, a on odwdzięczył mi się soczystym buziakiem w usta.

***
Rano obudziłam się pierwsza. Obejmując Lysa, spostrzegłam, że w wejściu stoi matka chłopców, przyglądając mi się. Przeniosłam zaspane oczy na śpiącego białowłosego, a potem znów na kobietę.
Isa: Podejrzewałam, że nie wytrzymacie bez siebie. Miałam rację. – zachichotała i mrugając do mnie porozumiewawczo, wyszła
Zdjęłam rękę Lysandra z mojej talii, czym niestety go obudziłam.
Nic: Przepraszam, chciałam, byś jeszcze sobie pospał. – wytłumaczyłam, nakrywając go szczelniej kołdrą

Lys: Nie trzeba, kochanie. Dobrze, że tak wcześnie wstałaś, będziemy mieli więcej czasu na pokazanie ci otoczenia. – uśmiechnął się lekko, przecierając oczy
Po kolejnych paru minutach rozkrył się, tłumacząc, że mu gorąco. Miałam zamiar już wstać, dlatego usiadłam i się przeciągnęłam. Pewna rzecz jednak rozproszyła mnie na tyle, że zapomniałam, co chciałam zrobić. Lysio ułożył się na plecach i również rozciągał, a ja wtedy zauważyłam, że podkoszulek, w którym spał, lekko się podtoczył. Okazało się, że miał na sobie jeszcze tylko bokserki. Lokalizując w nich spore wybrzuszenie, poczułam uderzenie gorąca. Chyba lekko się zarumieniłam, ale wzrok miałam wciąż wpatrzony w jedno i to samo miejsce. Byłam jak zaczarowana. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam, a wtedy do rzeczywistości drastycznie przywrócił mnie głośny napad śmiechu chłopaka, który aż chwycił się za brzuch. Wtedy to dopiero poczerwieniałam! On to wszystko musiał zauważyć! Jak się przyglądam, uśmiecham…
Nic: Przestań. – jęknęłam rozpaczliwie, zawstydzona tak bardzo, jak jeszcze nigdy wcześniej
Lys: Patrzyłaś się tak, jakby to było twoje największe marzenie, skarbie. – zachichotał – A ten uroczy, nieśmiały uśmiech…
Nic: Proszę cię, nie dobijaj, to wszystko przez to, że jestem śpiąca.
Lys: Śpiąca? To co robiłaś przez całą noc, że się nie wyspałaś? Przy zapalonej lampce sobie oglądałaś? – zapytał rozweselony, znów zaczynając rechotać
Zakryłam twarz dłońmi, a później chwyciłam poduszkę i uderzyłam go nią w twarz, wywołując u niego jeszcze głośniejszą salwę śmiechu i w końcu sama zaczęłam chichotać.

***
Po śniadaniu, urządziliśmy sobie we czwórkę spacer po okolicy. Chodziliśmy po lesie i omal się nie zgodziliśmy, a do domu, to znaczy mieszkania państwa Fresher, wróciliśmy po piętnastej. Przekąsiłam jedynie odrobinę sałatki, którą przyrządziłam wraz z Rozalią i panią Isabelą. Kotletów nawet nie tknęłam, bo tego dnia nie miałam apetytu.
Na całe szczęście udało mi się namówić przyjaciółkę, by wrócili dopiero jutro. A że Leo w niedzielę butiku nie otwierał, zgodziła się. Lysander był zdziwiony, ale nie kwestionował mojej decyzji o powrocie taksówką. Wcisnęłam też, że my także byśmy zostali do jutra, gdyby nie konieczność spotkania się z Titi. Oczywiście do takowego spotkanie wcale dojść nie miało.
Już po szesnastej jechaliśmy zamówioną taxi. W reklamówce trzymałam kilka słoiczków marynowanych grzybów w occie i powideł wiśniowych własnoręcznej roboty mamy Lysa. Bez przyjęcia tych zapasów nie chciała mnie wypuścić, co z rozbawieniem obserwował jej mąż. Po pierwszym spięciu przy stole myślałam, że o wspólnej radości z naszego przyjazdu nie będzie mowy. Stało się inaczej i kobieta żegnała mnie, przytulając. Zaś pan domu powiedział mi przed odjazdem „dbaj o siebie i o naszego wnuka. Przyjeżdżajcie oboje do nas jak najczęściej”, z uśmiechem machając nam, gdy wyjeżdżaliśmy z posiadłości.

***
Przyjechaliśmy do domu po niespełna godzinie. Chłopak wniósł bagaże do domu, a ja weszłam za nim
Nic: Pójdę się umyć, tylko wezmę z góry czyste ubrania.
Lys: Więc ja wezmę prysznic po tobie. – uśmiechnął się do mnie
Wbiegłam po schodach do naszego pokoju, przeszukując moją część szafy. Podekscytowana, wyszczerzyłam się do niego, a potem weszłam do łazienki.

***Lys***
Po Nicoli to ja się odświeżyłem, ubierając się w koszulkę z krótkim rękawem i luźne dresy. Cieszyłem się, że pierwsze spotkanie u rodziców przebiegło tak dobrze. Zaakceptowali Nic i to najbardziej mnie uszczęśliwiło. Nie powiedziałem im o tym, że to nie ja jestem ojcem jej dziecka. Nie widziałem takiej potrzeby, dlatego to samo powiedziałem później rudowłosej. Co z tego, że nasz brzdąc nie będzie dziedziczył moich cech? Nie będę jego biologicznym ojcem, ale pomimo tego, to moje dziecko. Moje i Nicoli. Nikt i nic nigdy tego nie zmieni. Nawet ten potwór, po którym maluch odziedziczy geny. Oby tylko nie charakter…
Wychodząc z łazienki, nie usłyszałem żadnych odgłosów, więc musiała być na górze, naturalnie w naszym pokoju. Wspaniale, że zamieszkała razem ze mną. Już teraz planowaliśmy wszystkie szczegóły dotyczące nowego członka w domu. Z niecierpliwością wyczekiwałem momentu, gdy wezmę na ręce tę małą kruszynkę, kiedy dotknę małej rączki, stópki. Powiem wtedy dla mojej Nic, że ją kocham. To wtedy jej się oświadczę, tak sobie postanowiłem. Zakładałem, że przyjmie te oświadczyny i po kilku miesiącach będziemy pełnoprawną, szczęśliwą rodziną.

________________________________________________

!Uwaga!
Scena 18+. 
Jeśli nie chcesz jej czytać, to rozdział się skończył, zapraszam do komentowania.

________________________________________________

Na piętrze poczułem delikatny zapach. Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, dlatego bez dłuższego zastanowienia wszedłem do sypialni. To, co tam ujrzałem, mocno zszokowało. Zasłonięte zasłony sprawiły, że w pomieszczeniu stało się szaro i tajemniczo. Jedynie świeczki rozjaśniały nieznacznie wnętrze, ustawione na komodzie, biurku, na szafkach wiszących i etażerce. W centrum ona. Dziewczyna leżała na łóżku jedynie w czarnej bieliźnie z koronką, przeciągając się właśnie jak kotka. Poczułem falę gorąca i pewne uczucie w spodniach. Widząc ją tak ubraną i delikatnie zaokrągloną dzięki ciąży, zakręciło mi się w głowie. Zdałem sobie sprawę, że wstaje i idzie z gracją powoli w moją stronę, mrużąc delikatnie oczy i oblizując swoje pełne wargi. Chwyciłem się wtedy za klamkę w drzwiach, czując niedowład w całym ciele. Bezapelacyjnie pierwszy raz zdarzył mi się taki moment, w którym organizm odmówił mi posłuszeństwa.
Rudowłosa stanęła ze mną twarzą w twarz, bawiąc się swoimi falowanymi włosami i zagryzając dolną wargę, w kokieteryjnym uśmiechu.
Nic: Weź mnie. – szepnęła hardo, jeszcze bardziej mnie tym podniecając
Podeszła do mnie blisko, tak, że dotykałem swoim ciałem jej brzuszka. Pocałowała mnie w szczękę, widząc, że wręcz zaniemówiłem z wrażenia. Przejechała dłonią w dół po mojej koszulce, wkładając pod nią ręce i ściągając nią ze mnie. Poddawałem się jej czynnościom bez reakcji i słowa, nadal nie mogąc oderwać stóp od ziemi. Dopiero wtedy, kiedy swoimi aksamitnymi dłońmi badała mój tors i brzuch, poruszyłem się, łapiąc jej nadgarstki.
Lys: Nie. Jesteś w ciąży, nie możemy. – zaoponowałem drżącym z emocji głosem
Nic: Ależ możemy. – szepnęła, zarzucając mi ręce na szyję – Teraz możemy. Dopiero później już nie.
Patrzyłem w jej błyszczące oczy i widziałem w nich zadziorne ogniki. Nie potrafiłem odmówić, bo bardzo, ale to bardzo jej pożądałem.
Nic: Jeden raz ani mnie, ani dziecku nie zaszkodzi. Dwa też… - mruknęła, całując mnie potem namiętnie
Nareszcie coś zrobiłem. Położyłem dłonie na jej biodrach, przyciągając dziewczynę do siebie, co najwyraźniej jej się spodobało, bo zamruczała.
Lys: Nie jestem tego taki pewien. – rzekłem niepewnie, po czym znów wpiłem się w jej usta
Nic: Chociaż raz zrób coś nie patrząc na konsekwencje. – wydyszała, przez co wywnioskowałem, że też jest rozgorączkowana
Lys: Pragnę cię, tak cholernie cię pragnę. – sapnąłem
Nicola złapała moje dłonie i szybko przeniosła je na swoje plecy, a konkretniej na haftki stanika. Wiedziałem, o co jej chodzi. Miałem świadomość, że na tym etapie nie dam rady się wycofać, bo byłem zbyt pobudzony do działania.
Lys: Kocham cię. – zipnąłem, podnosząc ją i maszerując szybko w stronę łóżka
Cmokała mnie po drodze kolejno w oczy, nos, policzki i brodę. Nasze pożądanie rosło z każdą kolejną, przedłużającą się chwilą. Kiedy ułożyłem ją na miękkim materacu, miałem nieprzepartą ochotę zerwać z niej wszystko, co na sobie ma i z uwielbieniem przyglądać się jej nagiemu ciału.
Lys: Zamknij oczy, maluszku. – rzekłem cicho, nachylając się nad jej brzuchem i kierując słowa właśnie w tamto miejsce
Moje ruchy stały się całkiem chaotyczne. Odpiąłem jej biustonosz, który najprawdopodobniej wylądował na żyrandolu. Potem wszystko działo się naraz. Pieściłem jej idealnie jędrne piersi, a ona jakimś sposobem zdjęła mi spodnie…

***
Ułożyłem się obok dziewczyny, wykończony. Ciężko oddychała, tak samo jak ja. Jej włosy całkiem się zmierzwiły, z moimi było podobnie. Fantastycznie się czułem. Mając ją tak blisko siebie, pragnąłem ciągnąc to dalej i dalej. Przyjmowała wszystkie moje ruchy z lekkością, dając mi tym tyle przyjemności i szczęścia, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chciałem, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Kiedy podczas jęków wykrzykiwała moje imię, topniałem ze szczęścia.
Starałem się jak najmniej ciążyć na jej brzuchu, żeby nie zrobić krzywdy dziecku. Może nie powinienem był w ogóle się zgadzać, ale Nicola tak dokładnie to zaaranżowała, że nie mogłem się powstrzymać i powiedzieć „nie”.
Nasz wspólny, cudowny pierwszy raz...
Nic: Było wspaniale. – wymruczała, wciąż dysząc
Odwróceni do siebie twarzami, uśmiechnęliśmy się oboje. Błądziła dłonią po mojej odkrytej klatce piersiowej, a ja nakręcałem na palce kosmyki jej lśniących włosów.
Lys: To ty byłaś wspaniała. – odrzekłem spokojnie, całując zaraz jej szyję; Za moment, zupełnie tego nie kontrolując, przeniosłem się na jej kształtne, kuszące piersi. Wiedziałem, że niepotrzebnie prowokuję kolejną sytuację, jednak chciałem ją jak zaspokoić, a gdy do moich uszu doszły rozkoszne jęki dziewczyny, swój zamiar spełniłem. Po linii prostej zniżałem swoje usta, a mój język w tamtym miejscu poniżej pępka, przyprawił ją o gęsią skórkę. Pomruki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, aż w końcu jej okrzyk dał mi do zrozumienia, że odrobiłem swoje zadanie. Po chwili okazało się jednak, że wcale tak nie było. Nicola przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała, szepcząc cicho.
Nic: Jesteś najlepszym mężczyzną na świecie, uwielbiam cię. I dziękuję. – wydusiła z siebie, rumieniąc się
Lys: Ubóstwiam sprawiać ci przyjemność. – mruknąłem, dając jej buziaka w czubek nosa
Nagle przejechała ręką wzdłuż mojego torsu i brzucha, przesuwając dłoń jeszcze niżej… Poczułem się bardzo rozpalony, a ona to spotęgowała, łapiąc za… Podniosła się szybko do pozycji siedzącej i ze znaczącym uśmiechem spojrzała na moją pełną oczekiwania twarz. Pamiętam, że wtedy zrobiła coś, czego jeszcze żadna kobieta mi nie zrobiła…

________________________________________________

Jestem z tego rozdziału zadowolona, nawet bardzo :)
Te dialogi z Lysandrem uważam za udane ;)
I ogólnie Lysio <3 <3 <3
Czekam na Wasze opinie :]

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział LIV

A jednak jestem dziś. Tak, pamiętam co mówiłam o nextcie w weekend, ale zaszła znacząca zmiana planów. Chcę skończyć blog, a potem... nieważne. Fakt jest taki, że kolejny dodam w piątek, sobotę lub niedzielę, a jak dobrze pójdzie następny tydzień będzie ostatnim.

(Ten rozdział jest beznadziejny. Ostrzegam przed faktem przeczytania.)

________________________________________________

Był czwartek, półtora tygodnia później. Przy kolacji tylko smarowałam talerz plastrem pomidora, nie tykając kanapki. Titi patrzyła na mnie dziwnie, pałaszując swój posiłek.
Nie miałam apetytu. Czułam się ociężale, po prostu źle. Czy usunęłam? Nie. Miałam taki zamiar nie raz, ale zawsze powstrzymywały mnie słowa wypowiedziane ostatnio przez Lysandra „pamiętaj, że jeśli to zrobisz, możesz już nigdy do mnie nie przychodzić”. Zostawił mnie i kazał donosić ciążę… Nie chciałam wychowywać dziecka sama ze świadomością, że jego ojcem jest przebywający w więzieniu przestępca. Nie potrafiłam także przeboleć myśli zabicia… Białowłosy był moim autorytetem i gdy coś powiedział, zawsze traktowałam to bardzo poważnie. Teraz, kiedy dał mi do zrozumienia, że mam urodzić, byłam gorzej nic niezdecydowana. Ja nie miałam pojęcia, co dalej. Titi zapewniała, że mi pomoże, wsparcie miałam także w Rozalii, ale to przecież nie wystarczająco dużo. Dziecko powinno mieć ojca, ciepły dom, a ja mu tego nie mogłabym zapewnić.
Titi: Zjedz chociaż trochę. Nie możesz w tym stanie głodować.
Nic: Wiem, ja to wszystko wiem. – jęknęłam – Ale nie dam rady nic przełknąć. W poniedziałek kończą się ferie, rozumiesz? Jak ja mam pójść do szkoły i normalnie się uczyć, widząc go codziennie na korytarzu?
Titi: Nicol, wszystko się ułoży, zobaczysz. – pocieszyła mnie, łapiąc moją dłoń i gładząc ją – Wytrzymaj jeszcze trochę. – uśmiechnęła się, a w jej oczach zobaczyłam jakąś tajemnicę
Nic: Skąd ty to możesz wiedzieć? Już nic się nie unormuje.
Titi: Nawet w najmniej spodziewanym momencie zawsze może wydarzyć się coś zaskakującego. – rzekła pokrętnie
Nic: Co ty wygadujesz? – zdziwiłam się
Titi: Już niedługo, kochanie. – dodała, po czym wstała i wstawiwszy talerz do zlewu, wyszła z kuchni

***
Leżałam już w łóżku i z telefonem w ręku wpatrywałam się w wyświetlacz. Tylko jedno dotknięcie ekranu dzieliło mnie przed rozpoczęciem połączenia. Wystarczyłoby mi jedno słowo, żeby poczuć się odrobinę lepiej. Gdybym usłyszała nawet zwykłe „słucham” wypowiedziane z ust Lysandra, poprawiłby mi się humor. To było jednak bez sensu. I tak by nie odebrał. Westchnęłam. I wtedy moim oczom ukazał się dwuwyrazowy napis „Rozalia dzwoni”. Zawahałam się tylko przez moment. Odebrałam.
Nic: Tak?
Roz: Cześć, jak dzisiaj?
Nic: Dobrze, całkiem dobrze.
Roz: Cieszę się. Przepraszam, że od wtorku nie przychodziłam, ale miałam ważne sprawy na głowie.
Nic: Coś się stało?
Roz: Nie, to nic poważnego, spokojnie. – usłyszałam w jej głosie entuzjazm
Nic: Roza, a powiedziałabyś mi co słychać u Lysandra? – zapytałam cicho
Roz: Wiesz, coraz lepiej. Jutro ci opowiem, kiedy przyjdę. Będziesz w domu?
Nic: Jasne, nie mam ochoty teraz nigdzie wychodzić. A ucieczki z domu też nie planuję, więc będę.
Roz: To świetnie. O jedenastej spodziewaj się mni… - urwała niespodziewanie – To znaczy, bądź gotowa.
Trochę nie rozumiałam. Plątanie się we własnych słowach. Obawiałam się, że może coś się wydarzyło, że tak urywa. Chociaż w jej głosie nie słyszałam nawet nutki smutku czy zatroskania, wręcz przeciwnie – był przepełniony radością.
Nic: Dobra, więc do jutra.
Roz: Do zobaczenia, Nic. – szepnęła uradowana i rozłączyła się
Idealnie się składało, że Roza była taką optymistką i tryskała pozytywną energią, bo tego mi było teraz potrzeba. Wsparcie, słów otuchy i przede wszystkim wskazania drogi.
Na początku za wszelką cenę chciałam zdobyć te tabletki wczesnoporonne. Później zaczęłam się wahać, a teraz skłaniałam się ku urodzeniu. Totalne zamieszanie.

***
Obudziły mnie poranne hałasy dochodzące z kuchni. Otworzyła zaspane oczy i ziewając, sięgnęłam po telefon. Godzina wczesna, bo wpół do siódmej, ale wstałam powoli z łóżka i całkiem rozczochrana zeszłam na dół. Ciocia zmywała naczynia, elegancko ubrana i prawie gotowa do wyjścia.
Titi: Jak samopoczucie? – zapytała z ciepłym uśmiechem, gdy mnie dostrzegła
Nic: Lepiej niż wczoraj. Rozalia przyjdzie przed południem, także nie będę sama. – odpowiedziałam, przeciągając się
Titi: Rozalia? A… Nieważne.
Nic: Czemu mam wrażenie, że wszyscy wokoło coś przede mną ukrywają? – zmarszczyłam czoło
Titi: Wydaje ci się. Poradzisz sobie sama? – zamieniła temat
Nic: Titi, ciąża to nie choroba. Poza tym to dopiero siódmy tydzień, czuję się dobrze, nawet mdłości mi nie dokuczają.
Titi: Może i racja. Wolałabym zostać teraz z tobą, ale wiesz, że pracy nie mogę zaniedbać. – rzekła, odwracając się po skończonym zmywaniu
Nic: No przecież. Idź i się nie martw. – zapewniłam ją, a ciocia kiwnęła głową i skierowała się do korytarza, zakładając kurtkę

***
Oglądałam telewizję, jedząc jabłko. Leciała akurat pewna brazylijska telenowela, a że był dobry moment, zdecydowałam się zostawić na tym kanale. Jakaś Victoria nieudolnie przepraszała za coś mężczyznę o imieniu Sergio, kiedy w pewnym momencie wpadła piękna blondynka i postrzeliła kobietę, rzucając się w ramiona otępiałego faceta.
Zawsze śmiałam się, jak można lubić takie mdłe tasiemce, ale faktycznie nawet mnie wciągnęło i obejrzałam do końca. Potem wyrzuciłam ogryzek do śmieci, a gdy wracałam na sofę, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie zatrzymując się, rozłożyłam się na kanapie, chwytając do ręki pilot.
Nic: Właź! – krzyknęłam, wiedząc że drzwi nie były zamknięte od środka
Przełączałam z programu na program, nie mogąc znaleźć nic dla siebie. Czując obecność Rozalii w pomieszczeniu, nie odwróciłam się w jej stronę, tylko z uwagą latałam po kanałach.
Nic: Cześć, siadaj. – powiedziałam, zapatrzona w telewizor
Słysząc w odpowiedzi „cześć”, zakrztusiłam się własną śliną, wypuszczając pilot z rąk. Przeniosłam wzrok na osobę stojącą w progu, chociaż wcale nie musiałam tego robić. Poznałam ten głos. I on wcale nie należał do mojej przyjaciółki. Natychmiast zerwałam się na nogi, aż zakręciło mi się w głowie.
Lys: Spokojnie, jeszcze coś sobie zrobisz. – rzekł z rozbawieniem nie kto inny, jak Lysander
Nic: Co ty tutaj robisz? – zapytałam, spuszczając głowę w dół
Zaskoczyła mnie obecność białowłosego. Naprawdę miał ochotę przychodzić tutaj do mnie, do dziewczyny, która nosiła w sobie nie jego dziecko? Zresztą Rozalia mówiła, że to ona wpadnie…
Lys: Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz? – nie zwracając uwagi na moje zdziwienie, dopytywał
Nic: W mia-miarę dobrze… - odparłam, robiąc się czerwona na twarzy
Lys: Cieszę się, że z tobą z porządku.
Nic: Cieszysz się? – powtórzyłam, przenosząc wzrok na jego twarz
Lys: Cieszę. – potwierdził, uśmiechając się delikatnie
Nie byłam pewna, co mam mu powiedzieć. Osłupienie nie minęło i wciąż jeszcze wątpiłam w to, czy on naprawdę stoi przede mną.
Lys: Mam coś dla ciebie. – oznajmił, wyciągając zza siebie rękę, w której kurczowo trzymał ciemnozieloną teczkę
Nic: Co to?
Lys: Zobacz. – rzekł
Podał mi, a ja przechwyciłam ją drżącymi rękami. Ciekawiło mi, co jest w środku, ale z drugiej strony trochę się tego lękałam. Wpatrzona w czarną gumkę, zaraz ją odchyliłam i otworzyłam teczkę. W środku, w koszulce, znajdował się dokument. Przeczytałam tytuł i… zaniemówiłam.
Lys: Pod spodem jest coś jeszcze. – wychrypiał
Natychmiast podniosłam jedną kartkę i faktycznie ujrzałam kolejny akt. Tym razem błyskawicznie przeniosłam osłupiały wzrok na jego twarz, którą właśnie wykrzywiał lekki uśmiech.
Nic: Jak… - wyszeptałam jedynie, znów spoglądając na duże, czarne napisy
Co mnie aż tak zaskoczyło?
„Wniosek o odebranie praw rodzicielskich”…
A także:
„Wniosek o przysposobienie”…
Lysander chciał adoptować dziecko Shona i wychować je wraz ze mną…?
Lys: Przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że nie mógłbym bez ciebie żyć. Poświęciłaś się dla mnie wtedy, ale nie zamierzam cię zostawiać. Chcę, żebyśmy stworzyli prawdziwą rodzinę. To tylko wzór dokumentów, które po narodzinach wyślemy tam gdzie trzeba.
Chciałam coś powiedzieć, lecz nie dałam rady wydusić z siebie ani słowa, dlatego ruszałam tylko bezgłośnie ustami. Łzy podeszły mi do oczu, bo w życiu nie podejrzewałam, że Lysander mógłby zrobić coś tak szlachetnego. Czy on naprawdę tego chciał?
Nic nie mówiąc i widząc, że nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek, podszedł do mnie i objął. Poczułam się pierwszy raz od kilku kochana i bezpieczna. Mając go przy sobie, wszystkie duże problemy stawały się drobnymi przeszkodami, bo razem mogliśmy je pokonać. Razem. Ja i Lysander. To tak pięknie brzmi…
Nic: Ko-kocham cię. – odezwałam się w ostatniej chwili przed napadem płaczu; Płaczu ze szczęścia.
Lys: Ja ciebie też bardzo kocham. Poprawka, was. Ciebie i tę małą kruszynkę. – powiedział czule
Nic: N-nie wierzę, że to dzie-dzieje się nap-rawdę. – wyszeptałam
Lys: Już zawsze będziemy razem, choćby nie wiem co. Obiecuję ci.
Nic: Jesteś pewien, że chcesz opiekować się dzie-dzieckiem?
Lys: Gdybym nie był, nie przyszedłbym teraz do ciebie i nie zgodził się na całą resztę.
Nic: Resztę? – zdziwiłam się, spoglądając mu w oczy; Milczał. – Powiesz mi o co chodzi?
Lys: Pod jednym warunkiem.
Nic: Jakim? – dociekałam, niecierpliwie oczekując odpowiedzi
Lys: Tylko wtedy, kiedy mnie pocałujesz.
Uśmiechnęłam się blado i spełniłam wymóg. Marzyłam o tym od tylu dni… Myślałam nawet, że już nigdy nie będzie mi dane, żeby tak się do niego przytulić… Tak bardzo się cieszyłam.
Lys: Musisz się bardziej postarać. – mruknął, uśmiechając się łobuzersko
Zachichotałam, ponownie go całując. Tym razem z większą zachłannością.
Nic: Powiedz, bo nie wytrzymam. – poprosiłam
Lys: Zaraz wpadnie tu jeszcze kilka osób.
Przyjrzałam mu się dokładnie, zastanawiając, co też ma na myśli. Kiedy już chciałam zapytać, dało się słyszeć skrzypienie otwieranych drzwi frontowych. Usłyszałam jakieś śmiech, chichy i rozmowy i od razu wiedziałam, że to grubsza afera. Popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Lysa i także posłałam mu ciepły, przepełniony miłością uśmiech.
Zaraz do salonu wwalili się kolejno: Roza wraz z Leo, Armin z Alexym, Kas, Jake. Iris i Violka niosły prostokątny, spory tort udekorowany owocami, a na koniec… Na koniec ujrzałam Oscara pchającego wózek z siedzącą na nim Kim.
Z niedowierzaniem przyglądałam się temu wszystkiemu, aż wreszcie podbiegłam do czarnowłosej i mocno ją przytuliłam.
Kim: Gratuluję, Nicol. I dziecka, i związku. – rzekła cicho
Nic: Jesteś kochana, tak się cieszę, że tu jesteś. – wyszczerzyłam się do niej, gdy nagle zostałam odciągnięta od dziewczyny; Po odwróceniu się ujrzałam obejmującego mnie Lysandra. Słyszałam hałasy z kuchni i stukot obijającego się o siebie szkła, a nagle z tłumku wyłowił się Kastiel z butelką szampana w dłoniach. Dziewczyny ustawiły się za nim z kieliszkami, a ten potrząsnął kilka razy butelką i gdy otwierał, korek wystrzelił w sufit i odbił się od ściany, póki nie wylądował na podłodze. Musujący napój lał się na podłogę i do szkła, przy akompaniamencie chichotu zebranych.
Szczerze mówiąc, aż do tej pory nie przyswoiłam do siebie tego, co się działo. Ta wizyta tak mnie zaskoczyła, że aż brakło mi słów.
Roz: Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – zaśmiała się białowłosa, podając Lysowi szampana, a mnie napój jabłkowy
Nim ktokolwiek upił choćby łyk, Alexy zaczął śpiewać „sto lat”. Reszta po chwili się do niego oczywiście dołączyła.
Nic: Jesteś taki kochany. – zwróciłam się do chłopaka
W odpowiedzi pocałował mnie, tak długo, jak trwał śpiew zebranych. Zabrakło mi tchu, lecz byłam szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie. Jeśli ktoś by wczoraj powiedział mi, że będę całować się z Lysandrem w czasie, gdy moi przyjaciele będą wznosić za nas toast, postukałabym się w głowę…


________________________________________________

Wiem, że krótki, ale tak wyszło.
Mówiłam, że beznadziejny. Zachowanie Lysa nieprawdopodobne i nierealne, ale cóż...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział LIII

No wiem, miał być we wtorek. Ale takiego mam dzisiaj doła z powodu tej pogody, że może chociaż jakieś komentarze poprawią mi humor XD
I po drugie, mam już napisane wszystkie rozdziały aż do końca bloga, a moja porywczość i fakt, że jestem w gorącej wodzie kąpana, powodują, iż mam ochotę codziennie wstawiać po jednym. Ciągle słyszę w głowie "no, dodaj, dodaj. Masz jeszcze kilka części w zapasie, wstaw ten jeden rozdział wcześniej" :P Chyba, przez te głosy, rozwija się u mnie choroba psychiczna, nie sądzicie? XD
I jeśli ktoś ma już trochę (albo bardzo) dość tego bloga, to pocieszę, że next najprawdopodobniej w następy weekend :D (No chyba, że znowu nie będę mogła się powstrzymać ;_;)
________________________________________________

Godzinę później byłam już po drugim USG, które potwierdziło, że jestem w ciąży. Ja, nastoletnia dziewczyna mająca osiemnaście lat, nosiłam w sobie malutki organizm… Miniaturowego człowieczka, który za osiem miesięcy miał przyjść na świat… Nie, wcale nie. Myślałam, że będzie już tak jak kiedyś, Lysander mi wybaczył i planowałam z nim swoje dalsze życie. A to wszystko piorun trzasnął…
Z nikim się jeszcze nie widziałam. Nikt również nie wiedział o moim stanie, o dziecku. O dziecku poczętym poprzez gwałt… Załamałam się, bo wiedziałam, że zaraz wkroczy lekarz i powie, że jestem wolna, a także przestrzeże o prowadzeniu od tej pory zdrowego trybu życia. Ale ja nie chciałam żadnego bachora. Tak właśnie myślałam o maluszku, który bezbronny rozwijał się w środku mnie. Jasnym było, że muszę się go pozbyć. Pozbyć dzieciątka całkowicie nieświadomego tego, że jest problemem. Na pierwszy ogień poszła aborcja. Pomyślałam, że jeśli to się nie uda, usunę je na własną rękę. Nie ważne jak, nie ważne z jakimi konsekwencjami. Tym razem musiałam coś zrobić, żeby nie dopuścić do rozstania z Lysem. Bo jaki facet podjąłby się opieki nad nieswoim dzieckiem? Dla mnie mój chłopak liczył się ponad wszystko, kochałam go najbardziej na świecie, nie chciałam tego mącić. Miałam zamiar uwolnić się od dziecka, wziąć tabletki na poronienie, albo chociażby godzinami dziennie biegać i wyciskać z siebie siódme poty, by stracić tę ciążę. Cokolwiek, aby tylko on się nie dowiedział…
Nie myliłam się. Za dziesięć minut stałam już w progu pomieszczenia, nabierając głębokiego oddechu przed spotkaniem. Wyszłam.
Titi: Nicola! Kochanie, jak się czujesz? – od razu podbiegła do mnie ciotka, wypytując ze zmartwieniem
Roz: Co się stało? Wszystko już w porządku? – dołączyła do niej także białowłosa, w zaniepokojeniu marszcząc brwi
Nic: T-tak. Zwykłe zasłabnięcie, to nic takiego. – skłamałam perfidnie, mając nadzieję, że uwierzą
Roz: Czyli jest okej?
Nic: Jasne. Lekarze powiedzieli, że to tylko omdlenie z przemęczenia, nic wielkiego. – dalej ciągnęłam, wkładając w swoje słowa jak najwięcej przekonania
Titi: To świetnie. Bardzo się o ciebie martwiłam, a lekarka nie chciała mi nic powiedzieć, podobno nie udzieliłaś zgody. – rzekła, mrużąc oczy
Nic: Mówię, to dlatego, że nic mi nie jest. Co miała powiedzieć? Że ze mną dobrze?
Roz: I tak się niepokoiliśmy. – powiedziała uspokojona, przytulając mnie
Potem ciocia z Rozą ruszyły przodem, a ja zostałam w tyle z chłopakami. Nie podobało mi się towarzystwo Lysandra. Nie w tej sytuacji, nie teraz. Fatalnie się czułam, okłamując go. Tylko co mogłam zrobić? Stanąć na środku korytarza i oznajmić „będę miała dziecko z innym facetem”? To nie wchodziło w grę. Była niedziela, a ja na początek kolejnego tygodnia zaplanowałam załatwienie tej sprawy. Targały mną wyrzuty sumienia, że zachowuję się tak okropnie i chcę zabić tę istotkę. Nie mogłam inaczej.
Gdy chłopak zamierzał mnie objąć, zrobiłam zgrabny unik. Nie patrząc na niego, odwróciłam wzrok w drugą stronę, na kurtkę Kasa.
Lys: Co się dzieje? – zapytał, zbity z tropu
Popatrzyłam w jego oczy i z krwawiącym sercem odpowiedziałam, siląc się na niechętny głos.
Nic: Nic, po prostu nie mam ochoty na jakieś czułości. W ogóle najlepiej byłoby, gdybyście wrócili do domu, oboje. Zadzwonię za kilka dni. Cześć. – rzuciłam i przyśpieszyłam, doganiając ciotkę i przyjaciółkę
Wsiadłyśmy do samochodu, a Roza ze zdziwieniem zauważyła, że chłopcy stoją nieruchomo, patrząc na zamykające się drzwi auta. Nie przeniosłam na nich wzroku. Nie dałam rady.

***
Białowłosą odwiozłyśmy pod dom, bo oznajmiłam jej, że nie potrzebuję towarzystwa. Obie były zaskoczone moim zachowaniem, ale zrobiły to, co powiedziałam. Podróż do domu minęła mi w ciszy. To znaczy, ja siedziałam cicho jak mysz pod miotłą, a Titi dociekała, co mi się stało i dlaczego zbyłam Rozalię. Nie odpowiedziałam jej, tylko patrzyłam na mijane przez nas domy. Wtedy przed moimi oczami stanął pewien obrazek: ja i Lysander w przytulnym, ciepłym mieszkaniu, układając do snu małą kruszynkę otuloną kocykiem, której oczka zamykają się, chętne snu… Poczułam potężny żal i boleść. Robiło mi się przykro, kiedy pomyślałam, że zabiję własne dziecko, które noszę pod sercem… Łzy same cisnęły się pod powieki, a w środku miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że jestem podłą, bezwzględną morderczynią…
Titi: Nicola, co jest? Dlaczego nic nie mówisz? Widzę, że coś nie jest w porządku.
Nic: A właśnie, że jest! – krzyknęłam w końcu, nie wytrzymując i wybuchając – Jestem dorosła, skończyły się już te czasy, w których zwierzałam ci się! Byłam wtedy małą dziewczynką, która nie radziła sobie z problemami w domu. Ale teraz dająę sobie radę z problemami sama i odczepcie się wszyscy ode mnie!
Los chciał, że zatrzymaliśmy się pod domem, gdy już skończyłam. Ciocia patrzyła na mnie z niepokojem, a ja podbuzowana wyszłam z samochodu, mocno trzaskając drzwiami. Chciałam odciąć się od całego świata, w spokoju przemyśleć wszystko o tym dziecku i wybrać, co zrobię. Musiałam zdecydować, którą opcję wybiorę. Na aborcję stać mnie nie było, więc potrzebowałam tańszego rozwiązania. I przede wszystkim bardziej dyskretnego.
Wtedy zamierzałam wszystkich przeprosić za moje humorki i zapomnieć na zawsze o dziecku, które było tylko niefortunną, potworną wpadką.

***
Zamknięta w pokoju, płakałam w pyszczek pluszowego misia, trzymając rękę na brzuchu. Gdy pomyślałam sobie, że za kilkanaście miesięcy mogłabym użyczyć go uroczemu bobaskowi, rozbeczałam się jeszcze bardziej. Poczucie winy nie pozwalało mi spokojnie zasnąć, chociaż wcale jeszcze niczego nie zrobiłam. Tak jak wcześniej byłam niewzruszona i przekonana, tak teraz czułam przerażenie. Nie pasowała mi już myśl aborcji lub usunięcia, mimo że ojcem był Shon. Jednak to było nieuchronne. Musiałam jak najprędzej podjąć decyzję, żeby tylko nie rozmyślić się. Wtedy byłoby przesądzone, z moją miłością mogłabym się definitywnie pożegnać.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu – 00:24. Późna godzina nawet mnie nie zaskoczyła, byłam zbyt zdruzgotana.
W tamtym momencie zrobiłam pierwszy krok na drodze do upragnionego szczęścia. Włączyłam swój laptop. Przymknąwszy oczy, nabrałam powietrza. Wystukałam na klawiaturze hasło i je zatwierdziłam. Nie spodziewałam się, że znajdę aż tyle ofert, bo wiedziałam, że tabletki wczesnoporonne są nielegalne. Jednak skoro były dostępne, postanowiłam takowe kupić. Jeszcze nie dziś, tylko jutro wieczorem. A może pojutrze… Odwlekałam to jak tylko się dało, lecz istniał też problem finansów. Najtańsze znalazłam po dwieście złotych, a nie miałam takiej sumy. Trzeba było zorganizować skądś kasę.
Zaszlochałam znów, głośno i rozpaczliwie. Nie przyszło mi do głowy, że obudzą tym ciocię…
Titi: Co tam się dzieje? – zapytała cicho, pukając do drzwi
Nic: N-nic. Wszy-wszystko w porząd-porządku. – wychlipałam
Titi: Ty płaczesz…
Nic: Nieprawda! Nie płaczę. – wydukałam, wybuchając żałosnym szlochem
Titi: Wpuść mnie. – poprosiła łagodnie
Nic: Nie, nic mi n-nie jest. – jęknęłam, zalewając się łzami
Titi: Proszę cię, weź klucz i otwórz drzwi. Nic, pomogę ci, tylko daj mi szansę.
Nie odezwałam się już więcej. Położyłam się, przyciskając poduszkę do głowy. Wiedziałam, że jeśli dłużej będę tak z nią rozmawiać, zmięknę i pozwolę jej wejść. Powiedziałabym jej o wszystkim, a do tego nie mogło dojść. Nikt nie miał się dowiedzieć, przynajmniej tak zaplanowałam.

***
Rano otworzyłam oczy i z zaskoczeniem zorientowałam się, że zasnęłam. Może nie wyspałam się jak zwykle, ale czułam się odrobinę lepiej. Ne trzeźwo mogłam podejść do tematu dziecka, lecz niewiele się zmieniło. Nadal planowałam zamówić te tabletki. Postanowiłam wyprosić pieniądze od Titi, chciałam je jej później zwrócić, jakkolwiek miałabym to zrobić. A gdy miało być po wszystkim, zachowywałabym się jakby nigdy nic takiego się nie stało. Żyłabym do końca życia z towarzyszącymi mi wyrzutami sumienia, ale z moim Lysiem, tylko to się liczyło.
Wtem usłyszałam pukanie do moich drzwi i byłam pewna, że to Titi. Pewnie się martwiła. I to bardzo.
Nic: Już otwieram. – powiedziałam nagle, choć wolałabym dalej siedzieć na łóżku i ignorować wszelkie próby pomocy; Dwie stówy. Jedna koczowała gdzieś na dnie mojej skarbonki, lecz drugą musiałam uprosić u cioci jak najszybciej.
Otarłam szybko policzki, porywając chusteczkę higieniczną i doprowadzając oczy do skrajnego ładu. Ciocia stała zatroskana, ze smutkiem lokalizując u mnie wilgotne ślady od łez.
Nic: Wejdź, muszę cię o coś poprosić.
Zgodnie z moimi słowami, przekroczyła próg i usiadła na skraju łóżka, a ja ustawiłam się kilka metrów od niej, opierając się o szafę.
Titi: Co się wydarzyło, że w nocy płakałaś? – zapytała, a ja słyszałam w jej głosie zaniepokojenie
Nic: Titi, posłuchaj. Potrzebuję stu złotych, proszę, pożycz mi pieniądze. Oddam ci za jakiś czas, jak tylko uda mi się je zdobyć. – rzekłam szybko, omijając ją wzrokiem
Titi: Pożyczę, oczywiście, że pożyczę, tylko powiedz mi, przez co tak szlochałaś?
Nic: To nic takiego, miałam gorszy dzień. Proszę, - tu przerwałam, bo poczułam że brzmię rozpaczliwie – daj mi tę stówę.
Titi: Do czego jest ci potrzebna? – zadała kolejne pytanie, całkowicie spokojna i opanowana
Nic: Chcę pójść na zakupy. – skłamałam niezbyt pomysłowo, po prostu bezsensownie
Titi: I to jest takie pilne?
Już nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Zacisnęłam mocno usta, czując, że zaraz albo wyżalę się i powiem prawdę, albo rozryczę się nagle na jej oczach.
Z niekomfortowej sytuacji wyrwał mnie dzwonek do drzwi i jak na skrzydłach wyleciałam z pokoju, mówiąc, że otworzę. Nie wiedziałam, że to będzie takie trudne. Wyobrażałam sobie, że ją poproszę, ona mi da i po sprawie. A tu pytania, dociekanie prawdy…
Ujrzałam przed sobą Rozalię. Przez myśl przeszło mi, żeby zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, jednak powstrzymałam się i grzecznie przywitałam. Musiałam zachowywać się normalnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dlatego też zaprosiłam ją do środka, mrucząc pod nosem przekleństwa.
Roz: Martwiło mnie twoje zachowanie, chciałam sprawdzić co z tobą. – wytłumaczyła, gdy się rozebrała
Nic: Zły dzień, tyle. Chodźmy na górę. – odparłam, prowadząc ją do pokoju
Przepuściłam ją pierwszą i sama weszłam. Titi patrzyła na mnie z niedowierzaniem, trzymając na kolanach mój laptop. Kiedy białowłosa się z nią przywitała, nic nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, nadal nie spuszczając wzroku.
Titi: To po to potrzebne ci te pieniądze? – zapytała, głucho, spoglądając na ekran
I wtedy wszystko zrozumiałam… Przecież nie zamknęłam stron, które wczoraj przeglądałam… O nie…
Rozalia nie wiedziała co się dzieje i o co może chodzić Titi. Uciekłam wzrokiem gdzieś daleko za okno, wiedząc, że już się wydało…
Titi: Tabletki wczesnoporonne? Nic, ty jesteś w ciąży? – zapytała w końcu, patrząc ślepo w moje oczy
Przyjaciółka także lustrowała moją twarz, zdruzgotana słowami kobiety. Nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. Jak mogłam pozwolić, by Titi odkryła prawdę?
Oparłam się plecami o ścianę, zakrywając dłońmi twarz, i zjechałam po niej aż usiadłam na podłodze. Wstrząsnęła mną pierwsza fala płaczu. Później chlipałam coraz głośniej, a na koniec rozbeczałam się na dobre. Tak cholernie bałam się ich reakcji… Zaszłam w ciążę z Shonem, byłym chłopakiem cioci, co ona może o mnie teraz pomyśleć, jak nie to, że jestem zwykłym ścierwem? Najbardziej na świecie bałam się, że obruszy się już na zawsze, nie chcąc mnie znać… Lęk przed tym, że Rozalia powie o wszystkim Lysandrowi też przerażała… Przyjdzie i wyrzuci mi w twarz, że był z prawdziwą ladacznicą…
Roz: Nicol… - usłyszałam niedaleko siebie i poczułam, że ktoś mnie obejmuje – Ty… Nie wiem co mam ci powiedzieć.
Nie otworzyłam oczu, nie zdjęłam rąk z twarzy. Trzęsąc się, moczyłam łzami rękaw Rozalii, rozpaczając nad swoim życiem.
Nagle doszedł do mnie stłumiony głos Titi. Wywnioskowałam, że usiadła po mojej drugiej stronie. Zdjęła moje dłonie z mokrej buzi i wzięła je w swoje. Zerknęłam na nią przez łzy, lekko skołowana, a ta posłała mi pocieszające spojrzenie. Co one wyprawiały? Siedziały ze mną i pocieszały? Wcale nie wykrzyczały mi w twarz, że jestem wywłoką… W zamian usiadły i pokrzepiały…
Nie wiem po jakim czasie uspokoiłam się. Patrzyłam pustym wzrokiem na biały kaloryfer, wciąż czując obecność cioci i przyjaciółki.
Titi: Nic, dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytała z kamuflowaną pretensją
Nic: Wczo-wczoraj się dowiedziałam…
Roz: Wczoraj? To dlatego tak dziwnie się zachowywałaś? – dopytywała spokojnie, na co skinęłam
Titi: Czyje to dziecko? – dociekała cicho i łagodnie
Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wymówić imienia ojca swojego dziecka na głos, brzydziłam się tym gnojem.
Roz: Lysia?
Pokręciłam głową, roniąc dużą łzę. Tak bardzo chciałabym, żebym to właśnie z nim była w ciąży!
Roz: Shona?
W odpowiedzi rozpłakałam się znowu, a ciocia, próbując ułagodzić, gładziła moje plecy. Teraz podwójnie bolało mnie to, że wtedy, w tamtym domku zdradziłam Lysandra. Gdybym nie zgodziła się na ultimatum, nie byłoby żadnego problemu. Ale Lysa też by już nie było…
Titi: Spokojnie, kochanie, spokojnie.
Nic: Jak mogę być spokojna? Prz-przecież… Jak Lys się dowie, to mnie chyba zabije... Muszę się tego pozbyć!
Titi: Nie ma mowy! Rozumiem, że dla ciebie to dramat, bo zaszłaś w ciążę, kiedy poświęcałaś się dla miłości, ale nie możesz usunąć tej ciąży.
Roz: Nic, a pamiętasz swoich rodziców? Opowiadałaś mi, jak cię zaniedbywali, jak poniżali i krzywdzili. Pokaż, że ty jesteś inna. Że w waszej rodzinie potrafisz zająć się swoim dzieckiem. Pomyśl, jak cudownie będzie wychować takiego małego bąbelka z Lysandrem. – tłumaczyła
Nic: Chciałabyś, żeby Leo zrobił bachora jakiejś lasce, a po urodzeniu ty miałabyś go wychowywać? No powiedz, chciałabyś? – zapytałam wściekle
Roz: Kocham Leo i tak, zrobiłabym to.
Nic: Kłamiesz. Dobrze wiem, że nie zrobiłabyś czegoś takiego. I on też nie zrobi. Zdecydowałam się na aborcję i swojego zdania nie zmienię.
Titi: Nie! Nie pozwolę ci, żebyś zrobiła taką głupotę, rozumiesz? – wykrzyknęła kobieta, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając – Nie jesteś morderczynią, nie zabijesz tego maleństwa!
Nic: A właśnie, że tak. Chcę być z Lysandrem, a dziecko rozwali nasz związek.
Roz: Tak? Dobrze. Więc zaraz mu powiesz, co chcesz zrobić. Podzielisz się z nim swoimi planami prosto w oczy. – rzekła, wstając i wychodząc z pokoju
Popatrzyłam nietrzeźwo na Titi i zerwałam się na równe nogi, wybiegając za dziewczyną stała obok sypialni Titi z telefonem przy uchu, a ja spróbowałam go jej wyrwać, ale odepchnęła mnie.
Roz: Lysio? Przyjdź do Nicoli, szybko. – rzuciła, a ja myślałam, że zemdleję; Jak ona mogła mi to zrobić? – Teraz, to bardzo pilne. – dopowiedziała, rozłączając się – Zaraz tu będzie.
Myślałam, że ją uderzę. Cały żal ze mnie wyparował, pozostała złość i wściekłość.
Nic: Nienawidzę cię. Jesteś podła. – warknęłam gniewnie
Roz: Ty nie jesteś lepsza. – prychnęła – Chcesz zabić niewinną istotkę, małą, bezbronną i niczemu winną! To ty jesteś nieuczciwa, nietyczna i w ogóle makabryczna! – wyrzuciła mi w twarz
Zmrużyłam oczy i przygotowywałam się, by jej przyłożyć, lecz z pokoju wyszła Titi i przytuliła mnie opiekuńczo.
Nic: A co mam według ciebie zrobić? Zaszłam w ciążę, kiedy Shon mnie zgwałcił. Mam się cieszyć z tego dziecka? Dziecka, które już zawsze miałoby mi przypominać o tamtym wydarzeniu? – jęknęłam, zmiękczona objęciem Titi
Białowłosa spuściła głowę. Podejrzewałam, że żałowała trochę tego, co przed chwilą powiedziała, choć z drugiej strony wiedziałam, że to była prawda.
Roz: Pójdę już, nie będę przeszkadzać. – szepnęła, powoli ruszając na schody
Nic: Nie. – zatrzymałam ją – Zostań. Nie zostawiaj mnie samej przed tą ciężką rozmową. Chcę, żebyście obie były obok.
Roz: Nie powinnam była dzwonić do niego, prawda? – zapytała sucho, ale my milczałyśmy – Wybacz mi. Postąpiłam lekkomyślnie, powinnam wcześniej zastanowić się, czy to w ogóle jest dobry pomysł.
Nic: Titi, zrobiłabyś mi herbatę? Chciałabym pogadać z Rozą w salonie.
Titi: Jasne, chodźcie.
Siedząc na sofie zdawałam sobie sprawę, że za kilka minut usłyszę pukanie lub dzwonek do drzwi. Dygotałam z nerwów, bo nie miałam pojęcia, jak mu powiedzieć o dziecku.
Roz: Naprawdę chcesz usunąć? – przerwała ciszę białowłosa, przygnębionym głosem

Nic: Sama nie wiem. Z jednej strony nie mogę przeboleć myśli, że je zabiję, ale z drugiej nie przeżyję straty Lysa, a on nie podejmie się opieki nad dzieckiem innego. Roza, ja naprawdę chciałabym urodzić, mieć i malucha i faceta, ale że to niemożliwe. Poczucie winy będzie dręczyło mnie do końca życia, jeśli wezmę te tabletki. – rzekłam, ściszając głos
Roz: To ich nie kupuj. – odparła cicho, a ja w jednej chwili podniosłam na nią wzrok
Może miała rację? Wiem przecież, że dziecko nie jest niczemu winne i tylko ja oraz ten popapraniec jesteśmy odpowiedzialni.
Roz: Hej, Nic! Słyszysz? – zapytała nagle, a ja wróciłam do rzeczywistości
Nic: Co?
Roz: Dzwonek.
Zrozumiałam, że ma na myśli przyjście Lysandra. Zadrżała mi ręka i nie wiedziałam, czy jestem w stanie mu otworzyć. Jednak było już za późno.
Nic: Pójdziecie na górę, żebyśmy mogli porozmawiać w cztery oczy?
Roz: Pewnie, już się robi.
Na schodach obie posłały mnie krzepiące uśmiechy. Nie znalazłam w sobie tyle siły, by im się odwdzięczyć.
Poszłam do korytarza…
Lys: Cześć, skarbie. Rozalia do mnie zadzwoniła, miałem przyjść, więc jestem. – powiedział wesoło, dając mi buziaka na powitanie; Usta zaczęły mi mrowić i zrobiło mi się niedobrze.
Nic: Wejdź do salonu. – rzekłam ochryple
Nic nie podejrzewając, stanął na środku wskazanego pomieszczenia. Gdy wkroczyłam za nim, złapał moją rękę i okręcił. Najgorsze było to, że on okazywał tyle radości… A za chwilę miałam to szczęście zburzyć…
Lys: Jutro czternasty luty, wiesz co to znaczy? – zapytał, a ja przecząco pokręciłam głową – Walentynki, Nic. Lubisz niespodzianki? – uśmiechnął się, ukazując idealnie białe zęby
Nic: Lubię. – odparłam
Bez większych przemyśleń, doskoczyłam do niego, zarzuciłam ręce na szyję i pocałowałam. Długo, tęsknie i z pragnieniem. Miałam świadomość, że ten pocałunek może być ostatnim...
Lys: Ja też cię kocham. – odparł ze śmiechem, gdy już go puściłam
Nic: Musimy porozmawiać.
Lys: Słucham.
Nic: A wysłuchasz mnie do końca?
Lys: Oczywiście.
Nic: Obiecaj. – nalegałam
Lys: Obiecuję. No, mów, bo wzbudziłaś moje zainteresowanie.
Nabrałam powietrza, zamykając oczy i od razu poczułam się swobodniej, nie widząc jego twarzy i reakcji.
Nic: Jestem w ciąży. – wydusiłam z siebie po chwili ciszy
Odetchnęłam po wypowiedzeniu tych trudnych słów i uniosłam powieki. Popatrzyłam na niego raz, przelotnie. Wstydziłam się spojrzeć mu prosto w twarz.
Lys: Słucham? – wychrypiał tak cicho, że lewie go usłyszałam
Przyłożyłam rękę do czoła i westchnęłam. W gruncie rzeczy nie było tak źle, myślałam, że przyjdzie mi powiedzenie prawdy ciężej, zdecydowanie gorzej. Pomimo odczuwanego niepokoju, zrobiło mi się lżej na sercu, że się dowiedział. Teraz pozostało czekać na poczynania.
Nic: Wczoraj dowiedziałam się w szpitalu, że jestem w piątym tygodniu. – powtórzyłam, obserwując wazon stojący na komodzie
Lys: To żart?
Nic: Twoje porwanie i… I Shon…
Lys: Wiem, to logiczne, ale… - urwał nagle i podszedł chwiejnym wzrokiem do kanapy, sadowiąc się na niej i zakrywając oczy ręką
Nic: Ja usunę, dla ciebie usunę, zrobię wszystko, żebyś tylko ze mną był, obiecuję. Przepraszam cię, nie chciałam, żeby tak to się potoczyło. Widziałam w Internecie tabletki, za parę dni będzie po wszystkim i…
Lys: Pamiętaj, że jeśli to zrobisz, możesz już nigdy do mnie nie przychodzić. – rzekł twardo, podnosząc się
Osłupiałam. Przyprawił mnie o spore zdziwienie tym co wymówił. Jak miałam to rozumieć?
Nic: Co ty mówisz?
Lys: Nie mogę… Nie mogę, muszę się ulotnić. Cześć. – rzucił, błyskawicznie wychodząc
Zamykane drzwi dały mi do zrozumienia, że to koniec. Że Lys mnie zostawił. Nic mnie już nie obchodziło, klapnęłam na sofę i zaczęłam wyć. Świadomość tego, że już nie jestem jego dziewczyną zabolała bardziej niż cokolwiek innego…

***
Niedziela. Czternasty luty. Walentynki. Dzień w roku, w którym wszyscy zakochani spędzają razem urocze popołudnia, celebrując swoją miłość. Romantyczne kolacje, pocałunki, wzajemne prezenty i dwa najpiękniejsze w świecie słowa: „kocham cię”.
Mogłam sobie tylko wyobrażać, co byśmy teraz robili, gdyby sprawy tak mocno nie pokomplikowały się. Może leżelibyśmy przytuleni do siebie z miłością, albo dawali sobie teraz drobnostki z okazji naszego święta?
Płakałam. I w środku, i na zewnątrz. Zużyłam chyba całe pudełko chusteczek, a ciągle było mi mało. Najbardziej upragnionym przeze mnie widokiem było ujrzenie teraz jego uśmiechu. Cokolwiek, aby tylko związane z nim.
Oddałabym wszystko, aby się do niego przytulić i powiedzieć, że kocham. Ale nie było mi dane. I być może nigdy nie będzie…


________________________________________________

W sumie, to uważam, że nie wyszedł źle. Tylko na rozmowę z Lysiem nie miałam pomysłu i wyszło takie nico :C
Do zobaczycha! :D

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział LII

***Dwa tygodnie później***
Ferie zaczęły się od poniedziałku, a że dziś sobota, trwały już niemal tydzień. Spędziłam te dni w domu na śmiechach z Rozalią, lub na oglądaniu pogody za oknem. Codziennie padał obfity śnieg i drzewa oraz chodniki ukryły się pod nim. Gałęzie wręcz uginały się pod grubą warstwą puchu. Podziwiałam piękne widoki, obserwując również przechodniów i każdy najdrobniejszy ruch dookoła. Potrafiłam przesiedzieć na parapecie nawet dwie godziny, wyłącznie patrząc i marząc. Czułam się o niebo lepiej z każdym dniem, a w porównaniu z pierwszymi dniami po tragedii, mój nastrój można było określić jako doskonały. Jeszcze nie pogodziłam się całkowicie z przeszłością, lecz w przeciągu miesiąca zdołałam sobie poradzić z przykrymi wspomnieniami i powoli wracać do normalności.
Od czasu do czasu brałam lekcje gotowania od Titi. Jej złość powoli ustępowała, aż w końcu całkowicie znikła. Miałam świadomość tego, że wgłębi jej duszy żal do mnie pozostanie, jednak w stosunku do jej początkowej reakcji po wiadomości o mnie i Shonie, można powiedzieć, że wybaczyła mi. A ja dzięki temu poznałam tajniki kuchni i choć nie dorównywałam cioci w wariacjach kulinarnych, podszkoliłam swoje umiejętności.
Z Lysem też się trochę ułożyło. Rozmawiałam z nim już normalnie, tak jak i z Kasem. Jedynymi rzeczami, które do normy nie wróciły, były czułości. Jeszcze nie pozwoliłam na to, byśmy pocałowali się, lub przynajmniej wzięli się za ręce. Natomiast chciałam już niedługo to zmienić. Najpierw wahałam się, czy nasz ponowny związek ma sens, lecz po przemyśleniach i namowach Rozalii szybko cofnęłam tę myśl.
Przed godziną zadzwoniła białowłosa, budząc mnie już o ósmej. Chciała, abym wyszła z nią spacer. Tłumaczyła to tym, że musi zadbać, żebym dotleniła się i pooddychała świeżym powietrzem. Zgodziłam się tylko dlatego, że faktycznie miała rację i potrzebowałam takiego wyjścia.
Słysząc pukanie do drzwi, chwyciłam w biegu telefon, a do kieszeni schowałam dychę na ewentualne drobne przyjemności. Zakładając kurtkę i czapkę, przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę, zapraszając ją do korytarza. Naciągnęłam na stopy kozaki i owinąwszy szyję szalikiem – wyszłyśmy, uprzednio zamykając dom.
Roz: Myślałam, że dłużej będzie trzeba cię namawiać.
Nic: Nie, mam ogromną ochotę na wytarzanie się w śniegu. – zaśmiałam się
Roz: Będziesz miała okazję. To gdzie idziemy?
Nic: Gdzie nas nogi poniosą, czyli bez różnicy. – odparłam, przechodząc jako pierwsza przez bramkę i zamykając ją za Rozalią; Wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego, bo poczułam uderzenie w ramię i brzuch. Okazało się, że oberwałam śnieżkami, a moja kurtka była oprószona małymi płatkami śniegu. – Co to było? – zapytałam, marszcząc brwi i patrząc na dziewczynę
Wtem usłyszałam chichot dochodzący zza wysokiego krzewu po drugiej stronie ulicy. Przeniosłam tam wzrok i dojrzałam wychylającą się głowę. Czyją? To był Kastiel! Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, rozbawiona.
Kas: Ty, chyba nas zobaczyła. – rzekł ochryple – Jak to: co? Wiej! – wrzasnął i w jednej chwili wyskoczył z ukrycia, gnając chodnikiem; Tuż po nim pojawił się Lysander, który także uciekał w tym samym kierunku.
Zaskoczona zerknęłam na Rozalię, lecz jej już obok mnie nie było. Biegła tam, gdzie chłopaki i krzyknęła, odwróciwszy głowę w bok:
Roz: Niespodzianka!
Jeszcze chwilę stałam bez ruchu, zanim nie otrzeźwiałam. A więc o to jej chodziło! Przyprowadziła do mnie chłopaków! A oni obrzucili mnie śnieżkami…
„Niech ja ich tylko dorwę!” – pomyślałam sobie i zadowolona z takiego biegu wydarzeń, ruszyłam biegiem za nimi.
Minęłam aptekę i sklep spożywczy, a zatrzymałam się na placu zabaw, ponieważ za miniaturową ścianką wspinaczkową zobaczyłam czyjeś buty. Przed odkryciem, kto to, wzięłam do ręki garść śniegu i trochę go ubiłam. Później podkradłam się w zamierzone miejsce i z zaskoczenia doskoczyłam do, jak się okazało, Kastiela. Dopadłam jego twarzy i zrobiłam mu porządne mydełko, aż się zakrztusił. Wtedy roześmiałam się głośno, przytrzymując się poręczy. Kas nie wyglądał na równie wesołego, bo wycierał kolejno oczy, nos, policzki i usta. Zadowolona z siebie, otarłam jeszcze jego mokrą brew.
Kas: Dlaczego? – jęknął, udając rozpacz
Nic: Doszły mnie plotki, że się nie myjesz. Więc chociaż twarz ci wyczyściłam. – wyszczerzyłam się
Kas: A ja słyszałem pogłoski, że jestem boski. – rzekł roześmiany, naciągając mi czapkę na oczy
Nic: Sądzą tak starsze panie z miejscowego koła gospodyń? – wystawiłam język, drocząc się
Kas: Ja ci zaraz pokażę. – mruknął, zgarniając do rąk hałdę śniegu i formując dużą kulkę
Ze śmiechem wzięłam nogi za pas, biegnąc w stronę Lysa i Rozy, którzy wyszli z ukrycia. Dziewczyna rechotała głośno, widząc naszą „zabawę” w ganianego, a on stał, uśmiechając się figlarnie.
Nic: Ratujcie mnie! On chce mnie zrobić w bałwana! – krzyknęłam, potykając się i omal nie wywracając
Widząc, że przyjaciółka nie jest w stanie mi pomóc, swoją szansę widziałam w białowłosym. Wyciągnęłam ku niemu ręce, a on wystawił swoje, by mnie złapać. I w momencie, w którym powinnam być bezpieczna w jego objęciach, poczułam śnieg w ustach i pod rękawami. Dopiero po ponownym otwarciu oczu zorientowałam się, że leżę twarzą w zimnym, mokrym puchu. Słysząc z tyłu dziki napad śmiechu całe trójki, doszłam do przykrego wniosku, jakoby Lysander w ostatniej chwili odsunął się, pozwalając mi upaść. Po odkaszlnięciu, przewróciłam się na plecy i dołączając do nich, zaczęłam chichotać. Zakryłam twarz chłodnymi rękami, zginając jedną nogę w kolanie i zdając sobie sprawę, że ktoś kładzie na nim dłoń.
Lys: Przepraszam, że cię nie złapałem i odszedłem, ale to było silniejsze ode mnie. – wytłumaczył, podając mi dłoń
Wstałam i otrzepałam się, wysłuchując nieprzerwanej salwy śmiechu pozostałej dwójki.
Lys: Korzystając z chwili spokoju, powiedz mi, jak się czujesz?
Nic: Coraz lepiej. A dodatkowo pociesza mnie fakt, że dostanie od ośmiu do piętnastu lat.
Roz: Co ośmiu? – wtrąciła się, jak na zawołanie uspokajając się
Nic: A nic, nic. Co powiecie na bitwę na śnieżki? – zaproponowałam, a wtenczas wszyscy spoważnieli
Kas: Robimy drużyny, czy każdy osobno?
Nic: Dwa zespoły, powiedzmy, ja i Roza na waszą dwójkę.
Kas: Chłopacy na dziewczyny? Czyli wygraną mamy w kieszeni.
Nic: Nie bądź taki hej, do przodu. Najwyraźniej nie doceniasz kobiecych umiejętności.
Kas: Tsa, jeszcze się przekonamy. – prychnął
Na początek daliśmy sobie dziesięć minut na wybudowanie ze śniegu fortec obronnych i przygotowanie amunicji. Chłopaki zaczęli lepić kule już po połowie przeznaczonego czasu, a my byłyśmy w lesie. Ściany naszej bazy nie chciały stać i runęły wtedy, kiedy myślałyśmy, że jest już dobrze.
Wyszło na to, że musiałyśmy chronić się za zaledwie dwudziestocentymetrowym murkiem, który z każdym kolejnym trafieniem rozpadał się powoli. Wykonałyśmy niestety tylko kilka kuli, dlatego w trakcie wojny ja je produkowałam, a Rozalia rzucała, nawiasem mówiąc, niecelnie.
Mimo tego, że bezapelacyjnie przegrywałyśmy, cieszyłam się jak małe dziecko, przypominając sobie czasy sprzed dziesięciu lat i starcia na śnieżki z brzdącami takimi jak ja wtedy.
Nic: Chyba nam się nie uda.
Roz: Też tak myślę. Poddajemy się?
Nic: Już trzy razy oberwałam w głowę, wystarczy mi.
Kiedy obydwie wstałyśmy z rękami uniesionymi w górę w geście poddania, nasi „wrogowie” wydali z siebie zwycięski okrzyk, jakby właśnie wygrali bitwę na śmierć i życie. Cieszyli się jak maluchy, a my z uśmiechem się im przypatrywałyśmy.
Gdy po jakimś czasie Roza zupełnie niespodziewanie została trafiona śnieżką przez Kastiela, wściekła zaczęła go gonić, chcąc wziąć odwet. Biegali w kółko, krzycząc wniebogłosy, a Lysander podszedł do mnie i odgarnął z mego czoła mokry kosmyk włosów.
Lys: Dawno tak dobrze się nie bawiłem.
Nic: Ja też. – potaknęłam, ukazując za moment dwa rzędy białych zębów – Właśnie, wygraliście. Jaką chciałbyś za to nagrodę?
Najpierw nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się czule, a dopiero później odparł.
Lys: Ty jesteś moją nagrodą. – szepnął z mocą, gładząc ostrożnie moje czoło
Poczułam na policzkach mrowienie i już wiedziałam, że zaczerwieniłam się. Stęskniłam się za takimi tekstami, chociaż sama tę opcję wybrałam. Teraz jednak miało zacząć się to zmieniać. Chwyciłam jego dłoń i wspięłam się na palce. Powoli zbliżyłam do siebie nasze usta, po czym przypomniałam sobie smak jego warg po długim przedziale czasu. Nigdy nie mogłam przerwać naszego pocałunku, więc zrobił to on.
Nic: Tęskniłam za twoim dotykiem, za całym tobą. – wyznałam, czując niedosyt po pocałunku
Lys: Ja za tobą bardziej, uwierz mi.
Na dalsze czułości nie mieliśmy czasu, bo Kas i Roza wrócili, dysząc ciężko.
Nic: Może teraz coś ciepłego do picia w kawiarni?
Roz: Masz świetne pomysły, Nic. – rzekła, a chłopacy potaknęli jej

***
Białowłosi wypili po kubku gorącej czekolady, Kastiel espresso, a ja cappuccino. Wszyscy wzięliśmy także po wuzetce i najedzeni posiedzieliśmy jeszcze trochę w lokalu. Czerwonowłosy dogryzał Rozalii, a ta odpłacała mu się ciętymi ripostami.
Podczas gdy oni się sprzeczali, wzięłam Lysandra pod stołem za rękę. Uścisnęłam ją, splatając nasze palce, a on spojrzał na mnie zdziwiony, lecz zaraz uśmiechnął się uroczo. Brakowało mi takich drobnostek, uśmiechów, a także zwrotu „skarbie”, którego tak często używał zawczasu.
Roz: Odczep się ode mnie. – obruszyła się nagle, robiąc obrażoną minę i zwracając na siebie naszą uwagę
Kas: Ładnie wyglądasz, kiedy się złościsz. – odpowiedział czarująco, puszczając do dziewczyny oczko
Roz: Ja mam chłopaka!
Kas: No i co z tego?
Roz: Nicola, - zwróciła się do mnie – powiedz mu coś.
Nic: Kastiel, coś. – zaśmiałam się
Roz: Nie o to mi chodziło! Ależ wy mnie denerwujecie! – zezłościła się, zakładając ręce na piersi z oburzeniem
Nic: Kas tylko żartuje, nie denerwuj się.
Kas: Właśnie. W życiu bym nie powiedział, ani nawet nie pomyślał, że jesteś ładna. – rzekł, przybierając zgryźliwą minę
Roz: I kto to mówi? Pretendent do zdobycia tytułu „najszkaradniejsza facjata roku”?
Kas: Przynajmniej mam zgrabne nogi. Chcesz zobaczyć? – zapytał, trzepocząc rzęsami i podciągając nogawkę spodni, prezentując jej swoją łydkę
Roz: Jesteś obleśny. Mógłbyś zgolić te włosy, wyglądasz jak goryl. – rzekła skonsternowana
Kas: Co? Miałbym je golić?
Roz: Mój Leoś bez tego ma gładziutkie, przyjemne nóżki. – powiedziała, upijając ostatni łyk swego napoju – To chyba u was rodzinne, prawda, Lysiu? Pamiętasz, jak ostatnio przyszłam do was, gdy dopiero wstaliście? Wcześnie tego nie zauważyłam, ale ty też masz jedwabistą skórę, tak jak my, kobietki.
Słysząc przemowę dziewczyny o włosach na nogach, wybuchłam śmiechem. A kiedy mówiła o Lysandrze, spotęgowane rozbawienie sprawiło, że popłynęły mi łzy. Kas także nie powstrzymywał rechotu, tylko białowłosy zasłonił twarz dłońmi i kręcił z niedowierzeniem głową.
Czasem nie miałam pojęcia, jak Rozalia to robi. Nawet niechcący potrafiła rzucić taki komentarz, że ręce opadały. A później nawet się nie krępowała.
Lys: Może już wychodzimy? – próbował zmienić temat, chrząkając z zażenowania
Roz: Pójdę do toalety. – rzuciła swawolnie, tak jakby nie zdawała sobie sprawy, że zawstydziła Lysa
Kas: W takim razie idę zapłacić, wszystko na mój koszt.
Zostaliśmy sami, a mi dobry humor nadal towarzyszył.
Nic: Wiesz, że ja również nie zwróciłam na to uwagi? Nie mogę zapomnieć, by przyjrzeć się twoim nogom, gdy będziemy w łóżku. – odezwałam się roześmiana, a widząc uniesioną brew chłopaka zrozumiałam, jak zabrzmiały moje słowa – Nie o to mi chodziło, miałam na myśli coś zupełnie innego. Lys… - jęknęłam, wciąż przytłoczona jego wzrokiem
Lys: Wiem, skarbie, wiem. – uśmiechnął się ciepło – Idziemy?
Kas: Te, gołąbeczki, ruszcie tyłki. – pospieszył nas czerwonowłosy, mając już u swego boku gotową do wyjścia Rozalię
Z przekornym wyrazem twarzy podeszłam do niego i poklepałam po plecach.
Nic: Mogę cię o coś zapytać?
Kas: Już to zrobiłaś, ale dobra, możesz.
Nic: Jak tam te twoje wszechobecne laseczki? – wyszczerzyłam się
Kas: Przyznaję, że narzekać nie mogę. A co, zazdrosna jesteś?
Nic: Nawet nie wiesz jak bardzo. – zażartowałam, no co oboje się do siebie uśmiechnęliśmy; Fajnie było luźno z nim pogadać, bez jakichś pretensji i niepotrzebnych wyrzutów. Spróbowaliśmy, nie wyszło nam, lecz, na całe szczęście, przyjaciółmi pozostaliśmy. Miałam też wrażenie, że po części stracił mną zainteresowanie, albo skrupulatnie je ukrywał. Ucieszyłabym się, gdyby okazało się, że Kas zakochał się ze wzajemnością. Wszyscy dookoła mieli swoje drugie połówki, a on pozostawał sam. A może właśnie o to mu chodziło, żeby z nikim się nie wiązać?
Wyszliśmy czwórką przed budynek i przystanęliśmy, nie wiedząc, co moglibyśmy teraz zrobić. Z opresji wybawił nas czerwonowłosy. Chociaż chyba lepszym stwierdzeniem byłoby powiedzeni, że omal nie przyprawił mnie o zawał.
Kas: Pamiętasz, jak rano zrobiłaś mi mydełko?
Nic: A jakżebym mogła zapomnieć?
Kas: To świetnie. A wiesz co teraz zrobię?
Nic: Co? – dociekałam, całkowicie ignorując w tamtym momencie obecność Rozy i Lysandra
Kas: Zemszczę się! – odparł; Nim się zorientowałam, podniósł mnie i przerzucił sobie przez ramię. Wisząc głową w dół, krzyknęłam, żeby ktoś mnie zdjął. Poczułam jednak, że Kas biegnie, co wywnioskowałam po wstrząsach. Zauważyłam, że coraz bardziej oddalamy się od białowłosych i że żadne z nich nie przejęło się moim porwaniem!
Nic: Pamiętaj tylko, że jak mnie puścisz, to będzie z tobą źle!
Kas: Spokojnie, nie dopuszczę do tego! – rzucił w truchcie
Nic: No i co tak stoicie? Ratujcie mnie! – krzyknęłam do nich, udając rozżalenie
Jeszcze moment się pośmiali, a później Lys spojrzał na mnie z pozorowanym przerażeniem.
Lys: Hej! Oddawaj mi moją dziewczynę! – wrzasnął i ruszył za nami biegiem, jednak mój „oprawca” także przyśpieszył
Nie wiem, jak wyglądało to z zewnątrz, ale przypuszczam, że ludzie patrzyli na nas ze zdegustowaniem. Wtedy pomyślałam sobie „i co z tego?”, zaczynając chichotać, czując, jak krew spływa mi do mózgu. Tak naprawdę wcale nie obawiałam się, że spadnę, bo Kastiel by na to nie pozwolił. Pozostało mi tylko czekać na to, kiedy mój chłopak mnie uratuje.
Nagle poczułam, że kręci mi się w głowie. Przymknęłam oczy, by to się unormowało, jednak poczułam się niespodziewanie bardzo senna. Nie potrafiłam z tym długo walczyć…

***Kas***
Słyszałem za sobą kroki, co oznaczało, że pościg za mną dobiega końca. Nic dziwnego, Nicola nie ważyła dziesięciu albo dwudziestu kilogramów, by nie sprawiała trudności w biegu.
W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że coś nie gra. Tak jak ciągle się śmiała lub uderzała dla żartów w moje plecy, tak raptem przestała. Spróbowałem odwrócić głowę w jej stronę, ale nie udało mi się zobaczyć, co wyprawia. Nie wiem dlaczego, zatrzymałem się. Miałem chyba jakieś bezsensowne przeczucia, lecz to było silniejsze ode mnie. Lysander już do mnie dobiegł i zapytał, co jest. Szturchnął rudowłosą w rękę, nie zareagowała. Zdjął ją z mojego ramienia i… okazało się, że zemdlała.
Lys: Nic, skarbie, ocknij się. – potrząsnął nią lekko, na marne
Zaczęliśmy panikować, nie wiedząc co się dzieje. Wziął ją sobie na ręce, a głowa i ręce dziewczyny bezwładnie zwisały. Usłyszeliśmy przybliżający się głos Rozalii i zmartwiona znalazła się tuż przy nas, z zaskoczeniem przyjmując wiadomość, że Nicola straciła przytomność.
Lys: Dzwońcie na pogotowie. – powiedział stanowczo, wpatrując się z niepokojem w jej zamknięte oczy
Roz: Szpital jest przecież tuż za rogiem. – zauważyła trafnie, równie strapiona – A może zaraz się obudzi?
Lys: A jeśli nie? – przeniósł na nią nerwowy wzrok – Nie możemy tak ryzykować, trzeba ją zanieść na oddział.
Podbiegłem kawałek, by upewnić się, czy to właśnie tutaj i okazało się, że Roza miała rację. Lysander szybkim krokiem pokonał drogę i już po paru minutach staliśmy w szpitalnym korytarzu.

***Nic***
Wcale nie zdziwił mnie widok po otwarciu oczu. Szpital – mój drugi dom. Biały sufit, ściany, szafki, poście. Nie miałam wątpliwości co do tego, gdzie się znajduję. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego. Co takiego się stało, że tu wylądowałam?
Wtem do pomieszczenia weszła lekarka, ta sama, która zajmowała się mną jakiś czas temu.
Lek: Obudziłaś się, to fantastycznie. Jak się czujesz?
Nic: Pani doktor, co się stało? – zapytałam rozkojarzona
Lek: Twoi przyjaciele przynieśli cię, twierdząc, że zasłabłaś. Coś cię boli?
Nic: Nie, czuję się dobrze… Mogę się z nimi zobaczyć?
Lek: Niestety, najpierw musimy przeprowadzić badania i sprawdzić, czy faktycznie to było tylko zwykłe omdlenie. Później nie będzie żadnych przeciwwskazań. – uśmiechnęła się – Na początek przeprowadzimy na wszelki wypadek USG, a później zrobimy tomografię głowy, gdy neurolog będzie wolny. Żeby nie męczyć cię, zbadamy cię tutaj, zaraz przywiozą nam sprzęt i upewnimy się, czy wszystko w porządku w jamie brzusznej, dobra?
Nic: Dobrze. Niech mi pani powie, czy to może być coś groźnego?
Lek: Nie wydaje mi się. To pewnie z powodu przesilenia, albo pogody, w twoim wieku zdarzają się takie utraty przytomności. Sprawdzimy co i jak w organizmie i jeśli nic niepokojącego nie znajdziemy, wypisujemy cię od ręki. Wystarczy urozmaicić dietę w minerały, takie jak magnez czy żelazo, i powinno być w porządku.
Kiwnęłam głową w tym samym momencie, w której drzwi rozsunęły się i pojawiła się pielęgniarka z urządzeniem.
Lek: No, to zaczynamy.
Przygotowała drobnostki do przeprowadzenia badania, po czym przyłożyła słuchawkę z żelem do mojego brzucha. Wpatrywałam się w ekran, chociaż za nic w świecie nie wywnioskowałabym, co można z tego obrazu ustalić. Słyszałam nie raz, że dzięki kontroli jamy brzusznej stwierdzić wiele chorób, na przykład kamicę. Nie podejrzewałam niczego takiego u siebie, choć mogłam się mylić. A gdy po pewnym czasie lekarka zerwała się nagle z krzesła i mówiąc, że zaraz wraca wyszła, zaniepokoiłam się poważnie.
Zastanawiałam się o co może chodzić i zachodziłam w głowę, czy możliwym jest, bym była śmiertelnie chora. Nie, to niemożliwe! Zauważyłabym cokolwiek, co by na to wskazywało. Mimo to, martwiłam się. Co innego mogła oznaczać tak niespodziewana reakcja pani doktor, jak nie ciężką chorobę?
Kiedy kobieta wróciła z mężczyzną ubranym w biały fartuch i z powrotem zasiadła na krześle, kontynuując, nie odzywałam się, obawiając odpowiedzi. Czekałam, aż to ona coś powie. Nawet wyobraziłam sobie, że zaraz usłyszę „został ci maksymalnie miesiąc”.
W końcu lekarz zwrócił się do doktorki: „Tak, miałaś rację, piąty. Z tego co widzę, wszystko w porządku, ale podeślij ją do mnie za parę minut, teraz muszę zajrzeć do ordynatora.”, a potem wyszedł, zostawiając nas same.
Nic: Czy ja… umieram? – zapytałam niewyraźnie, próbując nie dopuścić do siebie takiej myśli
Lek: Naturalnie, że nie, nic z tych rzeczy. – uśmiechnęła się do mnie – Jesteś w piątym tygodniu ciąży, gratuluję. Z dzieckiem najprawdopodobniej dobrze, ale to już stwierdzą na ginekologii. Mamy już powód twojego omdlenia, w tym stanie nietrudno o zasłabnięcia.
Milczałam. Ja nie wierzyłam w to, co mówiła. To był kosmos, to na pewno nie było skierowane do mnie.
Nic: Pani doktor, to pomyłka. To musi być pomyłka. – zapierałam się
Przecież to nierealne. Jak mogłam zajść w ciążę, skoro z nikim nie… O cholera…
Lek: Zostawię cię na razie samą, przemyśl sobie wszystko. Niedługo zostaniesz przeniesiona, powtórzą ci badanie i myślę, że dostaniesz wypis. Jeszcze jedno, przyszła twoja ciotka, czy chcesz, bym powiedziała jej, bądź twoim znajomym o twoim stanie?
Zanim doszło do mnie jej pytanie, minęło trochę czasu. Byłam całkowicie skołowana.
Nic: Ja nie mogę być w ciąży… Nie miałam żadnych mdłości, wahań nastrojów… To nie jest prawda… - zaszlochałam
Przez moment nie odzywała się, pewnie zdając sobie sprawę, że wieść o dziecku wcale mnie nie ucieszyła.
Lek: Nie powiem, chyba tak będzie lepiej. – rzekła i wyszła
Nie wiem, czy mogło mnie spotkać coś gorszego, niż to. Ile ja bym dała za to, by nigdy nie przekazano mi tej wiadomości… Lepszą wiadomością byłby nawet złośliwy nowotwór i śmierć…
Piąty tydzień, drugi miesiąc. Ale ja nie mogę być w ciąży… Shon… Piekielny Shon!


________________________________________________

Nicola mamusią, Shoncio tatusiem. I to akurat wtedy, gdy Nic poradziła sobie psychicznie i miało się ułożyć. Jak ja uwielbiam niszczyć życie bohaterom :D
Ogólnie podoba mi się ten rozdział, uważam, że udał mi się bardzo dobrze. A co wy sądzicie? :)
W najbliższym tygodniu być może wyjeżdżam, ale wstawię next, powiedzmy, we wtorek o jedenastej przed południem. Zapraszam ;)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział LI

Siedząc na łóżku miałam ochotę podejść do lustra i wykrzyczeć sama sobie, że jestem pieprzoną egoistką. Gdybym na naszym pierwszym spotkaniu nie pozwoliła mu na tak wiele, Shon nie napaliłby się na coś więcej. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas i nie dopuścić do tamtego zdarzenia. Przez jedną chwilę skomplikowało się bardzo dużo. Moja głupota doprowadziła do tylu zawiłości, że głowa mała.
Wtedy usłyszałam dzwonek telefonu, który przerwał mój napad czarnych myśli. Bez zbytniego zapału sięgnęłam po komórkę, odbierając połączenie od Rozy.
Nic: Halo?
Roz: Leo zadzwonił do mnie z wiadomością, że Lysio wrócił jakiś czas temu do domu, więc przybiegłam. Nicola, ja wszystko wiem! Dlaczego nie powiedziałaś mi, że ktoś go porwał? Miałam prawo wiedzieć!
Czułam w jej głosie żal i wyrzut, tylko co ja miałam na to poradzić? Obruszona Rozalia i to, że ją okłamałam, spotęgowały męczące mnie poczucie winy. Byłam przybita z powodu, że Shon mnie wykorzystał, a dodatkowo zostałam obarczona pretensjami przyjaciółki. Miałam powiedzieć jej wtedy prawdę i narazić Lysandra?
Nic: Rozalio, przepraszam cię. – bąknęłam rozpaczliwie
Roz: Zdradził nam też, co zrobiłaś, by go ratować. Jejku, Nic, tak bardzo mi przykro. Jeśli tylko chcesz, przyjdę dzisiaj do ciebie, kochana, choćby teraz. To jak?
Nic: Jeżeli jesteś w stanie przyjść i posiedzieć w ciszy ze mną, to tak, chcę.
Roz: Już się ubieram.

***
Drzwi mojego pokoju otworzyły się, a w progu stanęła białowłosa. Obdarzyłam ją zaledwie jednym, krótkim spojrzeniem, by potem z powrotem schować twarz w dłoniach.
Roz: Titi chodziła przed domem, powiedziała mi, że jesteś na górze.
Miałam wrażenie, że do mnie podchodzi, a uginający się materac utwierdził w tym, że przysiadła obok.
Roz: Wybacz, że naskoczyłam na ciebie, gdy tylko zadzwoniłam. Nie powinnam była, ale poniosło mnie. Wiem, że bardzo cierpisz. Lysander powiadał, jak…
Nic: W ciszy. – szepnęłam, wchodząc jej w zdanie; Nie chciałam teraz przypominać o wydarzeniach sprzed paru dni, bo i po co? Już wystarczająco byłam dobita.
Roz: Ach, no tak. Sorry. – rzekła, przytulając mnie do siebie 
 Już wszystko będzie dobrze, wszystko.
***
W niedzielę Rozalia przyszła kolejny raz. Przez dwie godziny rozmawiałyśmy a właściwie żaliłam się jej, uwalniając dręczące mnie troski. Płakałam jej w ramię, rozpaczając nad przyszłością. Dziewczyna pocieszała mnie, gładząc po plecach, a ja byłam wdzięczna, że ma do mnie tyle cierpliwości i zrozumienia. Zawsze, kiedy potrzebowałam wsparcia, pomagała mi. Podnosiła na duchu, wysłuchiwała, dawała rady i cenne wskazówki.
Opowiedziałam dziewczynie o całym porwaniu, o kłótni z Titi i od razu poczułam się lepiej. To paradoksalne, ale miałam wtedy wrażenie, że i ona ma ten sam problem. Bo skoro poznała szczegóły, została obarczona tymże kłopotem. Wiedziałam również, że nie jestem sama. Rozalia, jak na przyjaciółkę przystało, zaproponowała, że dotrzyma mi towarzystwa na komisariacie. Oczywistym było, że mym obowiązkiem było się tam zjawić. Ciotka na pewno odrzuciłaby mą prośbę o podwiezienie, dlatego nawet się nie pofatygowałam. Miałam tylko nadzieję, że niedługo jej przejdzie.

***
W poniedziałek byłam zmuszona, żeby iść do szkoły. Roza namawiała, że nie mogę opuszczać tylu lekcji, bo już niedługo wyrzucą mnie ze szkoły. Wiedziała, że ma rację, a jednak najchętniej spędziłabym cały dzień w domu, leżąc na kanapie i pijąc gorące kakao.
Poprzedniego dnia, na komendzie, policjantka powiedziała mi, że po zeznaniach moich i Lysandra wezwanie na komisariat miała otrzymać także Titi. Dowiedziałam się, że nawet bez oświadczenia ciotki, za Shonem zostanie wydany lis gończy. Ucieszyłam się, że będą go poszukiwać. Po tym co zrobił, w moim przekonaniu zasługiwał na smażenie się w piekle. Przyznałabym mu dożywocie na suchym chlebie i wodzie, lecz to były tylko marzenia.
Titi dalej się nie odzywała. Wyszła do pracy jeszcze przed moim wstaniem, dlatego wywnioskowałam, że nie chce mnie widzieć. Oschłość cioci bardzo bolała, lecz to ja doprowadziłam do tej sytuacji i mogłam winić tylko i wyłącznie siebie. Pozostało czekać i mieć nadzieję, że wreszcie się pogodzi z informacją, którą jej przekazałam. Ile to jeszcze potrwa? Na to pytanie nie znałam odpowiedzi.
Maszerowałam na zajęcia powoli i niechętnie. Przerażało mnie, że w szkole będzie tylu chłopaków… A jeśli któremuś wpadnie do głowy jakiś głupi pomysł z moim udziałem?
Każdy mężczyzna przechodzący obok potęgował mój strach. Miałam wrażenie, że patrzą na mnie zachłannie, chcąc wykorzystać. Wszystkie męskie spojrzenia kierowane w moją stronę przerażały do granic możliwości. A gdy obejrzałam się za siebie i ujrzałam podejrzanego typka w dresie i kapturze na głowie, po moim ciele przeszły ciarki. Przyśpieszyłam, chcąc pozbyć się przekonania, że faceci dookoła na mnie czyhają. Wpadałam powoli w paranoję, ale nie mogłam inaczej. W pamięci mocno wyrył się obraz Shona, gdy spotkaliśmy się w parku i jechaliśmy taksówką, kiedy pozwoliłam mu na tak wiele wtedy, w domku… Obsesyjnie bałam się, że zostanę zaraz wciągnięta w któryś zaułek, albo jakiś chłopak wepchnie mnie do samochodu… Tak bardzo pragnęłam znaleźć się teraz w kojących ramionach Lysandra i być pewną, że z nim już nic złego mi się nie stanie… Ufałam mu, był moją opoką, przy białowłosym zawsze czułam się pewnie. Jednak próbowałam z tym walczyć, bo nie chciałam, żeby kiedykolwiek pomyślał sobie, że jest z dwulicową dziewczyną, która w przeszłości go zdradziła. Powtarzał mi tyle razy, że kocha i nie zostawi, tylko że nie miałam pewności, czy mówi prawdę. Może powiedział, że chce nadal ze mną być z litości? Na pewno czuje żal po tym co zrobiłam.
Załamywałam się z każdą kolejną myślą coraz bardziej. Tak bardzo chciałam nadal mieć go przy sobie! Ale czy powinnam go prosić o drugą szansę i pozwolić, by mi wybaczył?
Weszłam do szkoły, odcinając się od potencjalnego zagrożenia. Tutaj musiałam tylko trzymać się przy Rozalii i miałam być bezpieczna. Pognałam pod salę historyczną i z daleka rozejrzałam się za Rozą, Iris lub Violettą. Ujrzałam jedynie dwie pierwsze, siedzące na parapecie. Podeszłam do nich szybko, próbując zignorować przypadkowe spojrzenia.
Iris: O, Nicola, cześć. – radośnie się przywitała
Nic: Cześć. – mruknęłam, rozglądając się z zaniepokojeniem
Roz: Dobrze się czujesz? Szukasz kogoś?
Nic: Co? A, nie. Tylko… Iris, przepraszam cię, czy mogłabym porozmawiać z nią w cztery oczy?
Rudowłosa zlustrowała mnie uważnie i kiwnęła głową, zeskakując z parapetu i odchodząc.
Roz: Co jest?
Nic: Nie mogę o tym zapomnieć. Wszyscy wydają mi się podejrzani, patrzą na mnie, jakby chcieli coś zrobić. Boję się. – jęknęłam
Przytuliłam się do niej, bo rozpaczliwie potrzebowałam pocieszenia. Zaczynałam wariować z tego wszystkiego.
Roz: Nic, uspokój się. Nie płacz, tylko popatrz na mnie. – poleciła, a ja powoli wykonałam jej nakaz – Wiem, że wiele wycierpiałaś. Pamiętaj jednak, że musisz pozostać silna. Dla swojej cioci, dla przyjaciół, dla Lysandra, a przede wszystkim dla siebie. Przeszłaś już bardzo dużo, teraz też dasz radę. Pomogę ci, reszta też. Rozumiem, że jest ci trudno, ale pokonamy to razem.
To prawda, Roza kolejny raz poprawiła moje samopoczucie i przekonała w tym, że za jakiś czas moje życie się ułoży.

***
Dręczyło mnie to, że cały dzień nie odezwałam się do Lysandra. Wyraźnie mnie szukał, chciał pogadać, a ja albo zbiegałam na inne piętro pod pretekstem załatwienia czegoś, albo uciekałam do Rozalii i udawałam, że prowadzę z nią poważną dyskusję, w związku z czym wycofywał się. Nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć. Obawiałam się także tego, co on chce przekazać mnie, dlatego najlepszym sposobem było unikanie go. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Po szkole pomknęłam na dziedziniec, ciągnąc za sobą Rozalię. Przed ostatnią biologią odebrałam telefon z komisariatu. Policjant dyżurny powiadomił mnie, że złapali mężczyznę o podobnym rysopisie do Shona, jaki podał im Lysander jeszcze wtedy, gdy miałam robione badania w szpitalu. Musiałam jak najszybciej wstawić się u nich i rozpoznać, czy to aby na pewno on. Przeklinałam to, że akurat ja miałam pójść na potwierdzenie jego tożsamości.
Istniała oczywiście możliwość, że to nie on. Mimo wszystko jednak wolałam, żaby to jego złapali i zamknęli. W tamtym momencie pragnęłam tylko tego, żeby sprawa z nim się zakończyła.

***
Siedziałam w pomieszczeniu sama, oczekując powrotu pani policjant. Już za moment miałam ujrzeć zdjęcie faceta, którego schwytali i ewentualnie potwierdzić tożsamość Shona. Przed kilkoma dniami dokonał paskudnych przestępstw, a oni już złapali podejrzanego.
Blondwłosa kobieta w kwiecie wieku wkroczyła do pokoju, zasiadając po drugiej stronie biurka. Mimowolnie mocniej zacisnęłam palce na torbie pełnej podręczników, czując szybsze bicie serca.
Pol: Proszę uważnie się przyjrzeć i powiedzieć, czy to ten mężczyzna. – rzekła, przysuwając do mnie po blacie fotografię
Wystarczyło jedno spojrzenie, bym odwróciła głowę w bok i zamknęła oczy, przypominając sobie jego obleśny dotyk, który jeszcze kiedyś mogłam uznać za przyjemny. Nie miałam żadnych wątpliwości. Ten wzrok, włosy, wyraz twarzy i ogólnie wygląd potwierdzał w stu procentach, że bezapelacyjnie to jego mają.
Pol: Poznaje go pani? – zapytała, a ja kiwnęłam lekko głową
Nic: Tak. To Shon Cedrick, na pewno. – wydukałam, czując jednocześnie, jak z mojego serca spada ogromny ciężar
Pol: Proszę chwilę poczekać. – oznajmiła, podnosząc słuchawkę telefonu i klikając jeden z przycisków; Z tego, co powiedziała, wywnioskowałam, że poleciła przyprowadzić kogoś do sali przesłuchań obok. Po chwili nie miałam wątpliwości, że to o Shona chodzi. – Wydaliśmy oficjalny list gończy wczoraj, a już dzisiaj przypadkowy patrol zabrał go, gdy zamiast zatrzymać się na rutynową kontrolę, zaczął uciekać swoim autem. Pościg nie trwał długo, poddał się później bez oporów i okazało się, że jest on prawdopodobnie poszukiwany.
Słuchałam tego z zapartym tchem. Jak mógł być tak głupi, aby jeździć po mieście tak normalnie, bez obaw?
Pol: Za minutkę powinien się zjawić mój partner i przyprowadzić go na kolejne zeznania. Pani jest już wolna, jeżeli pojawią się nowe fakty w sprawie, powiadomimy panią.
Nic: Dobrze, bardzo dziękuję.
Wstałam i już otwierając drzwi, uśmiechnęłam się do czekającej na mnie w korytarzu Rozalii. Najwyraźniej domyśliła się o co chodzi, ponieważ błyskawicznie wstała i podbiegła do mnie, obejmując.
Roz: Mają go?
Nic: Tak bardzo się cieszę…
Roz: Teraz będziesz miała z nim spokój. To koniec koszmaru. – rzekła, a w jej głosie wyczułam zadowolenie
Nic: Nie mogę uwierzyć, że tak szybko im się to udało.
Roz: Chodź, wracamy do domu. Posiedzę z tobą dzisiaj do wieczora, dobra? Odrobimy lekcje, pogadamy. Zero chłopaków. Co ty na to?
Nic: Fantastycznie. Dzięki, że mi pomagasz.
Kiedy białowłosa chciała mi odpowiedzieć i już otworzyła usta, dało się słyszeć skrzypienie i dźwięk otwieranych drzwi. Obejrzałam się w tamtą stronę i natychmiast się zlękłam. Chwyciłam Rozalię za rękaw, mocno go przytrzymując. Z naprzeciwka, w naszą stronę szedł policjant. Trzymał za łokieć zakajdankowanego przestępcę. Shona… Moja dolna warga zaczęła drżeć, podobnie jak nogi. W jednej chwili stanęłam za dziewczyną, próbując za jej plecami schować się przed jego groźnym wzrokiem.
Sh: Jestem tutaj przez ciebie, dziwko. – warknął, lecz mundurowy szarpnął go i nakazał spokój
Roz: Zgnij w więzieniu, ty popaprańcu!
Sh: Zamknij się. A ty, maleńka, pamiętaj, że gdy stąd wyjdę, zrobię to po raz kolejny. I kolejny, i następny. Będziesz się przede mną płaszczyć i błagać o litość, pamiętaj o tym. Znajdę cię. Znajdę i wtedy nikt ani nic cię nie uratuje. – wysyczał gniewnie, zanim policjant znów go zganił
Roz: Nie pieprz! Niech cię w pudle pedały zgwałcą, idioto!
Pol: Proszę zachować spokój. – nakazał podniesionym głosem i ruszył ponownie, prowadząc Shona na przesłuchanie
Sh: Ode mnie nigdy się nie uwolnisz. – powiedział jeszcze, na tyle cicho i tajemniczo, że pobladłam na twarzy
Po zniknięciu ich z korytarza, Rozalia odwróciła się w moją stronę i uspokajała.
Roz: On tylko tak mówił. Chciał cię zastraszyć, żebyś nie składała zeznań, ale już nigdy cię nie skrzywdzi. Dopilnujemy tego wszyscy.
Nic: Nieprawda. – pokręciłam głową – Będzie się mścił, kiedy już odsiedzi swoje. – wyjęczałam
Roz: Wtedy zbierzemy Lysandra, Kastiela, Armina, Jake’a i wszystkich innych facetów. Dadzą mu taką nauczkę, że do głowy mu nie przyjdzie, by cię nękać. Nicola, nie martw się. Teraz będzie już dobrze, sama wiesz.
Niezbyt przekonana, kiwnęłam głową, a potem poszyłyśmy do mnie. Cieszyłam się, że Roza jest ze mną i mnie podnosi na duchu. Cały czas powtarzała, że będzie dobrze, a ja w końcu, słysząc to już któryś raz z kolei, uwierzyłam jej. Pomyślałam sobie, że być może ma rację.
***
We środę, tydzień później, przed drugą lekcją chciałam zwinąć się z białowłosą do ogrodu, lub na piętro, by uniknąć niechcianych spotkań. Już rozglądałam się za nią po korytarzu, gdy nagle poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. W jednej chwili zalała mnie fala zimnego potu i wystraszona obróciłam się do tyłu. Wszystkie takie niewinne drobnostki, przerażały. Próbowałam walczyć z napadami niepokoju, ale niewiele z tego wychodziło, choć nie było tak źle, jak wcześniej. Wiedziałam, że z biegiem czasu powracam do normalnego trybu życia. 

Na moje szczęście, lub raczej nieszczęście, naprzeciw stał Lysander.
Lys: Trzymasz mnie ostatnio na dystans. Ja wiem, że to co się stało, mocno oddziałuje na twoją psychikę. Będzie mi trudno, ale poczekam na ciebie cierpliwie. Nie zamierzam naciskać i wywierać presji, za to muszę ci to znowu powiedzieć, żebym był pewny, że pamiętasz. Kocham cię i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Chcę z tobą być i cię wspierać, więc jeśli będziesz czuła, że jesteś gotowa, zadzwoń do mnie, przyjdę do ciebie o każdej porze dnia i nocy, nawet po to, by przytulić. Nie wahaj się, każdy twój najdrobniejszy gest w moją stronę będę traktować jak świętość. Wierzę w to, że kiedyś jeszcze będzie tak jak dawniej.
Nie patrzyłam na niego, podczas gdy mówił. Wzrok spuściłam na swoje buty, słuchając jednak uważnie co mówi. Spojrzałam w różnokolorowe oczy dopiero wtedy, kiesy skończył. Dotknął mojej dłoni, uniósł ją do twarzy i ucałował ją ostrożnie. Posłał mi blady uśmiech i odszedł. Stałam jeszcze chwilę, zanim nie doskoczyła do mnie przyjaciółka.
Roz: Widziałam, że był tu Lysio. Tym razem nie będę wypytywać o szczegóły, chodźmy.

***
Na geografii wyczekiwałam dzwonka na dwudziestominutową przerwę obiadową, bujając w obłokach. Do Lysandra się do tego czasu nie odezwałam po tym, co powiedział rano i rozmyślałam o tym, żeby to zmienić. Głupio mi się robiło, że ignoruję go i wszystkich innych chłopaków. Nie miałam odwagi i tyle siły w sobie, aby podejść i zagadać, bo… czułam się nieswojo. Chciałam to zmienić, a wiele rzeczy za tym przemawiało. Miałam wsparcie przyjaciół, Shon zostanie zamknięty za kratami, a moje życie mogło od tej pory nabrać spokojny rytm.
Kilka minut później siedziałam już na korytarzu oparta o ścianę przy sali chemicznej razem z Rozalią. Obie jadłyśmy swoje drugie śniadania, obserwując otoczenie, czyli krzątających się uczniów. Swoją uwagę skupiłam na dwóch osobach. Chłopakach, moich przyjaciołach – na Kastielu i Lysandrze. Czerwonowłosy podpierał się o gablotę z pucharami tuż przy pokoju gospodarzy, a obok niego stał różnooki, opowiadając mu o czymś. Co raz obaj parskali śmiechem, a mnie cieplej zrobiło się na sercu, widząc taki miły, przyjemny dla oczu obrazek.
Rozważałam nawet, czy by do niech nie podejść. Kiedy się przełamałam i postanawiając to zrobić, rzuciłam Rozalii, że zaraz wracam, dopadł mnie niespodziewanie Nataniel. Musiałam na chwilę, niestety, opóźnić rozmowę z nimi, ponieważ blondyn wyglądał na przejętego.
Nat: Muszę pilnie z tobą pogadać. – rzekł pośpiesznie, drapiąc się po gardle
Nic: Jak to coś ważnego, to słucham, mów. – odparłam trochę niecierpliwie
Nat: Nie tutaj, bo… To chodzi, no wiesz, o twoje nieobecności i tym podobne… Zapraszam cię do pokoju gospodarzy.
Nic: Dobra. – westchnęłam, gdyż nie miałam zbyt wielkiej ochoty na rozmowę o frekwencji; W ogóle nie chciałam zawracać sobie teraz głowy papierkami, ale cóż – siła wyższa.
Pomaszerowałam za nim do sali. Mijając przy drzwiach Lysa, uniosłam delikatnie jeden kącik ust w powściągliwym uśmiechu. Ten przyjrzał mi się, lecz dalej jego reakcji nie mogłam obserwować, ponieważ musiałam wejść do środka.
Nic: Mam coś podpisać, czy zanieść dokumenty ciotce? – zagadnęłam, stojąc przy biurku
Chłopak podszedł do szafki na segregatory i zaczął przy nich grzebać. Zaczynałam się irytować przedłużającymi się poszukiwaniami, bo przecież mógł zadbać o przygotowanie tego już wcześniej!
W pewnej chwili zatrzymał się, przestając przeszukiwanie kolejnych teczek.
Nat: To bez sensu…
Nic: Co? – zdziwiłam się mocno
Nat: Wcale nie chodzi o żadne nieobecności, nic z tych rzeczy.
Nic: To o co? – zapytałam, lekko zmieszana
Nat: Kocham cię. – powiedział, odwracając się do mnie twarzą
Z zaszokowania nie byłam w stanie odpowiedzieć czegokolwiek, nie mogłam nawet wyjść i zostawić go samego. Zaskoczył mnie.
Nat: Powiedz, że ty też czujesz do mnie to samo.
Podszedł, a ja cofnęłam się o dwa kroki. Zaniepokoiłam się, jednak pomyślałam sobie zaraz, że to przecież Nataniel. Rozważny, trochę nieśmiały, uczciwy chłopak, więc nie mam powodów do obaw.
Nic: Nie, nie powiem, bo tak nie jest. I nigdy nie było.
Teraz, kiedy już odzyskałam władzę w swoim ciele, chciałam wyjść, jednak złapał mnie za rękę.
Nat: Ty jesteś sama, ja jestem sam, to w czym problem?
Nic: Słucham? Dlaczego mówisz, że nikogo nie mam? – zdumiałam się, bo mnie poważnie zaskoczył
Nat: Widzę, że w ogóle ze sobą nie rozmawiacie, w tamtym tygodniu nie było was w szkole. Logicznym jest, że rozstaliście się. Teraz ja chcę mieć cię tylko dla siebie. – w jego oczach widziałam stanowczość i pewność, tak jakby naprawdę wierzył w to, co mówił; A jednak w tych słowach nie było ani krzty prawdy.
Nic: Nie snuj przypuszczeń przez takie banalne sytuacje! Puść mnie, jeśli nic ważnego nie miałeś mi do powiedzenia, to wychodzę.
Nat: Dlaczego ty tak wzbraniasz się przed prawdziwą miłością? Ze mną będziesz szczęśliwa, obiecuję ci to. Zadbam o ciebie najlepiej jak tylko umiem, daj mi szansę. – powiedział, nieco mnie uspokajając
Nic: Nataniel, ja nadal jestem z Lysandrem i kocham go. Nie możemy być razem, nic do ciebie nie czuję. Chociaż nie przeczę temu, że zadbałbyś o swoją dziewczynę doskonale, to nic między nami nie będzie.
Starałam się być łagodna i powiedzieć mu to dosadnie, ale ciepło i bez awantur.
Nat: Proszę cię, nie pozwól, bym się rozczarował. – odparł cicho i jakoś tak żałośnie
Nie wiedziałam, co mam mu teraz powiedzieć. Najchętniej wybiegłabym na korytarz, zapominając o tym, co powiedział. Znowu poczułam się nieswojo, przebywając tak blisko z chłopakiem.
Przysunął się do mnie w mgnieniu oka i spróbował przytulić, lecz nie pozwoliłam mu na to, odpychając blondyna mocno od siebie. Nie chciałam dalej w to grać, bo grunt usuwał mi się spod nóg i za chwilę mogłam się rozpłakać, przytłoczona jego nachalną obecnością.
Nat: Proszę cię. – szepnął, łapiąc za moje ramiona i przybliżając swoją twarz do mojej; Wiedziałam doskonale, do czego zmierza, więc szarpnęłam się.
Nic: Dość! – podniosłam głos, jednak chłopak nie puścił, nadal napastując; Poczułam się tak jak wtedy…
Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w progu stanęli chłopacy. Widząc swojego wroga i jego przyjaciela, Nataniel zostawił mnie, a ja nie czekając długo, wybiegłam ze środka, przeciskając się między Lysandrem a Kastielem. Nic nie obchodziło mnie, co tam się stanie i jak oni zrozumieli całą tą akcję. Przy akompaniamencie dzwonka na lekcję pognałam do toalety, zamykając się w środku i przeklinając siebie za to, że tak łatwo się poddaję i nie potrafię wybronić z sytuacji…


________________________________________________

Heloł wszystkim! ;3
Natuś taki nachalny strasznie, nie? Może i za bardzo, ale cóż, tak wyszło :P
Shon <3 <3 <3 <3 <3 
Ta postać została stworzona z myślą o mnie. Wiecie, że jestem do niego czasem podobna? :p
Pragnę jeszcze nadmienić, że blog przekroczył liczbę 1000-ca komentarzy <3
Next w... piątek? Zgadza się, niech będzie. 
Więc do po po po jutra :]